Autor |
Wiadomość |
Anonim |
Wysłany: Nie 15:15, 07 Sie 2016 Temat postu: |
|
Nie wierzę, że wróciłam wstecz... 10 lat temu to czytałam. Dzieciństwo się przypomina.
Dziękuję autorce za to opowiadania. |
|
|
magda |
Wysłany: Wto 19:14, 15 Sie 2006 Temat postu: |
|
Hmm... A ja wkleiłam opowiadanie, ale go nie skomentowałam. Czas nadrobić zaległości.
Co parwda autorka zna moje zdanie na temat tekstu, ale chyba jeszcze raz je powtórzę.
Bardzo mi się podoba to opowiadanie. Tak jak napisałam Marta ma w sobie to "coś" dzięki czemu przyciąga czytelników. Jeżeli już się siadło, bardzo trudno się od niego oderwać. Niektórzy narzekają na zbyt długie opisy - Może to i prawda, ale ja uważam, że to w nich właśnie tkwi urok. Podoba mi się. Co mam jeszcze dodać? Chyba nic. Jak mnie oświeci to coś dopiszę
Magda |
|
|
Marta |
Wysłany: Wto 14:09, 15 Sie 2006 Temat postu: |
|
Nie no spoko opowiadanie:)Nie wiem co tu pisać,bo jestem pod bardzo dużym wrażeniem,nie lubie pisać,ale uwielbiam czytać opowiadanie i je komentować...ten tu jest nie do opisania...coś w nim jest takiego,że chce się czytać Pozdrawiam:) |
|
|
magda |
Wysłany: Pon 21:29, 14 Sie 2006 Temat postu: |
|
XVII. „Ostatnie ostrzeżenie”
Wodził palcem po lustrze Diamentowego Jeziora. Niezdecydowany ruch mącił wodę zniekształcając odbicie twarzy, z której zdjął maskę Białego Wojownika, oraz maskę kryjącą sprzeczne uczucia, nieprzebrane rozterki targane zimnymi wiatrami, katastrofy, o jakich on wiedział, a jakie filozofom w najmroczniejszych wizjach się nie śniły. Przyglądał mu się z nienawistną pogardą, której nawet nie starał się ukryć. Zielone oczy wciąż wypominały, że urodził się tylko po to, aby zabijać. Aby zabijać niegodnych życia, masakrować i pozostawiać jako przestrogę dla innych, krzyczeć, że tak skończą wszyscy niosący światu zagładę. Miał to zrobić ten, tam w lustrze wody. Naznaczony zabójca, mroczny wysłannik jasnej strony, któremu nigdy nie dano wyboru. Przeznaczenie podporządkowało go sobie pod każdym względem, wbiło szpony i nie puszczało. Zrobiło z niego mściwego okrutnika, którym nie był ! Którym nigdy nie chciał być ! Którym pogardzał całym sercem ! Tam w lustrzanym odbiciu było wszystko. Istnienie, powołanie i on sam w epicentrum wojny. Nie tak łatwo pogodzić się z losem, który zamiast życia zesłał przekleństwo. Twarz znająca najgorsze rzeczy, jakie świat ma co zaoferowania. Nienawidził tej twarzy, nie umiał spojrzeć na nią bez wstrętu i obrzydzenia. Bo za nią chowało się prawdziwe oblicze nieszczęśliwego, prześladowanego człowieka, zmuszonego niszczyć, by ocalić. Gdyby chociaż był wybór, gdyby mógł odmówić, gdyby tylko mógł powiedzieć „nie”, gdyby pozwolono mu odejść…wiedział, że by się nie wahał.
Potter uderzył dłonią w wodę a twarz rozbryzgała się ginąc w fałdach kropli. Znikła a potem znów powróciła, jak zawsze. Jak echo powracającej rzeczywistości, smutków, rozpaczy. Wciąż prześladujące udręki, które stara się odepchnąć, a one wracają. Twarz wróciła w taflę jeziora. Z niego spoglądały te zielone oczy, zapis zniweczonego życia, które mogło by być bez nich piękne. Znów uderzył w odbicie, które tym razem nie powróciło. Harry o odwrócił się od wody. Najgorsze było to, że znienawidzona twarz, należała do niego. Nie chciał zabijać, nie chciał, ale musiał. Bo kiedy przywdziewał białą maskę Wojownika Zniszczenia, był raczej bezradnym i przerażonym obserwatorem, niżeli uczestnikiem walki. Patrzył na to wszystko sam nie odnajdując samego siebie. Gdzieś przed sobą wznosił miecz i roztaczał klątwy ale duchem nie czuł wpływu. Wrażliwa natura nie przyjmowała do wiadomości istnienie makabry, mogącej tak daleko przejść ludzkie pojęcie. Potem zrzucał maskę i znów był sobą. Słabym nastolatkiem upadającym na kolana i błagającym boga, by skrócił mękę przeznaczenia. Ron miał rację, wojna zmienia ludzkie życie. Mógł nienawidzić Voldemorta i Dumbledorea, ale najbardziej nienawidził siebie, Harrego Pottera.
– Weź to – Sandra podetknęła mu pod nos pękatą butelkę wywaru endorfiny*. Spojrzał na jej martwą twarz, na której młodzieńcza radość i energia nie znalazły miejsca. Harry upił fioletowego płynu, a fala ciepła go napełniła. Skrzywił się nieznacznie, zrozumiał bowiem że nie ma nic gorszego w chwili rozpaczy niż sztuczne szczęście. Za to Cooted mogła być szczęściem. Objął dziewczynę i przytulił nie pytając dlaczego jest zgnębiona, sam wiedział najlepiej. Dziewczyna najpierw nie reagowała a potem delikatnie wtuliła się w ukochanego mężczyznę.
– Dziękuję, że jesteś. – szepnęła. Sandra kurczowo zaciskając dłonie na jego szacie. Nie pozwoliła sobie na łzy, już raz się wypłakała i wystarczy.
– Gdyby nie ty już dawno przebiłbym się tym cholernym sztyletem. – powiedział cicho.
– Nie ma dla nas ratunku. – dodała smutnym, ale nie płaczliwym głosem.
– Nie ma, dlatego musimy trzymać się i razem stawić czoła. Pamiętasz jak przyrzekłem, że bez względu na okoliczności, nie opuszczę Cię ?
- Jak mogłabym zapomnieć. – odparła. Harry zatopił palce w gęstych włosach.
– Razem będzie nam łatwiej. Choć, czy zwycięży jasna strona czy Voldemort, my zawsze będziemy przegrani.
