|
Nauka To Potęga
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
magda
Administrator
Dołączył: 18 Cze 2006
Posty: 120
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Pon 21:02, 14 Sie 2006 Temat postu: Harry Potter i Wybrańcy Zniszczenia |
|
|
Witam ponownie! Tak sobie pomyślałam, że umilę wam czas nowym materiałem do czytania. No i wpadłam na pomysł, żeby wkleić jakiegoś ff. Ja sama nie zajmuję się tego typu twórczością. Wolę je czytać... Dlatego skontaktowałam się z jedną z autorek opowiadań o HP. Autorka o dźwięcznym imieniu Ania, udostępniła mi dzieło pt. "Harry Potter i Wybrańcy Zniszczenia". Pozwoliła mi je tutaj wkleić, za co jestem jej niezmiernie wdzięczna. Mam nadzieję, że się wam spodoba. Moim zdaniem autorka ma talent.
Autor- Ania (Obserwator)
Zgoda - Jest
Link oryginału - [link widoczny dla zalogowanych]
Wkleja - Magda
Autorka zapewniła sobie prawo skasowania tekstu na jej życzenie.
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez magda dnia Pon 21:05, 14 Sie 2006, w całości zmieniany 2 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
magda
Administrator
Dołączył: 18 Cze 2006
Posty: 120
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Pon 21:03, 14 Sie 2006 Temat postu: |
|
|
I. „OBSERWATOR”
Czarne chmury spowiły okolice Surry, zwiastując nadejście burzy. Mocny deszcz zalewał ulice tworząc potoki. Ciemna noc przykryła domy. Mieszkańcy schowali się przed deszczem, w tę ciemną i niespokojną noc. Więc, przechadzając się alejami nie sposób było spotkać żywego ducha, do czasu... Na jednej z bocznych uliczek stał szesnastoletni chłopiec. Ciemność spowiła jego samotną postać. Jedynie w blasku księżyca można było dojrzeć jego twarz. Twarz tak inną niż ta, która żegnała swoich przyjaciół na peronie ponad miesiąc temu. Na twarzy malowała się pełnia cierpienia i jakiejś rozpaczliwej bezradności wobec tego, z czym przyszło mu się zmierzyć. Wobec tego, z czym przyjdzie mu się zmierzyć. Wobec śmierci ostatniego członka jego rodziny i przyjaciela – Syriusza Blacka. Wobec zagrożenia wymierzonego w jego przyjaciół
Rona i Hermionę..
Wielkie chłodne krople deszczu obmywał jego twarz powoli staczając się po policzkach, by w końcu zginąć gdzieś razem i z innymi na gładkiej powierzchni peleryny. Czarne włosy chłopca, położyły się nad ciężarem wody, zasłaniając czerwoną bliznę. Bliznę w kształcie błyskawicy, będącej przekleństwem, które zniszczyło mu życie. „jeden musi zginąć z ręki drugiego” te słowa wciąż pamiętał tak dobrze, jakby były częścią jego świadomości. Straszna przepowiednia o Wybrańcu, który powstanie by podjąć próbę zniszczenia najpotężniejszego czarnoksiężnika wszechczasów, samego Lodra Voldemorta. To był właśnie Harry Potter. Boleśnie pokaleczony przez los.
Pamiętał, jakby to było wczoraj... Syriusz walczył z Belatrix. Przeklęta zdrajczyni, sługus Voldemorta. Czarne włosy, szaleństwo w oczach.... Zaklęcia leciały we wszystkie strony, różdżki błyszczały niczym miecze. Syriusz był dobry. Chciał pokonać kuzynkę, która przeszła na złą stronę...Zielony promień wystrzelił jak niczym pocisk. Tęgi nie da się zablokować...Uderzył Syriusza w pierś... Starszawe zaklęcie wydarło z niego życie...Ciało wygięło się w łuk i wpadło za zasłonę. Nie ! To niemożliwe ! Nieprawda ! Nigdy ! Nie ! On nie umarł.. nie... błagam nie...Ale Syriusz umarł. Odszedł. Na zawsze. Nigdy o tobie nie zapomnę, Syriuszu. Wypełnię proroctwo. Pomszczę wszystkich, którzy zginęli za sprawą Voldemorta. Pomszczę Ciebie. Zabiję Bleatrix Lastrage. Przysięgam.
Po chwili przymkną oczy i opuścił głowę wsłuchując się w bębniące krople deszczu. Potem ogarnęło go dziwne uczucie. Chmury przysłoniły resztkę przedzierającego się blasku księżyca a noc zgęstniała. Potter rozglądną się niespokojnie. To mogło być ostrzeżenie. Dobył różdżki i przygotował się do ewentualnego ataku. Jego zmysły się nieco wyostrzyły. Choć to wszystko podejrzanie wyglądało, nie przeniknął go niepokój.
– Witaj- usłyszał. Gwałtownie się obrócił unosząc wysoko różdżkę. Cofną się kilka kroków.
– Spokojnie chłopcze. – przed Harrym stał jakieś starszy męszczyzna, ubrany w ciemną szatę ze srebrnymi wykończeniami. Proste, brązowe włosy, przerzedzone siwizną, opadały mu za ramiona. Przypatrywał się Potterowi z pewnym zainteresowaniem. Całościowo wyglądałby normalnie, gdyby nie oczy. Czarne, przepełnione dziwnym blaskiem.
– Kim jesteś ? – rzucił Harry.
– Kim ? Kim jestem ? Tego nawet ja nie wiem. Określeniem „kto” zwracasz się do człowieka. A człowiek to ten, który jest, lub który kiedyś był. Którego przepełniały jakieś emocje. Który istniał w rzeczywistości. Który pozostawił po sobie choćby nieznaczący, choćby najmniejszy ślad.
Harry Potter osłupiał.
– No więc...co właściwie. Nie.. nie...to się nie trzyma całości....skoro nie jesteś człowiekiem to czym właściwie? Co chcesz przez to powiedzieć ? – wyjąkał. Coraz mniej mu się to podobało. Ale jednego był pewien. To nie śmierciojad.
– Jestem Obserwatorem Świata, Losem, Przeznaczeniem, Mistrzem – rzekł przybysz – Od teraz, Twoim Opiekunem.
– Miom....? CO ?!
- Harry Potterze, jesteś Wybrańcem. Powołanym aby zabić Lodra Voldemorta – Powiedział już dostojniej. – Teraz, kiedy już wiesz że mas stanąć twarzą w twarz z Ziemskim Obliczem Śmierci musisz być przygotowany. Nie ma co marnować czasu.
– Zaraz ! Zaraz ! O co w tym wszystkim chodzi ?! – wykrzyknął zdezorientowany Harry.
– Zaufaj mi. Zaufaj swemu sercu. Usłysz co mówi. Podążaj za nim, a zajdziesz daleko. – uśmiechną się. Uniósł rękę. Harry osunął się w bezdenną ciemność....
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
magda
Administrator
Dołączył: 18 Cze 2006
Posty: 120
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Pon 21:06, 14 Sie 2006 Temat postu: |
|
|
II."Niepewność działania"
Albus Dumbledore siedział samotnie w swoim gabinecie. Portrety dawnych dyrektorów zaległy w głębokim śnie. Wpatrywał się w przestrzeń przed sobą. Zmęczenie dawało się we znaki. Rozległo się pukanie.
– Proszę wejść. Drzwi gabinetu lekko się uchyliły. Dyrektor ujrzał w nich bladą twarz profesor McGonagall.
– Udało się, Minerwo ?
- Tak. Zrobiłam jak pan kazał.- przygryzła wargę.
– To dobrze. – odrzekł bez entuzjazmu. Przez chwilę przyglądał się jej minie wyrażającej głębokie powątpiewanie. W końcu nie wytrzymał – Minerwo, co się stało ?
Kobieta spojrzała w te niebieskie oczy, które tak szanowała. Przez chwilę milczała, zastanawiając się jak to powiedzieć. Na tyle stanowczo, by spróbować dotrzeć do dyrektora, na tyle łagodnie, aby nie zachwiać autorytetu.
– Nie jestem pewna czy dobrze robimy. – w końcu zdobyła się na nieśmiałą wypowiedź. Dumbledore przyglądał jej się przez chwilę. Zawsze cenił zdanie Minerwy, była mu wierną przyjaciółką i wspaniałą współpracowniczką. Zawsze pracowita, nieco chłodna lecz lojalna względem przełożonego. Nadzwyczaj inteligentna kobieta była wzorem nauczyciela. Albus wstał i powoli okrążył biurko. Podszedł do okna i spojrzał na zalane blaskiem gwiazd błonia. Na gładką tafle jeziora, w której odbiło się światło księżyca. Splótł ręce na plecach i westchną głęboko.
– Ja też nie jestem tego pewien, Minerwo. Ale chyba nie mogę inaczej.
McGonagall pokręciła głową. – Dobranoc, Albusie.- rzekła cicho i wyszła.
Drzwi lekko trzasnęły i już jej nie było. Zeszła krętymi schodami a następnie ruszyła w stronę swojego gabinetu. Porządne, obszerne biurko, wygodne krzesło, regał na książki, szafka na wypracowania, stolik i dwa fotele. To było jej małe królestwo. Wszystko czego potrzebowała Pani Profesor do pracy, którą ceniła najbardziej. Zwykle oschła nauczycielka, twarda i surowa, teraz siedziała za biurkiem ukrywając twarz w dłoniach. Ufała Dumbledoreowi nad życie. Wiele razy się przekonała że w końcu to on miał racje. Potem przestała się buntować, wiedząc że jeśli wypełni jego polecenia wszystko dobrze się skończy. Na początku wyskakiwała z różnymi pomysłami, próbowała udowodnić że jego teoria nie jest słuszna, że się myli. Jednak to zawsze on miał rację. Z czasem przestała zasypywać go pomysłami. Podsuwała sugestie, które czasami okazywały się trafnymi wypełnieniami drobnych luk w planie Albusa. Nie bała się o poczynania dyrektora „on zawsze ma rację”. Dziś było inaczej. Do Minerwy powrócił niepokój i powątpienie, którego się wyzbyła lata temu, co do działania Dumbledora. Gwałtownie odrzuciła te myśli. To jednak nic nie dało. Nieprzyjemne uczucie z przed lat, wróciło gwałtownie ją wypełniając.
– Obyś i tym razem miał rację, przyjacielu.
Czerwony Feniks sfruną z żerdzi i przysiadł na ramieniu Dymbledora. Spojrzał swojemu właścicielowi głęboko w oczy. Błękitne oczy pełne smutku i rozterek. Widział w nich całe życie tego człowieka, który już po raz kolejny staną na czele wojny, jaka się rozpętała w świecie czarodziejów. Był coraz starszy i co z tym idzie coraz słabszy. Kiedyś w młodości mistrz magii, wspaniały refleks, wielkie doświadczenie... dziś był już tylko staruszkiem. Jedyne co pozostało z tamtych chwil to wspomnienia. Albus smutno pokiwał do ptaka, na znak że wszystko to rozumie. To chyba jednak nie wystarczy.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
magda
Administrator
Dołączył: 18 Cze 2006
Posty: 120
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Pon 21:07, 14 Sie 2006 Temat postu: |
|
|
III.cz.I "W konfrontacji z prawdą"
Ciemność. Ale ma grunt pod nogami. Trochę się chwieje. Ale co się dzieje ? Otwiera oczy. Światło uderza w źrenice. Za jasno. Zamyka. Nie chce oglądać świata. Jakieś niewyraźne mdłości...sensacje żołądka...co się dzieje do jasnej cholery ? Powoli wracają obrazy...Ciemna uliczka, deszcz, jakiś facet...zaraz zaraz...Obserwator, Mistrz...czy jakoś tak. Potem ścisk i jest... No właśnie. Gdzie jestem ? Gwałtownie się rozejrzał. Wielka komnata, ściany z kamienia. Dwie pary drzwi. Przy jednych stoi ten człowiek...człowiek ? Czy na pewno jest człowiekiem ? Mówił że nie...że to Obserwator, co to znaczy ? Los ? Przeznaczenie ? Może jest iluzją ? I gdzie go zabrał ? A właściwie to porwał bo nie raczył Harremu wyjaśnić po co go nachodzi. Mimo wszystko było w tym tajemniczym przybyszu coś, co sprawiało że Potter się go nie bał.
– Gdzie ja jestem ? – zapytał nieprzytomnie.
– Widzę że podróż ci nie służy. – odrzekł. – Przyzwyczaisz się.
Harry całą siłą woli starał się utrzymać równowagę i skupić wzrok. Trochę kręciło mu się w głowie, jednak zachował trzeźwy umysł. Lata praktyki życia w ciągłym zagrożeniu zrobiły swoje.
– Gdzie jestem ? – zapytał już mocniejszym głosem. Staruszek uśmiechną się tajemniczo.
– W wyrwie czaso-przestrzennej. Wyłamane z rzeczywistości czasu i przestrzeni. Poza całością świata w którym żyjesz na co dzień. Boczna komnata, korytarz. Poza czasem i przestrzenią.
Harry wytrzeszczył oczy. Gdzie ? Poza czasem...przestrzenią...co to ma znaczyć ?! Już lepiej jakby się spotkali gdzieś na środku Pacyfiku, albo w sercu wulkanu. To by zrozumiał w końcu magia to magia. Wiedziałby mniej-więcej gdzie jest. Już lepsza odpowiedź, niż to co usłyszał byłoby że nigdzie...
– Po co mnie tu ściągnąłeś ? Czego ode mnie chcesz ?! – warknął Harry i cofnął się kilkanaście kroków. W oczach miał stalowy błysk. Dlaczego to zawsze musi być on ? Dlaczego wszystko musie się przytrafiać właśnie jemu ? Dlaczego wszystkie nieszczęścia całego świata spływają właśnie na niego? Co ona takiego zrobił ?!
- Cenisz prawdę. Cenisz cnotę jaką jest odwaga i lojalność. Choć to one sprawiły że jesteś w życiu nieszczęśliwy. Ale nie wiesz jeszcze wszystkiego. Nie znasz swojej przyszłości. Nie wiesz co Cię jeszcze czeka. A ja jestem po to, aby Ci pokazać, aby Ci powiedzieć. Abyś się dowiedział. Prawdy.- odrzekł Obserwator poważnym tonem.
Prawda, szczerość. Nikt nie chciał mu ich dać...Zawsze były tak odległe...Wyciągał do nich ręcę, chciał je złapać, poznać... ale wtedy zawsze ktoś stawał mu na drodze. Najpierw ciotka Petunia, która nie powiedziała mu że jest czarodziejem... Hagrid, Pan Weasly, Lupin którzy ukrywali przed nim prawdę o ojcu chrzestnym... No i Dumbledore. Najgorszy ze wszystkich.
– Jaka prawda ? Czego jeszcze nie wiem ? – zapytał zrozpaczony Harry. – Co jeszcze Dumbledore przede mną ukrył ?
Obserwator odwrócił się i otworzył drzwi. Wyciągną rękę do Pottera.
– Choć- zachęcił – Choć. Tam czeka na Cienie prawda z którą będziesz musiał się zmierzyć. Harry patrzył w te czarne, nieznane mu oczy. Oczy kogoś, kogo w ogóle nie znał, a jednak mimo tych wszystkich zawodów jakich doznał, podświadomie ufał mu. Chciał mu dać prawdę. Coś, czego nigdy mu nie dał Dumbledore. Ten, który go ciągle okłamywał. Niebieskie oczy kłamcy, dobrotliwy uśmieszek zdrajcy. Nie ufał już Dombledorowi. To był koniec ich przyjaźni. Wspaniałej przyjaźni, która dawała chłopcu tyle nadziei. Jednak ciepło wypełniające serce i duszę chłopca, zamieniło się w lód. Twardy lód. Czół jego zimno. Czół jego stal. Straszliwa gorycz i rozczarowanie. Dumbledore wbił mu nóż w plecy. Właściwie zrobił to już dawno. Ale dopiero teraz Harry o tym wiedział. Z drzwi promieniała jasność. Zrobił pierwszy krok, w ich stronę. Zrobił pierwszy krok w stronę prawdy, której nigdy mu nie dał Dumbledore. Przekroczył próg, czując na plecach spojrzenie Mistrza. Znalazł się w niewielkim pomieszczeniu, bez okien, ściany miały purpurowe obicie z gładkiego aksamitu. Pod nogami był brązowy dywan a na jego środku sześć bogato zdobionych, głębokich foteli i stół z czarnym obrusem. Była tam też złota misa, miała idealny kształt przeciętej na pół kuli. W powietrzu unosił się mdły dym. Harry poczuł dziwną esencję, jakby mieszankę wielu perfum, co w sumie dawało efekt lekkiego otumanienia. Bardzo ciężko oddychało się tlenem tak mocno przesyconym oparami, znowu zakręciło mu się w głowie. Usłyszał dźwięk zamykanych drzwi. Odwrócił się i spojrzał na towarzysza. Ten wydawał się niewzruszony.
– Przyzwyczaisz się. – rzekł. Ruszył w kierunku stołu. Następnie usiadł na czarnym fotelu z srebrnym wykończeniem. Popatrzył na Pottera. – Zapraszam. Usiądź. – ręką przywołał do siebie Harrego.
Ten czuł się dość niepewnie, w końcu nadal nie wiedział gdzie dokładnie jest i co tak naprawdę oczekuje Obserwator. Powoli i niepewnie ruszył podszedł do stolika. Zerknął wyczekująco meszczyznę. Ten milczał przez chwilę dobierając odpowiednio słowa.
– Rozejrzyj się dookoła. Przypatrz się tym fotelom. – gestem dłoni wskazał pięć foteli ustawionych w półkole. Harry zamrugał oczami, ale nie protestował. Obrócił się i spojrzał na nie. Jeden był niebieski, drugi szkarłatny, trzeci biały, ale jego ozdoby były czarne, czwarty zielony, a piąty żółty. Stały obok siebie w idealnym półkolu naprzeciw czarnego fotela z srebrnymi ozdobami, który zajął Mistrz. Wszystko było nadzwyczaj zadbane i starannie poukładane. O co mu chodzi?
- Dobrze, Harry. Teraz usiądź. Mamy wiele spraw do wyjaśnienia.- powiedział spokojnie Obserwator. Nie było wątpliwości, że kolory miały coś symbolizować. Pytanie tylko co ? Było ich pięć, a Harry jeden. To było niepokojące. Czyżby Mistrz miał mieć jeszcze jakichś gości ? Z tego co tu się dzieje, Harry wywnioskował że nie zbiera się na imprezę. Obserwator widział jego lekkie zakłopotanie. Spodziewał się że tak będzie. Ściągną chłopaka do drugiej rzeczywistości, nieznanego mu miejsca, gdzie wszystko było dla niego anomalią. Szczerze mówić spodziewał się że coś takiego może się stać :
- Biały fotel. – Potter popatrzył w te czarne oczy. Był więcej niż pewien że to ma coś oznaczać. Najlepszym sposobem będzie po prostu nie deliberować. Na dodatkowe pytania będzie czas później. Zasiadł w wielkim białym, jak się okazało, niezwykle wygodnym i miękkim krześle.
– Wiesz już o przepowiedni Sybilli Trelawney, wygłoszonej lata temu Mówi ona o „tym, który ma moc pokonania Czarnego Pana” czyli o Tobie. Przepowiedziano Ci pojedynek z Lordem Voldemort na śmierć i życie „jeden mu się zginąć z ręki drugiego”. – rozpoczął Mistrz.
– Tak – powiedział niechętnie Harry. – Dumbledore powiedział mi o niej pod koniec czerwca. Mistrz pokręcił głową z niezadowoleniem.
– To niedobrze. Powinien był Ci powiedzieć o tym znacznie wcześniej. Powinien dać Ci możliwość oswojenia się z tą myślą. Nauczyć posługiwać się czarami. Szkoda, że się z nim nie rozmówiłem. Bardzo nie dobrze.
– Jak to, pan chciał z nim rozmawiać ?
- Na Albusa Dumbledore zesłano przepowiednie, aby po latach Ci ją przekazał. Wybrano jego , gdyż to odpowiedzialny człowiek, który był w bliskich kontaktach z twoimi rodzicami. Dyrektor szkoły, do której uczęszczasz, a także wielki czarodziej. Po prostu idealny. Uznano, że nie trzeba go informować o tym zadaniu. Wydawało się że trafnie odczytał znaki i podejmie odpowiednie środki. Niestety Dumbledore zawiódł. Nie powiedział Ci o proroctwie tak wcześnie jak należało. Wtedy, miałbyś mnóstwo czasu, aby przyzwyczaić się do nowej sytuacji, zanim zwali Ci się na głowę jeszcze jedna rzecz....
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
magda
Administrator
Dołączył: 18 Cze 2006
Posty: 120
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Pon 21:08, 14 Sie 2006 Temat postu: |
|
|
III.cz.II
– Nie rozumiem. – Potter nie był pewien czy na pewno chce wiedzieć o czym on mówił. Coraz mniej mu się to wszystko podobało.
– Wiele lat temu, Merlin Wspaniały , najpotężniejszy mag ówczesnego świata, wraz ze czwórką swoich przyjaciół, walczył z ciemnymi mocami. Byli to Goodryk Gryffindor, Helga Hufflepuff, Rowena Ravenclaw i Salazar Slytherin. Na łożu śmierci, Merlin Wspanaiły, wygłosił przepowiednię, że gdy nadejdzie Czarny Pan, to „zgromadzi wokół siebie zło całego świata, sam będąc najczystszym złem”. „ Zostanie zesłany Wybraniec, który go pokona ale i będzie kontynuował dzieło swego przodka wraz z potomkami założycieli Hogwartu”. Harremu zaschło w ustach.
– Błagam, powiedz, że jesteś sennym koszmarem, że to nieprawda....- wyjąkał załamującym się głosem. Już wiedział, kto jest tym nieszczęsnym potomkiem Merlina Wielkiego. Mistrz pokręcił przecząco głową.
– Nie Harry Potterze, to nie jest sen. To prawda. Masz w sobie krew Merlina Wielkiego. – rzekł stanowczym głosem. Chłopak poczuł jak ucieka z niego całe powietrze. Opadł kryjąc twarz w dłoniach. Oto właśnie staną przed kolejnym wyzwaniem, jakby miał ich mało w swoim parszywym życiu. – O co chodzi z tym dziełem ? – wyszeptał. – Co ja mam robić ? - Ty i potomkowie, macie niszczyć armię Voldemora.
– Ja ? Niby jak ? Przecież ja nic nie umiem. Mamy walczyć z jego sługusami ? Do tego trzeba ogromnej mocy i wielu ludzi ! A nas jest czworo...Nawet nie wiem kim oni są ! – Zrobiło mu się słabo . Miał z czwórką nieznanych mu ludzi pokonać Voldemorta i jego bandę. Znacznie zbladł. Wiedział, co to znaczy. Pewnie trzeba się będzie uganiać za tymi magami. Ale gdzie szukać ? Gdzie zacząć ? Przekopać bibliotekę Hogwartu ? To brzmi całkiem sensownie. Hermiona mu pomorze. Zna tamto miejsce lepiej od Pani Pice. Dumbledore może by coś o tym wiedział...ale jemu już nie ufa. Nie chce go więcej znać. Może McGonagall ? Nie, ona jest wiernym pieskiem Dropsa na każde skinienie. Zaraz by mu poleciała wygadać. Remus Lupin ? Z tego co się Harry orientował, to był bardzo dobrym, pracowitym uczniem, ale coś mu się wydawało że na Historii Hogwartu, czy na drzewach genealogicznych to on się raczej nie zna. Zresztą, też trzyma z Dumbledorem, więc nie ma co na niego liczyć. Popatrzył zrozpaczonym wzrokiem na Obserwatora. Ten wydawał się lekko rozbawiony zachowaniem chłopca.
– Co ja mam teraz zrobić... –
Zareagowałeś tak samo, jak młody Merlin, gdy mu oznajmiłem, że z czwórką wybrańców ma zwalczać złe moce.
– To Pan go znał ?!
- Oczywiście, skoro poradziłem sobie z Merlinem i odnalezieniem czwórki wybrańców, którym ma dowodzić. To sprowadzenie ich przodków, to pestka. – zaśmiał się. Jego głos był ciepły, pełen szacunku i przyjazny.
– Ile lat...- Harry nie był w stanie dokończyć zdania, bo głos ugrzązł mu gdzieś w gardle. Mistrz znów się zaśmiał.
– Mój drogi chłopcze, już dawno straciłem rachubę. – machną bezwiednie ręką – Najdalej sięgam pamięcią do czasów Arystotelesa i Platona . A co było wcześniej? Nie mam pojęcia, bo zapomniałem. Wiedz, że jak już Ci wspominałem nie jestem człowiekiem.
Harry uśmiechną się blado. Przynajmniej nie będzie musiał biegać za tymi potomkami i przetrząsać biblioteki. Nagle w jego głowie wybuchło mnóstwo pytań. Które zapełniły mu głowę, wypychając inne myśli. Nie wiedział od czego zacząć.
– Nie, to niemożliwe. To nie mogę być ja. Przecież to już druga przepowiednia!
- Wierz mi chłopcze, że to właśnie. Najgorsze jest to, że nie miałeś zbyt wiele czasu, aby oswoić się zmyślą o pierwszej przepowiedni. To jest błąd Dumbledore.
– Dobrze, pozostało jeszcze jedno „ale”. Do pokonania Voldemorata i jego ludzi, potrzeba POTĘŻNEJ mocy czarodziejskiej. Nie jakiejś tam zwykłej.
– Masz rację. Dlatego właśnie to ty będziesz nimi dowodził. Dlatego właśnie to ty masz zabić Voldemorta. Ty masz ogromną moc. Moc, jaką przekazał Ci Merlin Wspaniały, jego poprzednicy i następcy. Ty jesteś ostatni. Potomkowie założycieli Hogwartu też odziedziczyli moc po wcześniejszych pokoleniach. To jedyne w swoim rodzaju takie zjawisko i tylko wasza piątka otrzymała taki dar.
– On jest moim prapraprapraprapra dziadkiem ze strony ojca, prawda? Moja matka była z mugolskiej rodziny.
– Tak, jesteś jego wnukiem dzięki krwi ojca. Jest jednak jeden szczegół, który zaważył na twoim przydziale w Hogwarcie. Widzisz, w żyłach twojej matki płynie nieco krwi czarodziejskiej. Jeden z kilku potomków Goodryka, ożenił się z nie magiczną kobietą. Ich dziecko, równie nie miało czarodziejskich zdolności. W genealogii twojej matki, było po drodze jeszcze kilku czarodziejów, ale niewielu. Zdaje mi się, że Twoje pra-babka była czarownicą. Zostało to jednak zatajone. Jest w Tobie nieco rozcieńczonej krwi Goodryka.
– Ale skoro było kilku potomków, to z skąd mamy wiedzieć, o którego chodzi ?
- A to już moja sprawa. Jednak mam ułatwione zadanie, bo oprócz Ciebie, jako prawowitego dziedzica Merlina, z drobną domieszką Goodryka, został drugi. Więc tu sprawa jest oczywista.
– W takiem razie, co ze Slytherinem ? Jego potomkiem jest sam Voldemort.
– Jest trzech potomków Salazara.
- Są jeszcze dwaj pozostali. Z skąd ta pewność, który z nich jest Wybrańcem ?
- Z tym też nie powinno być problemów. Drugi jest dziedzicem Ravenclow ze Slytherinem ma tyle wspólnego, co ty z Gryffindorem, a nawet jeszcze mniej. Trzeci jest naszym potomkiem Salazara.
– A Huffelpuf ?
- Pozostał tylko jeden potomek. Ma co prawda kuzynkę, ale to mugol.
– Kim są Ci potomkowie ? – tu Mistrz nie był taki skory do odpowiedzi. Spojrzał na złotą misę ustawioną na stole.
– Wszystko w swoim czasie. Dowiesz się tego, gdy będziecie gotowi.
– No właśnie ! Nadal nie wiem co z moimi umiejętnościami magicznymi.
– Masz je Potter ! Do mnie należy tylko nauczyć Cię panować nad nimi. Nawet nie wiesz jakie masz możliwości. Ale nie martw się. – wyszczerzył zęby do Harrego – Twoi nowi przyjaciele też tego nie wiedzą. Harry uniósł brwi.
– Nie powiedziałeś im ?
- Dziwisz się ? Przed chwilą się dowiedziałeś. Najpierw przygotuję Ciebie. A potem zabiorę się za nich. – puścił oko. – Nie martw się. Twój Praprapraprapraprapra dziadunio też tak zaczynał. I jak się to skończyło ? Stał się największym czarodziejem na świecie.
Mundungus Fletcher nie lubił deszczu. Zdarzało mu się po kilku butelkach Ognistej Whisky zasnąć na ławce. W tedy najczęściej budził go deszcz, bo nikt inny nie pofatygował się przywrócić jakiegoś pijaka do rzeczywistości. Po licznych awanturach Molly, Dung starał się panować nad sowim łaknieniem alkoholu. Musiał się pilnować, szczególnie teraz, kiedy jest na służbie i ma chronić Harrego. Niestety dobre chęci nie zawsze idą w parze z siłą woli. Po raz kolejny otrząsną się z przyćmiewającej umysł mocy Ognistej Whisky. Nie był zadowolony z tego że postanowił choć trochę poprawić sobie humor.
Krople wody wciąż uderzyły mu w głowę, doszczętnie mocząc włosy i całe ubranie. Że też Potterowi się zachciało rzewnego spaceru w strugach deszczu, jakby nie mógł posiedzieć w spokoju w domu. Ale nie ! On musi powłóczyć się po okolicy i to teraz kiedy Mundungus nie jest w najlepszej do tego kondycji. Westchną w duchu i wlepił nieprzytomny wzrok w chłopca, który stał na środku uliczki spoglądają w przedzierający się między chmurami księżyc. Fletcher czół jak ogarnia go senność...w sumie gdyby nie ten deszcz, to by już smacznie drzemał. Patrzył na Harrego... tylko przez chwilę, bo nagle ciemność wokół chłopca gwałtownie zgęstniała i Dung już nic nie wiedział. Co jest ?! Atak ? Przecież Śmierciojady się tu nie mogą dostać. Demnetory ?! Też odpada... przecież by ich poczuł... Nagle. Nie trwało to więcej niż dwie sekundy. Czarna powłoka opadała z jego podopiecznego. Teraz widział znów Pottera. Stał w tym samym miejscu co wcześniej. Nic się nie zmieniło oprócz tego że nie patrzył już na księżyc. Lekko się zachwiał. Ręką powoli przetarł twarz. Kilka metrów dalej, w krzakach Fletcher zamrugał gwałtownie oczami. Co to u diabła było ? Harry wygląda cało i zdrowo. Dziwna mgła znikła. Potter stał przez moment, później skierował się do domu. Szedł nieco chwiejnym krokiem. Dotarł do domu numer 4 i zniknął za drewnianymi drzwiami.