Lekcje eliksirów z powodu braku klasy zostały odwołane. Snape zaszył się w lochach sporządzając raporty, wypełniając druczki i odprawiając natrętnych urzędników ministerstwa magii, którzy suszyli mu głowę o sprawę zawalenia się pracowni oraz robił inne biurokratyczne zbędności do których bynajmniej nie przywykł. Severus unikał wychodzenia z gabinetu jeśli nie było ku temu konieczności. Jednak nawet miłośnik ciemnych i niegościnnych lochów potrzebował zwykłego spaceru. Wybrał godzinę jedenastą z nadzieją że nie natrafi żadnego parszywego ucznia, choć rozładowanie na kimś kumulującego się zdenerwowania byłoby wskazane. Zbyt przeciągające się napięcie stresowe jest prostą drogą do wrzodów. Nie cierpiał takiego zamieszania, co najgorsze nie mógł nikogo oskarżyć o zapoczątkowanie łańcucha wydarzeń. Był oczywiście Potter, ale wyskoczenie z czymś na Pottera nie wchodziło w rachubę. Był dumny, lecz uznał że lepiej odpuścić niż dać się zabić lub okaleczyć. Severus miał bardzo dobrą pamięć. Za DOBRĄ, by zapomnieć o odprawie Harrego na Garmuld Place. Zachodnia wieża była z reguły odludnym miejscem co umożliwiało Snapeowi swobodny spacer. Jego wzrok przykuła wnęka, która była praktycznie tak zwyczajna że nie zwracała na siebie uwagi. Właśnie fakt że była całkiem zwyczajnym i nudnym obiektem, obudził zainteresowanie Severusa, wyżej wymienioną wnęką. Stała w niej chóda postać rozglądając się na boki, zauważyła Severusa. Mimo że nie widział twarzy skrytej w cieniu, to złowieszcze zimo i niewytłumaczalny lek sparaliżował mu kończyny i już wiedział kim ta osoba jest.
– Potter – syknął Severus.
Dziwne ale był szpiegiem dla którego każde wezwanie przez Veldemorta mogło oznaczać, że ten wie o podwójnej grze. Za każdym razem gdy stawał przed Czarnym Panem zastanawiał się czy nie widzi go po raz ostatni. Jego zmysł panowania nad nerwami i stresem był doskonały. Jednak Potter wyciskał z niego niezmierzone pokłady przerażenia. Przeklęty nastolatek trzymał w garści cały Zakon Feniksa i Dumbledora ! Instynkt samozachowawczy nakazał natychmiastową ewakuację ale wtrąciła się wrodzona duma, co spowodowało że nie Snape pozostał w miejscu. To był błąd. Potter spokojnie zbliżał w jego stronę, a krew odpłynęła z twarzy Mistrza Eliksirów. Harry miał zadziwiająco lekkie, niemal płynne ruchy a krocząc zdawał się sunąć po kamiennej podłodze, przywodząc na myśl dementora.
– Miałeś mi nie wchodzić w drogę, Snape. – wyszeptał jadowicie. Czyżby oczekiwał że Severus zacznie się jąkać i tłumaczyć historią o przypadkowej nocnej przechadzce ? On, Naczelny Nietoperz Hogwardzkich Lochów miałby się tłumaczyć jakiemuś podrzędnemu uczniowi ? Nigdy ! Ale Potter nie był podrzędnym uczniem, Potter był dobry i Snape wiedział że w starciu nie ma z nim szans. Nie może uciekać, bo chłopak uzna że Severus przyznaje się do winy. Nie wiedział co robić...
Potter wydawał się jeszcze ciemniejszy niż noc, jedyny świadek tego niefortunnego spotkania i mroczniejszy niż ciemność ogarniająca wszechświat. Emocje wzięły górę nad racjonalnym postępowaniem. Gwałtownie odwrócił się i pognał schodami na dół z rozpaczliwą nadzieją, że Potter za nim nie pójdzie. Biegł a zarazem nasłuchiwał jego kroków, odpowiedziała głucha pustka. Jednak pognał do swojego gabinetu i zatrzasnął drzwi odruchowo blokując zamki i rzucając wszystkie znane zaklęcia ochronne. Tej nocy nie mógł spać, czuwał pod drzwiami czy nie nadchodzi, dopiero koło godziny piątej nad ranem zdrzemnął się pół godziny. Obudził się oparty o drzwi i obolały. Tuż nad głową wisiała kartka z krótką, treściwą wiadomością, jaką Severus miał nadzieje nigdy nie przeczytać „Ostatnie ostrzeżenie”. Stwierdził, że zamki i zaklęcia zostały w nocy nienaruszone, a on sam obudził się w takiej pozycji jak zasnął. Doskonale wiedział, czyja to robota. Doskonale wiedział, że nie ma na to żadnego dowodu. Doskonale wiedział, że jest w niebezpieczeństwie, bo wróg jest bardzo, bardzo blisko.
Skała przy jeziorze nie wyróżniała się niczym szczególnym prócz tego że zgromadziło się wokół niej jakieś trzydzieści do trzydziestu pięciu osób a na samej skale usiadł Potter, Weasley i Granger. Nauczyciele okazali dyskretne zainteresowanie włącznie z Dritic, ukrywającej się w gęstwinie czekając na ostateczny werdykt. Przez ostatnie lekcje starała się pokazać swoje prawdziwe „ja”, dość ciepłe, mało ekscentryczne i nie wygórowane. Natomiast Harry siedział jak zaklęty wciąż bacznie ją obserwując oraz przenikając każde drgnięcie i oddech. To było deprymujące, ale co zrobić ? Potter był zbyt inteligentny żeby dać jej jednoznaczną odpowiedź. Czy jego słowa były wskazówką, dającą jej jeszcze jedną szansę na poprawę, czy oznaczała że Harry ją skreślił ?
– Minął równy tydzień od mojej rozmowy z Terrym na temat wznowienia działalności Gwardii. Muszę przyznać że byłem zaskoczony propozycją, gdyż jeszcze nikt nie znał profesor Margaret Dritic. Przykre, że postanowiliście ją z góry ocenić. Dziś możemy reaktywować naszą działalność, wszystko zależy od tego co sadzicie o nauczycielce. Proszę o szczere odpowiedzi. Na nic się nie zdadzą krótkonogie kłamstwa. – mocno podkreślił wywierając nacisk mimiką twarzy.
– Harry, a co ty o niej sądzisz ? – spytał ostrożnie Justin po przedłużającej się płazie. Dało się odczuć że atmosfera ulgi uczniów.
– Wolałbym wiedzieć co wy o niej sądzicie i dlaczego. – westchnął. – Wiec dobrze. Jestem przeciwny kontynuowaniu dzieła Gwardii.
Zgromadzeni wytrzeszczyli na niego oczy, tu i ówdzie słychać było pomruki zdziwienia.
– Margaret Dritic jest osobą kompetentną. – oświadczył. Najwidoczniej uczniowie uznali jego grobowe milczenie na lekcjach jako negatywną reakcję.
– Uważnie przyglądałem jej się przez ten tydzień- ciągnął z niezłomnym przekonaniem - miałem okazję porozmawiać. Jak każdy ma swoje wady a jej największą słabością jest lęk przed ujawnieniem się tych słabości. Margaret Dritic nie kłamała ale założyła swoiste persone**, które można dostrzec dzięki wnikliwej obserwacji. Udało mi dotrzeć pod warstwę ów maski i odnalazłem tam kobietę inteligentną i odpowiednią na stanowisko, jakie jej powierzono. Powtarzam jeszcze raz, jestem przeciwny odrodzeniu Gwardii.
– Ale... ona jest jakaś dziwna... – mruknął Dean bez przekonania.
– Dean, co masz na myśli ?
- No nie wiem.... w ogóle dziwnie wygląda... – Dean szukał jakiegoś uzasadnienie dla swojego bezpodstawnie rzuconego stwierdzenia – jakoś tak mrocznie...
– Nie zrozum mnie źle ale to ma być nauka a nie revia mody. Sądzisz, że diabeł chodzi na czarno, z rogami, odsłoniętymi kopytami i ma na twarzy napisane wielkimi literami piekło ? Skąd wiesz że biały anioł z aureolą i niebiańskim uśmiechem nie kryje w sobie więcej mroku niż diabeł ? Zły nie znaczy czarny. Dobry nie znaczy biały. Niegdyś Riddle był młodym, być może przystojnym nastolatkiem. Niepozornym, takim jak każdy z nas. Miał normalne oczy, włosy, ciało, problematykę psychiki lepiej przemilczeć. Prawda jest taka, że powierzchownie najłagodniejsza istota może kryć samego szatana, a najstraszniejszy potwór może być samym cudotwórcą. Najbielsze anioły miewają rogi a najczarniejsze diabły miewają aureolę.
Dean otworzył szeroko usta w wyrazie milczącego zdziwienia. Za jego przykładem podążyli inny zebrani przy skale oraz nauczyciele, którzy cichaczem podsłuchiwali. Najbardziej zdziwioną osobą była sama Margaret.
– Więc nie będzie Gwardi ?? – podsumowała z żalem Abbot.
– Nie, Hanno. Poprosiłem o wysunięcie wniosków, które mają solidne podstawy. Dean, wybacz że padło na ciebie, przedstawił mi wniosek nie mający argumentów na swoją obronę, innymi słowy, miało mnie to przekonać że Margaret Dritic jest złą nauczycielką i Gwardia jest potrzebna, a to nie prawda. Margaret Dritic uważam za odpowiednią osobę na odpowiednim miejscu. Gwardii nie będzie, do czasu. Obiecuję, że jeśli kiedyś zajdzie potrzeba, jestem gotów podjąć wyzwanie.
– GWARDIA DUMBLEDOREA GÓRĄ !!! – krzyknął Ernie Macmillan. Za nim podniosły się radosne okrzyki „Vivat! Vivat!” niesione do nieba i jeszcze dalej jakby całe błonia składały Potterowi hołd.
– Stop ! – powiedział Harry wstając z miejsca. Nie musiał krzyknąć by gromny ton uciął głosy rozochoconych studentów. Nie trzeba było powtarzać, wszyscy natychmiast umilkli spoglądając z obawą na Pottera, a raczej jego ogniście skrzące się oczy. Mimo że jeszcze przed chwilą tłum dumnie wnosił triumfalne okrzyki, teraz nawet chóry ptaków zaprzestały melodii. Uczniowie pozostający na błoniach zastygli. Dziwne, bo nawet nie podniósł głosu choć był bardzo twardy i niezwykle stanowczy jak na możliwości głosowe szesnastolatka.
– Jeżeli kiedykolwiek Gwardia powróci do życia, nie będzie skalana nazwiskiem Dumbledorea !- słowo wypowiedziane z pogardą jaka od dawna niepokoiła Mc Gonagall, z kpiną jakiej lękała się Dritic, z oskarżeniem jakiego nie rozumiał Fitwick, ze złością jaką zauważyła Spout, z rozgoryczeniem jakie było zagadką dla Sinistry, z mściwością jaką podchwycił Snape, z nienawiścią jakiej bał się Dumbledore. Dyrektor zamknął okno swojego gabinetu i usiadł w wielkim fotelu chowając szarą twarz w pomarszczonych dłoniach.
Towarzystwo szybko się rozeszło. Potter został tylko z Hermioną, bo Ron przypomniał sobie o książce do biblioteki. Po chwili dołączył do nich Oscar i gwizdnął krótko a wymownie. Wśród wracających ze spotkania przy skale można dostrzec Cooted, Roze i Travensy.
– Dałeś popalić.- powiedział Oscar – Chyba trochę Cię poniosło.
Harry spojrzał na niego z wyrzutem.
– Chodźcie do Zamku. Nie zapuścimy tu korzeni – zaproponował. Oczy Hermiony rozszerzyły się (czyżby ze strachu?) gwałtownie. Nerwowo chwyciła Pottera za rękaw.
– Nie ! – pisnęła trochę za głośno. – To znaczy... może odwiedzimy Hagrida ? – dodała pospiesznie widząc pytające spojrzenie przyjaciela.
– Hermiono, muszę napisać wypracowanie dla Fitwicka na jutro. Chciałbym to załatwić jak najszybciej. Zresztą – wskazał postać olbrzyma walczącą zaciekle z okazem na lekcję opieki nad magicznymi zwierzętami – nie mam zamiaru niańczyć najnowszego odkrycia Hagrida.
Granger przygryzła wargi, może się Harremu tylko wydawało że rzuciła szybkie spojrzenie w stronę zamku.
– To może przejdziemy się wokół jeziora, taka ładna pogoda ! – wykrzyknęła z entuzjazmem, biorąc Pottera pod rękę i pociągnęła w stronę brzegu, jednak chłopak nie ustąpił.