Na zewnątrz, chowając się pod dachem stał Mundungus, analizując dzisiejsze wydarzenie. Co się stało ? Czy coś się wogóle stało ? To czarne...coś...może mu się wydawało ? Potter nie zwrócił na to uwagi. Tylko wyglądał na nieprzytomnego. Może to kwestia bolesnych wspomnień po Syriuszu ? W żołądku mu zawirowało. Nieprzyjemna gorycz napełniła usta. Oj, chyba starzejesz się Dung. Czas odstawić Whisky i przerzucić się na coś słabszego, bo jak nie to w Zakonie uznają Cię za wariata, który z nadmiaru alkoholu ma zwidy. Rozglądną się za wygodnym lokum, skoro ma ty spędzić całą noc... Fletcher sądził że ma zawidy. Nie mógł wiedzieć, jak bardzo się mylił!
Harry wybiegł do małej sypialni zatrzaskując za sobą drzwi. Oparł się o nie ciężko oddychając. Niecałe półtorej minuty temu dowiedział się, że jego przodek, którym okazał się być Merlin Wiel... Merlin ?! Czy to możliwe....? Nie to stanowczo za dużo jak na jednego wystarczająco zdołowanego życiem człowieka. Dlaczego tego nie wiedział...no tak, oczywiście, odpowiedź nasunęła mu się sama... Dumbledore. Już po raz kolejny ukrywał przed nim prawdę, choć sam wygłaszał morale na temat szczerości i jakieś bardziewia o przyjaźni...a sam go zwodził i okłamywał. Był dla niego przyjacielem, wsparcie, źródłem pocieszenia, wzorem i wielkim autorytetem. Potem aluzja rozpłynęła się jak mgła, jak łza porwana przez ostry nurt rwącej rzeki. Nie pozostało nic tylko gorycz, ból, cierpienie i bezkresne rozczarowanie, żałość po słońcu, które zaszło z horyzont aby już nigdy nie powrócić. Jasnośc zgasła zatapiając się i łącząc z ciemnością, w której błądził Harry, bezskutecznie próbując zdusić targające nim uczucie straszliwej zdrady. Teraz już wiedział. Dumbledore próbował zrobić sobie z niego wiernego psa gotowego na każde jego skinienie. Potrzebował Chłopca, Który Przeżył do własnych celów. Ale teraz Potter przejrzał na oczy. Już nie będzie go słuchał, dawne lata minęły bezpowrotnie. Dyrektor nigdy nie dawał mu wyboru. Jego życie toczył się według schematu nakreślonego przez Dumbledora. Ten ciągłe tylko decydował za niego, staranie kierował nim sprowadzając na odpowiednie tory. Tam, gdzie mu się podobało. „to dla twojego dobra” ile razy już to słyszał ! Wszystko dla jego dobra. Jak na ironię, wszystkie działania na rzecz jego tak zwanego „dobra” kończyły się katastrofą. Obejdzie się bez tego. Nie da się omotać przez tego oszusta, nie będzie mu posłuszny. Sam chce sterować swoim życiem, choć jego wizja nie malował się ciepłych kolorach. Ma walczyć na czele jakichś ludzi, w celu unicestwienie Voldemorata i jego sługusów. Mistrz, mimo że dużo mu przekazał, powiedział że wszystko w swoim czasie. Powoli osuną się po drzwiach sypialni na Privet Drive. Harry co roku tu wracał, co roku coraz bardziej zmęczony tym wszystkim co się wokół niego dzieje. Coraz bardziej nienawidząc sowiego życia. On się wewnętrznie zmieniał, ale to pomieszczenie zawsze pozostawało takie same. Najgorszą rzeczą było czekanie. Obserwator nie chciał ujawnić kim są tajemniczy potomkowie. Odesłał go z powrotem do Surry, aby odpoczną i wszystko to starannie przemyślał, zanim pokaże mu jak posługiwać się mocą przekazaną przez pokolenia magów. Potter nadal nie czuł się zbyt dobrze. Podróżowanie miedzy światem... a tamtym miejscem nie należało do najprzyjemniejszych, jednak drogę powrotną zniósł o wiele lepiej. Mistrz powiedział, że nałożył na chłopca czar Zmiany Czasu, będący zarazem jego własnym dziełem ( tu wyprężył się dumnie). Harryego ogarnęło zmęczenie. Rzucił się na łóżko, by choć na chwilę oderwać się od ponurych myśli, bolesnej rzeczywistości i przyszłości malującej się w coraz ciemniejszych barwach, która nieubłaganie majaczyła na horyzoncie.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
magda
Administrator
Dołączył: 18 Cze 2006
Posty: 120
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Pon 21:09, 14 Sie 2006 Temat postu: |
|
|
IV. "Sen w nowej sytuacji"
Stali tam obaj, zupełnie jak za dawnych czasów, tak bliskich a zarazem tak odległych. Patrząc sobie głęboko w oczy wyciągnęli ręce. Złączeni przyjaźnią, braterską miłością i głębokim zaufaniem. Wspaniałe uczucie wypełniło Harrego nie pozostawiając miejsca na inne troski, problemy czy wspomnienia. Patrzył w te błękitne oczy, dobrą twarz...a wokół roztaczała się tylko jasność, radość i lekkość serca. Ich dłonie złączyły się delikatnym uścisku ciepła. Patrzył na chłopca uśmiechając się szeroko. Harry trwał w cudownym uniesieniu. Potem gdzieś uderzył piorun i czarna błyskawica rzuciła złowrogi blask na oblicze Dumbledora, które na tę jedną sekundę diametralnie się zmieniło. W oczach pojawił się błysk. Uśmiech stał się groźbą. Spięta twarz wrażała niebezpieczną zawziętość. Harry z przerażeniem ujrzał jak ukochany dyrektor spogląda na niego z złośliwym triumfem. Otoczyła ich nieprzenikniona ciemność. Ciepło, przyjaźń, zaufanie, miłość, dobro, jasność, lekkość i radość wyparowała. W oczach dyrektora pałało szaleństwo. Ból przeszył jego dłoń, próbował wyrwać rękę ale to nic nie dawało. Dumbledore wybuchną lodowatym, okrutnym, pozbawionym emocji śmiechem. Szarpali się w bezskutecznej walce a krew sączyła się z dłoni Harrego. Gniew, poczucie zawodu, gorycz i czysta nienawiść przepełniła serce chłopca, rozpaczliwa pustka, ciężka jak stal, zimna jak lód. Wyrwał krwawiącą dłoń z żelaznego uścisku i zaczął się cofać. Dumbledore chciał go gonić ale jakaś siła zepchnęła Harrego ciemność. Upadł na ziemię i skulony z zimna, rozpaczy. Przebita dłoń rozpierała ból, dusza okaleczona zdradzą krwawiła niemiłosiernie, serce związane cierniem łkało gorzkimi łzami. Gdzieś w oddali zabłysnęło światło. Wstał i ruszył w tym kierunku a z każdym krokiem miał coraz mniej sił. W końcu dotarł, udało się ! Byli tam jacyś ludzie, patrzył na ich twarze ale ich nie wiedział. Podeszli do niego, to było wspaniałe. Wokół panowała jakaś nieokreślona aura. Ktoś z brzegu wskazał mu schody. Ruszył nimi na górę, a dalej kroczyli jego towarzysze. Wpinał się po złotych schodach a tajemnicza energia wypełniała jego znękaną duszę dodając siła ciału. Przekroczył ostatni stopień...
Gwałtownie otworzył oczy. Ciężko dysząc zarejestrował, że znów znajduje się w sypialni na Privet Drive. Zegarek wskazywał, że jest 6 nad ranem. Cały drżący i zalany potem podszedł do okna. Opierając rozpalone czoło chłodną szybę przymkną powieki przywołując kolejne obrazy nocnego koszmaru. Dobrze wiedział co mają symbolizować. Najpierw jego wielką przyjaźń z Dumbledorem, potem powiew niepokoju aż w końcu prawdziwe oblicze dyrektora. Widział nienawiść jaką żywił do dyrektora, ból jaki zadał mu ten zdrajca. Pojawiło się świto...nadzieja na lepszą przyszłość ? To nie mogła być przyszłość. Nie po tym, co usłyszał od Mistrza. Może marzenie ? Odbicie jakichś podświadomych pragnień ?
Otworzył oczy, za szybą wpatrywała się w niego para ogromnych szarych. Gwałtownie osuną twarz od okna, po którego drugiej stronie była szara sowa z listem przywiązanym do nóżki. Wpuścił gościa do środka. Jak podejrzewał, przyniosła list z Hogwartu, zawierający wyniki sumów: Transmutacja – P
Zielarstwo – P
Historia Magii – N
Eliksiry – W
Zaklęcia –W
Obrona Przed Czarną Magią – W
Wróżbiarstwo – N
Astronomia – Z
Opieka Nad Magicznymi Zwierzętami – W
Z transmutacji wiedział że coś je Wiedział że z transmutacji coś było nie tak. Historie Magii na bank musiał nie zdać, w końcu to wtedy miał wizję Syriusza...
Przebrał się i zszedł do kuchni. Prawdopodobnie z powodu wyjątkowo wczesnej pory nikogo tam nie było. Zjadł skromne śniadanie i ruszył do wyjścia, z postanowieniem jak najszybszego opuszczenia domu, nim zjawią się jego prawowici mieszkańcy. Lecz gdy tylko wstał, wokół niego pojawiła się gęsta czarna mgła. Tym razem nie wzbudziła jego niepokoju, bo wiedział co to oznacza.
– Dzień- dobry. – za plecami rozległ się głos. Odwrócił się i jak podejrzewał ujrzał dojrzałego męszczyznę o czarnych oczach i brązowych włosach przesianych siwizną. Obszerna czarna szata bogato wykończona na srebrno opiewała podłogę kuchni Dursleyów.
– Dzień - dobry. Szybko się Pan zjawił. – odrzekł młodzieniec.
– No cóż...moje zaklęcie czasu daje szerokie możliwości i zastosowania– dumnie wsypią pierś. – A teraz przejdźmy do naszych spraw. Harrry, zabieram Cię do naszej wyrwy przestrzenno-czasowej, abyś zgłębił wiedzę o swojej mocy. Idź do pokoju, spakuj rzeczy i zaczekaj na mnie. Potter wytrzeszczył oczy.
– Tam...do tego miejsca ?- Mistrz kiwną głową. Teraz Harry przestraszył się nie na żarty. Miał jechać do miejsca gdzie spędził ledwo kilka godzin, a właściwie na czas rzeczywisty to kilka sekund. Co tak naprawdę wiedział o tym człowieku ? Chciał go nauczyć wszystkiego, pokazać jak korzystać z mocy, której ma ponoć wiele. Najważniejszy jest fakt, że on mu powiedział prawdę. Harry to po prostu wiedział. To zaważyło na jego decyzji. Kiwną głową.
– Na jak długo ? – spytał już nieco pewniej.
– Tego nie wiem. Prawdopodobnie kilka miesięcy. Gdy wyszkolę Cię na wojownika, poznasz swoich współpracowników. Czy to już wszystko ?
– Chyba tak. Czarna powłoka rozpłynęła się w powietrzu, w którym nie pozostał już żaden ślad który by wskazywał że kiedykolwiek tam była. Potter odwrócił się do drzwi z zamiarem wyjścia, ale ktoś go uprzedził. W progu staną Dudley, mina wyrażała zdziwienie obecnością znienawidzonego kuzyna w kuchni. Obrzucili się tylko chłodnym spojrzeniem nie mając zamiaru zbyt długo męczyć się swoją obecnością, każdy z nich ruszył w swoją stronę. Dudley do lodówki, aby poszerzyć się jeszcze bardziej w spodniach. A Potter do nowego świata, gdzie miał się nauczyć walczyć aby ocalić ludzkość.
– Czy to te drzwi ?
– Tak, wejdź i porozglądaj się, zanim przejdziemy do nauki.
Harry nacisną złotą klamkę i wszedł do środka. Było tam spore łoże z szerokim jedwabnym baldachimem a za nim okno przez które wpadały do komnaty promienie roztańczonego świtała, siejąc zamęt na stoliku, kilku fotelach i wielkiej szafie na ubrania. Obok znajdowało się przejście do niezwykle czystej łazienki. Całość miała dziwne połączenie bieli, czerni a czasem złota.
– Tu masz wszystko co będzie Ci potrzebne. Piętro wyżej jest biblioteka. Znajdziesz tam kilka książek, które mogą Cię zainteresować. W lochach jest laboratorium eliksirów, sądzę że teraz kiedy nie masz na karku Snapea nikt nie będzie Cię ograniczał.- rzekł Mistrz.
– Ja i eliksiry to wielka pomyłka.
– Aż byś się zdziwił chłopcze.- rzekł tajemniczo Mistrz. Potter roześmiał się.
– O czym ty mówisz ?
- Nienawidzisz Snapea, prawda ?
- Odkrycie Ameryki.- zironizował Harry
– Właściwie to on nienawidzi Ciebie a tym samym nie pozwala Tobie nie nienawidzić jego. Właśnie dlatego obuj jest wam tak ze sobą ciężko, obaj ponosicie tego konsekwencję. On przesycony złością, zachowuję się... no zresztą sam wiesz najlepiej. Nie pokazuje jaki naprawdę jest. Ty go ograniczasz. Ale ten mechanizm niestety działa też w drugą stronę i to Ciebie Snape ogranicza.
– Insynuujesz że umiałbym zrobić poprawnie jakiś eliksir ? – powiedział z rozbawieniem . Jakoś trudno mu było wyobrazić sobie siebie samego jako Mistrza Eliksirów. Parskną śmiechem.
– Snape ubzdurał sobie, że gdyby obiekt jego nienawiści ( czytaj. ty ) miałbyś problemy z jego przedmiotem, mógłby się na Tobie bezkarnie rozładowywać pod byle pretekstem. Dlatego postarał się zrobić wszystko abyś czuł się na jego lekcjach jak najgorzej, abyś był zdezorientowany, tym jak bardzo nie możesz znieść jego obecności. Jego celem było utrzymanie Cię w świadomości, że nic i tak nie uda Ci się zrobić, w świadomości strachu. Loch to jego królestwo. A drapieżnik na polowaniu czuje się najlepiej na podporządkowanym sobie teranie, który zna, bo przecież kto by się sprzeciwił Królowi Eliksirów siejącemu panikę na każdym kroku. To nie eliksirów nienawidzisz, tylko Snapea.
– Nie, to chyba niemożliwe.
– To przypomnij mi, jaką dostałeś ocenę z eliksirów ? – zapytał niewinnie Mistrz spoglądając w sufit.
– Dostałem „Wybitny”… - odrzekł Potter. To wszystko trzymało się całości. Na egzaminie nie było Snapea, który zawsze powodował zawrót głowy. Jakoś nawet czuł te eliksiry, tyle że zawsze Snape musiał wejść mu w paradę i na tym się kończyła jego kariera. Zaniepokoiła go tylko jedna rzecz, więc niezwłocznie…
- Skąd Mistrz wie jaką dostałem ocenę ?!
– Och, widzę różne rzeczy i różnych ludzi – odrzekł, w nienaturalny sposób przyglądając się swoim paznokciom. – Ale już dosyć. Na wszystko przyjdzie czas. Teraz zapoznaj się bliżej ze swoim pokojem i ogólnie całym zamkiem, bo jak sądzę spędzisz w nim trochę czasu. Jest tu mnóstwo różnych komnat, niektóre pomieszczenia są zamknięte ale nie przejmuj tym. Z czasem na pewno dowiesz się o nich więcej. Na parterze, korytarzem w prawo, pierwsze drzwi to jadalnia. Spotkamy się tam za pół godziny. Czy wszystko jasne ?
- Tak, myślę że tak.
– Więc jak wy to mówicie miedzy sobą „ ja się zmawam”. – dokończył nieco kulawo.
– Mówi się „ zmywam” „ ja się zmywam” – powiedział Harry spoglądając na Mistrza z politowaniem.
– Nie ważne. – machną ręką z irytacją.- Nigdy nie nadążałem z modą, nawet nie wyobrażasz sobie jak ciężko nad tym zapanować gdy wszystko się tak szybko zmienia. Do zobaczenia. –w wyszedł pozostawiając Harrego samego. To miejsce było niesamowite. Zresztą tak jak reszta zamku, a w każdym razie część, którą widział po drodze Harry od kiedy Mistrz zabrał go od Dursleyów i przyprowadził do tego pokoju. Najpierw przenieśli się do miejsca, które Harry znał z pierwszej wizyty. Choć nie wiedział o tym wcześniej, była to Sala Wejściowa a prowadziło od niej kilka drzwi do różnych części zamku. Tak, Potter był w zamku, co prawda nie wiedział go z zewnątrz, ale nawet od środka budził pewnego rodzaju respekt. Szerokie korytarze, wyłożone na podłodze czerwonym dywanem prowadziły przez świat bajki. Liczne drzwi zrobione z brązu zaopatrzone w złote, misternie rzeźbione klamki, jasne ściany na których wisiały liczne obrazy a także biała broń czy inne pamiątki. To wszystko jakieś przytłaczające, toakpiękne i ogromne. Potter miał wrażenie, że jest w gotyckiej katedrze*, choć wytruj wnętrza raczej do tego nie pasował. Ogromne okna budziły do życia wnętrze zamku, rozświetlając najciemniejsze zakątki i wyzywając na pojedynek najciemniejsze drobinki kurzu.
– Mieszkasz tu ? – zapytał Harry gdy zmierzali po raz pierwszy do jego nowego pokoju.
– To nie mój zamek, tylko twój. – rzekł Mistrz nie odwracając się do Pottera.
– Co ?! – ten zatrzymał się jak wryty.
– A co myślałeś ? Że Melin uczył się walki na zielonej trawce ? – odpowiedział Mistrz. – Ponieważ jesteś jego prawowitym potomkiem, na którego zesłał ten nieszczęsny obowiązek wyzwolenia świta, zapisał Ci to i owo. A moim obowiązkiem jest Ci to przekazać.
A więc Harry Potter posiadał zamek. Nie widział go od zewnątrz, ale to co ujrzał w środku wystarczająco upewniło go w przekonaniu, że ma do czynienia z nie byle czym. Usiadł na łóżku nowej sypilni. Zadziwiające połączenie kolorów, delikatnej bieli i morderczej czerni z domieszką dumnego złota przeplatały się tworząc aurę tajemniczości i przygniatającej wyniosłości. Śnieżna firanka bezwładnie powiewała na delikatnym letnim wietrze, niosąc za sobą wiadomości z zewnątrz. Harry rozglądał się zadowoleniem, był bowiem pewien że polubi to miejsce nie tylko ze względu na to że i tak musi tu spędzić dłuższy czas, ale świadomość że niegdyś mieszkał tu jego daleki- pra- dziadek, budowała poczucie że wreszcie jest u siebie w domu. Natomiast sypialnia to jego zaciszny kąt, gdzie będzie po kolejnych wydarzeniach, siedział wylewając całe swoje radości, smutki i rozpacze, bo wiedział że tych mu w najbliższym czasie nie zabraknie.
Wstał i ruszył na spotkania z Mistrzem.
*Gotyckie Katedry były gogantycznymi budowlami. Architekci starali się, by widz wchodząc do światyni odnosił wrażanie że jest bardzo mały. Ogrom i bogatość budowli w Katedrze Gotyckiej jest wręcz przytłaczajac, ma ona symbolizować potęgę Boga.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
magda
Administrator
Dołączył: 18 Cze 2006
Posty: 120
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Pon 21:11, 14 Sie 2006 Temat postu: |
|
|
V. "Pozostawiam"
Adma spacerowała samotnie po Garmuld Place w rodzinnym Londynie. Liczne wspomnienia z dzieciństwa błąkały się tu i ówdzie opiewając szczupłą postać dziewczyny, ale wraz z nimi czuła przeszywający okolice chłód którego ani mama ani tata nie umieli wytłumaczyć. Szara mgła wdzierała się w serca mieszkańców stolicy wypychając całą radość i nadzieję. Mała Helen płakała z byle powodu, ojciec chodził jakiś przygnębiony a matka blada jak ściana. Nie zawsze było jasne dlaczego tak się dzieje, właściwie to nie było powodów, tylko ta pogoda budziła tak złowrogą atmosferę... Z początku Adma była zła na Helen, o ciągłe zalewanie się łzami, jednak z czasem zrozumiała córeczkę bo sama chodziła smutna. Przyjechała do ukochanego Londynu gdzie pozostawiła przez laty dzieciństwo. Wtedy kwitła tu radość, miłość, nadzieja na przyszłość, a teraz miasto tonęło w mroku niewyjaśnionego przygnębienia. Wcześniejszy wyjazd okazał się jedynym wyjściem by uciec od miejsca, które tak okropnie wpływało na psychikę człowieka, więc Adma nie wahała się zbyt długo. Po solennych obietnicach że niedługo znów odwiedzi rodziców, pozostawiła Hellen by pożegnała się z dziadkami a sama udała się na ostatni spacer wśród wspomnień z przeszłości. Garmuld Place 8 było niewyczerpaną skrzynią pamiątek z przed 20 lat, bo tam najdalej sięga pamięcią. Wysokie, zakurzone budynki zawsze budziły jej podziw. Ale jak to zwykle bywa i w to miejsce miało swoje ciemne strony. Adma przeszła obok domu, który od zawsze budził mieszane uczucia wśród mieszkańców Garmuld Place, mianowicie numer 12. Trudno powiedzieć dlaczego ale, gdzie by nie szukać, znajdzie się jakaś czarna owca, zakłócająca powszechną harmonię. Najciemniejszy i najmroczniejszy z pośród wszystkich jakie w życiu widziała. Krążyły różne plotki na temat jej mieszkańców, jedna nieprawdopodobniejsza od drugiej. Główny temat spotkań plotkarskich. Adma lubiła wraz z grupą najlepszych przyjaciółek od czasu do czasu poobserwować ten dom. Zdarzało się że widywały jego mieszkańców. Dziwna to była zbieranina. Długie peleryny, czarne włosy, błysk w oczach sprawiały że Admę na samo wspomnienie ciarki przechodziły po plecach. Rzadko pokazywali się na zewnątrz choć numer 12 zdawało się zamieszkiwać sporo osób. Potem były jakieś wybuchy, kłótnie, ktoś krzyczał, kolorowe błyski, trzaski i towarzystwo się rozeszło. Przez blisko 13 lat numer 12 stał zupełnie opustoszały i nic nie wszystko wskazywało na to że pozostanie tak do momentu kiedy ściany nie wytrzymają i duch czasu zwali tę budowlę nie pozostawiając nic. Jakież było zdziwienie Admy, gdy matka między różnymi ploteczkami oznajmiła że sąsiadka z naprzeciwka, widziała jakieś postacie zmierzające do drzwi numeru 12 , które z nikąd się zmaterializowały.
„...szłam z imprezy, no wiesz, u Johna, tak w ogóle to było ekstra, no i wtedy jak skręciłam w Garmuld Place, to zobaczyłam pod tym czarnym domem było kilka osób. Wyglądali jakby zwiali z cyrku. Jeden miał taką czarowną długą szatę. No mówię ! Biała broda i włosy do pasa, drugi miał twarz wyrytą w kamieniu. Dosłownie ! Wyglądał okropnie. Pełno blizn, kanciaste rysy, nos to miał z pewnością dorobiony ale najgorsze było oko. Nienaturalnie wielkie, niebieskie ale potem się odwrócił i więcej nie pamiętam. Była też taka dziewczyna, najmłodsza z całego towarzystwa. I nie uwierzysz, ale ona miała FIOLETOWE WŁOSY ! Rozumiesz ?! Fioletowe ! I taki facet, wyglądał jakby się chwiał nad grobem, chociaż raczej młody. Strasznie wynędzniały no i ta poszarpana szata... aż mi go było żal. Chyba ktoś powiedział do niego „Remus” czy jakoś tak. Bardzo dziwne imię, szczerze mówiąc nigdy wcześniej nie spotkałam się z takim, ale to nic w porównaniu z tym jak się ubrali. Z skąd wytrzasnęli takie beznadzieje ciuchy ?! No i był jeszcze Czarny. Mówię Ci, facet nie na żarty .Czarna szata, czarna peleryna, tłuste, czarne włosy, czarne oczy i prawdopodobnie czarny charakter. Był naprawdę przerażający, istny Wrośnięty Nietoperz. Miał mord w oczach. Wyglądał jak jeden z tych Blacków co 15 lat temu zamieszkiwali ten dom. Może przyprowadził swoje nowe towarzystwo. A ja myślałam że oni już nigdy się nie pokażą w tej okolicy, tak było bez nich spokojnie.”
Karen zawsze należała do żywiołowych osób, tym bardziej możliwość wzbudzenia sobą sensacji pchnęła ją do opowiadania tej historii każdemu, kto tylko zechciał jej wysłuchać. Adma nie była pewna czy dziewczyna mówi prawdę, w końcu słynęła z rozpuszczania najbardziej wyrafinowanych plotek. Nie bardzo wierzyła, by do tamtego domu ktokolwiek wrócił, choćby z zdrowego rozsądku, ale jeśli to był z nimi ktoś z Blacków, to można zapomnieć o rozsądku. Tak naprawdę to nikt ich nigdy nie znał, nikt nigdy z nimi nie rozmawiał, nikt nic o nich nie wiedział oprócz tego że noszą nazwisko „ Black” . Ludzie uważali ich za odciętych od świata i rzeczywistości dziwaków, których należy omijać szerokim łukiem. Adma nie była inne. W dzieciństwie bała się ich spojrzeń. Była tam czarnowłosa dziewczyna, tylko jej imię Adma znała – „Bellatrix”. Tak wołał na nią chłopak o tak samo czarnych włosach, był najprzystojniejszy i wydawał się najnormalniejszy z tego kręgu, ale Adma nie odważyła się do niego podejść. Widziała że był nieco oderwany od swojej rodziny a jej całej Bellatrix to nienawidził od samego początku. Nigdy się nie dowiedziała jak ów przystojniak miała na imię, a potem znikną jak cała reszta jego rodziny i nikt go nigdy więcej nie wiedział.
Adma otrząsnęła się ze wspomnień, bo to co ujrzała, zaparło jej dech w piersiach. Do domu numer 12, wchodziła para dziwacznie ubranych ludzi... Takich jakich opisała Karen. Młoda kobieta o fioletowych włosach i potargany męszczyzna ze śmiercią wypisaną na twarzy. Stali przed drzwiami w długich szatach i rozmawiali gestykulując nerwowo. Adma zrozumiała że Karen nie kłamała. Nagle męszczyzna ja zauważył, ukrytą w cieniu sąsiednich domów. Szarpną swoją towarzyszkę, która odwrócona plecami wciąż mówiła żywo machając rękami. Kobiet gwałtownie się odwróciła, na jej twarzy widniał niepokój. Szepnęła coś do rozmówcy. Adma stała jak sparaliżowana, przeczuwała kłopoty. Nieznajomi nie wydawali się zachwyceni jej obecnością. Dzieczyna cofnęła się o krok, ale w tym momencie męszczyzna wyciągną jakiś patyk i wycelował. Zachwiała się a lodowaty pot zalał jej ciało. Ciemną noc rozdarło jasne światło i uderzyło Admę w pierś. Zawirowały jej w głowie setki myśli, ostatnie wspomnienie przysłoniła biała łuna a potem nie było już nic.
Tajemniczy rozmówcy zniknęli za drzwiami domu na Germuld Place numer 12.
– Co się stało, Remusie ?- w holu rozległ się głos Molly. –
Widziała nas jakaś mugolka – odpowiedziała Tonks.
– Musieliśmy zmodyfikować jej pamięć. Lepiej żeby nikt nie wiedział że ktoś się tu kręci wystarczy byle plotka i już jutro moglibyśmy mieć na karku śmierciożerców. – oznajmił Remus Lupin grobowym tonem. Spostrzeżenia nieszczęsnej Admy, leżącej teraz gdzieś na ziemi i usiłującej sobie przypomnieć co się właściwie przed chwilą stało, były dość trafne. Lupin wyglądał jeszcze nędzniej i jeszcze biedniej niż to w ogóle możliwe w jego życiu.
– Czy wszyscy już są ? – zapytała Tonks.
– Tak, czekaliśmy tylko na was. Albus przyszedł pięć minut temu i oczekuje w salonie Blacków. – odpowiedziała Pani Weasley.
– Powiedział o co chodzi ? – zapytał Lupin z zainteresowaniem. Gdy sprawy dotyczą bezpośrednich spraw Zakonu Feniksa rzeczą normalną jest że Dombledore unika rozmów na tematy poruszane na zebraniach. Na dziś dyrektor nie zwołał wszystkich członków, twierdząc iż to nie będzie standardowe spotkanie, mimo wszystko nikomu nie podał przyczyny. Lupin, Tonks i Pani Weasley wkroczyli do salonu, gdzie siedział Pan Weasley, Ron i Hermiona. Złowrogi salon rodziny Blacków, rozświetlał blask rzucany przez niewielki ogień w kamiennym kominku, o który, ku przerażeniu najmłodszych, bezceremonialnie opierał się Snape. Jego mina jak zwykle była nieprzenikliwa, choć oczy miały wciąż ten sam złowrogi błysk, tym razem szyty grubymi nićmi obrzydzenia czy pewnego rodzaju wstrętu. Spoglądał z góry na wszystkich, bo on jeden wiedział od Dombledora, po co wszyscy się tutaj zebrali. A sam Albus wpatrywał się tempo przed siebie, prawdopodobnie zbierając myśli zastanawiając się od czego zacząć. Siedział w fotelu obok stolika na którym leżał przedmiot zainteresowania. Podszedł do Remusa i Nimphadory, przywitał uściskiem dłoni starając się lekko usmiechnąc, lecz nie było już to takie proste, jak kiedyś.
Za dużo złego działo się na świecie. Nie wiadomo komu ufać a komu już nie, czy dobry przyjaciel jest tym samym dobrym przyjacielem czy to nie przypadkiem śmierciożerca podszywający się pod niego ? Codzienne informacje o kolejnych zamachach, atakach, morderstwach, śmierciach i masowych rzeziach....Człowiek nie miał nawet już siły płakać. Bo ile można ? Życie w ciągłym napięciu, w strachu o siebie i bliskich, znajomych i przyjaciół. Zasypanie wieczorem z nadzieją że może i tę jeszcze jedną on uda się przeżyć, że może będzie jeszcze szansa by oglądać poranek. Niebezpieczeństwo czyhające na każdym kroku gotowe zaatakować w najmniej oczekiwanym momencie. Pozostawała tylko nadzieja w nadejście lepszego jutra, ale i ona szybko usychała. Liczne podejmowanie prób walki kończyło się fiaskiem a na społeczeństwo czarodziejów nie można liczyć. Po ogłoszeniu powrotu Voldemorata wybuchła nieokiełznana panika przeradzająca się w powszechny paraliż. Ministerstwo podejmuje wszelkie możliwe środki by przekonać ludzi że wszystko jest pod kontrolą, ale Knota już absolutnie nikt nie chce słuchać. Po tym, jak Minister Magii przez okrągły rok mydlił wszystkim oczy fałszywymi informacjami o Harrym Potterza i Albusie Dumbledore, utrzymując że kłamią w sprawie powrotu Czarnego Pana. Teraz nie było wątpliwości, że gdyby podjął wtedy walkę, nie doprowadziłoby to do tak rozpaczliwej sytuacji w jakiej znalazł się świat.
Gestem ręki Dumbledore wskazał wolne miejsca po czym staną na środku salonu.
– Skoro jesteśmy w komplecie, to zaczynajmy. – rzekł poważnym tonem. Spojrzał po twarzach. Wszyscy siedzieli w napięciu, poza Severusem, który błądził wzrokiem po językach ognia. Albus wpatrywał się w kopertę jakby się wahał aż w końcu rzekł.
– Jest to nieco inne zebranie. – tu spojrzał na Rona i Hermionę, którzy nie mogli uwierzyć we własne szczęście, iż mają okazję uczestniczyć w spotkaniu na Gramuld Place. Oczywiście uprzedzono ich że nie jest to Zebranie Zakonu Feniksa, ale przynajmniej raz nie będą zmuszani do sięgania po ciężką artylerię, znaczy Udoskonalone Uszy Dalekiego Zasięgu Braci Weasleyów. – Otóż udało mi się odnaleźć testament Syriusza. – tu wskazał na nie rozpieczętowaną, grubą kopertę z pożółkłego pergaminu. – I jako prawowity powiernik, wyznaczony przed jego śmiercią, odczytam go.
– A co z Harrym ? – zapytał Ron.- Jego też dotyczy sprawa Syriusza.
– Harry jest na razie w domu wujostwa, gdzie ma zapewnione bezpieczeństwo. Myślę że za tydzień sprowadzimy go do Kwatery Głównej, a wtedy zapoznam go również z treścią testamentu. No więc wracając do... – Dumbledore rozerwał kopertę i rozłożył pergamin.
„ Ja, Syriusz Orion Black, w pełni władz umysłowych, a także z własnej nieprzymuszonej woli oświadczam niniejszym że :
- mój dom na Garmuld Place i jego zawartość pozostawiam mojemu chrześniakowi, Harremu Potterowi, synowi Lilyanne Potter z domu Evans i Jeamsa Pottera.
– połowę fortuny Blacków, znajdującą się w Banku Gringotta zapisuję Remusowi Lupinowi, synowi Narine Lupin z domu Sthrow i Aląza Lupina a drugą połowę Harremu Potterowi.
Moim przyjaciołom dziękuję za wspólnie spędzone lata.
Syriusz Orion Black„
W salonie zapadła głęboka cisza zmącona jedynie strzelaniem ognia, lecz nawet on zdawał się nie tryskać dawną radością, jak za czasów kiedy ludzie przejmowali się przypalonym mlekiem, czy spóźnioną gazetą.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
magda
Administrator
Dołączył: 18 Cze 2006
Posty: 120
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Pon 21:12, 14 Sie 2006 Temat postu: |
|
|
VI."Okruchy Życia i Ziarna Prawdy"
Korytarze przesiane były licznymi drzwiami z brązu, czasem zdobione rzadkimi wzorkami. Niektóre z nich to prawdopodobnie pismo w nieznanym języku, sądząc po powtarzających się symbolach, tak jak te. Nie zastanawiając się dłużej nad sensem tego wszystkiego, bo i tak miał już zbyt wiele pytań do Mistrza, pchnął ciężkie drzwi. Środek jadalni zajmował obszerny, prostokątny stół przykryty liliowym obrusem oraz wazon a w nim kilka świeżych róż. Po jednej stronie stało duże czerwone i zielone krzesło, a po drugiej żółte i niebieskie a naprzeciw drzwi biały-czarny fotel ze złotym wykończeniem. Jednak dostawiono jeszcze jedno krzesło i to na nim zasiadł Mistrz.
– Witaj. Przychodzisz punktualnie. – rzekł ciepłym tonem. Harry nie wiedział jego twarzy bo fotel był odwrócony od drzwi. – Tak jak to zawsze czynił Merlin. Cenił dobre cnoty, choć rozwagi nabrał z wiekiem to wydaje mi się że u Ciebie kwiat ten rozkwitnie znacznie wcześniej. – mówił cichym eterycznym głosem wpatrując się w wazon nie uraczywszy chłopca jednym spojrzeniem. – Jesteś do niego bardzo podobny, choć wszyscy mogliby do Ciebie wołać „James”, bo niezaprzeczalnie twarz masz po Potterach, to oczy należą do Twojej matki do Lilyanne Evans. Pytałeś mnie, skąd jestem pewny tożsamości potomków Piątki Starożytnych Wojowników ? Więc odpowiem Ci : przez ostatnie wieki śledziłem linie ich potomków, wiedząc że gdy nadejdzie czas, będę musiał powołać Wojowników Zniszczenia, którzy przywrócą ład i porządek. Zostałem do tego wyznaczony i spełnię oczekiwanie mojego zmarłego ucznia i przyjaciela, Merlina Wspaniałego. Choć wiem o Twoich poprzednikach więcej niż myślisz, to wystarczyło mi jedno spotkanie by wiedzieć, że to Ciebie praprapraprapraprapra dziadek wybrał jako prawowitego potomka. Nie tylko dlatego że jesteś jedynym, ale masz oczy, o których mówiła przepowiednia. – Zielone Oczy Śmierci w barwie Avady Kedavry. – wyszeptał. – Nigdy nie zastanawiałeś się nad ich kolorem, nieprawdaż ? ? Czy kiedykolwiek spotkałeś kogoś, o tak jaskrawym spojrzeniu ? Spojrzeniu w którym zapisana jest Śmierć ?
Harryego przeszedł dreszcz po całym ciele, którego przyczyna siedziała odwrócona plecami. Dziwny głos Mistrza sprawiał że nawet promienie słońca nie świeciły tak jasno, jak zazwyczaj, a może tylko Potterowi się tak zdawało ? W życiu wcześniej nie słyszał tak przeraźliwego szeptu. Dotąd nie przypuszczał że kolor oczu może mieć tak wielkie znaczenia bo o ile czerwona blizna na jego czole, będąca dziełem Voldemorta mogła mieć głębszą symbolikę.
– Przecież to przez mojego Ojca przepływała krew Merlina. Moja matka miała w sobie odrobinę krwi Gryffindora, stwierdziłeś że to bez znaczenia. – rzekł wymijająco Potter. Coś ciężkiego ścisnęło mu na żołądek, wstrzymał oddech. Wreszcie znalazł się ktoś, kto mu powie prawdę o rodzinie ?
– Lilyanne miała przeznaczone poślubić Jamesa Pottera zanim się narodziła, bo to o niej mówi przepowiednia. – rzekł cicho Mistrz lekko poruszając się w fotelu.
– Przepowiednia mówi też o mojej matce ? – zapytał żywo Harry. Chciał rozmawiać z Obserwatorem twarzą w twarz, ale pozostał z tyłu. Nie śmiał podejść...Nie umiał. Przypływ respektu...
– Wspomina, jako o „zielonookiej”. Ona jedyna w swojej rodzinie miała takie oczy, aby później przekazać je Tobie, bo tak Merlin chciał naznaczyć swojego prawowitego dziedzica, wskazać tego, który powstrzyma rozprzestrzeniające się zło. – powiedział.
– Czy...czy moja matka o tym wiedziała ? – spytał oszołomiony. – Nie. Lily nie wiedziała o istnieniu przepowiedni, tak samo jak James. Twój Ojciec należał do Linii Szlachetnej Krwi, którą zapoczątkował daleki przodek Merlina, przechodzi ona z pokolenia na pokolenie ale tylko na jednego z narodzonych potomków. Oznacza to, że w razie narodzin choćby bliźniąt, tylko jedno z nich należy do Linii Szlachetnej Krwi. – rzekł Mistrz i wstał z fotela. Wciąż nie patrzył na Harrego. Powolnym leniwym krokiem podszedł do okna, za nim czarna szata sunęła wzdymając się od powietrza.
Domyślał się co w jaki zamęt wprowadził umysł chłopca, ale on musiał się dowiedzieć o sobie i o swoich przodkach. Jako następca Linii Szlachetnej Krwi, jako Wybraniec przeznaczony do walki z Voldemortem, wreszcie jako Wielki Wojownik Zniszczenia musi poznać prawdę, bez względu nato, jak jest ona straszliwa i bolesna. On musi wiedzieć. Znienawidził Dumbledora to było do przewidzenia bo stary głupiec nie powiedział mu prawdy. Najgorsze jest to, że nadal go okłamuje, ale ja na to nie pozwolę, pomyślał. Nie pozwoli by Dumbledore nadal krzywdził Pottera, powie mu wszystko, zresztą taki miał od początku zamiar. Obserwator nigdy nie kłamie. Harry stał blady i zupełnie zbity z tropu. W głowie miał kompletny zamęt, cały czas przetwarzał usłyszane informacje wrzucając je w wir myśli i wydarzeń aby dojść do wniosku że nic z tego nie rozumie.
– Mistrzu – spytał wątłym, cichym głosem. Nie ruszył się z miejsca, stał wrośnięty jak kołek, zupełnie zapominając do czego służą nogi. – Czy znałeś mojego Ojca ?
Obserwator przymknął powieki aby ukryć przed promieniami słońca szklące się łzy. Harry tak bardzo przypominał mu ukochanego ucznia. Doskonale pamiętał, gdy Merlin jako zagubiony i bezradny znalazł się w obliczu własnej przepowiedni. Przepowiedni, mówiącej o Piątce Wojowników Zniszczenia, którzy przywrócą harmonię. Wtedy to mały chłopiec miał stanąć na czele zupełnie nie znanych mu ludzi i z nimi współpracować. Z Potterem nie jest inaczej, tyle że jemu w udziale przypadło zabicie największego czarnoksiężnika wszechczasów, a Merlin oczyszczał istnienie ze zwykłych złych magów. Teraz zesłał potomka, któremu powierzył kontynuowanie zwalczania Sił Ciemności. W pamięci Mistrza coś drgnęło i usłyszał cichy, młodzieńczy głos wydobywający się z głębokiej studni wspomnień „Mistrzu”. Pełen szacunku i pokory, przesycony błaganiem o odpowiedzi na pytania dręczące duszę, o pomoc, o prawdę. Drżący od targających emocji, niepewny cichy szept, uderzył w serce Obserwatora. Bo oto po ponad tysiącu lat usłyszał ten głos ponownie, już nie tylko jako wspomnienie, ale wypowiedziane ustami przez Następcę Linii Szlachetnej Krwi.
– Osobiście go nie znałem, a on nie wiedział o moim istnieniu ani nie o tym, że jest Następcą Linii Szlachetnej Krwi, tak jak ty teraz. – powiedział znowu nieco ciszej, starał się by jego głos nie zdradził wzruszenia wypełniającego najciemniejsze i najodleglejsze zakątki Serca.
– A poprzednicy Linii ? – spytał cichym pokornym tonem, poczuł wobec Mistrza przypływ szacunku, uznania jego wyższości. Był o wiele starszy, wiedział tak wiele o przeszłości i teraźniejszości, nawet o przyszłości. Wiedział tak wiele o nim samym...o Harrym.
– Och, poznało mnie kilku Twoich dziadków, ale niewielu. Śledzę i opiekuję się Linią Szlachetnej Krwi od zawsze, bo kiedy szala zwycięstwa przechyla się na stronę Czarnych Sił, muszę powoływać Wojowników Zniszczenia. Jak dotąd wielką 5 powoływałem 2 razy, z wami będzie trzeci. Pierwszy raz, w odległej starożytności, poznałem Pierwszego Wielkiego Wojownika Zniszczenia z Linii Szlachetnej Krwi i jego towarzyszy. Wszyscy oni mieli wielu potomków, ale tylko Linia Krwi Wielkiego tak jak do tamtej pory przechodziła na jedną osobę, tak do dziś się to kultywuje. Dzięki temu Merlin narodził się jako Drugi Wielki Wojownik Zniszczenia gromadząc innych, którzy jak dobrze wiesz założyli Szkołę Magii i Czarodziejstwa. Oni nie mieli daru przekazu i naznaczania wybranych potomków Krwią. Wybieranych, według tego który jest godny.
Potter słuchał tego w milczeniu... to wszystko było jak sen... a raczej koszmar. Marzył że się obudzi ale podświadomie wiedział że nie ma wyboru i tak jak pierwszą przepowiednię jakoś zaakceptował tak i musi pogodzić się z drugą... o wiele gorszą. Wzrok utkwił gdzieś w dywanie, choć wcale go nie wiedział. Tysiące myśli zmieniło jego umysł w szary dym, próbując ogarnąć wszystko co usłyszał. Ale jedna rzecz wybijała się poza wszystkie inne pytania, które kłębiły mu się w głowie niemiłosiernie próbując dostać odpowiedź.
– Czy Dumbledore wie ? – wyszeptał stojąc nieruchomo. Mistrz odsunął się od parapetu i nie patrząc na Harrego obszedł pomieszczenie.
– Dumbledore nie wie o przepowiedni Merlina – Harry usłyszał jego głos i czuł przeszywający wzrok na plecach. Mistrz staną kilka metrów od niego. – Ani o tym że jesteś Trzecim Wielkim Wojownikiem Zniszczenia, ani kim są pozostali Wojownicy, choć ma was pod samym nosem. Ani o moim istnieniu, bo ujawniam się tylko wybranym. Ale...- jego głos nabrał groźnej nuty – wie że jesteś potomkiem Merlina.
Harry podniósł głowę i spojrzał przed siebie szeroko otwierając oczy ze zdumienia. Wargi mu pobielały.
– A więc Dumbledore mnie okłamał ? – spytał lekko załamującym się tonem. – Znów mnie okłamał ? To też ukrywał przede mną tle lat ? Dlaczego ? – ciężko przełkną ślinę – Dlaczego mi nie powiedział ?
Mógł spodziewać się wielu rzeczy ale nie podejrzewał że Dumbledorea stać na jeszcze jedno tak poważne kłamstwo. To w sprawie jego rodziny... rodzinny której nigdy nie miał i nie mógł poznać. Zawsze wszystko musiał wyciągać od niego siłą, postawić pod ścianą, przycisnąć do muru i zmusić do powiedzenia jak jest naprawdę ! Zawsze ! Nie powiedział mu o Syriuszu, gdy ten uciekł z Azkabanu. Lupin też jest kłamcą ! Do póki nie miał wyboru nie raczył przekazać Harremu co się stało. Jedynie Syriusz dążył do togo, by Harry poznał prawdę. Dyrektor ukrywał przepowiednię, a teraz i to. Ile jeszcze razy Dumbledore go oszukał, ile razy okłamał ? Kolana się pod nim ugięły, nie wytrzyma tego, upadł a ręce opadły bezwładnie.
– Dlaczego...?
Za jego plecami Mistrz wpatrywał się w przestrzeń starannie dobierając słowa. Place splótł na plecach. Podszedł do Pottera i schylił się nad nim.
– On się Ciebie boi. – Harry usłyszał szept tuż koło ucha. Lekko obrócił twarz i jego oszołomiony wzrok zatrzymał się na bliskiej twarzy Mistrza.
– J-jak to ? – zapytał. To co usłyszał było straszne, niesamowite i wręcz niemożliwe. Mistrz widział głębię szaleństwa w oczach Harrego, lekko skiną głową.
– Bo wie że jesteś od niego dużo potężniejszy i z łatwością możesz go pokonać, w poszukiwaniu zemsty.- Potter nienawidził Dumbledora z całego serca. Przez to że go straszliwie oszukiwał, zadał cierpienie jakich mało na ziemi, zwodził i wykorzystywał pragną się odegrać na dyrektorze, ale żeby od razu zabijać ?
- Tak. W zemście za śmierć Twojego pra dziadka. – powiedział Mistrz widząc twarz chłopaka.
– Mojego....? – wydobył pusty głos. – Co do tego ma mój pra dziadek ?
- Bardzo wiele a właściwie to wszystko. W latach 40 nastąpił kryzys w świecie czarodziejów, oczywiście to były drobnostki w porównaniu z tym co się dzieje obecnie. Nie powołałem Wojowników, bo takich sytuacji było bardzo wiele. Wszyscy, z Dumbledorem na czele uznali że to wina Twojego pra dziadka. Miał on córkę Aliss ale nikt o niej nie wiedział. Poślubiła Parysa Pottera, ojca Jamesa, twojego dziadka. – Mistrz wstał i krążył wokół Harrego. – Dumbledore stoczył pojedynek z twoim pra dziadkiem i wygrał. Opinia publiczna uznała go za bohatera. – uśmiechną się z niesmakiem – a twojego pra dziadka pośmiertnie uznano za przestępcę i mordercę. Tak, Harry – gwałtownie obrócił się i zbombardował chłopca czarnymi, groźnymi oczyma.- Dumbledore zabił Twojego pra dziadka, Andrewa Grindelwalda.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
magda
Administrator
Dołączył: 18 Cze 2006
Posty: 120
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Pon 21:14, 14 Sie 2006 Temat postu: |
|
|
VII."Uczeń i jego Mistrz"
Głuchy świst powietrza i moce uderzenia wystarczały aby obszerna sala wypełniła się dźwiękami metalu. Szare smugi rozcinały atmosferę głębokiej koncentracji, która była wręcz namacalna. Przyczyna obecnego stanu rzeczy, wykonała gwałtowny unik i potoczyła się po ziemi. Harry obrócił się i wstał wykonując blokadę przed nadlatującym w jego stronę mieczem. Po pełnej zaciętości i skupienia twarzy spływała strużka krwi o której dawno zapomniał bo mokre od gorącego potu, włosy przykryły rozcięcie. Odparł kolejne uderzenie i zaatakował z całą mocą starając się wytrącić miecz z ręki Mistrza.
Jego nauka posługiwania się Białą Bronią szła pełną parą i po dwóch tygodniach intensywnych, wielogodzinnych treningów młody Potter poznał naturę sztuki walki, choć do perfekcji jeszcze sporo brakowało. Postępy jakie zrobił były zadziwiające a Mistrz dobrze wiedział co powodowało taki efekt. Harry otrzymał wszelkie możliwe umiejętności poprzez Linię Szlachetnej Krwi, odwiecznej krwi najpotężniejszych i największych magów jakich widział świat, a teraz cała ich moc i potęga została zgromadzona w jednym chłopcu, który miał ukoronować ciąg pokoleń. Z drugiej strony rozpierała go żywa nienawiść. Po tym jak, przekazał Potterowi, iż Andrew Grindelwald był jego pradziadkiem, a także jednym z następców Linii, chłopak miał prawo być oszołomiony i zbity z tropu. W końcu musiał słyszeć o ciemnym i skrytym charakterze słynnego czarnoksiężnika. Mimo wszystko Dumbledore nigdy nie był do końca pewny, co do winy Grindewalda, a fakt że po jego śmierci w świecie czarodziejów powrócił porządek, świadczył przeciwko niemu. Ale Mistrz wiedział że to nie Andrew spowodował zamęt ale osoba odpowiedzialna za te czyny zaprzestała swojej działalności. Prawdopodobnie przestraszył się obrotu sprawy. Skoro wyeliminowano potencjale zagrożenie, to można by sprawę zamknąć i już się nie wtrącać, pozostać w cieniu. Prawda nigdy nie ujrzała światła dziennego, ani nigdy nie dowiedziano się kto tak naprawdę w tym całym towarzystwie był zły i tu Dumbledore zawiódł. Zabił człowieka, choć nie był pewny czy jest winny. Do to tego był pradziadkiem chłopca, którego Potter nigdy nie poznał. Harry znienawidził Dumbledora jeszcze bardziej, o ile to w ogóle możliwe. Do straszliwych uczuć jakie emanował do dyrektora, doszła jeszcze żarliwa chęć pomszczenia pradziadka i fakt że Dumbledore dalej go okłamuje i udaje że jest w porządku ! „Powiem ci wszyto” to przecież były słowa dyrektora z końca piątej klasy a ten pociągną koleje oszustwa zagłębiając się w bagno z kłamstw z którego nie będzie mógł się wyplatać. Już Harry o to zadba.
Mistrz uderzył, ale wyćwiczone oko Pottera dostrzegło to w porę.
Pragnienie okrutnej zemsty na dyrektorze dodawało mu werwy do walki, bo to ona choć częściowo pozwalała rozładować spiętrzone emocję i nienawiść. Koncentracja na chwilę zagłuszała bębniące uczycie kolejnej zdrady, kolejnego rozczarowania, przepełniającego serce. Dumbledore się go bał. Bał się tej zemsty którą Harry miał wypisaną na twarzy od momentu poznania prawdy. Stary głupiec sądził że jeśli chłopak się dowie o Merlinie Wspaniałym, to zacznie śledzić drzewa genealogiczne i tak czy inaczej natrafi na wzmiankę o Grindewald’dzie, co rozpętałoby piekło. Gdyby Dumbledore był z nim od zawsze szczery, to może Potter by mu wybaczył, jakoś rozumiał błędy, bo każdy ma do nich prawo. Ale jeśli ktoś je umyślnie popełnia, to co innego, a taki jest przypadek Dumbledora. Swoją naiwnością że Harry nigdy się nie dowie, rozpętał prawdziwe piekło, ale ani Dumbledore, ani Mistrz ani nawet nikt inny nie wiedział, że teraz rozpęta się rozpęta się PRAWDZIWE piekło. Ani nie wiedział o tym sam Harry.
Koleiny unik a potem uderzenie.
Dusza chłopaka była zbyt przepełniona rozgoryczeniem i nienawiścią z powodu ukrywania przepowiedni, że było już za późno na jakiekolwiek przebaczenie. Doszły kolejne niewybaczalne kłamstwa, kłamstwa o przodkach, o morderstwie.
Wyskok. Próba z lewej a potem z prawej. W końcu zmyłka i po zaciętym pojedynku Harry padł ziemię. Mistrz stał nad nim próbując złapać oddech.
– No, no...idzie Ci coraz lepiej, z każdym dniem trudniej jest mi z Tobą wygrać. – uśmiechną się szeroko. Potter lekko skiną głową, ale jego twarz wyrażała zadowolenie, w końcu zadowolić Mistrza to nie lada sztuka.
– Dobrze się spisałeś. Na dzisiaj wystarczy. Sądzę że za kilka dni przejdziemy do języków. – rzekł.
– Mam się uczyć jakichś języków. Mistrzu ? – zapytał cicho Harry wstając z podłogi.
– O tak. Do walki z Voldemoretm chcą się przyłączyć róże potężne organizacje, grupy i rasy magiczne, które nie mają ochoty współpracować z nieudolnym ministerstwem. Do tego w ministerstwie nie traktują równo ras na przykład Elfy, mimo że mają prawa zwykłych czarodziejów, to jednak są traktowane gorzej. Oczywiście twierdzono że tak wcale nie jest... równość ras i tak dalej... ale zawsze ich odsuwano na dalszy plan, bo byli „niepotrzebni”. Kiedy Voldemrt odzyskał pełnię mocy, ministerstwo zreflektowało się i prowadziło negocjacje w sprawie „wspólnych działań”. Minister wiedział że Magiczne Rasy-Półludzi dysponują są potężną magią. Lecz wieloletnie działania ministerstwa sprawiły, że nikt nie chce z nimi działać. Nadal pozostał problem Lorda Voldemrota, który zagraża im wszystkim, bo z pewnością będzie chciał pozbyć się ewentualnego zagrożenia, jakie stanowią dla niego,a także posiąść ich tajemnice. Dlatego niektóre Magiczne Rasy-Półludzi spotykają się by połączyć siły i ram się bronić. Niestety wciąż brakuje, jakiegoś elementu. Sztandaru, który zgromadzi ich wszystkich by wyruszyli na Czarnego Pana, wzbudzi nadzieję, przekona że są silni i mogą... nie, że muszą wygrać, bo nie można umrzeć bez walki o wolność.– Mistrz westchnął. – To jesteś ty. Oni wiedzą dużo więcej od zwykłych czarodziejów takich jak Dumbledore. Znają przepowiednię, ale nie kogo dotyczy. – Mistrz położył dłonie na ramionach Harrego. – Wiedzą że przybędzie Trzeci Wielki Wojownik Zniszczenia zwany Trzecim Białym Wojownikiem, a wraz z nim Trzeci Niebieski Wojownik, Czerwony, Zielony i Żółty. To jest właśnie symbol kolorów, ukazujący wasze charaktery. Inny Wojownicy noszą barwy swoich poprzedników. Sądzisz że kolory domów w Hogwarcie ustalili założyciele, ot tak. – pstrykną w powietrzu placami - Czuli się związani krwią... Każdy z was reprezentuje inny ród ale walczycie razem. Musicie walczyć razem. Jesteście nadzieją dla tych, którzy drżą na samą myśl o Czarnym Panu i tylko wy możecie pokonać jako sługi i tylko ty możesz pokonać jego, Lodra Voldemorta. Jesteś pierwszą i ostatnią szansą dla świata i ludzi którzy w ciebie wierzą.
Potter szedł korytarzem udając się do swojej kwatery, by odpocząć po meczącym treningu. Kiedy skręcał po drugiej stronie mignęła postać Mistrza udającego się w tylko sobie znanym kierunku. Jak to zwykł bywać „do siebie”. Ale gdzie tak naprawdę mieszkał, tego Harry nie wiedział choć spędzał z nim kilkanaście godzin dziennie na nauce walki. Potem Potter pozostawał w zamku sam, oczywiście nie licząc skrzatów domowych, o których istnieniu wiedział dzięki informacjom Mistrza bo jeszcze nie spotkał żadnego osobiście. Hermiona byłaby oburzona. Hermiona.... wspaniała przyjaciółka, tak bardzo za nią tęsknił i za Ronem. Tutaj był zupełnie sam, bez nich. Dwójka najbliższych mu ludzi, od kiedy odszedł Syriusz, pozostali mu tylko oni. Zawsze byli przy nim kiedy był smutny, wesoły, zrozpaczony czy zagubiony. To im ufał, to ich kochał... ale co by powiedzieli, gdyby się dowiedzieli, że Harry ma być mordercą ? Co najgorsze, nie tylko Voldemorta, ale setek może tysięcy istnień ? Rozmawiał o tym z Mistrzem.
– Nie ujawniaj się, jeśli nie zmuszą Cię do tego okoliczności. Nadejdzie jeszcze czas...
Potter przyjął to z ulgą. Cieszył się że nie będzie musiał informować przyjaciół, ani tym bardziej przeklętego Zakonu, psiarni Dumbledora z tym łajdakiem na czele, że istnieje druga przepowiednia.
Kroki Mistrza ucichł za rogiem. Gdzie znikał ? Kim naprawdę jest ? Co on, Harry o nim wie ? Jest Obserwatorem i Opiekunem Linii Szlachetnej Krwi, Mistrzem. Wie o rodzinie i korzeniach Pottera. Znał kilku jego poprzedników, których szkolił, mimo że nie byli powołani jako Wojownicy zniszczenia ( w tym Grindewalda ), tak jak Pierwszy i Drugi - Merlin. Oni dwaj przeszli przez to wszystko co teraz musiał pokonać Harry, tyle że to właśnie na niego spadała najczarniejsza robota. Unicestwienie Voldemorta. Co za ironia. Wielki i Potężny Dobry Dyrektor Hogwartu, Szanowany i Wielbiony Albus Dumbledore, który chrzani wszystkim do dokoła że nie wolno zabijać, a sam przy okazji zamordował niewinnego człowieka, ma wychowanka który zerwał się ze smyczy. Będzie wojował po świecie z jakimiś ludźmi rozwalając każdego naznaczonego plugawca, jaki im się nawinie. Mistrz wiedział też kim są „Ci ludzie” ale nie chciał Harremu nic zdradzić, jako że „ wszystko w swoim czasie”. Harry najbardziej bał się tego, że mogą się nie dogadać i ze współpracy nic nie wyjdzie, szczególnie jeśli chodzi o Slytherin. Jak Gryfon ma się porozumieć ze Ślizgonem ? Odwieczni wrogowie, nienawidzący się na każdym kroku, ale czy na pewno ? W końcu Goodryk i Slytherin byli przyjaciółmi, w każdym razie za czasów ich wojowania. Potem założyli z Ravenclow i Huffelpuf szkołę i dopiero tu, kiedy już czasy działalności Piątki minęły, a instytucja miała solidne podstawy powstał konflikt. Dalszą historię Potter znał bardzo dobrze, ale mimo wieków uprzedzenia pozostały. Dla Gruffindoru, Slytherin to jadowite, mroczne węże. Dla Slytherinu, Gryffindor to aroganckie, napuszone lwy. Szczególnie dzięki Malfoyowi Harry nie cieszył się popularnością wśród „zielonych”. Czy potomek Slytherina dogada się z potomkiem Gryffindora i oraz potomkiem Merlina, który tak czy owak jest związany z Gryfonami ? Czy będą umieli przełamać bariery i współpracować aby pokonać sługusów Lorda ? A jeśli tak, to czy gdy zakończą działalność Wojowników, czy pozostaną w dobrych stosunkach? Czy rozejdą się tak samo jak niegdyś słynni Ojcowie Hogwartu ? Czy on, Harry będzie na tyle silny, by pokonać Voldemorta ? Ile Potter by dał, by móc wiedzieć, jak to wszystko się skończy i czy zdoła przeżyć. To wiedziała tylko przyszłość. Mglista przerażająca przyszłość.
Zamknął ciężkie drzwi i westchnął. Bardzo brakowało mu tu Rona i Hermiony. Harry był tu sam, bez bliskich w całkiem nowym świcie i nowej rzeczywistości, którą musi zaakceptować by móc normalnie żyć. Nie miał wsparcia w Ronie ani w Hermionie, którzy nieświadomi tego, że ich przyjaciel wcale nie je śniadania na Privet Drive, a przechodzi niezwykłą życiową przemianę jest miejscu tak bliskim i tak odległym. Tu, czyli wszędzie i nigdzie. Teraz, czyli zawsze i nigdy, w każdej chwili, każdej godzinie każdego dnia, choć tam minęło najwyżej parę sekund. Nie zdawali sobie sprawy jak niezwykłe rzeczy dzieją się wokół chłopaka i w nim samym.
Ale mimo samotności, Harry miał swojego mentora, którego darzył szacunkiem, jakiego nie dał nigdy nawet Dumbledorowi w czasach szczytu ich przyjaźni i zaufania. Mistrz był wieki i wspaniały, tak otwarty i zamknięty. Mówił Potterowi wszystko, całą prawdę o nim samym, o jego przeznaczeniu i korzeniach, o jego przeszłości, którą znał lepiej niż sam Harry. Harry, jego kolejny uczeń z Linii Szlachetnej Krwi i Trzeci Biały Wojownik.