– Hermiono – powiedział przyglądając się jej podejrzliwie.- Od kiedy pamiętam nie lubiłaś spacerów, jak żyje nigdy nie rezygnowałaś z propozycji nauki. Co się z tobą stało ?
Kontrast miedzy błękitem nieba a cerą Granger zmniejszał się z każdą sekundą. Rzuciła krótkie spojrzenie na Zamek. Palcami przejechała po kołnierzu, jakby był za ciasny. Znów zerknęła w stronę zamku drżąc w febrze. Potter przypatrywał się jej przez chwilę a potem przepełniony natchnieniem podążył za jej ukradkowymi spojrzeniami. Mięśnie twarzy wyrzeźbiły pionową, niespokojną zmarszczkę. Uwolnił się od Hermiony, która wciąż kurczowo wbijała palce w jego ramię. Obrócił się i szybkim krokiem skierował się do budynku, Granger przeraziła się nie na żarty.
– Nie możesz ! – powiedziała błagalnie. Potter jej nie słuchał, przebiegł przez błonia i jak piorun wpadł do sali wejściowej. Sandra, Richard i Linda odprowadzili go wzrokiem po czym spojrzeli po sobie ze zdziwieniem. Zaraz wtargnęła Harmiona, ledwo łapiąc oddech pognała za Harrym. Trzeci zjawił się Oscar i dając trójce przyjaciół znak żeby poszli z nim ruszył za dziewczyną.
– Będzie gorąco. – mruknął przez ramię.
– Mówiłam żeby użył leligmencji ! – warknęła Sandra.
Minewra Mc Gonagall szła do Albusa na rozmowę. Chciała skręcić w lewo, gdy tuż przed nią przebiegł Potter z miną oznaczającą kłopoty. Dalej minęła ją Garnger, która obdarzyła ją łzawym spojrzeniem zdążyła tylko wykrzyczeć:
– Dyrektora ! Harry wie !
Za Harmioną pojawiło czterech uczniów na czele których gnał Silvar. Nie zauważył opiekunki domu, tak samo Tranensy, Cooted i Roze. Za to Mc Gonnagal już wiedziała że będą kłopoty.
W tym czasie Harry przebiegł schody i wparował do opustoszałego pokoju gryffindoru, nie sprawdzając biblioteki. Gdy Hermiona wbiegła za nim był już na schodach prowadzących do dormitorium chłopców. W ogarniającej panice zawróciła zderzając się z Oscarem. W końcu wydostała się z wieży gryfonów, nie zauważając krwiożerczych min Sandry, Lindy i Richarda, których kojarzyła raczej przez mgłę wydarzeń w szkole.
Potter wpadł do sypialnii jak burza. Ron klęczał przy kufrze wygrzebując z niego rzeczy. Wszystko byłoby w porządku gdyby nie niuans, że grzebał w kufrze Harrego. Poderwał się z miejsca upuszczając opasłą księgę o Magii Caltyckiej a kurz zawirował w powietrzu.
– Ron...- wymamrotał słabo. Plus rudzielca przyśpieszył wpędzając na policzki wiśniowe rumieńce. Potter ogarniał wzrokiem sterty bezwiednie rzuconych w nieładzie przedmiotów walających się u stóp Weasleya. Dłonią zagarnął lekkość peleryny niewidki i cisnął ją na łóżko.
– Dlaczego ? - zapytał siląc się na spokój. – Dlaczego ?
– Ale....
– Dlaczego to zrobiłeś ? – powtórzył silniej nie spoglądając na przyjaciela.
– To nie takie proste...
– Odpowiedź na pytanie !- ryknął.
– Ja nie... – skomlał Weasley.
– Jakie „nie” ?! Jak to „nie” !! Wyjaśnij mi łaskawie, dlaczego bezkarnie przeglądasz moje rzeczy !! – zamknął nadgarstek przyjaciela w stalowym uścisku. Ron zadławiony sykiem bólu szamotał się w próbie uwolnienia ale Harry był od niego silniejszy. Drugą dłonią złapał oprawczą rękę Pottera jednak palcami natrafił na szorstkie zgrubienie skóry, jakby wysadzanej ostrymi kamieniami, poparzonej lub pokrytej krzemieniem. Uścisk zelżał a niespodziewający się tego Weasley runął na podłogę z przerażeniem wypisanym na rozognionych policzkach. Niezdarnie podparł się na łokciach osłaniając jedną ręką przed śmiertelnym spojrzeniem najlepszego przyjaciela.
– Wybacz Ron, ale sprawy zaszły za daleko. – rzekł surowo. Rudy nie miał złudzeń że Potter nie cofnie się przed niczym by poznać prawdę co równa się leligmencji lub w najgorszym wypadku morderstwu. Gdzieś w głębi wspomnień rozległo się zapewnienie Harrego, jego łagodna twarz i samotne łzy goryczy, których nigdy już nie otrze z ciepłego policzka dawnego towarzysza.
– Przysięgłem Ci, że nigdy nie użyje wobec Ciebie magii a ja dotrzymuję obietnic. – rzekł szorstko. I odszedł pozostawiając Ron w głębokim lesie rozterek, gdzie delikatny szum drzew dzwonił w uszach a wypełniająca płuca woń młodych kwiatów dusiła niemiłosiernie.
Płacząc jak zranione zwierzę Granger opowiedziała przeplatane pochlipywaniami i pociągnięciami nosem, zajście na błoniach. Albus nie wydawał się zaskoczony ani zdziwiony.
– Teraz na pewno Harry użyje leligmecji.- powiedział raptownie wstając z fotela i podszedł do biurka. – Jesteś pewna że Ron tam był ?
– Oczywiście ! Tak jak pan mu rozkazał ! – wykrzyknęła wskazując na dyrektora oskarżycielsko. Albus zatrzymał się drętwo świdrując Hermionę wzrokiem. Bardzo nie lubił przyznawać się do błędów ani przyznawać komuś racji, szczególnie szesnastoletniej, rozhisteryzowanej nastolatce, która na domiar złego ma rację. Pozostało tylko czekać aż jego rozsypujący się plan ostatecznie zakończy swój żywot we władzy Pottera. Przymknął powieki czując drażliwe swędzenie w okolicy klatki piersiowej narastające z każdym uderzeniem starego serca.