Mistrz wyszedł z Zamku, otaczały go gęste ogrody przechodzące końcem końców w las. Oczywiście jeśli ktoś zagłębia się w te miejsce, tak jak Potter. Zaobserwował że Harry w wolnym czasie spaceruje po Ogrodzie, przykrytym gęstwiną drzew. Nie śledził chłopca, bo to dla niego nie w smaku. Ale podejrzewał iż chodził nad Diamentowe Jezioro.
- Znów tu jesteś ? – spytał Mistrz rozbawionym wyrazem twarzy. Młodzieniec w długiej białej szacie uśmiechną się lekko i opuścił wzrok. –
Tak, Mistrzu – powiedział cicho. – Bardzo lubię to miejsce. Działa kojąco na nerwy i pozwala uciec do świata przemyśleń, rozważań.
– A Sala Medytacji ?
- Tu leczę moją duszę, a tam umysł. – rzekł młody Merlin.
– Widzę że bardzo kochasz to miejsce.
– Ależ Mistrzu, jak można go nie kochać ? Ta srebrna tafla jeziora, delikatne fale.... prawdziwe Diamentowe Jezioro...
– Merlinie ! Merlinie gdzie jesteś ? – z gęstwiny wyłoniło się dwóch chłopców. Jeden w długiej zielonej szacie, a drugi w czerwonej. Szli ramię w ramię.
– Tu jesteś ! Wszędzie Cię.... och! – powiedział szesnastoletni Salazar Slytherin. Zmieszał się gdy zobaczył Mistrza.
– Witaj Mistrzu. – rzekł młody Goodryk Gryffindor. Obaj ukłonili się nisko.
– Bardzo przepraszamy, ale Eris przyniosły ważną informację i jeśli Mistrz pozwoli, to chcielibyśmy zabrać Merlina na naradę. - rzekł pokornie, głosem pełnym szacunku, Salazar.
– Oczywiście chłopcy, obowiązek to obowiązek. Sam was tego nauczyłem i rad jestem że się starcie.
Diamentowe Jezioro... to Melin tak je nazwał, bardzo je kochał. Teraz najwyraźniej ciągnie wilka do lasu, bo Potter prawdopodobnie też tam przesiaduje godzinami wpatrując się w drzewa i oddając rozmyślaniom nas sensem życia. Obserwator mimowolnie uśmiechnął się na samą myśl o tamtej rozmowie, z przez tysiąca lat. Harry był bardzo podobny do Merlina, choć o tym nie wiedział. Jednak na treningach, gdy uczeń walczył, widział w nim Andrewa. Ten sam błysk, wyraz twarzy, skupienie i zaciętość, to samo poczucie jedności z mieczem, lekkość władania bronią. Lubił Harrego, przypominał my wspólnie spędzone z Merlinem chwile. Teraz ma nowego ucznia, którym się zaopiekuje. Zrobi to nie tylko dla ocalenia świata, dla wypełnienia przepowiedni, ale dla Merlina, byłego ukochanego ucznia i dla Harrego, jego nowego ukochanego ucznia i dla siebie. Musiał przyznać przed samym sobą że miał słabość do następców Linii Szlachetne Krwi, ale z nikim nie dogadywał się tak dobrze jak z tymi, którzy musieli walczyć. Z Pierwszy, Drugi...a teraz Trzecim Białym Wojownikiem.
Potter stał przed lustrem oglądając nowe rozcięcia na całym ciele. Codziennie tak wyglądał po treningach. Obmył się pod prysznicem z potu i krwi, a następnie przebrał. Kilka łyków eliksiru, a rany znikły. Krótkie machnięcie różdżką, a ubranie było przywrócone do porządku dziennego. Miał wolny wieczór i noc.
Opuścił Zamek i ruszył na spacer Ogrodami. Prowadziła tam droga a przy niej gdzie okiem nie sięgnąć rosły drzewa, tworząc kopułę. Szedł kilka minut napawając się tajemniczością już tak dobrze znanego mu miejsca. Spędzał tu każdy samotny wieczór. Zamek pozostawał wtedy pusty i błąkające się od ściany do ściany myśli nie dawały spokoju. Przypominał opustoszały Hogwart, wilka i dostojna budowla, pozbawiona żywego ducha.
Ulubionym miejscem Harrego w całym Ogrodzie, było jezioro, w głębi drzew. Tam, schodząc ze drogi, zasiadał nad brzegiem oddając się przemyśleniom. A jest to polana najpiękniejsza na świecie. Zielone kosmyki traw delikatnie mierzwione przez podmuchy letniego wiatru. Biegał tu i ówdzie, unosząc bezwładnie opadłe gałęzie starych wierzb płaczących, które otaczając jezioro. To one tworzyły tę niezwykłą barierę za którą Potter się odnajdywał. Wpatrując w czyste zwierciadło wody, w którym blask promieni odbijał diamentowe fale. Powietrze przepełnione czystą mocą, magią, białą, czarną, starożytną wszystkimi jakie znał. Coś go tu ciągnęło, coś znajomego, nie wiedział co. Aura sprawiała że było to wszystko tak bliskie... te drzewa, ten ogród, to jezioro. Napełniły go duchową energią, której tak bardzo potrzebował w najtrudniejszym okresie swojego życia. Strumienie wietrznego chłodu obmywały jego ciało wędrując przed siebie i ginąc na krańcu świata. Wszystko to działało uspakajająco na skołatane serce Pottera, przepełnione żalem do świata, rozgoryczeniem do dyrektora, nienawiścią do Voldemorata, tęsknotą do przyjaciół i samotnością bez Syriusza. Tutaj wiatr wywiewał część bólu życia i cierpienia, pozwalał się skupić i przeanalizować, przemyśleć wszystko. Wszystko. Czymże było wszystko ? To co miał, a miał bardzo dużo i bardzo mało. Tak mało ciepła, miłości, i tak wiele cierpienia, rozpaczy i rozczarowań. Czyli praktycznie nie miał nic.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
magda
Administrator
Dołączył: 18 Cze 2006
Posty: 120
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Pon 21:15, 14 Sie 2006 Temat postu: |
|
|
VIII.cz.I. "Fortepian"
Harry zamknął obszerną księgę i westchnął z zadowoleniem. „Między wyrazami: Filozofia centaurów” bo taki nosiła tytuł, została wygrzebana z pośród dziesiątek regałów i setek ksiąg w języku Staro-Elfickim, będących częścią zbiorów w Bibliotece Zamku. Potter nigdy nie rozumiał tego, o czym mówiły centaury i doszedł do wniosku że trzeba się podszkolić w tym zakresie, a przy okazji potrenować czytanie w nowo poznanym języku. Jego zawiłość była wręcz otumaniająca. By się go nauczyć, trzeba poznać i zrozumieć klucz, a potem droga jest już prosta. Z czasem przyswoił sobie znaczenie symboli i znaków, przeanalizował szyfry i zatopił się w czytaniu różnych ksiąg. Nie lubił Runów, chyba były zbyt banalne... jak Łacina, Greka i Cyrylica bez których się nie obyło. Ale Staro-Elficki, Szamański, Druidzki czy Nekermancki miały sobie tę niezwykłą tajemniczość i jakby podświadomą chęć, by tajemnice, które skrywają mogli odczytać tylko nieliczni, wybrani.
W ten sposób wykorzystywał wolny czas, pomiędzy nauką Czarnej Magii z Mistrzem. Tak, Harry musiał nauczyć również tego aspektu czarów, bo sama Starożytna Magia nie jest wystarczającą bronią. „Kto mieczem wojuje od miecza ginie” powiedział Mistrz. Więc chłopak wzruszył ramionami i zabrał się do ciężkiej, a zarazem fascynującej i efektownej pracy. Potrzebował niewiele czasu by zrozumieć dlaczego Voldemort tak ją uwielbia. Czarna Magia... ukoronowanie mrocznych stron charakteru, uosobienie władzy i potęgi, niezniszczalności. Przenikająca przez duszę więzami i pochłaniająca... zdrowy rozsądek. Harry trzymał to na dystans, nie chciał by owładnęła nim, czuł respekt przez tą dziedziną , bo mimowolnie był związany, choć to nie jego decyzja. O czym mówi przepowiednia ? Nie znał jej treści i nie podejrzewał czy kiedykolwiek pozna, ale z tego co mówił Mistrz wynikało, że Potter ma pomścić tych, którzy zgineli za sprawą Voldemorta. To było pisane i nie było odwrotu, nie było ratunku, nie mógł kiedykolwiek zgodzić się lub odmówić. Urodzony, naznaczony jedną przepowiednią a potem już w świecie żywych, drugą.
Wstał i wyszedł z okręgu wierzb otaczających jezioro. Najpiękniejsze jezioro na ziemi w najcudowniejszym miejscu. Tu słońce zdawało się zawsze świecić, a wiatr zdawał się nieść pieśń kojącą duszę i serce. Krzepiąca bliskość i moc tego miejsca, sprawiała że Harry czuł lekkość, cudowną lekkość jakiej nie doznawał nigdzie. Poczucie własnego kątu, własnego miejsca, gdzie może się zamknąć schować przed problemami, troskami i goryczą. Szedł samotnie ścieżką powrotną do Zamku w gęstwinie drzew. Zastanawiał się dlaczego nazwano to miejsce Ogrodem ? Przypominał raczej park, lub nawet las. Ogromne stare drzewa, ptaki, szum... i spokój.
Przekroczył próg i znalazł się w pustym Zamku. Rytmicznym krokiem skierował się do biblioteki, by i odłożyć książkę, no i jeśli pozostanie mu trochę czasu znaleźć coś o eliksirach ? W sumie przeczytał już tyle tych ksiąg że niejednemu zrobiłyby się niedobrze...ale teraz kiedy nie ma Snape’a, Potter przesiadywał noce nad najbardziej złożonymi specyfikami mając w wyobraźni zzieleniałą twarz Mistrz Eliksirów, kiedy zobaczy że Harry potrafi doskonale wykonać jego polecenie na lekcji.
Biblioteka- jego małe, wielkie królestwo. Sektory i działy, rzędy i kolumny, tysiące ksiąg, miliardy różności w sektach języków, wszystko i o wszystkim i w każdej inne możliwości. A gdy spojrzeć w górę, były wokół balkony, bo tam aż na piętrze też rozciągała się biblioteka. Obcowanie w tym miejscu sprawiło, że Potter całkiem nieźle się tu orientował, więc bez większych problemów opuścił Salę i udał się na lekcję z Mistrzem w nowej dziedzinie magii. Opanował Zaklęcia i Czary, Werbalne i Niewerbalne, Ródżkowe i bez różdżkowe, Czarne i Starożytne...tylko nie Oklumencję. Jeszcze nawet nie zaczął, bo Mistrz pozostawił to na sam koniec. Czyżby przyglądał się nieudolnym próbom z piątej klasy ? Całkiem możliwe, ale Obeserwator go szanował, nie zrobiłby czegoś z czystej złośliwości w przeciwieństwie do Snapea. Mimo wszystko Potter się tej jednej rzeczy się bał. Mieczem walczył z lekkością pióra, eliksiry robił z zamkniętymi oczami, języki tasował jak karty do gry, księgi znał niemal na pamięć, w czarach i zaklęciach był niezrównany, ale Magia Umysłu...to inne historia.
Szli długim, krętym korytarzem, potem schodami na duł i jeszcze niżej... a potem w górę i znów zawiła droga. Gdzie szli ? Harry nie wiedział. Drzwi.
– Tam się wszystkiego dowiesz.
Wszedł. Kamienne ściany, gdzieś w podziemiach. Na środku nie wielki dywan a wokół świece i kadzidła. Przełkną ślinę. To wyglądało co najmniej jak świątynia jakiegoś pogańskiego bożka, coś z serii ołtarze i krwawe ofiary.
– Usiądź. – Mistrz wskazał dywan.
– Co to za miejsce ?
– Sala Medytacji. – odpowiedział nauczyciel.
– Czego ? – Medytacji. Oczyszczenia umysłu. – odrzekł. Machną różdżką a wokół Potter rozbłysły ognie i pojawiła się ściana duszącego dymu. – zaraz wszystko zrozumiesz.
Harry zakrztusił się. Mocno zacisną powieki, by dym nie piekł w oczy. Przyłożył rękę do ust próbując oddychać, ale to nic nie dawało, gdzieś rozległ się odgłos zamykanych drzwi. Mistrz wyszedł. Był sam dusząc się w napełniających płuca oparach... Widział tylko białość i jasność i... obrazy. Wspomnienia. Przebłyski. Komórka... Veron, Hagrid, Voldemort, śmierciożercy, Hermiona, dementorzy, Cedrik, Fitwick, Syriusz... boże, co się dzieje ! Nie miał ciała, nie czuł dotyku, nie czuł dymu, nie czuł czy oddycha czy nie, czy żyje czy nie... Gdzie Mistrz ? Nagła myśl o Obserwatorze. Jego twarz. Przy pierwszym spotkaniu, przy drugim, podczas czarów. Był zamknięty, gdzieś w tej jasności i trudno powiedzieć czym jeszcze. Nie chciał by ktoś to zobaczył. Wokół niewidzialne mury... a wspomnienia, myśli były bezpieczne. Jego umysł był już bezpieczny. Gdzieś wybuch... przypływ energii, natchnienie, coraz więcej i więcej. Napełniała go coraz bardziej i bardziej. Coraz silniejszy i silniejszy... Spokój. Już nikt nigdy bezkarnie nie będzie oglądał jego wspomnień i słuchał jego myśli. Ani Snape, ani nawet Dumbledore. Znowu twarz mistrza. Widok się wyostrza. Jasność znika. Dym. Ale go nie czuje. Co się dzieje ?
- Gdzie ja jestem ? – wymamrotał. Obserwator uśmiechną się szeroko.
-Z powrotem w świecie materialnym gdzie człowiek zawsze pozostaje człowiekiem. – odpowiedział. Harry powoli odzyskiwał czucie w palcach, ale dziwna uwaga nie pomogła mu ani trochę w zrozumieniu tego wszystkiego. Leżał na dywanie Sali Medytacji a dookoła jarzyły się płomienie świec, tam dalej gdzie ich blask nie sięgał – mrok. Potter przymknął oczy klnąc w duchu na swoją nieuwagę. Trzeba było to zinterpretować inaczej.
– Mistrzu, co się ze mną działo ? – jękną cicho. Bardzo osłabiony całym zajściem, bezskutecznie starał się opanować zmęczenie, które za każdą chwilą pchało go w senność.
– Dziś, Harry Potterze osiągnąłeś stan wyższej świadomości. Odwiedziłeś głębię swojego Umysłu. – rzekł Mistrz pochylając się na chłopcem, ogarniającym go mglistym wzrokiem. Więc to wszystko... to jego wspomnienia ? Sam je przeglądał ?
– Harry, skup się – dodał poważniejszym tonem. – To bardzo ważne ! Coś mocnego uderzyło w skołatany umysł Pottera powodując kompletny zamęt. Czyjaś obecność zakłóciła dotychczasowy porządek i zbezcześciła prywatność jego przeszłości. Nie pozwoli na to ! Nigdy więcej ! To było jak oddech, jak uderzenie serca, jak mrugnięcie powieką, jak krążenie krwi... porostu było... i tak odruchowo zagrodziło dostęp do wspomnień w jego głowie. Otrząsną się gwałtownie. Ostatnią myślą jaka była, zdał sobie sprawę czego własnie dokonał. Nie było już nic więcej.
Czyjaś silne ręce podniosły półprzytomnego młodzieńca. Mistrz odwrócił się i ruszył salą do wyjścia, niosąc oszołomionego Harrego.
– Jesteś gotowy mój Wojowniku. – wyszeptał, ale Potter już tego nie usłyszał. Drzwi otworzyły się z głośnym skrzypieniem a kiedy Obserwator zniknął za progiem świecie zgasły pogrążając Salę Medytacji w kompletnych ciemnościach wśród błąkających się cieni ludzi, którzy niegdyś tutaj uwolnili moc swoich umysłów.
Na miękkim łożu spoczywało ciało szesnastoletniego Harrego. Kosmyki czarnych włosów opadały na czoło w całkowitym nieładzie i bezwładzie przysłaniając cienką bliznę w kształcie błyskawicy. Jego powieki zadrżały i a głowa poruszyła się niespokojnie. Ręka przesunęła się po gładkiej pościeli badając obecne położenie. Najwyraźniej wyczerpujący pojedynek z przed kilku dni dawał się jeszcze we znaki. Otworzył oczy i powoli rozglądną się po pomieszczeniu. Na twarzy odmalowała się ulga: był w swojej sypialni.
Szedł do biblioteki mając nadzieję że tam odnajdzie informację o Salach Medytacji lub czymkolwiek z tym związanym. Mijał kolejne drzwi komnat błądząc myślały wśród drzew Ogrodu, kiedy zatrzymały go ciche dźwięki dobiegające z pomieszczenia obok. Osłupiał. Jeszcze nigdy nie słyszał by Mistrz grał na instrumencie, by w ogóle zatrzymał się w Zamku na więcej niż lekcję z Harrym. Odwrócił się i cicho otworzył drzwi. Był to salon, obszerny z wyjściem na taras, sofa, kilka krzeseł. Na podwyższeniu stał wielki fortepian a przy nim siedziała jakaś postać. Nie był to Mistrz. Drobna dziewczyna o kasztanowych, lekko falowanych włosach i chudych nadgarstkach, które manewrowały nad białymi klawiszami. Subtelne uderzenia płynącej muzyki formowały łzy spływające po policzkach z pod przymkniętych powiek. Powolne i niepewne uderzenia, żałosne i daremne zawodzenie smutku, który malował się na twarzy. Palcami manewrowała po klawiszach, a jej pieśń była coraz bardziej odległa od ludzkiego poczucia słowa rozpacz. Drżała ale nie przestawała grać, pochłonięta nie zauważyła nawet czyjejś obecności. Cisza i uderzenie. Znów cisza a potem głośniej i znów cicho potem szybciej i głośniej a potem cicho i znowu. Ciężko i smutno. Powoli i niepewnie. Dłoń poruszyła się popełniając błąd. Strumienie łez obficie pokryły bladą cerę. Jej muzyka to śmierć. Ukryła twarz w dłoniach, nie umiała dalej grać, to nie ma sensu. Zaszlochała, kręcąc głową z bezsilności, to zbyt bolesne. Na ramieniu poczuła ciepłą dłoń, czyjś nieznany a zarazem uspokajający dotyk.
– Mistrzu ? – zapytała spuszczając głowę ale nikt nie odpowiedział. Łzy znów płynęły ginąc wśród włosów.
– Nie – szepnął nieznajomy. Dziewczyna poderwała przed siebie głowę, najwyraźniej zmieszana. Nie odwróciła się ale jej wzrok biegał niepewnie a oddech nieco przyspieszył.
Harry chciał cofnąć rękę speszony reakcją nieznajomej ale nie zrobił tego. Obszedł krzesło i stanął koło niej opuszczając rękę z ramienia przestraszonej. Dziewczyna spojrzała na niego niepewnie dużymi granatowymi oczami w których malowała się udręka ale i jakaś prośba. Strach. Zielone oczy takie pełne zrozumienia dla bólu i cierpienia. Pełne czegoś co nigdy wcześniej nie wiedziała... ciepło. Hipnotyzujący wzrok napełnił ją nadzieją. Chciała w nie patrzeć, już zawsze na zawsze, bez przerwy, bez końca.
– Kim jesteś ? – zapytał łagodnie Harry schylając się do dziewczyny. Milczenie.
– S-sandra Cooted – odpowiedziała po chwili chwiejnym głosem.
– Sandra ? – dopytał się Potter. Dziewczyna mówiła tak cicho że ledwo dosłyszał jej słowa. - Jestem Harry. – rzekł z lekkim uśmiechem.
– Wiem. Mistrz mi powiedział. – mruknęła.
- Mistrz ?! Tobie... ?! – wykrzyknął. – Kim ty jesteś ? ....nie ! Czy ty... ty jesteś ? – źrenice rozszerzyły się z niedowierzania. Nie zdołał powiedzieć nic więcej... Sandra skinęła głową.
– Tak – szepnęła. – Jestem Zielonym Wojownikiem.
Zakręciło mu się w głowie.
– Zielonym ? – spytał słabnącym głosem. Wargi jej pobielały a źrenice błyszczały od łez.
– Proszę... Harry, nie rób tego.
Potter szybko zamrugał zupełnie nie rozumiejąc.
– Sandro, co się stało ? – zapytał przykucając koło dziewczyny.
– Podejrzewałam że tak zareagujesz. – powiedziała odwracając się. – W końcu jestem ślizgonką. – dodała z goryczą.
– Nie ! Nie to nie tak ! – zareagował Harry. – Mistrz mi nie powiedział... kiedy kogoś sprowadzi a od dwóch miesięcy tylko z nim się widuję... nie wiedziałem kiedy dołączy do nas kolejny wojownik.- przeklinał się w duchu że musi się tłumaczyć ze swojego beznadziejnego zachowania. Przecież sam pragnął przyjaźni z dziedzicem Slytherina, a tu proszę : sprzeczka już na początku. No barwo, Panie Potter ! Ciekawe jak się teraz z tego wyplączesz ! – Jestem zdziwiony, że Mistrz tak bez uprzedzenia...Przepraszam – powiedział ciszej. – Zachowałem się jak kretyn.
Sandra znów spojrzała w te piękne, smutne oczy. Od początku bała się wojny, braku akceptacji ze strony innych, w szczególności Białego. A na dodatek jest nim Harry Potter, który nienawidzi ślizgonów jak pies kotów. Pozostał jeszcze Czerwony z Gryffindoru, to też będzie problem. Ale Mistrz powiedział, że to Biały rządzi i to jego mamy słuchać, a tu proszę : sprzeczka już na początku. No barwo Pani Cooted ! Ciekawe jak się teraz z tego wyplączesz !
– Nie, to ja... trochę głupio się zachowałam. Jestem tu od kilku dni i nie czuje się pewnie w tym Zamku. W porządku ? – zapytała niepewnie wyciągając rękę.
Potter rozpromienił się i chwycił wątłą dłoń.
– Choć- wstał z miejsca.- Chcę Ci coś pokazać.
Cooted uśmiechnęła się a w oczach zaiskrzyły radosne iskierki. Odsunęła się od fortepianu, gdy Harry poprowadził ją do drzwi.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
magda
Administrator
Dołączył: 18 Cze 2006
Posty: 120
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Pon 21:16, 14 Sie 2006 Temat postu: |
|
|
VIII.cz.II.„Fortepian : w kręgu przyjaciół”
Stanęli nad brzegiem gdzie rozciągało się jezioro, którego powierzchnia mieniła się diamentowym blaskiem.
– Jak pięknie – westchnęła Sandra. – Często tu przychodzisz ?
- Prawie zawsze. Teraz już tylko z książkami, bo skończyłem naukę z Mistrzem. – odpowiedział Harry.
– Ja dopiero zaczynam, trochę się boję. – powiedziała – Nie wiem czy dam radę.
Potter spojrzał na nią po czym wskazał wielką wierzbę płaczącą. Skryli się pod parasolem opadłych gałęzi i usiedli w cieniu.
– Poradzisz sobie. – rzekł do dziewczyny uspokajająco.- Ja też byłem pewien że nie podołam wyzwaniu, ale Mistrz jest prawdę wspaniały. On mi wszystko pokazał, on mnie wszystkiego nauczył, on mi powiedział.
– Faktycznie ma w sobie to „coś”, jest naprawdę niesamowity. – dodała z powagą. – Harry ? Czy to prawda ?
- Co takiego ?
- Dumbledore się Ciebie boi z powodu Andrewa Grindelwalda ?
Potter nie odpowiadał gdy jego wzrok rozmywał się gdzieś przed krawędzią kurtyny drzewa.
– Stary dureń pożałuje że ośmielił się go tknąć – warknął. – Wiesz - spojrzał na Sandrę. – Ufałem mu.
Położyła dłoń na jego ręce.
– Jeszcze się na nim zemścisz. A ja... ja Ci pomogę. – powiedziała lekko się rumieniąc.
– Naprawdę ? – rzekł ciepło. Sandra lekko się roześmiała.
– Tak. Teraz Dumbledore ma przeciw sobie Białego i Zielonego Wojownika. – wyszczerzyła zęby. – Jest bardziej zagrożony niż w czasach świetności Voldemorta. Przecież słyszałeś co mówił o nas Mistrz . Ale musisz mi pomóc.
– Słucham.
– Mistrz powiedział że w wolnym czasie masz mnie nauczyć języków. – Ja ? – zapytał z niedowierzaniem.
– Podobno wtedy, moje szkolenie będzie trwało krócej.
– Więc trafiłaś pod dobry adres – Potter wyprostował się w miejscu. Objął ją ramieniem i rzekł: - Choć, czeka nas dużo pracy.
- Powiedz , dlaczego twoja muzyka była taka... smutna ? – zapytał Harry gdy wychodzili z biblioteki. Sandra zatrzymała się.
- Masz na myśli fortepian ?
- Tak, myślałem że wygrywasz w takt śmierci. – powiedział. – No twoje... łzy. – palcami pogładził policzek Cooted, po którym jeszcze kilka godzin temu płynęły gorzkie żale.
– Moje życie jest beznadziejne. – westchnęła i odwróciła się do ściany. Nie chciała by widział że znów płacze. – Rodzice są martwi, ja od kilku lat i muszę żyć z moją mroczną siostrunią. – powiedziała z rozgoryczeniem. – Jest naprawdę okropna i myślę że kręci ze śmierciojadami. – dodała. Oparła się o ścianę i westchnęła. – Ale Harry - odwróciła się do Pottra – nie oceniaj mnie przez ten pryzmat. Wiedzę co robi Voldemort i brzydzę się tym. Chcę tak jak i ty powstrzymać go i zniszczyć. Nie należę do koła uwielbienia Parkinson i Malfoya. Ja nie jestem taka jak oni. Proszę. Nie odrzucaj mnie ze względu ma moją rodzinę i przynależność. – zakończyła.
Harrego tknął ten błagalny ton o akceptację, jakieś ciepło, którego nigdy nie zaznała... podobnie jak on, taka samotna. Poszedł do Sandry i spoglądając w oczy objął ramieniem i przytulił. Ogarnęło go uczucie takie, jak nigdy wcześniej w całym życiu. Tajemnicze ciepło emanujące od serca ogarnęło postacie i już wiedzieli. Wiedzieli że nie będą więcej samotni i opuszczeni. Zawsze targani przez zło życia zrozumieli że połączyła ich tragiczna przeszłość, okrutne życie i jedno spojrzenie, które zawrzało eksplodującym w duszy uczuciem.
– Cicho, jestem przy tobie.
Po bladej szyi Pottera słynął potok łez Cooted: nie umiała opanować wzruszenia. Pierwszy raz od śmierci matki ktoś ją wreszcie pokochał, pokochał od pierwszego wejrzenia.
Obserwator odwrócił się i ujrzał swoich uczniów, którzy kroczyli uśmiechnięci obejmując się w talii. Śmiech wypełniał oczy a szczebiot odbijał się echem po korytarzu. Tak było już zawsze od przybycia dziewczyny. Podeszli do Sali Treningowej i wyprostowani skłonili się Mistrzowi na powitanie.
– Dzień- dobry.
– Witajcie, moi drodzy. Sandro, myślę że dziś już skończymy Starożytną Magię i przejdziemy do Czarnej.
– Cieszę się, Mistrzu. – odpowiedziała grzecznie dziewczyna. Starszy człowiek uśmiechną się lekko i wszedł do Sali Treningowej.
– Do zobaczenia. – powiedziała Sandra i musnęła Harrego w policzek.
– Będę czekać. – szepnął, gładząc ją po włosach. – A teraz już idź, bo on nie lubi spóźnień. Dziewczyna ruszyła za nauczycielem, a Potter patrzył jak zamykają się za nią wielkie drzwi. Westchnął w duchu wiedząc, że czeka go osiem godzin do spotkania z ukochaną. Gdzie lepiej spędzać czas niż w bibliotece ? Moce Szamanów to niezwykle ciekawa lektura mimo iż ich wyjątkowość opiera się na panowaniu nad siłami natury, układem i wzorem kwiatów oraz paleniem ziół.
... cztery kwiatostany malwy ułożone na strony świata, obsypane liśćmi konwalii, przynoszą zamierzony efekt tylko po naznaczeniu stanowiska pracy następującymi literami ułożonymi w okręg...
Harry doceniał także i tę sztukę wiedząc że nawet najbardziej niepozorne czary mogą mieć wielką moc, gdy znajdą się w dobrych rękach. Gdzieś w oddali zakopany w górze książek w najodleglejszym zakątku całej biblioteki siedział pogrążany książce przeglądając koleje opisy czarów i obrzędów, wykonywanych przez Szamanów.
... powszechnie stosowane w Szamańskiej Medycynie, a także przez Uzdrowicieli, w połączeniu z korzeniami bertriosu i liśćmi laurowymi tworzą mieszankę łagodzącą objawy wilczej przemiany....
Wilkołaki ? Łagodzące właściwości... przed oczami staną mu Lupin. Remus Lupin, przyjaciel jego Ojca i Syriusza, jedyny który pozostał z drużyny Huncwotów z wyjątkiem wyklętego Glizdogona. Zawsze skromny, zawsze biedny i zawsze wierny i lojalny...
wobec Dumbledora.
Ale nie zasługiwał na los wilkołaka. W trzeciej klasie nauczył Harrego walki z dementorami, był przyjacielem...
ale okłamał go w sprawie Syriusza ! Ukrywał prawdę tak jak dyrektor ! Jego przemiany są bardzo bolesne, cierpi nie mogąc ułożyć sobie normalnego życia ciągle zakłócanego przez pełnię księżyca. Dyskryminowany i poniżany z powodu swojej nieuleczalnej choroby.... nieuleczalnej ? Może istnieje jakieś lekarstwo ?
To był impuls, który poderwał go na równe nogi. Chwycił kilka ksiąg i wyleciał z biblioteki zostawiając otwarte drzwi. Czy istnieje dla niego nadzieja ? Biegł schodami pełen jakiegoś nowego natchnienia i chęci działania na rzecz sprawy. Był zły na Remusa, ale nie chciał by tak bardzo musiał cierpieć do końca sowich nieszczęsnych dni. Znalazł się w laboratorium, dysząc ciężko rzucił książki na stół. Podszedł do małych drewnianych drzwi i wszedł do magazynu ingrediencji, gdzie zapłonęły pochodnie. Przebiegał wzrokiem po nazwach szukając tej jednej jedynej, która mogła odmienić życie Lupina. Stała tam, malutka buteleczka przykryta warstwą wiekowego kurzu. Potter podniósł ją na wysokość oczu i uśmiechną się triumfalnie a w blasku ognia zalśniły białe zęby.
Mistrz wkroczył do kamiennej sali i podszedł do leżącego wśród oparów ciała Sandry. Za nim podążył Harry utkwiwszy zmartwiony wzrok w nieprzytomnej dziewczynie. Ukłucie w okolicach żołądka przywołało wspomnienia z jego lekcji Magii Umysłu. Była nadzwyczaj krótka bo trwała tylko kilkanaście sekund i obyło się bez ciągłego tarzania się po podłodze lochów, jak niegdyś ze Snape’em. Teraz Cooted sama musiała się z tym zmierzyć, on był bezradny. Pochylili się nad dziewczyną nie dającą oznak życia.
– Zniosła to gorzej niż ty. – rzekł Mistrz. Potter wciągną powietrze.
– Coś jej się stanie ? – zapytał dławiącym się głosem.
– Nie, ale będzie dłużej w stanie omdlenia. - odpowiedział Obserwator. Palcami ujął jej brodę. – Sandro, czy mnie słyszysz ? Sandro, obudź się. Cooted starała się całą siłą woli otworzyć oczy ale to co właśnie się wydarzyło całkiem wytrąciło ją z równowagi.
– Mistrzu... co do ? Harry... – jej wzrok padł na zatroskanego Pottera, ale jego obecność była uspokajająca i dodawał siły.
– Sandro, uważaj. – przestrzegł Miastrz, lecz zanim zdążyła przenieść pytające spojrzenie ten zaatakował jej umysł. Harry wiedział jak przez kilkanaście sekund walczyła, niespokojnie poruszając zbielałymi wargami. Obserwator wyprostował się dumnie.
– Obroniła się. Jesteś gotowa Zielona Wojowniczko. – mrukną cicho z satysfakcją.
Potter delikatnie podniósł zemdlałą Sandrę i przytulił do piersi. Ruszył za Mistrzem przez Salę Medytacji, która spowiła się mrokiem, gdy ostatnia osoba opuściła komnatę.
Ułożył chudą postać na zielonym łożu z szerokim baldachimem a sam przysiadł w fotelu. Widział że długo się nie obudzi bo sam spał trzy dni i nie chciał jej tu samej zostawić. Pojawiła się w mroku, w ciemności samotności, rozpaczy, zagubienia, złości, nienawiści chęci zemsty jako światło rozjaśniając jego czarne, zakłamane i przegrane życie. Była tą nadzieją na lesze jutro, o jakiej śnił. Sama po licznych przejściach, które niezaprzeczalnie odbiły się na psychice dziewczyny. Jej muzyka wyrażała ból po stracie Ojaca i Matki ale ich kiedyś znała, kochała, a oni odeszli z tego świata pozostawiając Sandrę w szponach siostry mroku. Może nigdy nie wiedzieli o skłonnościach starszej córki ? Czy byli tacy jak Sandra, prawowita potomkini Salazara Slytherina ? Czy wiedzieli że są spokrewnieni z najgorszym czarnoksiężnikiem wszechczasów ? Młoda nieszczęśliwa Cooted błąkając się po świecie została sprowadzona do nowej rzeczywistości, gdzie obok niej stanął równie skrzywdzony przez los i zbolały duszą Potter. Są tak do siebie podobni, dlatego miłość rozkwitła i dojrzała. To Sandra przywróciła Harrego do życia z martwego stanu otępienia i bezsensownego toku myśli które zmierzyły tylko do wegetatywnego istnienia. Wyrwała go z dołku depresji, otworzyła mu oczy a on sam wyciągną do niej rękę i pomógł stanąć na równe nogi, w chwili załamania. Odtąd trzymali się razem nawzajem niosąc ku sobie szczęście i radość w tak trudnych czasach.
Oscar Silvar brnął przed siebie kurczowo trzymając rozcięte ramię. Skręcił w drugą stronę, ale to wciąż nie to miejsce. Ręka krwawiła a on się zgubił i nie miał pojęcia co ze sobą zrobić. Szedł coraz wolniej potykając się co chwilę i upadając na ziemię. Co to za pomysł ?! Nie bardzo podobała mu się przedstawiona wizja ale nie dano mu wyboru. Nogi się plątały a krew obficie brudziła elegancki dywan za nim. Zakręciło mu się w głowie, chyba się wykrwawi gdzieś w tym nieznanym miejscu i umrze z dala od rodziny, przyjaciół zapomniany przez Mistrza, który pewnie nigdy nie zdoła go odnaleźć w odległych krańcach Zamku. Dlaczego zapuścił się tak daleko ? Osunął się po ścianie czując twardy grunt pod nogami. Zacisnął powieki kuląc się na ziemi i żałując że nie wybrał innej trasy jako powrót do kwatery.
– Cześć – głos. No tak, teraz do wszystkiego doszły jakieś omamy, już nie będzie w stanie normalnie funkcjonować. Ktoś stanął obok niego i oczekiwał na reakcję Oscara. Było źle, bardzo źle bo Silvar doszedł do wniosku że słyszenie głosów jest lepsze niż wyczuwanie rzeczy, które nie istnieją. Trzeba z tym skończyć i to szybko zanim doprowadzi się na skraj szaleństwa. Otworzył oczy i zobaczył bladą twarz o wyostrzonych rysach, zielonych pełnych zainteresowania oczach i sympatycznym uśmiechu.
– Biały ? –Pottre skiną głową.
– Niebieski ? –Oscar pokręcił głową.
–Czerwony.
Potter przez chwilę przyglądał mu się badawczo analizując wszystkie informacje i składając się całość. Wyciągną rękę i pomógł Silvarowi wstać z ziemi. Rany wskazywały pierwszą lekcję z Mistrzem dotyczą posługiwania się białą bronią. Trzeba go opatrzyć i podać eliksir regenerujący.
– Dobrze Cię w końcu poznać, Harry Potterze. Nazywam się Oscar Silvar.
Nad brzegiem jeziora od dawien dawna, od kiedy pamięta świat, od pierwszych pokoleń Wojowników Zniszczenia, nawiązywały się przyjaźnie, które miały w zaowocować bezgranicznym zaufaniem i współpracą. Poznawali się odkrywając charaktery, umiejętności, poznając przeszłość i myśląc o przyszłości sami budując teraźniejszość. Jak i za zarania dziejów tak teraz kolejni Wojownicy rozprawiali tu na sensem życia, istnienia, możliwościach losu i przeznaczenia. Było ich już troje para zakochanych Biały i Zielona i najlepszy przyjaciel – Czerwony. Ślizgoni i gryfoni bez barier, bez murów i bez uprzedzeń. Po prostu przyjaciele którzy wiedzą co ich czeka i chcą to pokonać wspólnymi siłami.
Oscar jako naprawdę wyjątkowy przypadek Gryfona był dla Harrego przyjacielem. Więzy z przeszłości raczej nie miały tu udziału, bo Silvar po prostu rozumiał Pottera a Potter Silvara. Oscar miewał napady sentymentalności ujawniającej duszę artysty, tak jak pamiętnego dnia, gdy niespodziewanie zjawiał się na jeziorem z gitarą w ręku. Spędzali czas na grze w pokera ( kto by pomyślał że mugolska gra może być bardziej pasjonująca niż szachy czarodziejów ? ) i nieustannym rozbieraniu złożonych teorii o magii na czynniki pierwsze.
– Jednak najbardziej lubię Elfów.
– Czy ja wiem ? Ich styl to rozszerzona wersja Starożynej.
– Właśnie ! Ona jest najlepsza choć czasem kusi mnie Nekromancja.
– Przywoływanie tego całego bydła może być całkiem fajne, ale mogą używać tylko Mrocznej.
– Dziwna sprawa z tą całą Czarną Magią. – rzekł Potter.
– Coś nie tak ? – zapytał Silvar z zainteresowaniem. Już nie raz przekonał się o nadzwyczajnej inteligencji Pottera, więc wykonał kolejny krok. Harry miał zadziwiający system myślowy i nie jeden dorosły nie mógłby zrozumieć co czym on mówi. Nic dziwnego, że to on ma być przywódcą Wojowników Zniszczenia.
- Nie, tylko – Harry starannie dobierał słowa, by Oskar dokładnie mógł zrozumieć o co chodzi. – Voldemort i jego sługusy cały czas posługują się Czarną Magią. I proszę jaki jest efekt ? Wynikiem tego jest całkowite wyeliminowanie z Riddlea wszystkiego co dobre, o ile kiedykolwiek coś było. Teraz weźmy Nekromantów, boją się Gada ale mimo wszystko używają czarnej magii.
– Przecież wiesz, że oni nie mają wyboru. Rodzą się nekromantami i nekromantami pozostają do końca. Rodzą się z darem przywoływania potworów ale ogranicza ich Mroczna*, bo ich wskaźnik mocy zaczyna się i kończy na Czarnej Magii. Nawet gdyby chcieli, to nie są w stanie rzucić innego zaklęcia.
– Lecz nie są przesiąknięci złam tak jak Voldemort ! Z niego Czarna Magia zrobiła potwora, a on robi potwora z Czarnej Magii ! Nekromanci są odporni na złudne działanie Mrocznej, bo tak jest i już. Tam nie ma „Mrocznego Nekromanty” bo mrok jest ich naturą. Wiedzą jakią ich siła może stanowić zagrożenie także dla nich samych.
– Są dobrzy, ale mają ciemne charaktery. –
Jednak Voldemort jest... lub przynajmniej urodził się człowiekiem. Chciał władać Czarną Magią ale niekontrolowanie to ona zawładnęła nim i teraz nie może i nie chce się obudzić z tego transu, bo uważa się za pana całego świata.
–Do czego zmierzasz ? – zapytał Silvar. Potter przez chwilę milczał.
– Skupmy się na nas. Mistrz nas uczy Czarnej Magii i namawia abyśmy się nią posługiwali.
– Bo zło można zawalczyć złem przeplecionym z dobrem. To wybuchowa mieszanka, ale daje na przewagę w walce. Voldemort jest na straconej pozycji bo nie uznaje wyższości Sił Starożytności. My znamy i Mroczną i Jasną, więc mamy przewagę. Do tego urodziliśmy się by walczyć. Uważam że skoro tak, to mamy bariery obronne przed zgubnym działaniem Sił Ciemności.
– Ale czy serce wystarczy, aby pokonać wewnętrzne zło ?
– Musi wystarczyć i wiem że tak będzie. Ty już teraz znasz konsekwencje Czarnej Magii i odsuwasz się od niej. Voldemor postępuje wprost przeciwnie. Od zawsze pragną władzy i wybrał drogę Mroku. Skoro nasi poprzednicy przetrwali po Jasnej Stronie, idąc za rękę z Czarną Magią, to dlaczego my mielibyśmy stać się źli ?
– Nigdy nie będziemy źli, bo naszym powołaniem jest walczyć po stronie dobra. Ale czy to wszystko nie sprowadzi nas do okrucieństwa ? Czy „dobra” strona pozostanie „jasną” ? Czy tacy właśnie mamy być ? Tego chce Mistrz ?
- Harry, tego nie wiem. Myślę że Mistrz ma swój cel i niedługo go poznamy. On wie co robi w końcu miał już utarg z naszymi dziadkami tysiąc lat temu, a tacy jak Obserwator, nie zapominają.
– Ona nas zmienia. Wszystko co tu się dzieje wpływa na to co robimy, jak robimy, jak się zachowujemy i co myślimy. Wszystkie przeżycia, nauka... Ja wiem że się zmieniałem i ty też się zmieniłeś od kiedy tu jesteś, tak samo Sandra.
– Bo oto Mistrzowi chodzi. I wiesz co – powiedział z powagą Oscar. – Ja jestem z tego dumny. Chcę się zmienić chcę być inny, by wszyscy poznali mnie odmienionego.
-Ale Ciebie w Hogwarcie nikt nie zna a ja czy Sandra mamy za sobą pięć lat. Po przydziale pokażesz wszystkim swoje nowe oblicze, a do nas trzeba się będzie przyzwyczaić. Co się właściwie z tobą wcześniej działo ?
- To długa historia – westchną Silvar – Właściwie to wychowałem się w Australii. Moi rodzice opuścili Wielką Brytanię jak miałem trzy lata, czyli dwa lata po tym jak załatwiłeś Voldemorta. Zamieszkaliśmy w Brisbane**, całkiem spore miasto na północ od Sydney. Miałem szkołę „Victoriaught” *** leżącą w górach. Zaliczyłem SUMy zanim przenieśliśmy się do Londynu, oczywiście dwa tygodnie po naszym powrocie do kraju, wyszła na jaw sprawa z Voldemortem, ale wszystko zostało już wykupione a co trzeba - sprzedane i nie mogliśmy się już wycofać. Zresztą, rodzice chcieli zostać żeby walczyć z Riddlem. Moja ciotka, siostra taty jest w niebezpieczeństwie bo wyszła za mugola a w pierwszej wojnie zginęli moi dziadkowie. Oczywiście – jego oczy błysnęły dziwnym blaskiem – oczywiście nie babcia z linii Goodryka Gryffindora.
Jakby pod tę myśl drzwi do kwatery Czerwonego otwarły się i stanęła w nich Sandra z tajemniczym uśmiechem.
–Mam dla was wiadomość. – rzekła na wstępie.
– Hmm ? – Oscar nie pofatygował się po dłuższą odpowiedź.
- Co „hmm” ? - W takich chwilach Cooted uwielbiała się droczyć.
– Powiesz wreszcie co się stało ? – zapytał niecierpliwie Silvar. Sandra wyszczerzyła zęby.
– Minęło już pięć dni od kiedy oprzytomniałeś. – powiedziała wymijająco. Harry uniósł wysoko brwi. Faktycznie nauka Oscara trwała kolejne dwa miesiące i jak zwykle zakończono ją Magią Umysłu, po których Silvar nie kontaktował.
– Mamy gościa – rzuciła dobitnie a oczy zaiskrzyły. Chłopcy jak na komendę zerwali się z foteli.
– Kto teraz ? Niebieski czy Żółty ? – wysapał Harry.
– Niebieska. Nazywa się Linda.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
magda
Administrator
Dołączył: 18 Cze 2006
Posty: 120
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Pon 21:17, 14 Sie 2006 Temat postu: |
|
|
IX.„Ostatni wojownicy”
Wesoły ogień miotał się wśród trzasków drewna jako latarnia na plaży uderzających fal, niewielkich białych grzbietów, po których ślizgało się złote światło paleniska mieszając z srebrnym blaskiem bladego księżyca i gwiazd. Wykonując walca po diamentowej tafli jeziora w parze tak niezwykłej na tle rozmytych cieni rzucanych przez gości nocnego brzegu. Mieszający się dym, zgrzyt ogniska i szumu wierzb, które z wiatrem niosły pieśń o wspaniałej przyjaźni ukrytej miedzy wierszami śmiechów, rozmów i wspólnej zabawy. Nie widać było twarzy, kto kim jest, bo to się teraz nie liczyło, taki cel. Krążyli wokół ogniska pochłonięci szaleństwem nocnego wyjścia nad jezioro, by na kilka godzin zapomnieć kim są, dlaczego są, by zdławić gorycz przeznaczenia i stłumić myśl o tym co ich czeka. Ktoś zawirował, ktoś upadł ktoś pomógł wstać przy gorących hiszpańskich rytmach gitary. Skakali, tańczyli w nieskończonym szaleństwie pośród traw w kręgu Ogrodu, a ich cienie znaczone płomieniami dzielnie wtórowały właścicielom. Wykonali niekonkretny taniec wokół ogniska, coś z indiańskiego przywoływania deszczu a mistycznym układem majów czy inków, nie mający określonego schematu: burza obrotów, podskoków, wymachów, zawirowań. Zlewając się jednością w czasie, który może pędził przez siebie, może zatrzymał się w miejscu, napawając chwilą.
Kto by pomyślał że jeszcze kilka miesięcy temu, w tym miejscu gdzie przyjaźń i serdeczny śmiech aż kipi, siedział samotny chłopiec, obdarty ze wszystkiego co dobre. Zagubiony pośród wydarzeń i katastrof życiowych, teraz wraz z przyjaciółmi bawił się przy gorącym ogniu. Kto by pomyślał ?
Byłą też Linda Travensy, która pojawiła się tuż po zakończeniu dwumiesięcznego szkolenia Silvara. Idealna część układanki wpasowała się do towarzystwa, tryskając dobrym humorem i drapieżnym usposobieniem. Miała proste miodowe włosy i orzechowe oczy. Zaznajomiła się z Sandrą, jako przyjaciółka specjalizujące się w najnowszych trendach, kosmetykach, modzie i perfumach. Perfekcjonistka w dziedzinie wyprowadzania ludzi z równowagi, sympatyczna, pompatyczna o betonowym charakterze nieugiętej wilczycy. Powierzchowna delikatność i subtelność kryjąca rozwścieczonego smoka, gotowego do ataku o każdej porze dnia i nocy. Jednym słowem: doskonała wojowniczka.
Siostra, której Potter nigdy nie miał. Wysłucha, poradzi dobrym słowem, czasem serdecznie wyśmieje, zawsze wspomoże i nie opuści w potrzebie czy rozterce.
Każde z nich : Harry Potter, Sandra Cooted, Oscar Silvar i Linda Travensy. Zostali zabrani i „powiadomieni” o przynależności do Wojowników Zniszczenia. Nikt ich nie zapytał o zdanie, co o tym sądzą i czy wyrażają zgodę, nie. Mistrz przyprowadził ich do zamku i oznajmił że nie mają wyboru, bo ich losy zostały przesądzone wieki temu i nikogo nie obchodzi czy oni mają ochotę walczyć. Harry znów był prowadzony określonym torem, choć tak bardzo chciał się usamodzielnić. Jednak istniała wielka różnica miedzy przeszłym doświadczeniem a nową sytuacją. Dumbledore omotał go sobie wokół palca, omamił i zwiódł, nie wiele brakowało a byłoby za późno. Pozostałby na zawsze ślepym posługaczem dyrektora. Na szczęście zjawił się Obserwator i wyrwał go z rządnych szponów, przecinając więzy i uwalniając duszę. Sam zamknął Pottera w klatce. Ale musiał to zrobić by wypełnić proroctwo, a nie dla własnego „widzi mi się”. Lecz Harry dokładnie wiedział dlaczego, co i jak, i to się liczyło bo prawda może zdziałać cuda. Mistrz nie kłamał, szczerością przebił ścianę nieufności, by Potter zrozumiał. „Pierwszym krokiem jest zrozumienie”, to słowa Albusa, których się nigdy nie dotrzymał, być może sam nie wiedział ile w tym racji. Wojownicy kochali i szanowali Mistrza, mimo tego że skazał ich na dożywocie w niepewności, za to wśród ludzi, którzy przechodzili najśmielsze marzenia o przyjacielskim gronie. Byli szczęśliwi.
Muzyka ucichła a ogień zgasł. Cztery rozchwiane postacie zebrały swoje rzeczy i zginęły za kurtyną drzew w głębiach Ogrodu, a diamentowe jezioro przykryła łuna ciemnej nocy spokoju. Jednak po tafli błąkało się echo śmiechów i brzdęków gitary. Świetlna para wciąż walcowała po zwierciadle, choć palenisko nie rzucało już złotych błysków. Pozostały ognie przyjaźni i ciepło serc, wypełniając Wierzbowy Okręg by przetańczyć z srebrzystym księżycem całą noc. Do wschodu, który już nastał w duchu nowych przyjaciół. Słońca, które dawno temu zaszło, pozostawiając żałość, teraz wstało i z całą mocą budząc nowy, lepszy dzień.
Laboratorium zamkowe nie było opustoszałe. Jedno ze stanowisk zajęła Sanrda, gdy zamkną drzwi uśmiechnęła się powracając do pracy.
– Co dzisiaj ? - Kończy się eliksir regenerujący i energetyzujący. Linda po ostatniej lekcji Czarnej Magii była zupełnie wykończona. Te zajęcia to nie przelewki. – odpowiedziała Cooted. – Jak ty wytrzymałeś będąc tu zupełnie sam ?
Potter skrzywił się do slajdów z czasów jego samotności. Faktycznie było mu ciężko, a już Sandra miała zapewnioną pomoc od Harrego. Oscar zdawał się wytrzymać tylko dzięki wsparciu innych, a Lindzie dotąd zdarzało się przysnąć gdzieś na parapecie opierając twarz o szybę. Zmęczenie dawało się we znaki kolejnym wojownikom, na szczęście za drzwiami sali treningowej komitet powitalny doprowadzał przyjaciół do porządku.
– Jakoś trzeba było sobie radzić. – wzruszył ramionami – Gdzie Linda ?
- Z Oscarem w bibliotece, biorą teraz język Druidzki. – odpowiedziała z nad gotującego się płynu. System nauki języków był prosty : Mistrz nauczył Harrego, Harry nauczył Sandrę, Sandra Oscara, a teraz Oscar ślęczał z Lindą nad wielkimi księgami w bibliotece.
– Zadaje mi się że już kończą. Wczoraj Linda pytała się mnie o jakieś tłumaczenie z zaawansowanego działu.
Przeszedł do końca sali, gdzie w rogu miał kontynuować swoją robotę. Kilkanaście pełnych fiolek ustawionych w rzędzie i spory kociołek z marcepanową, oleistą zawartością, były efektem jego czteromiesięcznej pracy nad serum dla Lupina.
– Och, Harry. Ty znów do tego anty wilkołaka ? – zapytała Cooted.
– Jak zawsze, kotku. – odpowiedział. Otworzył podręczną szafeczkę i postawił na stole kilka butelek z ingrediencjami.
–Po takich kłamstwach powinieneś splunąć mu w twarz, zamiast męczyć się nad lekarstwem ! – powiedziała z irytacją.
–Rzeczywiście okłamywał mnie rok w sprawie ojca chrzestnego, nie powiedział o istnieniu przepowiedni na mój temat i wiernie służy Dumbledorowi, ale myślę że wycierpiał przez pełnię wystarczająco wiele. To dyrektor zadał mi niewybaczalny ból, nie on. Remus jest rozsądny, może uda mi go przekonać że jest na błędnej drodze i otworzyć oczy. Sam nie wiem dlaczego to robię. Z jednej strony jestem zły za jego postępowanie, a z drugiej, jemu... jemu się należy ostatnia szansa. – rzekł krzątając się przy fiolkach.
– Może masz rację. Nigdy go naprawdę nie poznałam, choć uczył nas w trzeciej klasie. Znałam go tyle z Obrony Przed Czarną Magią jako „szłaję w łachmanach” jak to zwykli mówić Ślizgoni w pokoju wspólnym. – powiedziała z przekąsem. Harry odmierzał porcję seledynowego płynu i zmieszał w kociołku.
– Jak to się stało że wcześniej Cię nie sptkałem ? Ani Lindy ? Tyle lat zmarnowanych na jakichś beznadziejnych uprzedzeniach, nie rozumiem ! Mogliśmy tak dawno się poznać !– wybuchną nagle Potter.
– Tak to już jest. Że też Gryffindor i Slytherin musieli się pokłócić ! Wszystko wyglądałoby inaczej. Oscar jest Gryfonem i moim przyjacielem, ty też jesteś Gryfonem i moim chłopakiem, więc cała aluzja na temat odwiecznych wrogów to wielka pomyłka ! – zakończyła wywód, zamykając zawartość pękatych butelek. – Skończyłam. Zatrzasnęła eliksiry w zbiorze i oparła się o stół przy którym pracował Harry. Po kwadransie wyciągnęła Pottera na spacer Ogrodem.
– Kocham Cię.
– Ja też...
– Na zawsze.
– Zawsze. Do końca.
– Jak to będzie w Hogwarcie ?
- Nadal będę Cię kochać, bez względu na wszystko i wszystkich.- oznajmił z przekonaniem.
Harry siedział nad wielką księgą znaków i równań w zapisie eliksirów. Sandra utknęła gdzieś w dziale zaawansowanej transmutacji, zdaje się że szlifowała język Szamański. Linda zatopiła się w „Średniowiecznych Władcach Nekromantów” jako że Binns nigdy ich nie uraczył opowieścią. Panowała mętna cisza przerywana odgłosem przerzucanych tomów, dobiegającym z piętra biblioteki.
– Mam ! – dobiegł triumfalny okrzyk. Potter podniósł głowę. Przy balustradzie stał Oscar z kilkoma książkami w rękach i wielkim uśmiechem na ustach.
– Znalazłeś ? – spytał Harry.
– Tak ! Ale to dopiero po angielsku ! – powiedział zbiegając po drewnianych schodach.
– Chodzi nam tylko o zwykłych ludzi, a nie pół-rasy ! Przecież oni i tak wiedzą ! – rzekła Linda podchodząc. Oscar pożył swoje znaleziska na stole, wśród piętrzących się egzemplarzy.
– To już wszystko. – rzekł dumnie Silvar.
– Wszystko ? Przeglądnięcie tego zajmie wieki! – powiedziała Sandra wyłaniając się z rzędów regałów.
– Musimy wiedzieć na czym stoimy. – stwierdziła Linda.
– Ruszcie się. – dodał Potter. Chwycił pierwszą z brzegu księgę. – Samo się nie zrobi.
Otworzył na pierwszych stronach a jego towarzysze pochylili się nad tekstem.
– Jest duży szkic... nic podejrzanego. Zwykły, starszy czarodziej, bez ekstrawagandzkich bajerów.... – mruczał Harry.
– Świetnie się maskował – podkreśliła Linda.
– Też musimy się nauczyć. – rzekł Potter.
– To nie będzie takie proste... - westchnęła Sandra.
– Weź się w garść ! Mamy misję. – oprzytomniała Linda.
– Co tam jest ? – przerwał Oscar.
– Zupełnie nic. Bardzo szczegółowy życiorys, nic nie wiadomo po podwójnej działalności. Żadnych wskazówek czy niedopowiedzeń. – powiedział odkładając księgę.
Otworzył drzwi jakiejś komnaty. W środku siedziały cztero osoby: dwie dziewczyny i dwóch chłopców a wszyscy wpatrzyli się w jego twarz z życzliwością.
– Cz- cześć- zaczął niepewnie. Przy nim pojawiła się blondynka w odcieniach miodu.
– Nareszcie. – rzekła łagodnie do onieśmielonego.
– Czekaliśmy na Ciebie. – ten, miał czarne, nieco dłuższe włosy i brunatne oczy. Uścisnął mu rękę.
– Dobrze że jesteś. – dodała kasztanowłosa podchodząc bliżej. Rozstąpili się i wtedy go ujrzał. Nie ten sam co na korytarzach szkoły. Wysoki o kruczoczarnych włosach, bladej twarzy i ostrych rysach. Przerażające oczy Avady iskrzyły jaskrawym blaskiem. Biła od niego jakaś szlachetność, potęga i nadludzka moc jakiej nigdy wcześniej nie doświadczył, nawet będąc w pobliżu Dumbledorea.
– Witaj w drużynie. – rzekł ciepło Harry Potter z szerokim uśmiechem.. Oniemiały wpatrywał jakby zobaczył samego boga, a nie ucznia Hogwartu. Zawsze go szanował i wierzył że jest niezwykły, ale trzymał się z daleka. Teraz miał u jego boku uczestniczyć w tworzeniu się historii. Potter położył rękę na jego ramieniu a promieniująca moc przyszyła go jak laser. Poprowadzili go do pięciu ustawionych w krąg foteli. Dziewczyny i brunatnooki zasiedli a Harry gestem dłoni wskazał mu żółty. Potter usiadł na białym fotelu z czarnymi zdobieniami i złotym akcentem.
- Jak się nazywasz, Żółty Wojowniku ?
– Richard Roze.
- Macie coś ? – spytał Potter spoglądając po twarzach przyjaciół. Pokręcili głowami z powątpiewaniem na twarzy.
– Nic. – mruknęła Sandra.
– Zupełnie.
– Zero. – wtórował Rich.
– Pusto.
– Czysto – westchnął Potter – Wszyto idealnie.
– Wnioski ? -
Uważani za wspaniałych, walczących ze złem czarodzieji, ale nikt nie łączył ich z Wojownikami Zniszczenia. – rzekł Rich.
– Całkiem osobne postacie. – dodał Oscar.
- Jakiś czas po zakończeniu działalności Wojowników, Merlin umarł. Niedługo po tym Goodryk Gryffindor, Helga Hufflepuff, Rowena Ravenclaw i Salazar Slytherin założyli Hogwart. – oznajmił Richard.
– Dobrze, co źródła piszą o Wojownikach ? Linda, Sandra, to była wasza działka.
– Wojowników Zniszczenia nikt nie wiązał z naszymi przodkami. – odpowiedziała Linda.
– Oczywiście nigdy nie poznano ich tożsamości, choć wielu próbowało. - Sandra uśmiechnęła się kpiąco.
– Nikt nic nie wiedział, nikt nic nie wie, nikt nikogo z nikim o nic nie podejrzewał. – podsumował Harry. – Tak więc, będziemy to kultywować. Możemy spokojnie działać. Całe szczęście, mamy święty spokój.
– Tak chciał Mistrz. – rzekł Rich.
– Tak więc będzie. – przytaknął Potter
– Bo tak ma być. – rozległ się głos. W drzwiach biblioteki pojawił się Obserwator. Uczniowie natychmiast poderwali się z krzeseł.
– Dzień-dobry, Mistrzu – powiedział Harry, kłaniając się. Za nim przyjaciele uczynili to samo.
– Widzę że przeszukujecie odmęty historii. – spojrzał po twarzach. – Richardzie, skończyliśmy już Czarną Magię i jutro czekają Cię Sztuki Umysłu.
– Rozumiem, Mistrzu. – odpowiedział Roze.
– Mistrzu, jak mamy działać, gdy znajdziemy się w szkole ? Ludzie zaważą że znikamy. – spytała Sandra.
– Czar Zmiany Czasu, moja droga. Tylko wy go znacie. – powiedział. – Posłuchajcie, założyciele Hogwartu wiedzieli że ich potomkowie będą musieli walczyć. Pozostawili tajną kwaterę, gdzie nie zwracając niczyjej uwagi będziecie mogli spokojnie pracować. Szczegóły poznacie później.
Harry skinął głową.
– Mistrzu, co będzie po zakończeniu przez Richa szkolenia ? – spytał Oscar.
– Zanim odeślę was do domów na resztę wakacji, musicie poznać przepowiednię.
– Przepowiednię ? Istnieje jej zapis ? – zapytała cicho Sandra.
– Jest ukryty w najbezpieczniejszym miejscu na świecie. W was samych. – odpowiedział. Wymienili niepewne spojrzenia. Rzeczą naturalną dla Obserwatora były tajemnicze uwagi, których efekty często przekraczały granice ludzkiej wyobraźni. – Teraz pójdziecie za mną.