Drzwi nie otworzyły się a z hukiem wyleciały z zawiasów i przeleciały przez gabinet rozbijając się jeszcze w powietrzu na tysiące drobnych drzazg. Stanął w progu znów potężny, niezwyciężony z złowrogą nienawiścią promieniejącą w magicznej aurze i gorzkim krzykiem oszukanego przez samego Boga. Albus schronił się za przymkniętymi powiekami przeklinając dzień w którym ośmielił się podnieść rękę na Grindelwalda, przeklinając dzień w którym postanowił odsunąć Harrego od należnej mu prawdy, przeklinając siebie za noże jakimi zadał rany kłamstw, przeklinając los, że kiedykolwiek posłał jego, Dumbledora na ten parszywy świat. Świat nie znający dobra, świat drastycznie niedoskonały, świat na którym zaufanie nigdy nie jest stałym uczuciem a przelotnym ptakiem szybującym nad zielonymi dolinami. Łatwym celem dla myśliwego.
– Hermiona...
Deja vu ? Ale dziewczyna znała to straszne spojrzenie. Zobaczyła Remusa, który dopiero wtedy zrozumiał że jest winny, zobaczyła bezgraniczne zdziwienie, zdumienie i rozczarowanie, zobaczyła pytanie rzucane przez oczu barwy śmierci, zobaczyła Lupina w którym gniła wina i upokorzenie, wychudzonego, pozbawionego perspektyw, uległemu niegodziwemu toku wydarzeń. Zobaczyła Pottera w salonie Blacków, obraz zdrady, zobaczyła pustelnika zamkniętego w bibliotece, skutek uczuciowej porażki. Zobaczyła historię, która zatoczyła błędne koło.
– Harry to nie tak jak myślisz...
Tak samo Harry tu i teraz patrzył na nią, jak wtedy na Remusa. Tak samo będzie cierpiał, bo zawiedli go ostatni sprzymierzeńcy. Patrzył na nią to na jakby nieobecnego Albusa.
– Nie – wyszeptał bardzo cicho lecz ten jeden wyraz dotkliwie uderzył w serce Granger – Teraz rozumiem, nareszcie rozumiem skąd te tajemnice...- kręcił niedowierzająco czarną głową. – Zgadza się i dokładnie pasuje, odnalazłem brakujące ogniwo...
– Proszę, wysłuchaj mnie, nie wyciągaj pochopnych wniosków...
– Nie muszę. Zdradziłaś mnie, ukochana przyjaciółko, wraz z moim wiernym i lojalnym przyjacielem, zdradziliście mnie. Tyle mi wystarczy. – powiedział niknącym tonem. Nie krzyczał o nienawiści, nie mówił o rozczarowaniu, nie krzyczał że go zawiedli, ale ona to wiedziała. Mówił smutnym tonem przegranego, który pogodził się z okrucieństwem przeznaczenia. Był po prostu smutny, spokojnie smutny i opanowany, zrezygnowany.
– Harry ! Nie wiesz wszystkiego ! – za nim pojawił się Weasley, którego zieleń intrygująco gryzła się z płomenno-rudą czupryną.
– Czego nie wiem, lojalny zdrajco ? Może lepiej, lojalny ale wobec kogo ? – zapytał wpatrując się intensywnie w postać dyrektora– Wobec kogo, Albusie Dumbledore ?
Siwowłosy stał nie otwierając oczu ale wyobraźnią doskonale widział co się dzieje w gabinecie. Mimo że słońce staczało na zamek pełnię energii, to złote ramy okien nieoczekiwanie rozwarły się a lodowaty wiatr wpadł do pomieszczenia w dreszczowym walcu zatoczył krąg. Albus gwałtownie poderwał głowę w przytłaczającym wrażeniu, tym samym wrażeniu, że nie są sami w gabinecie, jak wtedy na Garmuld Place nie byli sami. Potter stał przeszywając jego duszę Avadą Kedavrą mrocznych oczu. Może tylko jego wyobraźnia szwankowała, a może anioły i diabły faktycznie zaistniały na ziemi ? Za Harrym murem stały demony jego przodków: Nieskończony Merlin Wspaniały, Niezapomniany Griundwald, Tajemniczy Nieznajomy W Srebrze i inni, których twarze skrywały sekretne kaptury. Nieśmiertelni Strażnicy Lini Szlachetnej Krwi, w której szeregach niegdyś stanie i Potter.
– Pozwól nam wytłumaczyć – jęknęła Hermiona pocierając skostniałe dłonie. Burze włosów poderwał niespodziewany podmuch powietrza. Ta krótka uwaga rozproszyła ciemne widma ale dyrektor wiedział, wiedział że oni nadal są. Czuł ich mrożącą krew w żyłach obecność.
– Nie, Hermiono. Wszystko skończone. – powiedział odwracając się do wyjścia.
– Nie możesz odejść...
– Spróbuj mi zabronić. – powiedział smutno.
– Wysłuchaj nas ! – wtrącił Ron starając się zagrodzić mu drogę ale Harry zgrabnie go wyminął.
– To już koniec. – stwierdził z żalem.
– Ale...- próbowała Hermiona
– Nie.
– Ale...- podjął Ron.
– Nie.
– Proszę ! – krzyknęła rozpaczliwie Granger za oddalającym się przyjacielem.
– Nie.
– Błagam ! – zawył desperacko Weasley.
– To już koniec. Koniec.
I odszedł na zawsze, by już nigdy nie pojawić się jako ciepły promień rozjaśniający szarą rzeczywistość. Zgasła ostatnia nadzieja na narodziny lepszego jutra.
Nie umknęło uwadze uczniów, że duchem Potter był nieobecny, choć marmurowa twarz pozostała pusta. Pustka na twarzy, nie standardowa obojętność. Zazwyczaj głębokie choć nieprzeniknione, teraz płytkie i bez uczucia. Mogła to być siła sugestii, gra świateł, wahadłowość młodzieńczej fantazji ale pustka była zbudowana na rezygnacji. Gdzieś po drodze zginęła zaciętość, upór, pewność a mimo wszystko siła pozostała. Wciąż był tym samym filantropem do którego dążyła wielka masa pozbawionych twarzy i nic nieznaczących dla stronic historii słabeuszy, rozpaczliwie poszukujących bezpiecznego schronu. Zaledwie kilka minut temu górował na skale za jeziorem, gdy słuchacze rozkosznie spijali słowa dziwne, momentami niezrozumiałe, niecodzienne, w gruncie rzeczy proste a tak zdumiewająco prawdziwe. Hipnotyzowały, nie pozwalały przestać słuchać, czarowały treścią, nie magią, były wielkie i doskonałe. Przy nich najbliższy świat wydawał się odległy, fikcyjny, nierealny, nieautentyczny. A przecież nie powiedział nic szczególnego, a jednak.