– Eris - Mistrz rzucił w przestrzeń. Na środku salonu zmaterializowało się kilka postaci. Kiedy promienie słońca oświetliły i osoby, Harry poczuł jak cała krew odpływa mu od twarzy. Sandra zachwiała się niebezpiecznie i oparła o skamieniałą Lindę. Rich nie zauważył jak jego usta rozwarły się w wyrazie niewymownego szoku. Oscar zaprzestał oddychać, zbyt przerażony widokiem. Było ich dziesięć a wyglądały jak upiory żywcem wydarte z horroru. Szara, grafitowa skóra opinała wątłe ciała. Białka oczne miały czarne, a w nich krwiste plamy zamiast źrenic. Błyszczały nienaturalnym chłodem i przestrogą. Białe mocno zaciśnięte wargi. Czarne, proste włosy opadały na twarze, poszarpane i rozwiane rozpływały się jak mgła, gdzieś na plecach. Ubrane w proste, szare stroje wojowników ninja *. W pasie każda miała przewiązany łańcuch i miecz.
– To są Eris. – wskazał Mistrz. – Szpiegują Ciemną Stronę i dostarczają informacji o kolejnych posunięciach. – Wykwalifikowane w maskowaniu, tropieniu, śledzeniu, pilnowaniu, obserwowaniu, szpiegostwie oraz wschodnich walkach. Wasi zwiadowcy.
Potter patrzył z przerażeniem na te stworzenia ( bo na pewno to nie są ludzie ! ). Jakoś nie wyobrażał sobie współpracy nimi choć z drugiej strony... w tym zamku, nie ma rzeczy niemożliwych.
– Ależ Mistrzu...- zwrócił się do nauczyciela, – Co... kto... - starał się coś sensownego powiedzieć ale słowa ugrzęzły w gdzieś w gardle dławiąc zdezorientowanie. Musiał interweniować po tym, co zobaczył w oczach swoich przyjaciół – kompletny zamęt i strach. Sam w duchu przyznał, że nawet jego koszmary senne z Voldemortem w planie, są bajką w porównaniu z tymi dziwadłami.
– Eris są wampirami, jeśli o to chcesz zapytać. – dodał Mistrz. Harremu opały ramiona a ręce bezwładnie kołysały się. Wygląd był oczywistą karykaturą ale jeśli zachowują się jak krwiopijcy, to on się nie dziwi dlaczego mają plamy zamiast źrenic. W głowie panował wir niezrozumiałych zdań, które mieszały się tworząc wielkie nic. Z kręgu wystąpiła Eris, jako jedyna miała czarną szarfą przerzuconą przez ramię aż do biodra. Poruszała się kocimi ruchami bezszelestnie jak duch.
– To Eris Alfa. – powiedział nie zwracając uwagi na zakłopotaną minę Pottera i innych. Głównodowodząca zbliżyła się zastygłego młodzieńca i spojrzała głęboko w zielone oczy. Od początku nie miała co do niego wątpliwości, ale teraz nie było nic pewniejszego ponad słuszność decyzji. Dobrze o tym wiedziała. Zerwała z łańcucha miecz i rzuciła mu do stóp. Przyklękła na jedno kolano rozkładając ręce w geście oddania. – Eris przysięgają Ci wieczną wierność, lojalność i służbę na twych rozkazach, Biały Wojowniku Zniszczenia.– rzekła. Harry popatrzył na nią przeciągle. Mógł się spodziewać wszystkiego, bo wszystko jest już możliwe. Był tego pewien. Lekko skiną głową, na znak przyjęcia przysięgi.
Tak jak pierwszym razem unosiły się opary zmieszanych perfum ale nie były już tak ostre, a kolorowe fotele nie budziły zdezorientowania. Wręcz przeciwnie, była jasna ich symbolika i znaczenie prócz stołu ze złotą misą w kształcie idealnego półkola. Mistrz ogarnął wzrokiem pięć siedzących w okręgu postaci – byli już wszyscy, cała piątka. Nie pojedyncze przerażone nastolatki, ale dojrzali, zjednoczeni wojownicy
– Nadszedł czas. – rzekł poważnym głosem. – Harry – zwrócił się do Pottera – jako przywódca Wojowników Zniszczenia, zaczynasz.
Potter wstał i zbliżył się do złotej misy. W dłoni wyczarował sztylet, prowadzony jakąś nieznaną mocą wiedział co robić. Przy wewnętrznej stronie ręki błysnął metal, a po jego płaszczyźnie popłynęły rozgałęzione strumienie krwi.
-----------------------------------------------------------
* Ninja - trenowani w Japonii mistrzowie sztuki ninjitsu będącym biegle wyszkolonymi w sztuce maskowania się, szpiegostwa, zabijania bez śladu i akrobacji.
** Alfa tutaj. pierwsza, najważniejsza
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
magda
Administrator
Dołączył: 18 Cze 2006
Posty: 120
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Pon 21:18, 14 Sie 2006 Temat postu: |
|
|
X.„ Przysięga Duszy”
Jedna. Druga. Trzy krople... spływały coraz obficiej krawędzią sztyletu. Cztery. Pięć. Sześć. Ścianą misy aż do dna. Siedem. Osiem. Dziewięć. Przykryły gładką powierzchnię. Dziesięć. Krew zasyczała mieniąc się bielą i czernią.
– Wystarczy – rzekł Mistrz. Potter odłożył nóż i powrócił na fotel w rozciętą ręką, która krwawiła dalej. Linda, Sandra, Rich i Oscar, kolejno oddawali swoją krew, tak że gdy Silvar odszedł, złota misa była zapełniona.
– Niech się spełni. – powiedział Mistrz mocnym głosem. Krew zakręciła się w misie. Z wirującej powierzchni wystąpiły linie kłębiąc się nad naczyniem i formując burzę niewyraźnych kształtów. Po chwili z sznury ułożyły się idealnie prostym pismem słowa. Obserwator je przeczytał – wyrazy z krwi.
„Gdy nastanie era Czarnego Pana,
zgromadzi on wokół siebie zło całego świata,
sam będąc najczystszym złem.
Wybraniec, który go pokona,
będzie kontynuował dzieło swego przodka
wraz z potomkami założycieli Hogwartu.
Syn zielonookiej małżonki następcy Lini Szlachetnej Krwii
stanie na czele Wojowników Zniszczenia.
Tedy oto wymierzą krwawą sprawiedliwość
i karę śmiertelną Sługom Ciemności.
Strażnicy harmonii, istoty nadziei,
przywrócą ład. A los przypieczętuje
Przysięga Duszy.”
Głos Mistrza ucichł i linie opadły a z krawędzi misy błysnęło tęczowe światło i ugodziło młodych wojowników. Harry poczuł jak powoli traci świadomość, świat oszalał tysiącem barw i kolorów, ostry ból rozcięcia sparaliżował ramię. Po chwili wszystko ustało a salę przejęła głucha cisza kiedy nikt nie zdobył się na drgnięcie. Rzeczywistość się wyostrzała a natłok informacji układał w schemat. Przyjaciele wodzili nieprzytomnie po pomieszczeniu starając się opanować.
Potter przetarł oczy i ujrzał swoich bladych i rozchwianych przyjaciół, którzy byli odbiciem jego obecnego stanu. Mistrz obszedł stół i opuścił pomieszczenie, najwyraźniej rozumiejąc ich uczucia.
Harry zerwał się z miejsca, dokładnie nie wiedząc co robi. Kręciło mu się w głowie a oddech był płytki i nierównomierny. Wszyscy na niego spojrzeli a w oczach było coś dziwnego. Linda zasłoniła twarz dłońmi i wybiegła z Komnaty Przepowiedni targana sprzecznymi uczuciami skręciła w prawo. Potter obrócił się i szybo udał się na korytarz schodami na górę. Biegł przed siebie dokładnie nie myśląc gdzie, bo nogi z przyzwyczajenia go prowadziły pustymi korytarzami do Białego Apartamentu. Po raz pierwszy od wielu miesięcy zapragnął pozostać sam ze swoją samotnością by w spokoju oddać się przemyśleniom.
Rich skierował się w lewo, Sandra na dół a Oscar korytarzem na wprost. Nie oglądając się za plecy. Każdy w inną stronę, do swojej kryjówki i samotni, z dala od wszystkiego i od wszystkich. Potter jak burza wpadł do kwatery i rzucił się w bezwładzie na łoże. Miotały nim jakieś przepaście, grady i wichry, grzmoty i błyskawice, szarość i ciemność, złoto i blask. W uszach brzmiały kolejne wersy proroctwa, to dziwne bo od dawna wiedział o czym mówiła, czego i kogo dotyczyła. Przygotowywał się wieloma miesiącami ciężkiej pracy, żył ze świadomością przeznaczenia. Ale teraz kiedy już słowa do niego dotarły... coś się złamało, jakby przejście przez bramę, kolejna strona, skończony rozdział, coś nowego, coś innego... coś strasznego.
Rich snuł kroki po Żółtej Kwaterze bijąc się z myślami, które tłukły się do głowy pełnią mocy. Oddech miał ciężki a powietrze zdawało się siarczyste i żelazne.
Sandra skuliła ciało w kącie Zielonej Komnaty zwijając się w kłębek starając odgrodzić umysł od echa przepowiedni, której słowa jak szalone przeplatały się w warkoczach prześcigając się i wirując jak tornado, jak oko cyklonu, wodospady myśli.
Oscar oparł się o ścianę i drżąc powiekami starał utrzymać równowagę. Opuścił głowę by nie oglądać świata, dać odpocząć zbolałym nerwom, które i tak miały zbyt wiele bodźców. Cały się trząsł i zaciskając pięści starał opanować rozprzestrzeniającą po duszy zarazę przedzierającą każdy obłok i przysłaniając to co doczesne.
Linda skubała fioletowe kwiatki stojące w flakoniku. Palcami rozcierała płatki pozostawiając miazgę, która opadała na stoliczek układając się w chaos, taki jaki panował jej umyśle. Tęcza mrocznych barw czy pustkowie na pustyni, jedno i to samo, bez życia, martwe i bez znaczenia.
Trwali tak w beznamiętnym czekaniu na coś co nigdy nie nadejdzie, bo to oni muszą do tego dojść. Nadszedł czas na najtrudniejszy krok – akceptacja przepowiedni. Kolejne godziny, długie minuty i przeciągłe sekundy w trwaniu i trwaniu...
Chcesz tego... chcesz prawda ? Prawda ? Przecież zawsze chciałeś zabić Voldemorta ! Chciałeś się zemścić za wszystkich tych, którzy ucierpieli z jego przyczyny, z rozkazu ginęli często w skrajnych torturach. Za siebie i rodziców, za Cedrika... za Syriusza...
Linda spojrzała na zabarwione od rozdrobnionych kwitów place pokryte fioletowymi smugami. Zamrugała oczami i już wiedziała co zrobić.
Oscar podniósł głowę i wpatrzył przed siebie w czerwone meble. Koniec czekania.
Sandra powoli podniosła się z ziemi i ruszyła do wyjścia. Nie ma co dłużej zwlekać.
Rich zatrzasnął za sobą drzwi. Decyzja została podjęta.
Potter pedził korytarzem. To dla ciebie Syriuszu.
Drzwi otworzyło się gwałtownie i do Komnaty Przepowiedni wpadła Travensy. Jestem gotowa.
Tuż za nią wparował Rich. Klamka zapadła.
Sandra i Oscar spotkali się jeszcze na zewnątrz. Będziemy walczyć.
Za nimi wszedł Harry. Niech się spełni proroctwo.
Twarze mówiły same na siebie, zaciętość i desperacja. Wiedzieli co się stało, co po niekończącej się udręce zagubienia sprowadziło ich do wspólnego grona. Potter machnął ręką a w powietrzu zawisło pięć kieliszków czerwonego wina. Chwycił jeden i uniósł wysoko. Krawędź szaty odsłoniła pamiątkę po rozcięciu, teraz był tu zaznaczony ślad układający się w idealny czarny miecz, nieznany symbol Merlina, a teraz Harrego Pottera.
– Za Zwycięstwo.– powiedział stanowczo. Przyjaciele podjęli inicjatywę i zmoczyli usta w gorzkim winie, bo takie będzie ich zwycięstwo – cierpkie i przelaną krwią.
W Wierzbowym Kręgu wichry szalały szarpiąc szaty sześciu postaci. Czarnowłosy ubrany w czerwień, kasztanowłosa w zieleni miodowa blondynka przystrojona niebieskim, brunatnooki szatyn w żółci, zielonooki w bieli i czerni, oraz Obserwator w uroczystej czarno-srebrnej szacie. Wojownicy przyklękli przed Mistrzem na jedno kolano gdy fale Diamentowego Jeziora chłostały brzeg.
Mistrz zbliżył się do Harrego i skropił twarz krwią, którą kilka dni wcześniej wojownicy oddali by poznać przepowiednię. Potem Oscara. Ciecz spływała powoli po jego czole, brwiach i policzkach formując kształty. Dziwna to była ceremonia ale każdy z wojowników miał twarz naznaczoną płynem. Mistrz podszedł do skraju jeziora i szeroko rozłożył ramiona. Uczniowie wstali i ruszyli brzegiem wśród niespokojnych wiatrów i fal, które nigdy wcześniej nie były tak wzburzone. W powietrzu wisiało coś ciężkiego. Gwiazdy mieniły się jaskrawo w tle pełnego księżyca. Wszystko było inne, bo przygotowywało się do czegoś niezwykłego.
Rozeszli się i rozstawili wokół jeziora w równomiernym okręgu. Jedynie Mistrz nie ruszył się z moejsca. Wyciągną przed siebie rękę szepcząc słowa niesione przez wicher, zagłuszone przez fale i tłumione w mocy, której nadmiar był porównywalny z zawiesiną. Z wody zazwyczaj spokojnego jeziora wyłoniła się ogromna platforma. Pięć kamiennych, masywnych ścieżek, które łączyły się w środku jeziora wyłoniło się przed młodymi wojownikami. Kształtem przypominała słońce, takie jakie rysują małe dzieci: kółeczko i kilka promyczków rozchodzących się na zewnątrz. Przyjaciele jak na niemą komendę wkroczyli na rzeźbie drogi. Fale odbijały się od nowych przeszkód, wiatr szarpał kolorowe szaty i obszerne peleryny, w które byli ubrani. Trasa wydawała się nieskończonością ale znaleźli się w centrum platformy, na środku jeziora, na środku świata, który zdawał się skoncentrować tym jednym miejscu w tym wyjątkowym czasie by być świadkiem.
Białe smugi światła pojawiając się z nikąd oplotły postacie. Teraz naprawdę byli w słońcu, promieniującym blaskiem w całym Wierzbowym Kręgu, epicentrum mocy wszechogarniającej, nieskończonej siły. Wojownicy unieśli się nad gruntem. Po chwili jakby uderzył piorun tak ciała zabłysły i opadły bezwładnie na ziemię w a powietrzu pozostały ich perłowe odpowiedniki i idealne kopie. Dusze oddzielone od ciała biły oślepiającym blaskiem. Nie znali słów, po prostu płynęły jak nieprzebrana rzeka z głębi serca i świadomości.
– Przysięgam na życie, swoje i przodków, tych co byli i tych co będą. Przysięgam na duszę, serce i moc. Przysięgam przelać złą krew splamioną. Dopełnić odwieczną przepowiednię sprawiedliwą.
Przypieczętowali swój los, najsilniejszymi więzami : nieodwracalnego proroctwa i duszy, której przysięga jest niezłamana. Przysięgli swoją duszą i na swoją duszę.
Ponownie świst pioruna przeszył jaśniejącą noc i dusze powoli osunęły się w ciała a słońce mocy zgasło. A wichry wiały i szarpały to co pozostało, rozmywając z podmuchem w krąg. Fale ucichły jak ręką odjął i wiatr ustał miejscu. Zgromadzone moce skumulowały się i opadły zatapiając się w wojownikach. Wszystko ustało.
Czy gdy dusza oddziela się od ciała nie następuje śmierć ? Zazwyczaj tak, ale nie tym razem. Starożytna moc pokonała bariery śmierci.
Z tafli spokojnej już wody, wyłoniły się widma, duchy przeszłości. Do nieprzytomnego Harrego podeszło dwóch starszych męszczyzn. Pochylili się nad nim oglądając ubraną na biało postać. Jeden wyciągnął nad nim rękę i uśmiechną się szeroko.
– Bardzo potężny. – rzekł Merlin Wspaniały. Jego towarzysz stanął po drugiej stronie chłopca.
– Silniejszy od nas. – dodał dumnie. – To mój i twój prawnuk. – powiedział Pierwszy Biały Wojownik. Rozejrzał się dookoła. W pobliżu Rowena Ravenclaw przyglądała się swojej potomkini.
– Nie mamy zbyt wiele czasu, pośpieszcie się. – ogłosił Goodryk Gryffindor powstając z nad Oscara. – Racja, jeszcze ich zobaczymy. – przypomniała Pierwsza Zielona Wojowniczka głaszcząc Sandrę po głowie. Obok Salazar Slytherin uśmiechał się chytrze, Cooted była taka do niego podobna.
Przybysze odsunęli na skraj okrągłej platformy.
– Jestem z Ciebie dumny, Harry Potterze. – mruknął do siebie Merlin. Odwrócił się w stronę Mistrza, który stał na brzegu przyglądając się z boku całemu zajściu. Drugi Biały Wojownik uniósł wysoko rękę, Obsrewtor odwzajemnił powitalny gest. Merlin żałował tylko jednego, że nie może zostać dłużej z Harrym i Mistrzem. Ale są przecież inne sposoby. Dziesięć perłowych postaci rozpłynęło się znów a tafli wody, z skąd przybyły. Gdzie odbijały się rysy księżyca w pełni, który pozostał do końca jako świadek Przysięgi Duszy Trzecich Wojowników Zniszczenia.
Ciemne podziemia zamku emanowały chłodem a kroki rozbrzmiewały echem wśród wąskich kamiennych ścian. Kręte schody widać tylko dzięki pochodni trzymanej przez Mistrza. Za nim szedł Potter w długiej białej szacie i obszernej, wykończonej złotem pelerynie. Na plecach był wielki Czarny Miecz skierowany ostrzem w dół. Sandra, Linda, Oscar i Rich też mieli stroje, z tym wzorem tyle że w innych, „swoich” kolorach .
Zatrzymali się przed stalowymi drzwiami, gładkimi -bez ozdób, czarnymi - bez kolorów. Ogromna sala z regałami przepełnionymi żółtymi zwojami pergaminów. Na ścianach zapłonęły pochodnie.
– To zapiski i dokumenty po waszych przodkach, wojownikach. – rzekł Mistrz. Jak na miejsce, które było ostatnio otwarte jakieś tysiąc lat temu, powietrze wcale nie było stęchłe. – Myślę że to miejsce rozwieje pozostałe wątpliwości.
Sandra podeszła do pierwszego rzędu, a zielona płachta lekko się na nią uniosła. Sięgnęła po zwój, a rękaw szaty odsłonił niewielkiego Zielonego Węża w miejscu byłego rozcięcia, tak jak Oscar miał Czerwonego Lwa, Linda Niebieskiego Orła, Rich Żółtego Borsuka, a Harry Czarny Miecz. Pamiątki po wysłuchaniu przepowiedni. Przebiegła wzrokiem po starym tekście, pokiwała głową i wróciła do przyjaciół.
– Może tu być kilka interesujących rzeczy – mruknęła. Przeszli wzdłuż regałów, gdzie po przeciwnej stronie wisiała gablota z pięcioma mieczami. Ostrza były srebrne, ale każdy kolor rękojeści – inny.
– To wasza broń. – wskazał Mistrz.
– Przecież miecz Goodryka Gryffindora, jest zamknięty w gabinecie Dumbledorea. – wtrącił Harry.
– Jego powszedni miecz, tak. Ale tych nie używali normalnie, aby się nie zdradzić. To miecze prawowitych Wojowników – powiedział. – Przejrzyjcie teraz materiały.
I zostawił ich samych. Już nie te roześmiane twarze, a smutne i poważne. Przyćmione ciężarem przepowiedni i przysięgi. To jeszcze dzieci na litość boską ! Dźwigają brzemię zniszczenia Sił Ciemności jakich nie wiedział świat ! To mu się nie podobało, ale podobnie jak jego uczniowie, nigdy nie dano mu wyboru. Musiał ścigać młodych ludzi, tłumaczyć wszystko, oglądać malujące się przerażenie, po usłyszeniu przepowiedni. Zwykłe małe radości, które gasnął z biegiem czasu. I nie pozostaje już nic, tylko więdnąca roślina, na szcęście mają siebie.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
magda
Administrator
Dołączył: 18 Cze 2006
Posty: 120
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Pon 21:21, 14 Sie 2006 Temat postu: |
|
|
XI."Trzecia reguła"
Usiedli w głębokiej trawie ostatniego dnia spędzonego w Zamku. Jak to w zwyczaju, nad ukochanym Jeziorem, które niespodziewanie nabrało nowego znaczenia. Symbol ich zaprzysiężenia. Mówi się że przyzwyczajenie jest drugą naturą człowieka, więc zwyczaje popołudniowych wypadów zachowały się mimo wszystko. Jednak bez tego zwykłego smaku poprzedniej radości, która gdzieś wyparowała.
Oscar siedział na pniu drzewa pobrzękując jakąś smętną, cichą melodię. Linda i Oscar rozłożyli karty. A Harry i Sandra przytuleni położyli się w słońcu.
Spędzili tu razem jedenaście miesięcy. Odnaleźli siebie, razem się śmieli i razem cierpieli. Ale to dopiero początek. Silvar cieszył się z perspektywy dołączenia do Hogwartu, bo wyszła na jaw kolejna sprawa. Potter otrzymał po zmarłym przodku Zamek, gdzie spędzili ostatnie miesiące natomiast Oscar, Sandra, Linda i Rich jako potomkowie założycieli Hogwartu, odziedziczyli szkołę. Tak więc prawowicie Hogwart należał do nich.
– Zawsze czułem że to mój dom, ale nie tak dosłownie. – podsumował Rich, kiedy o tym rozmawiali.
– To zmienia postać rzeczy, a gdyby tak wyrzucić Dumbledora i całą te hołotę za drzwi ? – skwitowała Linda.
Rozległ się słaby śmiech. Jednak Harry nie uśmiechał się do myśli o roku szkolnym spędzonym ze z nienawidzonym dyrektorem. Zanosiło się na zimną wojnę.
– Nie daj mu się stary. – rzekł Oscar.- Musisz go stępić, bo się rozochocił.
– Widzisz ? Wszyscy jesteśmy z Tobą. – powiedziała Sandra.
– Damy mu popalić. – dodała Linda zacierając ręce. – Od czego zaczynamy ?
- Prawdopodobnie spotkam go w Kwaterze Głównej Zakonu Feniksa. – powiedział Potter krzywiąc się.
– Od razu pokaż mu miejsce w szeregu. Bez owijania w bawełnę. – podpowiedział Rich.
Harry znalazł w kieszeni mały breloczek z gołębiem. Był to urodzinowy prezent od Hermiony, który otworzył jeszcze na Privet Dive. Załączyła do niego list. „Abyś pamiętał że zawsze ktoś na Ciebie czeka. Dla naszej przyjaźni.” Przypominała mu się młoda Granger. Tęsknił za nią i Ronem. Na ich wsparcie zawsze może liczyć, świetnie się rozumieją. Jak im powiedzieć o swoim powołaniu ? A przepowiedniach ?
- To od tej Hermiony ? – spytała kiedyś podejrzliwie Sandra.
– Tak. Jest moją przyjaciółką. – powiedział dobitnie. Cooted uniosła brew. – PRZYJACIÓŁKĄ. Nic więcej ! Sando, przecież wiesz że kocham tylko Ciebie. – pocałował ją. Przymknęła oczy z rozmarzoną minął.
– To mi wystarczy. – rzekła ciepło. – Chociaż...
Chwyciła chłopaka za szatę i przywarła do ust. Nie bronił się. Tylko głupi by się opierał tak wspaniałej dziewczynie.
Dudley obrzucił kuzyna chłodnym spojrzeniem i ruszył do lodówki. Przygotował sobie górę kanapek na swoje pierwsze śniadanie. Zjadł zastanawiając się nad najnowszym pomysłem Piersa, dotyczącym zamknięcia małego Marka Evansa w kuble na śmieci i wysłana na wysypisko. Jego jakże ambitne przemyślenia, zostały przerwane wtargnięciem do kuchni Pottera. Po co wrócił do jasnej cholery ? Zawsze coś zabiera z lodówki z znika na cały dzień włócząc się po okolicy. Dudlay zerknął na kuzyna wzrokiem pełnym obrzydzenia, by dać do zrozumienia że nie życzy sobie dziwolągów przy śniadaniu. Zamarł. Niby ten sam, ale jakże inny niż ten nieszczęsny kwadrans temu. Blada cera, czarne włosy, nieprzenikliwa twarz. Błyszczące zielone oczy, napawające strachem i dziwna aura. Wcale mu się to nie podobało. Przełknął ślinę. Harry rozglądną się szybko po pomieszczeniu, rzucił przelotne spojrzenie na Dudleya, zawrócił i wyszedł tak szybko jak wszedł. Co się z nim stało ?! Przecież widział go kwadrans temu, gdy opuszczał kuchnię, wyglądał normalnie. Oczywiście "normalnie" jak na ludzi jego pokroju. Czy można aż tak się zmienić w ciągu piętnastu minut ? Zupełnie... zupełnie jakby go z rok nie wiedział ...
Harry usiadł na łóżku w sypialni. Zrobił kródki obchód po mieszkaniu, ale wszystko było tak jak zostawił . Popatrzył na zegarek. Według ziemskiego czasu, nie było go ledwo kilka sekund. Jeśli dodamy czas przeznaczony na spakowanie rzeczy to nic dziwnego że Dudley oniemiał kiedy zobaczył Pottera. Nie mógł przecież wiedzieć, że minął prawie rok od ich poprzedniego spotkania w kuchni, dla mugola, tak jak dla milionów innych magów na świecie, trwało to kwadrans a Harry zmienił się przez ten czas.
Na stole położył breloczek od Hermiony. Wyciągnął z kufra starą księgę o Magii Celtyckiej i zatopił się w lekturze, by zabić czas dzielący go od powrotu do Hogwartu i spotkania przyjaciół. Mijały nudne dni na Privet Drive. Ku wielkiemu zdumieniu Dursleyów, dopiero wieczorami wychodził na przechadzki. Dniami zamykał się w pokoju i bóg wie co robił. Chmury znów zakrywały niebo zwiastując burzę, nie to co nad Diamentowym Jeziorem, gdzie zawsze świeci słońce. Zawsze. Aż nienaturalnie. A tutaj ? W normalnym świecie pada deszcz.
To był koleiny spacer. Gdzieś z tyłu usłyszał szelest. Zamknął oczy siłą umysłu spenetrował teren.
– Uważaj, Tonks.- powiedział przez ramię nie odwracając się. – Zaraz potkniesz się o korzeń.
Reakcja była natychmiastowa. Rozległo się głuche uderzenie i Nimfadora leżała na ziemi.
– ch*lera. – mruknęła pod nosem. Zawsze ta sama niezdarna Tonks, podniosła się z ziemi i obrzuciła Harrego badawczym spojrzeniem. – Skąd wiedziałeś że to ja ? – warknęła na wstępie.
– Tylko ty robisz tyle hałasu. – odpowiedział Potter nie mijając się z prawdą. Włamanie się do jej umysłu i identyfikacja nie trwała więcej niż pół sekundy, ale coś musiał odpowiedzieć. Przyglądała mu się dziwnie, nieco zbita z tropu.
– Co się z tobą stało ? – spytała łagodnie. – Wyglądasz jakoś, inaczej...
Harry wzruszył ramionami.
– W porządku. – rzekł chłodno.
– Rozumiem... – absolutne zero przekonania.- Cóż skoro już mnie nakryłeś, to nie zaszkodzi jak Ci powiem – uśmiechnęła się – Albus postanowił że za kilka dni zbierzemy Cię do Kwatery Głównej.
Dziwne, może straszne, z pewnością nie normalne. Na dźwięk imienia dyrektora jego oczy błysnęły stalowo, choć twarz pozostała nieprzenikniona. Tonks uniosła brwi.
– Jesteś pewien że nic Ci nie jest ? – spytała zaniepokojona.
– Oczywiście. – rzekł bezbarwnie. W duchu zagotowała złość. Odwrócił się i ruszył uliczką pozostawiając oniemiałą Nimfadorę. Ona jest zbyt blisko Dumbledorea. Jednak wciąż była dla niego ważna. Czy jest jeszcze szansa na odwrót ? Czy uda się ją uwolnić z klatki dyrektora ? Otworzyć oczy na prawdę ?
Wyglądną przez okno małej sypialni. Nie miał ochoty na dłuższe spacerki, więc wrócił do numeru cztery. Deszcz zacinał równo i krople wody spływały po szybie, w której obok odbicia Pottera pojawiła się druga postać.
– Mamy nowie informacje, Biały Wojowniku. – powiedziała rzekła Eris. Harry odwrócił się i ujrzał trzy wampirzyce, wśród nich stała Alfa. Spodziewał się ich wizyty prędzej czy później.
– Do Zamku Merlina - zarządził. Westchnął w duchu.
Zaczęło się najgorsze.
Członkowie Zakonu Feniksa wkroczyli na teren niewielkiego mugolskiego miasteczka na północy Walii. Z najgorętszych informacji Severusa wynikało że tu planowany jest kolejny atak śmierciożerców. Tak jak w Anglii, pogoda dawała się we znaki, a deszcz znacznie utrudniał widoczność. Ruszyli uliczkami zwartą grupą. Gdzieś na placu centralnym rozległy się trzaski i głośne krzyki. Mugole uciekali, pojedynczy czarodzieje walczyli, krzyki i zaklęcia, pełno zaklęć. Zakon feniksa wkroczył do akcji.
– Naprzód! – ryknął Dumbledore. Zaatakowali fale napływających śmierciożerców. Kolejne zaklęcia poszły w ruch. Ludzie padali na ziemię oblewani strugami wody. Przeciwnicy mieli znaczną przewagę liczebną, ale to nie pierwsza beznadziejna sytuacja. Lupin otoczony ze wszystkich stron rzucał na oślep wszystkimi znanymi klątwami i urokami. Atakował na ile wystarczało mu siły. Inni poszli w jego ślady wiedząc że kogo by nie trafić to i tak będzie to śmiercojad. Było coraz gorzej. Zmęczenie nieubłaganie go wypełniało. Zakon nie dawał już rady, kolejne potoki śmierciożerców napływały na pole zażartej bitwy. Widział jak Vance upada na ziemię od tuzina zaklęć. Czy jeszcze żyła ? Przyszli z odsieczą, a sami potrzebowali pomocy. Tysiące błysków, znów krzyki i ból. Coś ugodziło w klatkę piersiową i odrzuciło Remusa do tyłu. Uderzył w ścianę budynku i osunął się po niej. Nie uda mu się wstać, to koniec. Przegrali bitwę, przegrali wojnę, przegrali z Voldemortem. Potrzebowali cudu, by przeżyć. I oto zdarzył się cud.
Od strony głównej promenady nastąpiła eksplozja i ciała śmierciożerców zostały wystrzelone w boki jak rakiety. W sercu ognia walk, pojawiała się jakaś żółta postać. Dalej wszystko trwało długie minty. Cztery wybuchy w różnych skupiskach walk rozgromiły śmierciożerców. Pięć postaci niczym smugi nacierało na zdezorientowane sługi Voldemorta. Przybysz w białych szatach i białej masce rzucał czary o jakich Remus nigdy nawet nie śnił. Uderzały i zmiatały czarnych ludzi. Rozległ się dźwięk metalu i nieznajomi rzucili się na śmierciożerców z mieczami. Zamachy i wymachy i pełno krwi, martwe ciała. Obroty i uderzania, posoka wszędzie. Zielony* skoczył w grupę ściśniętych śmieciojadów i z impetem urywał kolejne głowy i rozcinał ich na pół. Lupin nigdy w życiu nie wiedział tak brutalnego ataku. Wszędzie błyski Starożytnej i Czarnej Magii, śmierciożercy krzyczą, śmierć wisi w powietrzu, a ci co ją niosą nie zważają na nic.
Śmierciożercy wpadli w panikę i starali się ewakuować by ratować życie. Zbyt późno zdali sobie sprawę, że na całą okolicę nałożono zaklęcie anydeportacyjne. Chcieli uciekać, ale niewidzialne mury zamknęły granicę miasta. To była pułapka. Nie mogli się z tąd wydostać. Rozpaczliwie zasypali zaklęciami magiczne ściany, ale to nic nie dało. Lupin zobaczył jak na zwolnionym tępię, postać w białym stroju ledwo uniosła rękę a długa zielona smuga uderza w partię zbiegów. Pozostali upadli na kolana krzycząc „ Nie! Błagam! Litości! ”a po sekundzie leżeli już martwi bez życia. Zostały już tylko pojedyncze niedobitki. Niebieska* postać zamachnęła rękami i fioletowy okręg powalił na ziemie kolejnych ludzi. Czerwony przybysz wyczarował duszący dym, od którego śmierciożercy padali jak muchy. Przed Lupinem jak z pod ziemi wyrósł Siergiej w szacie śmierciożercy, ale nie miał maski. Spadała gdzieś w chaosie paniki, dlatego widział jego twarz. Wróg ze szkolnych lat, miał w oczach desperacką rządzę mordu.
– Jeśli mam umrzeć, to przynajmniej i Ciebie poślę do piekła. – krzyknął. Unosząc różdźkę. – Avada...
Nie dokończył formułki. Z jego brzucha wyrosło ostrze srebrnego miecza. Oczy Siergieja stanęły w słup a różdżka wypadała z ręki. Buchnął potok krwi, a otrze zostało wyciągnięte. Upadł na ziemię, a jego dusza prawdopodobnie była już daleko. Tuż za ciałem Siergieja stał Biały. A miecz, którym przed chwilą przebił człowieka na wylot ociekała czerwonym płynem. Lupin patrzył na niego z przerażeniem, widział do czego on jest zdolny. Zbladł. Przybysz budził respekt, niezwykła aura, potęga i moc.
Wyciągnął dłoń ubraną w białą rękawiczkę i pomógł wstać oszołomionemu profesorowi. Bez słowa odwrócił się i odszedł a Remus jeszcze długo trwał w odrętwieniu. Nie docierało do niego nic, prócz faktu, że morderca setki śmierciożerców pomógł jemu, nic nieznaczącemu wilkołakowi z marginesu społeczeństwa. Dlaczego ? Dlaczego to zrobił ? Dlaczego się nim zainteresował ?
Rozglądnął się po polu bitwy. Rozegrała się tu prawdziwa rzeź i rozszarpane ciała wlały się po ziemi w krwawym jeziorze. Mugole i pozostali członkowie Zakonu Feniksa stali gdzieś pod ścianami budynków. Mieszkańcy, którzy widziały śmierć sowich rodzin, braci, sióstr, znajomych, przyjaciół mdleli z wysiłku fizycznego i psychicznego. Dzieci będące świadkami rzezi jaka się odbyła, płakały. Wybacy, którzy przybyli w ostatniej chwili, jako jedyni pozostali wśród szczątków ludzi. Zgromadzili się na środku zdewastowanego rynku i zburzonych budowli, wśród pyłów i zacinającego mocno deszczu. Mieli długie szaty, rękawiczki, maski i peleryny z kapturem. Na plecach każdego widniał wieki Czarny Miecz zwrócony ostrzem w duł. Dumbledore przyglądał się im, próbując skojarzyć ten symbol, gdzieś w oddali coś majaczyło niewyraźnie.
Ubrany w czerwień, chwycił za kark jedynego pozostałego przy życiu śmierciożercę i rzucił go na ziemię, dygoczącego ja osika . Zielony* wyciągną rękę prze siebie i wykonał serię dziwnych ruchów a niewidzialne bariery otaczające miasto zalśniły i rozpłynęły się w powietrzu. Nieznajomi otoczyli przerażonego Glizdogona kulącego się na ziemi. Postać w biało-czarnych szatach wykończonych złotem, która najwyraźniej była przywódcą dobyła niewielkiego czarnego sztyletu i rzuciła w śmierciożercę. Nóż wbił się w ostrzem w ziemię tuż przy jego szyi. Petegrew wrzasnął czując stal przy gardle.
– Przekaż to swojemu Panu – zagrzmiał Biały. – To dopiero początek.
Odwrócił się i odszedł a za nim podążyli jego towarzysze. Gdy stanęli na wzgórzu wśród kropel wody niebo rozdarła błyskawica oświetlając zamaskowane twarze tajemniczych wojowników, których peleryny szarpał wiatr. Noc wokół nich zgęstniała a kiedy opadła, przybyszów już nie było.
Dumbledore stał wpatrzony w owy pagórek. Po polu krwawej masakry błąkało się pytanie: kim byli ?
Sandra płakała. Płakała słonymi łzami. Wtuliła się w Harrego i płakała. Sam Potter miał odległy wzrok. Linda siedziała obok i ukryła twarz w dłoniach. Rich przyciągną kolana obserwując Oscara, który nerwowo chodził tam i z powrotem. Oblicze rozpaczy. Obserwator stanął przysłaniając kominek, tak że jego pełny cień rysował się na podłodze salonu w Zamku Merlina. Twarz była nieprzenikniona.
– Czy tak ma być ? – wyszeptała Linda. Mistrz nie odpowiedział.
– Zabijać ? Mordować ? Czy to naprawdę ma sens ? – zapytał Oscar nerwowym głosem. Mistrz nie odpowiedział.
– Po to uczyliśmy się Czarnej Magii ? Tak ma wyglądać ratowanie czarodziejów ? Poprzez czyste okrucieństwo ? Tego mieliśmy się nauczyć ? To mamy praktykować ? Mamy zabijać ? – jękną Harry. Mistrz nie odpowiedział.
– To było straszne. – zaszlochała Sandra. – Ja tak nie chcę... nie chciałam...i nie chcę...nie...
– Odbierając życie, stajemy się tacy jak Voldemort. – powiedział gorzko Potter.
- Istnieje różnica. – powiedział w końcu Mistrz poważnym głosem. – On morduje dla Złej sławy, dla zdobycia potęgi i co najważniejsze, robi to dla siebie i własnych korzyści. Wam, nikt nie dał wyboru. Waszym jedynym celem jest powstrzymanie Ciemnej Strony.
– Dano mi życie, bym je odbierał ? – jękną Harry. Mistrz nie odpowiedział.
- Mistrzu, czy nie ma innej drogi ? – odezwał się Rich.
– Nie. Jesteście po to by zabijać. – ogłosił mocnym, stanowczym głosem.
Oni nadal byli zbyt ludzcy, wrażliwi na nieszczęście. Nie zdołał wszystkiego z nich wyplewić, ale znaczną część. Wszystko się jeszcze zmieni. Potrzeba czasu. Dodał cieplej:
- Ale zawsze macie siebie, i musicie się wspierać. Zawsze razem i współpracując.Oto wasza trzecia reguła : Jeden za wszystkich, wszyscy za jednego. Każdy za siebie, każdy za wszystkich i każdy za każdego. – wyszedł z salonu, pozostawiając zrozpaczonych nastolatków. Nie, oni byli już bardziej dojrzali niż wielu dorosłych. Mimo wszystko ich stan emocjonalny był załamujący. Nienawidzili smierciożerców za wyrządzone krzywdy, ale nie chcieli zabijać.
Rich wstał z podłogi.
–Wracam do siebie. – mrukną i opuścił przyjaciół, udał się do Sali Wejściowej. Tam zaklęciem zmienił żółtą szatę na domowe ubranie i wrócił do zwykłego świata w toni czarnej mgły.
Pani Wesley wkroczyła do Salonu Blacków z tacą pełna opatrunków, eliksirów dezynfekujących i kubkami gorącej kawy czy herbaty.
– Co się w końcu wydarzyło ? – spytał z irytacją Snape. Od kiedy klika osób z oddziału Zakonu wróciło do Kwatery, nikt nie powiedział ani słowa. Jedyne co można było wyczytać z ich twarzy to szaleńcze przerażenie i kompletne oszołomienie. – Przybyliśmy na miejsce i zaraz zjawili się śmierciożercy. Zaatakowaliśmy, ale było ich sześć razy więcej niż przypuszczaliśmy.- rozpoczął Bill bandażując kostkę. Syknął z bólu.
– Przegrywaliśmy i nie mięliśmy szans ujść z życiem. I kiedy już nas chcieli ostatecznie wykończyć... – powiedział Podmore. Głos uwiązł mu w gardle. Spojrzał na pozostałych, którym oczy rozszerzyły się ze strachu.
- ... wtargnęło pięciu jakichś wojowników. Byli zamaskowani. Urządzili istną rzeź. Wybili wszystkich śmierciożerców. Tylko tego szmatławca Glizdogona odesłali do Sami-Wiecie-Kogo z wiadomością.
– Wiadomością ? – pociągną Snape.
– „To dopiero początek” i taki mały czarny sztylet. Chyba symbol w miniaturze Wielkiego Czarnego Miecza, bo takie mieli na plecach. Jeden był cały ubrany na biało i czarno ze złotem, pozostali mieli jednolite kolory: czerwony, niebieski, zielony i żółty.- powiedział Elfias Doge.
– To było straszne. – wtrąciła Hestia Jones. – Miotali dookoła jakimiś zaklęciami. Starożytna, Czarna Magia, chyba coś z Elfickiej, dokładnie nie wiem, leciały niewybaczalne. Miecze. Rzucili się z mieczami, tyle krwi... straszne, straszne... – mamrotała. Jeszcze się otrząsnęła z szoku.
– Wam nic nie zrobili ? A mugolom ? – zapytała Molly.
– Nas nawet nie tknęli – tłumaczył Moody – Wręcz przeciwnie pomagli. Mugoli też ochraniali.
– Jak już śmierciożercy przegrywali, pojawił się przede mną Siergiej. – wtrącił Lupin. - Powiedział że jeśli ma zginać to przynajmniej i mnie zabije.
– Siregiej ?! On jeszcze żyje ? Sądziłem, że Czarny Pan go wykończy na miejscu ! – warknął Snape. Jaka szkoda że nie może znać nazwisk całego wewnętrznego kręgu, nie byłoby takich niespodzianek. Szczególnie teraz, gdy nie wiadomo komu Czarny Pan wybaczył zdrady i winy.
– Już nie. – odparł Lupin starając się uśmiechnąć. – Biały załatwił go osobiście. – wyglądał jakby miał zwymiotować – Przebił Siergeja mieczem na wylot i ... i podał mi rękę. Jakby... dawny przyjaciel...
- Jaki mamy bilans, Dumbledore ? – spytał Dedalus Diggle.
- Siedemnastu martwych mugoli, robota śmierciożerców. Emelien Vance w Szpitalu Świętego Munga, ale wyjdzie z tego – odpowiedział Albus. Przełkną ciężko ślinę. – Dwudziestu czterech zatrzymanych śmierciożerców, tych których my oszołomiliśmy. Dwustu osiemdziesięciu zabitych śmierciożerców... przez pięciu ludzi. I Peter Pettigrew, którego odesłali.
– ILU ?! DWUSTU... OSIEMDZIESIĘCIU.....BOŻE ! PRZEZ PIĘCIU... PIĘCIU ?! ALBUSIE ! TO NIEMOŻLIWE ! – zawyła Pani Weasley łapiąc się za serce.
– To prawda Molly. Jak już wspomniałem – podsumował Podmore – to była rzeź.
- ... straszne.... straszne... – zawodziła Hestia Jones. Zwykle opanowana i piękna kobieta trzęsła się niemiłosiernie. – Czary... Zaklęcia... dawne i zapomniane... Starożytna... Czarna... Elficka... Druidzka...
– Kim oni mogli być ? – zapytała nerwowo McGonagal swoim zwykłym rzeczowym tonem, ale szytym grubymi nićmi lęku. To co widziała, było wręcz niewyobrażalne.
– Nie wiem Minerwo. Już kiedyś, tysiąc lat temu pojawili się Ci wojownicy. Może po raz drugi czy trzeci.... nie mam pojęcia, ale pierwszy raz opisało ich właśnie wtedy. Ubrani na Biało-czrno, Czerwono, Zielono, Niebiesko i Żółto. Każdy z Czarnym Mieczem na plecach peleryny. Zwalczali zło dość... drastycznymi środkami... – powiedział Dumbledore.
– Drastycznymi ?! – zakpił Diggle. – Drastycznymi... ! Dobre.... naprawdę świetny dowcip Albusie... – zachichotał nerwowo.
– Zaraz ! Czy sugerujesz że oni powrócili ? Ci sami ? Przeżyli tysiąc, może więcej lat ?– spytał Pan Wealey tamując krwotok.
– Najprawdopodobniej... istnieje opowieść... pewien mit... a raczej legenda... więc niczego nie jestem pewien. Pierwsza mówi że to przybysze z zaświatów, druga, że zwykłe duchy, trzecia że wyszli z wulkanu, czarta że to anioły zesłane za ziemię, piąta że to bogowie, szósta, że to demony kryjące się pod maskami. Więcej bajek na ten temat nie znam.- rozglądną się krytycznie. – W takiej sytuacji wiemy mniej niż nic.
Po salonie przebiegł nikły śmiech.
- Czym są, tego nie wiem ale z pewnością nie ludźmi. Żaden człowiek nie jest tak potężny żeby używać magii bezróżdzkowej.
– Bezróżdżkowej ? Ona naprawdę istnieje ? – pytała Molly.
– Tylko teoretycznie... jak wynika ze źródeł... pierwszy i ostatni raz używali jej właśnie Ci wojownicy jakiś tysiąc lat temu. Nazywali się Wojownikami Zniszczenia.Zielony Wojownik, Czrwony Wojownik, Niebieski Wojownik, Żółty Wojownik ich przywódca, Biały Wojownik. Może się mylę, ale według mnie oni nie są ludźmi. Zbyt wielka moc i potęga, wielu o takich możliwościach szybko stoczyło się na Ciemną Stronę, a oni nie.
– Bogowie... demony... wulkany... świetnie. Po prostu super. – zakpił Charlie. – A jakieś konkrety ?
- Tylko tyle że powrócili i walczą z Voldemortem. Wiemy na co ich stać. Są naszymi sprzymierzeńcami i koniecznie trzeba się z nimi porozumieć i dogadać. – rzekł mocnym głosem.
– Faktycznie, wtedy mamy szansę wygrać. – powiedział Lupin. Wszyscy przytaknęli. – Ale czy się zgodzą ?
- Walczymy po tej samej barykadzie. Jestem pewien że to zrozumieją. – przekonywał Albus.
– Dobrze. – wstał Diggle, nadal nieco się chwiał. - Skoro to już wszystko, idę zmienić Tonks. Molly, daj mi mocnej kawy, po tej rozróbie mógłbym przysnąć gdzieś pod drzewem.
– Tonks pilnuje Harrego ? – zapytała Pani Weasley. – Co u niego ?
– Nie mam pojęcia, Molly. Nie rozmawiam z nim na mojej zmianie. Od początku wakacji snuł się bez celu po okolicy a teraz siedzi w domu i tylko wieczorami wychodzi na ulicę. Strasznie zmizerniał, nocami przystaje w jakimś miejscu na uboczu i obserwuje gwiazdy.
– Konstelacja Wielkiego Psa ? Gwiazda Syriusz? – spytał Lupin.
– Chyba tak. Zdaje się że cały czas myśli o Blacku. Widziałem go, jest na granicy załamania, jak tak dalej pójdzie, chłopak oszaleje. – oświadczył Moody.
– Tonks z nim rozmawiała kilka dni temu. Podobno było gorzej niż zwykle, ale nie potrafiła dokładnie określić, dlaczego ale jednego dnia tak diametralnie się zmienił, chyba się coś w nim złamało. – powiedział Pan Wesley.
– Trzeba go jak najszybciej zabrać do Kwatery - stwierdził Bill. – Miałem dwa dni temu pyz nim wartę. Wyglądał okropnie, jak cień człowieka. Biały jak ściana.
– Biedny Harry. – westchnęła Pani Wesley. – Tak mi go żal po stracie Syriusza.
– Ja myślę że jest coś jeszcze, coś o czym nie wiemy. Tonks była przerażona po rozmowie z nim. – powiedział Diggle. – Mówię wam, nie wiemy wszystkiego. On coś ukrywa.
– Porozmawiam z nim. – rzekł pewnie Dumbledore – Harry ma do mnie pełne zaufanie.
– Chyba zemdleje, jak jutro zobaczy w „Proroku” zdjęcia i relacje z pojawienia się mistycznych Wojowników Zniszczenia – powiedział Moody.
– Wiadomość, że pojawił się ktoś kto może powstrzymać śmierciożerców na pewno podniesie Pottera na duchu. – rzekła McGonagal.
-... i nie spocznie, do póki nie dowie się kim oni są ! – podniósł głos Lupin. – Przecież go znasz, Minerwo !
- Spokojnie, o tym też porozmawiam z Harrym i jest jeszcze testament Syriusza. – Albus podniósł rękę by ich uspokoić. – Remusie, chciałbym omówić z tobą jeszcze jedną kwestię dotyczącą dokumentu.
– Załatwmy to od razu. – Lupin i Dumbledore wyszli z pomieszczenia. Wszyscy powoli opuszczali Kwaterę Główną, wiedząc że dzisiejsze przeżycia pozostaną im w pamięci wyryte do końca życia. Zbyt przejęci rozmowa i pochłonięci nurtem wydarzeń, nie zauważyli postaci, która kryła się w kącie pokoju. Może nawet lepiej, bo z pewnością ktoś dostałby ataku serca, widząc szaro-skórą wampirzycę o czarno-czerwonych oczach, która w pozostając w cieniu przysłuchiwała się rozmowie.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
magda
Administrator
Dołączył: 18 Cze 2006
Posty: 120
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Pon 21:22, 14 Sie 2006 Temat postu: |
|
|
XII."Brutus"
Pokonany ? On ?! Nie ! Nigdy ! Nie mogło się stać ! A jednak... ktoś przechytrzył Lorda Voldemorta. Samego Lorda Voldemotra. Tego przed którym wszyscy drżeli i padali na twarz ! Ten, który bawił się ludzkim żywotem jak zabawką ! Spojrzał na Glizdogona, którego w furii wywołanej przyniesioną wiadomością, zabił tym przeklętym sztyletem. Ciało dawnego sługi zbrudziło podłogę kałużą krwi. Sam Voldemort miotał się po pomieszczeniu nie mogąc zrozumieć jak JEGO ŚMIERCIOŻERCY mogli zostać pokonani przez PIĘCIU LUDZI. Wojownicy Zniszczenia, jak głosił wygrawerowany na sztylecie napis wybili praktycznie połowę drugiego kręgu. To miała być tylko rutynowa akcja, więc wysłał mniej znaczących śmierciożerców, całe szczęście. Co teraz ? Nie może atakować, trzeba wszystko starannie przemyśleć, bo jego misterny plan zaczyna się sypać. „To dopiero początek”. Prychnął z pogardą. Chyba nie wiedzą z kim mają do czynienia ! Zadarli z przyszłym panem całego świata, a to nie ujdzie nikomu na sucho! Kim oni są ? Dumbledore na pewno coś o nich wie. Czas wezwać Severusa.
Mistrz Eliksirów wkroczył do komnaty. Ledwo zdążył wyjść ze spotkania w Garmuld Place 12, tuż po pamiętnej masakrze, a już wypalona na ramieniu czaszka dała o sobie znać.
– Jestem na twe wezwanie, Panie. – rzekł składając pokorny ukłon. Obojętnie spojrzał na martwego Glizdogona skopanego we własnej krwi.
– Zapewne wiesz już Severusie, o niedawnych zdarzeniach. – powiedział Riddle poważnym głosem. Snape poczuł ucisk w żołądku. Czarny Pan był najwyżej rozgniewany, więc będzie musiał bardzo uważać by nie podpaść. Wystarczy spojrzeć na Pettigrew, by się przekonać do czego może doprowadzić szaleństwo. Szczurowaty zginą tylko dlatego że przyniósł wiadomość o miażdżącej przegranej swojego Pana. Snape niepokoił się, że może skończyć tak samo, jako że sam Albus niewiele wiedział o tajemniczych wojownikach.
Wyrecytował Czarnemu Panu starannie dobrane informacje.
– Odejdź – rzekł gniewnie. Spodziewał się po Dumbledore czegoś więcej. Nie zwlekając Severus opuścił pokój. Voldemort wyciągną zakrwawiony sztylet z brzucha Glizdogona. Przypatrzył mu się uważnie.
– Więc wypowiedziałeś mi wojnę, Biały Wojowniku. Przyjmuję Twoje wyzwanie. Może wygrałeś jedną bitwę, ale wojna będzie należeć do mnie. Jeszcze nie wiesz na co mnie stać.
Już po raz trzeci przybyli tej nocy w Zamku Merlina. Pierwszy, po informacjach od Eris w Tajnej Wierzy, gdzie przy pomocy map mogli opracować strategię działania. Po walce, kiedy rozmawiali z mistrzem i teraz, by dowiedzieć się ile Zakon Feniksa wie, lub ile podejrzewa o Wojownikach Zniszczenia. Najlepszym do tego miejscem jest Sala Myślodosiewni. Był tam, coś jakby stół, tyle że wyrzeźbiony niezliczonymi znakami runów i zamkniętą przegródką na krawędziach. Eris wylała na jego powierzchnię wspomnienie a w gigantycznej myślodosiewni pojawił się obraz jak w telewizorze. Wojownicy zgromadzili się dookoła. Ukazał się salon Blacków na Garmuld Place 12, było tam pełno okaleczonych członków Zakonu, którzy powrócili z walki.
– Co się w końcu stało ? – z myślodosiewni rozległ się zirytowany głos Snapea. Dokładnie widzieli ich twarze i słyszeli dialogi. Po kilku minutach wizja się skończyła a obraz zawirował ukazując od początku. Sandar wytrzeszczyła jeszcze spuchnięte od płaczu oczy.
– Anioły ?
- Duchy ? – wykrztusił Oscar.
– Bogowie ! – jęknęła Linda. Podbiegła do lustra. – Hmm.... zawsze fascynowała mnie Afrodyta. Myślicie że się nadaję ?
- To nie jest śmieszne. – rzekł Rich. – Więc uważają że nie jesteśmy ludźmi ?
– Stary, naiwny dyrektorek. – rzekła Sandra.
– Pełne zaufanie... też coś... chyba śnisz Dumbledore... – wysyczał jadowicie Potter.
– Co teraz ? – spytała Linda.
– To że uważają wojowników z jakieś stwory daje nam wolną rękę. Unikniemy ewentualnych powiązań. – odparł Harry. – Za jakieś trzy godziny wstaje słońce, a z nim będę musiał powitać na Privet Drive, Zakon Feniksa.
Przeanalizowali po kródce rozmowę na Garmuld Place. Wychodziło z niej że Dumbledore, Zakon Feniksa i co za tym idzie najprawdopodobniej Voldemort są w kropce. Bajeczka o przybyszach z zaświatów była po prostu żałosna a fakt że Dumbledore po części wierzy tą teorię, mogłaby przyprawić o atak śmiechu... mogłaby. W normalnych warunkach, ale nie teraz kiedy już wiedzą jak ma wyglądać ich działalność. Mają siać śmierć i zniszczenie. Wojownicy Zniszczenia... nazwa mówi sama za siebie... Potter się za to znienawidził. Nie chciał, ale musiał. Chciał się odwrócić od tego wszystkiego, zapomnieć, ale nie mógł. Pozostało tylko rażące przygnębienie.
Dzień zawitał na Surry ale Potter nie wstał. Niby jak, skoro nawet nie położył się spać. Sen ? Po tym jak musiał zabić tylu ludzi, jak dowiedział się że nie może inaczej, że musi mordować i przelewać hektolitry kiwi ? Szarpnął zasłony w pokoju, nie chciał oglądać wesołych promyczków, działały mu na nerwy. Nie zszedł na żadne śniadanie, nie był w stanie niczego przełknąć. Miał gdzieś co, kto o nim pomyśli. Najważniejsze, że on sam nie umie spojrzeć w lustro i powiedzieć z przekonaniem „ postąpiłem słusznie”. Wyciągną z kufra gruby plik pergaminów. Już kończył pracę nad eliksirem dla Lupina. To było ostanie stadium tworzenia, sięgną po pióro i zaczął skrobać znaki, zupełnie niezrozumiałe dla niewtajemniczonych. Oczekiwał na przybycie przedstawicieli Zakonu, o których wizycie potencjalnie nic nie wiedział. Około dziewiętnastej, do drzwi do sypialni otworzyły się i stanął w nich Sturgius Podmore. Zeszłoroczny pobyt w Azkabanie odcisnął na nim swoje piętno.
– Dzień dobry ! – wykrzykną na powitanie. Potter obdarzył go chłodnym spojrzeniem i uniósł brew dając do zrozumienia że nie ma pojęcia co znaczy to nagłe wtargnięcie. Szeroki uśmiech Sturgiusa zelżał gdy zobaczył twarz Pottera. Choć malowała się maska zupełnej obojętności było w niej coś dziwnego... rozpacz ? Po Blacku ? Nie... to nie wszystko...coś jeszcze.... ale co ? Chyba będzie musiał się zdać na zaufanie chłopaka do Dumbledore. Gdzieś za plecami wywiązała się szamotanina i Harry usłyszał jak jego kuzyn krzyczy z przerażenia.
– Harry...- zaczął Sturgius ale nie mógł wydusić słowa pod ciężarem tego wzroku, zupełnie go dezorientował. Dlaczego? Z pomocą przyśpieszył Alstor, który bezceremonialnie przepchnął Podmora i wkroczył do sypialni. Stracił pewność siebie gdy spojrzenie Pottera zaległo na nim.
– Zbieraj się, Potter. Zabieramy Cię do Kwatery. – i wyszli z nietęgimi minami. Harry sprawnie uwinął się z pakowaniem jako że nie wyciągał zbyt wielu rzeczy od powrotu z Zamku Merlina. Pojawił się Lupin.
– Witaj Ha...rry – wykrztusił. Ciężko przełkną ślinę. – Jeśli jesteś gotowy to...
Potter nie dał mu dokończyć tylko wstał z nieprzeniknioną miną i wyszedł, a za nim Lupin lewitując kufer. Nie mógł zdawać sobie sprawy że spotyka go już po raz drugi w ciągu ostatniej doby, nawet zawdzięcza życie, nie mógł wiedzieć...
– Cz- cześć – rzekła Tonks niepewnie, dobrze pamiętała ich ostaną rozmowę ale kiedy zobaczyła Pottera doszła do wniosku że wtedy było z nim naprawdę dobrze, porównując jego obecny stan. Skiną głową, twarz bez wyrazu, stalowe zielone oczy a w nich tylko bezdenny ból. Dlaczego ? Czy śmierć Syriusza całkowicie zniszczyła jego osobowość ? W nim tkwiło coś jeszcze... coś wielkiego, z czym nie mógł sobie poradzić... coś strasznego.
– Zastosujemy deportację łączną. – oznajmił Moody starając się zachować spokój, zupełnie nie rozumiał co go zachwiało... nie! on wiedział.... to przez Pottera.
– Wytłumaczę Ci podstawowe zasady, bo widzisz w teleportacji... – zaczęła Tonks ale Harry uciszył ją gestem dłoni. Nie miał zamiaru wysłuchiwać kazania na temat deportacji, skoro doskonale ją znał. Dzięki Mistrzowi.
– Garmuld Place – powiedział jakby starając się potwierdzić dokąd się udają.
– Ty umiesz ... znasz ? – wytrzeszczyła oczy.
– Chodźcie, nie będziemy tu sterczeć cały dzień. – i obrócił się znikając z trzaskiem. Podmore pokręcił głową. Działo się coś niedobrego. Deportowali się przed Kwaterę, gdzie czekał już chłopak. Przyglądali mu się przez chwilę. Remus z odrętwiałą miną otworzył drzwi i członkowie zakonu weszli do środka. Potter przed progiem przymkną powieki. Fala wspomnień po Syriuszu nagle go napełniło. Otrząsną się i wszedł do domu. Na schodach siedział Ron i Hermiona z przygaszonymi minami. Odbyli dziś rozmowę z Profesorem Dumbledorem oraz Lupinem i nie byli zadowoleni ich decyzji. Kiedy wszedł Potter poderwali się z miejsc.
– Harry! Nare.... – urwała Granger. Czy to był jej przyjaciel ? -...szcie.
Ron niepewnie do niego podszedł. Od kiedy Harry ubiera się na czarno ?
- Dobrze Cię wiedzieć stary.- Harry uśmiechną się ciepło. Ciepło... po raz pierwszy na jego twarzy odbiło się ciepło.
– Kolacja. – zawołała dobiegł głos Pani Weasley. Chórem weszli do kuchni. Byli tam już Bill, Pan Weasley , Ginny, Mc Gonagall, Mundungus Fletcher i... Snape.
- Dzień dobry, Potter –przywitała się Mc Gonagall dławiącym tonem. Luźna atmosfera zmieniła się nie do poznania. Od Harrego emanowała dziwna energia, przed którą zadrżeli. Zła energia. Zasiedli w do jedzenia w milczeniu.
Severus przyglądał mu się uważnie. Dlaczego chłód przenikną go do szpiku kości, gdy ten arogancki szczeniak wszedł. Dlaczego ? To Snapea zawsze się bano, a teraz... nie ! To tylko jakiś impuls, chwilowa refleksja.... musi z tym skończyć. Co się dzieje z Potterm ? W duchu zaśmiał się okrutnie. Przed nim nie może mieć tajemnic... Intensywnie skupił wzrok na chłopaku, musi to zrobić tak żeby Potter się nie zorientował.