Oglądali się za Harrym gdy kroczył korytarzem nie zdając sobie sprawy gdzie idzie. Potrzebował iść, przed siebie, jak najdalej, uciec, nie wiedzieć, nie pamiętać, zapomnieć, że mógł temu zapobiec. Dlaczego dał się opętać iluzji ? Dlaczego namiętnie wmawiał sobie, że jest dobrze, gdy wcale dobrze nie było ! Mógł przewidzieć że Ron i Hermina ulęgnął namową Dumbledorea. Mógł im nie ufać, trzymać na dystans, ale pozwolił żyć marzeniem o lojalności przyjaciół. Dał zwieść się omamom ! Zdradzili go tak, jak zdradził go sam wielki dyrektor Hogwartu, jak zdradził go Zakon Feniksa, jak zdradził go Remus Lupin. Mimo to nie zatracał się w bezsilnym rozgoryczeniu ani nie żywił nienawiści. Może odrobinę żalu, trochę zwykłego smutku ale nie rozczarowania. Może podświadomość mimowolnie przygotowała go na taką ewentualność ? Czy podświadomie nie spodziewał się zdrady ? Czy był po prostu zahartowany przez doświadczenia ? Dlaczego tak święcie wierzył że pozostaną mu wierni ? Po jednej stronie był Dumbledore, Zakon, wielu ludzi, Ministerstwo Magii. Za nim stali Wojownicy Zniszczenia, Mistrz, przodkowie, potęga niezmierzona, historia, przeznaczenie, wszelka moc, których nie znali, nie widzieli. Dla nich był tylko samotnym jeźdźcem, odważnym ale lekkomyślnym buntownikiem i anarchistą. Dla nich był sam.
Teraz faktycznie był sam. Katedralny sufit Zakazanego Lasu, którego gałęzie drzew układały się w sklepienie krzyżowo-żebrowe. Nie zarejestrował kiedy się tu znalazł, ale jaźń najwyraźniej sama go zwabiła. W miękkiej trawie nie ginęły smutki, wiatr nie wywiewał nękających myśli, słońce nie suszyło natrętnych łez, ale nie wybierał się nad Diamentowe Jezioro. Musiałby iść do Zachodniej Wierzy, a lepiej unikać pokazywania się tam, przynajmniej na razie. Nie chciał by Sandra, Rich, Linda i Oscar zbyt szybko go znaleźli bo złotym środkiem jest samotność. Przystanął przy pniu drzewa zamykając oczy. Szalone i zagmatwane myśli jak na rozkaz złożyły się w zespoloną całość, bez porządku, bez metody, ale całość. Rozwinęły skrzydła gdy Potter otworzył bramy dając im upust. Zielone źrenice przesunęły się tak że pozostały białka wzniesione ku górze. Ptak wyfrunął z umysłu Pottera i przetoczył się po okolicy niesiony nieokiełznaną energią, krążył wśród zielonych drzew, krzewów, pojedynczych kwiatów, stada saren, zbłąkanego lisa, ominął kreta, pozostawił przycupniętą sowę, a Potter to widział stojąc pod kopułą gałęzi. Świadomość zatoczyła koło i wróciła do swojego właściciela. Trwało to nie dłużej niż spokojny oddech, a pozwoliło upewnić się, że nikt go nie śledzi. Ruszył przed siebie starając się uporządkować myśli, które znów powróciły do stanu niematerialnego chaosu.
Ogarnęło go nieznane uczucie zastania a jednocześnie chaos był inny, poukładany. Kiedyś czytał w bibliotece Zamku Merlina o Teorii Chaosu. Nieład który ma swoją metodę według której działa, którą ciężko dostrzec ! Chaos myśli miał pewien cel, porządek przyczynowo skutkowy, był to idealny ład. Poskładany w gładką całość. Ron i Hermina byli ostatnim ogniwem łączącym go z Zakonem Feniksa, wtyczką dyrektora. Zerwał połączenie i nikt go nie ogranicza. Nie będzie więcej sekretów, wymykania się niepostrzeżenie, prób porozumienia.
Zatrzymał się. Gładki ład, ale za jaką cenę. Nigdy więcej nie porozmawia z Ronem jak ze starym przyjacielem, z Herminą nie będzie już odrabiać zadań domowych, z Ronem nie będzie się już nabijał z Malfoya, Hermionie nigdy się nie zwierzy, Ronowi do śmierci nie zdoła zaufać. Smutne, ale nie mógł inaczej. Dobrze że oświadczył to jasno: koniec i nic więcej. Koniec. Ostatnie słowo zostało powiedziane. Uczucie bezpowrotnie się skończyło, bo jak zaufać drugiemu człowiekowi, skoro najbliższy oszukał ? Zwykłe pytanie rzucone w próżnie pozostawione bez odpowiedzi. Na wieki. Amen w pacierzu. Koniec.
Pozostały zbędne wspomnienia skończonego rozdziału, który przecież zamknął się z momentem poznania przepowiedni ! Dziś przerzucił kolejną stronę, zakończył obciążające znajomości. W jego życiu nie pozostało nic ze starych przyjemności, nie odnajdzie tamtych chwil. Samotny jeździec ma przed sobą tylko walkę przy której nie ma miejsca na sentymenty. Czyż los nie dał mu szansy by lepiej wypełnić powierzone zadanie ? Jeśli tak, to straszny z niego egoista. Pokrętność zdarzeń pozwoli mu skupić się na roli Białego Wojownika, nie zaprzątając głowy zbędnymi dla przyszłości rozterkami. One mogłyby tylko zaszkodzić ! Zdrowy rozsądek uśmiechał się do myśli o wolności, a serce pędziło sowimi torami pozostawiając krwawe szramy obłędu.
Sndra z rosnącą irytacją obserwowała Oscara, który swoim zwyczajem okazywania zdenerwowania i niezadowolenia chodził bez celu tam z i powrotem.
- Mógłbyś przestać ? – wypaliła w końcu. Silva nadal krążył po Tajnej Kwaterze w wieży zachodniej jakby uwaga Cooted nie dotarła do uszu.
- Oscarze, wszyscy się martwimy, więc nie nakręcaj nas. – powiedział Roze opierając się o sofę.
- Potter jest ostatnią osobą, która sobie nie poradzi w razie zagrożenia. – uspokajała Linda.
- Przeszukaliśmy Zamek, okolice Zakazanego Lasu, w Zamku Merlina byłby kilka sekund, a nie cztery godziny.
- Może o to mu chodzi ? – powiedziała Cooted podrywając się z fotela. – Jeśli specjalnie nie rzucił zaklęcia zmiany czasu, udając się nad nasze Jezioro ?