To była dziecinada. Bez problemu przeniknął do umysłu Harrego. Widział ciemność a w oddali obrazy, myśli, wspomnienia. Zaraz się wszystkiego dowie. Czekał aż się wyostrzą... czekał i czekał i.... co się dzieje ? Dlaczego wciąż są tak odległe ? Chciał się do nich zbliżyć, więc zagłębił się w świadomość Pottera.
– Dokąd się wybierasz, Snape ? – usłyszał mrożący krew w żyłach głos.... głos Harrego Pottera. Zamarł. Majaczące w oddali myśli rozpłynęły się całkowicie. Oszołomiony Snape chciał się wycofać, ale... nie mógł. Wdarł się do umysłu Pottera, a ten zablokował drogę powrotną. Wciągną Severusa w pułapkę.
– Potter ! Co to ma znaczyć ! – warkną w czarną przestrzeń.
– A pan ? Wybrał się na zwiedzanie mojej podświadomości ? – znów z nieokreślonego kierunku usłyszał głos, złowieszczy głos Pottera. – Ładnie to tak ? Co by było, gdybym ja przespacerował się miedzy twoimi wspomnieniami ?
- Masz mnie wypuścić ! – krzyknął, ale już nie taki pewny siebie.
– Niby dlaczego ? To nie Hogwart i nie masz nade mną żadnej władzy. Wtargnąłeś na mój prywatny teren. To był błąd. A za błędy, jak zapewne twój mroczny władca zdążył Cię nauczyć, ponosi się konsekwencje.
To stwierdzenie odebrało resztki odwagi. Ten bezczelny gówniarz go zamknął i co do swojej oczywistej przewagi miał zupełną rację.
– Ostrzegam Cię, Snape ! Jeszcze jedna taka eskapada, a nigdy więcej nie sięgniesz po żaden ze swoich parszywych eliksirów.
Tonks katem oka zobaczyła jak Severus intensywnie skupia uwagę na Harrym. Sama była ciekawa jakież to myśli skrywa ta maską obojętności. Potter najwyraźniej nie zdawał sobie z niczego sprawy, bo spokojnie jadł kolacje. Wzrok Snapea stał się odległy i nierzeczywisty, po chwili otrząsną się jakby odpędzał natrętne muchy a w jego oczach wymalowało się przerażenie. Po raz pierwszy w życiu Nimfadora zobaczyła na kamiennej twarzy jakiekolwiek uczucie.
– Severusie, czy dobrze się czujesz ? – spytała Pani Weasley. Ten nerwowo odwrócił się przybierając znów nieprzenikliwą twarz.
– Oczywiście. – odpowiedział bezbarwnie. „Oczywiście”, to on skłamał ! Wiedział jedno, Potter z przed wakacji i ten tutaj, czyli Potter „A” i Potter „B”, to całkowicie różne osoby. Jak to możliwe, do cholery jasnej, że chłopak znał tak wysoce zaawansowaną Magię Umysłu ? Co miał powiedzieć Weasleyowej ?! Że dał się pokonać jakiemuś małolatowi ?! W dodatku synowi jego największego wroga ?! Nigdy ! Szybko dokończył jedzenie i udał się do drzwi, musiał jeszcze siedzieć w tej zapyziałej norze do przyjścia Dumbledore. Ukradkiem zerkną na Harrego ten... jak gdyby nigdy nic... ta sama twarz co wcześniej. Ich oczy skrzyżowały się na chwilkę, a usta Pottera wygięły się w lekkim szyderczym uśmiechu a białe zęby niebezpiecznie błysnęły.
Wtedy Snape zrozumiał, że co miedzy nimi zaszło, było prawdą.
Ta sama twarz. Ta sama przerażająca twarz.
Wyszedł.
Niewiele mówili, nie wiele rozmawiali a czas mijał. Rozległ się dzwonek i po chwili do kuchni wszedł nie kto inny jak Albus Dumbledore. Wylewnie przywitany przez wszystkich zgromadzonych prócz jedne osoby.
– Dzień dobry, Harry.- rzekł pogodnie Albus. Potter podniósł głowę.
Zielony strumień świtała uderzający w męszczyznę. Andrew Grindelwald upadł i już nie żył.
Wizja dawnego pojedynku przemknęła przez myśl Dumbledore, gdy zobaczył Harrego. Był biały jak zimowy śnieg i czarny jak smoła, pusty jak studnia i pełny kipiącej nienawiści jak wnuk, który nigdy nie mógł poznać swojego pradziadka. Zabitego, choć niewinnego.
– Co się stało ? – spytał nieco zbity z tropu. Zobaczył jak tętno w chłopcu pulsuje a oczy płoną żywym ogniem. Zbliżył rękę, ale Potter gwałtownie odsuną ramię tak, że ręka Albusa spoczęła w powietrzu.
– Harry, co ty wyprawiasz ? – wykrzykną Remus. – Dlaczego tak się zachowujesz ?!
– Już pan dyrektor wie o co chodzi. – wysyczał tak przeraźliwie jadowicie, że niegdyś sam nie mógłby rozpoznać swojego głosu, ale nie dziś. Dziś już był innym człowiekiem. Dumbledore zamrugał powiekami. O czym on mówi ? Przecież nic nie wie... nic Harremu nie powiedział.... on nie mógł wiedzieć....nie...
- Załatwcie wreszcie sprawę testamentu i wynośmy się stąd. – warknął Snape stając w drzwiach. Wszyscy przeszli do salonu.
– Mamy testament Syriusza – rozpoczął Dumbledore stając na środku miękkiego dywanu, gdy wszyscy usiedli. Czuł przeszywające mrowienie i dziwne dreszcze. Wskazał gruby pergamin, ale jego dłonie drżały. Otworzył kopertę i przeczytał.
„ Ja, Syriusz Orion Black, oświadczam niniejszym że :
-mój dom na Garmuld Place i jego zawartość pozostawiam mojemu chrześniakowi, Harremu Potterowi, synowi Lilyanne Potter z domu Evans i Jeamsa Pottera.
– połowę fortuny Blacków, znajdującą się w Banku Gringotta zapisuję Remusowi Lupinowi, synowi Narine Lupin z domu Sthrow i Aląza Lupina a drugą połowę Harremu Potterowi.
- prawowitą opiekę nad Harrym Potterem, powierzoną mi przez Jeamsa Pottera i Lilyanne Potter, przekazuję Remusowi Lupinowi.”
- Więc ostatnią wolą Syriusza było abym zaopiekował się Harrym ? – spytał Remus udając zdziwienie. Ukradkiem zerkną na chłopca. Dobrze wiedział o tajemnicy ostatniego punku.
– Tak, ty i Harry musicie się podpisać się pod tym, jako że akceptujecie testament.- podał Remusowi pergamin. Lupin z zadowoleniem złożył swój autograf pod tekstem. Lecz kiedy dyrektor podsunął dokument i podał pióro Potterowi, unikając stalowego spojrzenia, doznał kolejnego wstrząsu.
Harry wziął kartę i zaczął się jej uważnie przyglądać. Przeczytał tekst kilkakrotnie, opuszkami placów przetarł powierzchnię w końcu odłożył testament z mieszaniną kpiny i rozbawienia.
– Nie podpiszę tego. – rzekł twardym tonem. Mc Gonagall stała spięta w koncie. Ten człowiek nie przypominał dawnego wesołego chłopca, który kochał i szanował dyrektora. Z jakichś powodów okazywał jawną niechęć, co więcej jawną nienawiść.
– Przecież to jest....- zaczął pan Weasley.
– Właśnie ! Zacznijmy od tego, co to jest ?! – warknął wskazując na dokument.
– Testament Syriusza, Twojego Ojca Chrzestnego.- rzekł łagodnie Albus. Harry wybuchną zimnym śmiechem.
– Czy Pan nie potrafi inaczej ? – zapytał z kpiną. – To nie jest testament Syriusza i wy wszyscy dobrze o tym wiecie.
– Jak to ? – zapytał Remus. Na żołądek upadł wielki głaz, nie ulegało wątpliwości że Harry już wiedział o ich spisku, ale jak ?
- Syriusz spisał testament prawdopodobnie długo przed swoją śmiercią na pergaminie, który w tym momencie powinien być pożółkły i nieco wystrzępiony. Ten tutaj - machną ręką – ma najwyżej tydzień Jest spisany świeżym atramentem, nie więcej niż kilkanaście godzin. Znam charakter pisma Syriusza z listów, jego pismo jest zupełnie pionowe a litery okrągłe, w tym tekście czcionka jest pochyła a litery wydłużone. Syriusz zawsze pisał szybko i niechlujnie, a nie staranne i estetyczne. Ten, jak wy to nazywacie „testament” został sfabrykowany. – zakończył monolog. Spojrzał na Lupina
– Nie wiem kto i dlaczego to zrobił.- wykrzywił twarz na Dumbledore starannie akcentując każde słowo, przesycone sarkazmem - Ani na CZYJE POLECENIE.
Gniew wrzał. Ogień w kminku gwałtownie wzrósł.
– Czy nie ma Pan nic do powiedzenia w ten sprawie ? – wysyczał. Dumbledore zbladł zbombardowany krwiożerczym spojrzeniem Harrego. Widział w nich odbicie śmierci, może mu się tylko tak wydawało ? Nienawiść była wręcz namacalna i ciążyła nieubłaganie w powietrzu. Snape drgnął, miał pewność że groźby Pottera były prawdziwe. Chłopak nienawidził Dumbledore, nie krył się z tym. Nikt nie ośmielił się zabrać głosu, zebrani z przerażeniem wpatrywali się w Harrego, jakiego jeszcze nie znali. Bo oto w budziła się w nim ciemna strona natury. Potter nieświadomie odnalazł w sobie geny Andrewa Grindelwalda, które po latach dały o sobie znać. Aura, magiczności i nieskończoności, potęgi i władzy budowała się wokół niego. Nie był świadomy tego, iż wstał.
– Słabiutko, jak na tak doświadczonego kłamcę. – stwierdził mocnym głosem podchodząc bliżej. Albus nie mógł już tego znieść. Nigdy się nie bał, nawet Lorda Voldemorta, mimo szkarłatnych szparek zamiast oczu i czynów jakich dokonał. Pierwszy raz w życiu się zląkł ... Harrego Pottera. Widział furię i nienawiść, złość i rządzę mordu.
– O czym ty pleciesz Potter ! – Mc Gonagall chciał krzyknąć i przyprowadzić ucznia do porządku, nie mogła. Wyczuwała emanującą magię niezmierzoną i wszechobecną. – Co Dyrektor Ci takiego zrobił ?!
- Czy to żart, pani profesor ?! Zbezcześcił imię Syriusza ! Wykorzystał do własnych celów wiedząc, że dla Syriusza gotów jestem zrobić wszystko ! A te wszystkie kłamstwa ?! Ukrywanie prawdy ? Jest zakłamanym oszustem, który nam wszystkim mydli oczy !
- Z skąd w tobie tyle goryczy ? – wykrzyknął Lupin. Widział przerażoną twarz Albusa Dumbledore... to niemożliwe ! Albus Dumbledore niczego się nie boi ! Nigdy... a jednak. Dlaczego Harry tak bardzo go znienawidził ? Co on mu zrobił ? Gdzie dawna przyjaźń ?
- Nic pan nie rozumie ? Dumbledore wykorzystuje nas wszystkich do własnych celów ! – za oknem, choć nie było chmur rozległ się ogłuszający grzmot, jakby piorun uderzył w dom. Okna gwałtownie się otwarły i wtoczył się silny, lodowaty wiatr gasząc świecę i ogień w kominku, zgromadzeni zadrżeli. Magiczność i moc bijąca od Pottera wypełniła pokój mrokiem i zimnem. Twarz płonęła furią i gorącą nienawiścią, ręce zaciskały się drapieżnie jak orle szpony gotowe do ataku. Przy nim wielki i dotąd niepokonany Dumbledore zdawał się mały i bezbronny jak dziecko. Sztyletowe oczy błyszczały śmiertelną zielenią, tak śmiertelną, i Albus o tym wiedział. Jakby chłopak w oczach miał wypisaną śmierć, obietnicę długiej i bolesnej śmierci. Teraz stał przed nim Andrew Grindelwald, który chce się mścić, a raczej jego potomek, w którym budzi się dziadek i jego mrok.
– Co ty wygadujesz ? – pisnęła Hermiona. – Nie wie Pan jak to jest. – zrobił krok do Dumbledore, który gwałtownie się cofnął.- Kiedy największy przyjaciel wbija nóż w plecy. Kiedy najbardziej zaufany człowiek, okazje się największym zdrajcą. Czyż nie ? Oddałem Panu wszystko co miałem, serce, duszę i umysł, obdarzyłem bezgranicznym zaufaniem, kochałem i szanowałem. Była pan dla mnie przewodnikiem... mentorem... byłem gotów ślepo Pana słuchać, rzucić się w ogień. A pan mnie okłamywał, od samego początku ! Ile razy popłynęła z Pana ust prawda ?! – znów uderzenie grzmotu, teraz z błyskawicą, która wręcz otarła się ramy okna.
– Harry, błagam przestań ! – krzyknęła Tonks trzęsąc się ze strachu i zimna.
- Byłem tylko marionetką ! Ale to już koniec, już nigdy więcej nie dam się tak zwodzić i oszukiwać, omotać ! Zbyt wiele bólu mi zadałeś, zbyt wiele przez ciebie i twoje kłamstwa wycierpiałem i zbyt wiele łez przelałem, krwawych łez, nie zagojonych ran w sercu. Cięgle się wykrwawiam i zastanawiam ile jeszcze ? Za co zadałeś mi niewybaczalny ból ? Co ja Ci takiego zrobiłem ?! Dlaczego zawsze musiałem wyciągać prawdę siłą ?! Okłamałeś mnie... draniu, oszuście, kłamco... jak mogłeś ? Okłamałeś.... nawet nie wiesz jak to boli... Okłamałeś, i nadal okłamujesz ! – krzyczał, krzyczał ile tchu w płucach ile mocy w gardle, nienawiści w sercu i bólu w duchu i rozpaczy w emocjach. Rzucił Dumbledorowi w twarz wszystkimi zdradami, wyciągną wszystkie błędy, kłamstwa i oszustwa. Widział przerażenie w oczach dyrektora ale tylko to potrafiło przynieść upragnioną ulgę. Krzyczał, niech Dumbloedore wie ! Krzyczał, niech się dowie świat i niech wszystkie przekleństwa spadną na dyrektora pogrążając go i staczając na samo dno. Dumbledore stał już pod samą ścianą, a jego twarz nie odróżniała się od białej tapety.
– Ja... ja... nie... – wykrztusił zdławionym szeptem nerwowo kręcąc głową. – Doprawdy ? – przerwał szorstko nienawistnym głosem
– Znów kłamiesz i znów ! Nie potrafisz inaczej ?! Ty, symbol jasnej strony, dobra, przyjaźni, miłości, zaufania, lojalności i SZCZEROŚCI ! Jesteś zwykłym dnem ! Pogrążasz się w kolejnych kłamstwach ! Przepowiednia ! Syriusz ! Moi rodzice ! Moi przodkowie !
Albus prawie osunął się po ścianie a błękitne oczy rozszerzyły się z niedowierzania. Dopóki Harry nie wiedział o sowich korzeniach ... jego sytuacja była jeszcze jako taka... ale jeśli on... . Nie, Harry już wie. On o wszystkim wie. Jak ?
- Proszę... wysłuchaj mnie... – jęknął. Zielone oczy cięły go jak ostrza, jakby Avada Kedavra, która usilnie próbuje wydostać się i uderzyć w niego.
– Trzeba było o tym pomyśleć pięć lat temu ! Ukrywałeś to tyle czasu ! – zagrzmiał Potter.
– Jaka przepowiednia ? Jacy przodkowie ? Potter, opanuj się ! – powiedział Alastor. Ten sam Alastor Moody, przed którym drżeli śmierciożercy, sam drżął przed szesnastoletnim chłopakiem.
– Zabiłeś mojego pra dziadka, Andrewa Grindelwald ! – chciał w niego ciskać czarną magią, przebić mieczem, by choć przez moment poczuł tak jak Harry, kiedy go ranił.
– CO ?! – zerwał się Pan Wesley. Harry zaśmiał się okrutnie.
– Im też nie powiedziałeś ? Swoim wiernym sługom ? – zakpił.
– Oni... nie...- próbował Albus.
– Ich też niszczysz i zakuwasz w kajdany. Ty...- nagle urwał. Rozejrzał się po wszystkich jakby coś zrozumiał. – Wiedzieliście.... wy wiedzieliście że on... że testament... Syriusz....testament.... wiedzieliście... wszyscy.... kłamcy... sługusy.... kłamcy... zdrajcy... oszuści...i... Profesor Lupin.- spojrzał na Remusa. Ten dojrzał zielonych oczach nie nienawiść ale... rozczarowanie... został zdradzony przez...
- Przyjaciel mojego ojca... profesorze.... jak mogłeś ? Wiedziałeś że on – wskazał na dyrektora – chce mnie oszukać tak perfidny sposób! Wiedziałeś.... nie ... nie ! Ty też... taki jak on.... zakłamany.... zdrajca ! Ojciec, Syriusz... oni byli twoimi przyjaciółmi... Ufałem Ci ! Ufałem... już tylko tobie...a ty mnie zdradziłeś ! – krzyknął. W oczach miał łzy. – Sądziłem że jesteś inny.
– To nie tak ! – jęknął zrozpaczony Remus. Potter pobiegł do drzwi i zatrzymał się na progu zwróciwszy głowę do Lupina. Remus w nich wiedział, ból, cierpienie i zdradę...
– I ty Brutusie przeciwko mnie ? – rzekł gorzkim tonem i wyszedł. Nikt nie odpowiedział. Bo nie było co. Nie było słów. Lupin wstał chwiejąc się na nogach. Właśnie zdał sobie sprawę, że popełnił największy błąd życia – oszukał syna swojego najlepszego przyjaciela, który w dodatku nie żył. Widział, że to mu może nigdy nie wybaczyć, a co najgorsze ma rację. Pognał za chłopcem, który znaczył dla niego więcej niż własne życie.
Dumbledore oddychał z trudem. Dopiero teraz po tych wszystkich gorzkich zdaniach zrozumiał, co zrobił. Słowa Harrego biły ostrzej niż najcieńsze noże. Oszukał Harrego, okłamał i zwiódł... rozczarował, zostawił. Zapomniał że wszyscy jego współpracownicy są w pokoju, liczyło się tylko to, że teraz chłopiec jest przeciwko niemu. Upadł na kolana z bezsilności i zaplecionymi palcami ciągnął srebrne włosy. W dywanie ginęły mokre łzy. Zapłakał. Pierwszy raz w życiu.
– Boże.... co ja najlepszego zrobiłem ? – szepnął.
Potter wbiegł do sypialni na piętrze. Wgrzebał z kufra gruby plik pergaminów, na których skrzętnie pracował nad cudownym eliksirem dla Lupina. Chciał mu pomóc... chciał... ale teraz już nie chce. Nie nienawidził Remusa, chyba jeszcze na to za wcześnie. Nie wierzył... Lupin go zdradził, a zdrada to największe zło. Bo zdrady dopuszcza się nieprawdziwy przyjaciel, który wydaje się być tym jedynym, pierwszym. Wtedy najbardziej boli. Rozległ się głośny tupot i profesor wpadł do pokoju i aż serce mu się ścisnęło. Widział chłopca, oszukanego, zawiedzionego i zranionego, i błyszczące od łez oczy. To jego wina.
– Harry... nie wiedziałem, nie chciałem... – zaczął Lupin. Zamilkł. Nie mógł się wytłumaczyć, bo nie miał jak. Nie miał argumentów na swoja obronę, bo ich nie było. Zgodził się na potajemną zmianę testamentu, ale nie sadził by Harry zdołał się zorientować, co jest grane, ani że ten przekręt może wywołać burzę. Potter był rozgoryczony a sprawa testamentu jedynie iskrą która spowodowała wybuch. Wybuch odsłaniający prawdziwe oblicze Harrego Pottera, zagubionego, zdradzonego, zrozpaczonego, zbolałego i ...nienawidzącego. Harry spojrzał na niego z rozczarowaniem. To było gorsze niż krzyki nienawiści.... Harry.... co ja zrobiłem ? Harry ! Ja cię zdradziłem ! Co by powiedział Jeams i Lily ? Głośne milczenie.... niemy krzyk... rany na duszy... to jego wina, to jego cholerna wina. Dlaczego się na to zgodził ?
- Zależało mi na tym – powiedział drżącym głosem gładząc powierzchnię pergaminów. Lupin nie miał pojęcia co to jest, ale gdyby wiedział... gdyby wiedział.... co by było gdyby... – Dla ciebie... specjalnie dla ciebie... chciałem.... ale już nie chcę... – Przytargał rękami pegamainy na i bezwiednie wrzucił do kominka. Ze spływającymi łzami obserwował jak ogień pochłania jego wielomiesięczne starania. – Tyle pracy...
Remus podszedł do chłopca i chciał objąć go ramieniem. Pocieszyć, przeprosić, wykrzyczeć jakim jest beznadziejnym idiotą, że zgodził się na tę maskaradę. Ale Potter go odtrącił i odskoczył jakby Lupin go oparzył.
– Odejdź. Nie chcę Cię więcej znać. Po tym jak potraktował mnie Dumbledore, pozostałeś mi tylko ty. Ale ciebie już nie ma. Dla mnie nie istniejesz. Co ja wygaduję ? Znaczysz dla mnie więcej niż własne życie ! Nie...życia też nienawidzę... niewiedzę życia, w którym najwspanialsi przyjaciele, ci na których liczę i których kocham... dokonują zdrady. Najgorszej z możliwych zbrodni.
I wyszedł pozostawiając go samego... oszołomionego i zrujnowanego. Mówi się że jedna zła decyzja może zniszczyć całe życie. Wiedział na pewno, to koniec ich przyjaźni. A on, Remus, zawiódł. Z własnego wyboru. Rozglądnął się nieprzytomnie. Na ziemi leżała połówka przetarganego pergaminu. Jedyna która nie spłonęła w kominku. Podniósł pojedynczą kartkę i aż go zamurowało. Były tam znaki, których zupełnie nie rozumiał, szyfry, kombinacje, równania i jakieś liczby, układy, wzory i tak dalej.... Schował ją do kieszeni. Później się tym zajmie, teraz nie miał do tego głowy.
– Co to znaczy, Albusie ? – zapytał ostro Podmore. – O co chodzi z Grindelwaldem ?!
-O czym on mówił ? – pisnęła Hermiona. Dumbledore powoli wstał.
– Albusie, mówiłeś tylko o... – zaczęła McGonnagal.
– Wiem ! Wiem Minewro ! – westchnął. Do salonu wpadł Lupin, obraz nędzy i rozpaczy.
– Remusie ? – spytała łagodnie Tonks.
– Wysłał mnie do wszystkich diabłów. – powiedział drżącym tonem i zrelacjonował odbytą rozmowę. - ... najgorsze to rozczarowanie, w jego oczach. – zakończył załamującym głosem. – Co ja zrobiłem ? Zdradziłem go... zdradziłem syna Jeamesa, chrześniaka Syriusza... i to w najtrudniejszym dla niego momencie....
– Stworzyłem potwora...- rzekł Albus zbolałym głosem. – Sam go stworzyłem... z nienawiści i wrogości, ze zdrady i rozpaczy, którą sam zasiałem... powstał nowy... z ran które się nie goją krwawią i krwawią... przez całą wieczność. Wiedzę.... teraz widzę że to ja go zniszczyłem. Zniszczyłem... kłamstwami... zawiodłem... tyle lat... tyle kłamstw... Syriusz... Jeames i Lily... przepowiednia... Merlin... Andrew...
– Merlin ?! – wykrzyknął Podmore.
– Harry jest pra wnukiem Andrewa Grindelwalda– powiedział cicho – który pochodzi z prostej linii od Merlina Wspaniałego.
– Nie... – wymamrotała Tonks - Niemożliwe...
– A jednak... to miedzy innymi dlatego Harry mnie tak znienawidził... to ja zbiłem jego pra dziadka, Andrewa, to ja nie przekazałem mu przepowiedni, o Syriuszu, o rodzicach i o wiekowym przodku. Bałem się jego reakcji, nie chciałem go utracić, bałem się jego gniewu...
-Harryego ? – spytała z niedowierzaniem dotąd milcząca Ginny. – Co on może zrobić ?
– Nie widziałaś co się działo, gdy stracił nad sobą panowanie ? I tak bardzo się hamował. Wystarczy że kiwnie palcem, a może wysadzić w powietrze Hogwart wraz z okolicą, a jak się postara to cały Londyn.
– On jest tak potężny ? Ma w sobie tyle mocy ?– wyrwał się Ron. Dumbledore wpatrywał się w przestrzeń, zastanawiając się jak to im powiedzieć, milczał kilkanaście długich sekund.
– On nie ma w sobie mocy... on... to on jest mocą, magią i potęgą. Dlatego nie możemy stracić nad nim kontroli. – powiedział dyrektor, ale było coś jeszcze, uczucie jakim darzył Harrego.
– Muszę z nim porozmawiać... na spokojnie... na osobności... – Albusie, to ten kawałek pergaminu o którym wspominałem – rzekł smutno i podał kartkę. – Ale nic z tego nie rozumiem.
– Severusie, pozwól tu na moment. – powiedział przypatrując się znakom. Snape zaglądnął przez ramię i dyrektora, długo myślał nad kombinacjami aż w końcu...
– To chyba starożytny system zapisywania składów i opisów działania eliksirów... – rzekł powoli, sam nie wierząc że to mówi. Potter i eliksiry ? To śmieszne ! - ...pochodzi od historycznych majów. Nie używany i praktycznie zapomniany przez wieki.
– Harry to napisał ? – wykrzyknęła Hermiona.
– To jego charakter pisma. – stwierdził Ron podchodząc bliżej. – Ale skąd on to zna ?! Zawsze stronił od eliksirów. – zakrył usta i spojrzał na Mistrza Eliksirów z przerażeniem. Ten tylko prychną pogardliwie i wrócił do kartki.
– Zdołasz to rozgryść, Severusie ? – spytał niespokojnie Dumbledore.
– Nie wiem. W bibliotece Hogwartu nie ma żadnej księgi z tłumaczeniem tego kodu. Może mam coś w osobistych wzorach... ale to nadzwyczaj ciężkie do odszyfrowania.
– Może przyniesie nam odpowiedzi na kilka pytań, albo dostarczy jakichkolwiek informacji o nowym Harrym. – westchnął ciężko.
– Nie licz na zbyt wiele, to tylko krótki fragment, ale spróbuję. – dodał Snape. Zerknął na zegarek- na mnie już czas. Do widzenia.
Dumbledore też wyszedł. Musiał porozmawiać z Harry, wyjaśnić jak tego doszło. Mc Gonnagal odprowadziła go wzrokiem i pokręciła głową. Jej złe przeczucia się potwierdziły. Tłumaczyła Albusowi że jeśli nie powie Potterowi o przodku, wyniknął z tego same kłopoty. Ale on nie chciał słuchać. Kazał zniszczyć ewentualne źródła o linii potomków Merlina. Co najważniejsze, JEJ nie powiedział o pokrewieństwie Harrego z Grindelwaldem. To było prawdziwym powodem milczenia na temat Merlina, bał się że Harry grzebiąc po drzewach genealogicznych natrafi na notatkę : Andrew Grindelwald ; urodzony: wtedy i wtedy ; zmarł : wtedy i wtedy ; uważany za niebezpiecznego czarnoksiężnika, oskarżony o to i o tamto, winy nigdy bezwarunkowo nie udowodniono ; zabity przez Albusa Dumbledore.
Śpiesz się Albusie, nie ma czasu. Widziałam zaciętość i nienawiść w oczach Pottera. Musisz wszystko odkręcić, zanim będzie za późno... o ile już nie jest za późno.
Wahał się stojąc pod drzwiami biblioteki Blacków. Już miał nacisnąć klamkę, ale się cofnął. I znów to samo. Chciał ale nie chciał. Wiedział że każda sekunda jest na wagę złota. Musi to zrobić. Musi z nim stanąć oko w oko i powiedzieć że... no właśnie, co ? On jest winny i musi za to odpowiadać, za błędy przeszłości. Albus wszedł do ciemnego pokoju, kominek nie płoną a świece ogarniała ciemność. Jedynie księżyc oświetlał pomieszczenie rzucając cień chłopca, który stał przy wielkim oknie. Cały w czerni, tak jak niegdyś jego pradziadek. Odwrócony plecami do drzwi, bez ruchu, jakby martwy ale tak bardzo żywy.
– Proszę, proszę... Albus Dumbledore, - rzekł cichym ale twardym głosem, przesiąkniętym sarkazmem. – Cóż za zaszczyt. – dodał z obrzydzeniem.
Powoli odwrócił się tak że Dumbledore zobaczył jego twarz ma której część padł blady blask księżyca a zielone oczy zalśniły nieswojo. Albus opuścił głowę, stał przed nim Andrew Grindelwald.
– Co się z tobą stało, Harry ? Co się stało z naszą przyjaźnią ? – wyszeptał.
– Przyjaźń. Czy to nazywasz przyjaźnią ? Zaufanie wyhodowane na kłamstwach i tajemnicach ? Zdrada ? Czy tym, dla ciebie jest przyjaźń ? – odpowiedział. Nie krzyczał, był opanowany, ale głos stawał się rozgoryczony, pretensjonalny. – Ty zniszczyłeś to, czego nigdy miedzy nami nie było. To nie była przyjaźń, ratowałeś własną skórę. Ja ci ufałem... zdradziłeś mnie...
– Nigdy nie było ? Harry, ja wiem co teraz czujesz ale ja cię naprawdę... – zaczął nerwowym głosem.
– Nie wiesz ! Nigdy nie wiedziałeś ! Nie wiesz... nie rozumiesz... mojego bólu i cierpienia, mojej nienawiści. Sprzeniewierzyłeś wobec mnie mojego przyjaciela. Ciągle mnie oszukiwałeś a co najważniejsze, zabiłeś mojego pradziadka. A tego Ci nie daruję do końca świata. – wyszeptał złowieszczo – zbiłeś niewinnego człowieka... niewinnego... wiedziałeś o tym.
– Sądziłem... że ówczesna zbrodnie... sądziłem że to on...
– Sprawy, które nie zostały zakończone, po latach powracają z jeszcze większą siłą. Problemy, które pozostawiliśmy w przeszłości, mogą nas w przyszłości uderzyć z jeszcze większą mocą, a wtedy już ich nie pokonamy.
Przenośnia była zbyt oczywista, by móc jej zaprzeczyć. Pozostało tylko jedno.
– Czy jest dla nas nadzieja ? – to była jego ostatnia deska ratunku. – Jakakolwiek nadzieja ?
– Trzeba było o tym pomyśleć pięć lat temu, dla ciebie nie ma już żadnej nadzieji.
C.D.N.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Możesz pisać nowe tematy Możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
|