- Nie chce oglądać tych parszywych zdrajców więc udał się tam, gdzie go na pewno nie znajdą ! – wykrzyknął Rich. Travensy przytaknęła głową z umiarkowanym zadowoleniem. Gęsta, czarna mgła spowiła pomieszczenie przykrywając nastolatków, meble, plany i pozostawione mapy. Kiedy opadła zarówno mapy, plany i meble pozostały nienaruszone, zabrakło tylko garstki uczniów tak tajemniczych, że niepokonany Dumbledore nie potrafił ich przejrzeć czy okiełznać.
Potwierdzając przypuszczenia Harry stał nad brzegiem Diamentowego Jeziora. Jedno z niewielu miejsc gdzie potrafił się wyciszyć w najbardziej ekstremalnych sytuacjach, co dzisiejsze wydarzenia. Wpatrywał się w przeciwległy brzeg swojej małej nirwany gdzie teraz panował poranek. Tutaj w wyrwie czaso-przestrzennej czas biegł inaczej. Wyciągnął z kieszeni małego figurkę małego gołębia i cisnął nią z całej siły w wodę. Prezent od Hermiony zderzył się z taflą jeziora potem powoli opadał na piaszczyste dno zapomnienia. Szata przesunęła się na ręce ukazując zamaskowany znak Czarnego Miecza, który Weasley o mało nie odkrył w szamotaninie. Ręką pogładził rozcięcie z którego wypłynęła przepowiednia wiążąca go z Białym Wojownikiem do końca swoich żałosnych dni.
Zobaczył znajome twarze Sndry i Liny, które uśmiechały się ze współczuciem, oczy Oscara i Richarda pełne zrozumienia. Był w kręgu prawdziwych przyjaciół.
- Jesteśmy z Tobą – powiedziała Cooted.
- Pamiętaj o tym – dodała Linda.
- …że zawsze jest ktoś, kto na ciebie czeka – rzekł Roze.
- …komu możesz zaufać. – zapewnił Oscar.
- Wszyscy jesteśmy sami. Linda uciekła z klubu Chang, Sandra dla ślizgonów jest oderwana od slytheriunu, zachowując tylko cechy wężowców. Ja zawsze miałem wielu kolegów ale nie przyjaciół, teraz to nie ma znaczenia. Oscar trzyma się tylko z nami a ty zerwałeś z przeszłością. – powiedział Richard.
- Prawda, że nietypową jesteśmy zbieraniną ? Sami swoi. – podsumowała Linda.
- Los nie ma dla nas litości. Nigdy nie miał. – stwierdził Harry. Tak samo jak dla przodków, których manuskrypty czytał w podziemnych archiwach zamku.
- My też nie możemy jej mieć- szepnęła Travensy. Potter popatrzył jej prosto w oczy, nie rozumiejąc znaczenia tych słów.
Dochodziła druga gdy wśród zacinającej ulewy niebo rozdarła jaskrawa błyskawica, bynajmniej nie dodając uroku czarnej płachcie nieposkromionej nocnej burzy ogarniającej angielskie niebo. Albus bębnił palcami w mahoniowe biurko ale dźwięki tłumiły wodospady lejące się zaciekle z nieba, niepokorne strumienie uderzając w zamek nieludzką zaciekłością. W gabinecie było zupełnie ciemno, nie licząc pary błękitnych oczu, zupełnie nie pasujących ery w jakiej przyszło im żyć. Dumbledore sądził że w ciemności zdoła coś wymyślić lecz wkrótce dał sobie spokój.
Bał się.
Oczekiwanie na nadejście przeciwnika jest gorsze niż stanąć z nim twarzą w twarz. Wielogodzinne męczarnie psychiczne stały nie do zniesienia, szczególnie teraz gdy zniszczył swoją ostatnią deskę ratunku.
Piorun uderzył gdzieś na błoniach Hogawrtu, a światło wdarło się do gabinetu tworząc półcień staroświeckich mebli i twarzy dyrektora, w której nie trudno doszukać się lęku. Galeria cieni wstąpiła na scenę przy akompaniamencie twardych grzmotów wstrząsających zamkiem. Potem powróciła ciemność ukazująca niewyraźne zarysy. Kolejna błyskawica wykonała złowieszczy taniec na niezgłębionym sklepieniu, niegościnnym dla księżyca i gwiazd przysłoniętych monstrualnymi kłębami ciężkich chmur. Jaskrawy blask przesycony mrokiem rzucił cienie na pokój.
O zgrozo…. Jeszcze jeden cień przybył do gabinetu wraz z uderzeniem dudniącym w uszach. Ciemna postać stała na dywanie, tu w środku nocy złożyła samotnemu Albusowi wizytę, jakiej pewnie długo pamięć nie przyćmi. Półcień twarzy o złowieszczych, ostrych rysach, kamiennym wyrazie, czarnych kosmykach opadających na straszliwą, białą twarz z iskrzącymi się głębokimi studniami, w których fale nienawiści odbywały niekończący się sztorm. Posłańcowi śmierci do pełni obrazka brakowało tylko srebrnej kosy. Mimo braku atrybutu, Harry Potter mógł być śmiercią samą w sobie.
Dumbledore spuścił głowę.
- Przypuszczam, że przyszedłeś tu po wyjaśnienia.– powiedział Albus starając się zapanować nad przepełniającym go uczuciem lodu. Nie miał wątpliwości, zimny jak śmierć. Kuriozalne, ale Śmierć nie odpowiedział. Torturował go swoimi przerażającymi zielonymi oczami.
- Odebrałeś mi wszystko – wysyczał w końcu.
- Każdy ma prawo do błędów…
- Twoje życie to lawina błędów, przed którą uciekasz, ale pewnego dnia… tak, pewnego dnia dopadnie cię, bo sam ją wskrzesiłeś.
- Błędy są…
- ...popełniane przez wszystkich. Szanuję ludzi, którzy popełniają błędy i uczą się na nich a nie powtarzają w nieskończoność, jak ty. Ja także popełniam błędy największym z nich jest to, że Ci zaufałem. Wiem też, że nigdy tego błędu nie powtórzę. Historia nie uczy się na błędach, ale ludzie muszą.
- Ja przenigdy więcej…
- Doprawdy ? – jedno słowo, a zabrzmiało tak jak wtedy na Garmuld Place „Doprawdy ? ”. Było oczywistą kpiną i prześmiwstwem. Potter powoli zbliżył się do biurka niczym demon z krainy wiecznych łowów. Zielone lasery rozpruwały Dumbledorea od środka, jakby z każdej cząstki powoli uchodziło życie. Resztkami sił wcisnął się w fotel, by choć przez pryzmat nadchodzącej zagłady mógł oddalić się od oczu nawiedzających go w koszmarach sennych, od blisko szesnastu lat, gdy zobaczył te oczy po raz pierwszy.
- Ostatnie ostrzeżenie, więcej nie będzie. Piękne jest imię zemsty.
Dumbledore nie wytrzymał, przymknął powieki by nie oglądać oczu zieleni, władcy Avady Kedavry. Mijały sekundy, liczył uderzenia serca w zalewającym zamek deszczu. Gdy otworzył oczy, znów był sam w gabinecie oświetlonym groźnym błyskiem błyskawicy. Patrzył na miejsce, gdzie jeszcze przed chwilą stało wcielenie Śmierci na ziemi.
Gdzieś za oknem rozległo się ogłuszające uderzenie.
--------------------------------------------
* hormon szczęścia
** oznacza maskę jaką człowiek przybiera na użytek społeczny, kompromis pomiędzy jednostką a społeczeństwem. Człowiek nakłada maskę, czyli przybiera taką postawę, jakiej się od niego oczekuje w relacjach społecznych, rolach społecznych lub zawodowych
--------------------------------------------
Pamiętajcie że diabiliczna postawa Harrego, zoastała wypracowana przez innych ! W głębi jest nieszczęśliwy. |
|
|
magda |
Wysłany: Pon 21:27, 14 Sie 2006 Temat postu: |
|
XVI. „Pokora zdrajców
Hermiona rozglądała się nerwowo w skumulowanym gwarze uczniów. Wszyscy byli pochłonięci dyskusją o przyczynach zrujnowania pracowni eliksirów. Obróciła się kilkukrotnie, stawała na palcach by wyjrzeć dalej, ale nic. Gdzieś nad głowami uczniów rozległ się gniewny głos profesor Mc Gonagall, ale słowa opiekunki do niej nie docierały. Miała o wiele ważniejsze zadanie. Tłum ruszył w prawo, zmuszając Hermionę do przerwania poszukiwań. Bezskutecznie stawiała opór prującej przed siebie rzece ludzi, starając się iść pod prąd. Nic z tego. Ruszyła więc z innymi po schodach na górę, wciąż bacznie się rozglądając. Kiedy wyszli na szeroki korytarz tłum przerzedził się i mogła spokojnie manewrować. Ani śladu. Stanęła w miejscu rozpaczliwie rozglądając się z zaczerwienionymi policzkami, a ludzie mijali ją nie zwracając uwagi. Zawiodła.
–Hermiona ? – pojawił się Ron ze zrezygnowaną i smutną miną. Rzuciła mu przeciągła porozumiewawcze spojrzenie. Zrozumiał. Nie powiodło się.
– Nic – odparła z pozornym zwodem. Choć wmawiali sobie, że tego chcą, to w głębia duszy głośno protestowała zawodząc żałośnie. To nie oni tego chcieli, tego chciała wyższa instancja, tego żądała wyższa instancja, na którą nie mieli wpływu. Po prostu poddali się wbrew swojej woli, wbrew temu do czego dążyli, działali. Musieli działać.
– Choć, musimy mu powiedzieć – oznajmił Weasley ciągnąc Granger za ramię.
– Przecież teraz są zajęci. Ta cała afera z zawaleniem się klasy... Miną wielki zanim wszystko wróci do normy !
- Są ważniejsze sprawy niż zawalenie się klasy eliksirów. I Dumbledore o tym wie najlepiej. Zastanów się ! Poza murami Hogwartu trwa nieskończone piekło ! Harry odgrywa kluczową rolę w wojnie. Jeśli on zrobi coś głupiego, szansa na uratowanie świata zostanie zaprzepaszczona... na zawsze !
- Zamknij się albo do jutra cała szkoła będzie miała na językach sekrety Zakonu Feniksa ! – skarciła go szeptem. Wymijali uczniów w milczeniu aż dostali się na korytarz. W końcu stanęłi przed gabinetem dyrektora. Nie słyszeli kłótni ani niczego co oznaczałoby zdenerwowanie zdarzeniem z lekcji Snapea. Ron rzucił przyjaciółce ostatnie błagalne spojrzenie. Wiele by dał by być teraz gdziekolwiek indziej. Drżącymi palcami delikatnie zapukała, nasłuchując odpowiedzi w stylu „Nie teraz” „Później później...” a nie stereotypowego „Proszę” czy „Wejść”. Było lepiej niż przypuszczali – odpowiedź w ogóle nie nadeszła. Dziewczyna zapukała mocniej modląc się w duchu, żeby i tym razem nikt nie odpowiedział. Życzenie spełniło się. Z drugiej strony dostali polecenie, które trzeba rygorystycznie wypełnić. Brak Dumbledora nie poprawiał ich sytuacji. Przeciwnie – nie wiedzieli co robić.
– Pewnie poszedł na oględziny pozostałości klasy eliksirów. – westchnął Weasley z nutą ulgi.
– Otrzymaliśmy rozkaz. – stwierdziła twardo Hermiona i przygryzła dolną wargę w zamyśleniu. Niepewnie położyła rękę na klamce. Drzwi ustąpiły i gabinet dyrektora stał przed nimi otworem. Nie wahali się długo.
– Pewnie tak się śpieszył że zapomniał o zamku.-stwierdziła– Chyba nie powinniśmy...
– Dlaczego ? W końcu... Otrzymaliśmy rozkaz. – przerwał jej rozglądając się po gabinecie. Hermiona przymknęła drzwi i podeszła do biurka. Leżały na nim sterty pergaminów, pióro, niedokończony tekst urwany w pół słowa, kilka statuetek i drobiazgów. Ron z zainteresowaniem podniósł rozerwaną, czarną kopertę.
– Sprawdzimy ? – rzucił szybkie spojrzenie na drzwi, jakby sprawdzając czy ktoś na nich nie patrzy. W końcu, zakazany owoc smakuje najlepiej. Nie czekając na odpowiedź wyciągną pergamin zapisany cienkim, pająkowatym pismem.
– Zbyt niewyraźnie, nie dam rady odczytać-stwierdził mrużąc oczy.–Ale jest podpis... zaraz zaraz... Hermiona ! Choć tu szybko ! Patrz ! – wskazał podpis, który stanowił najbardziej czytelną część tekstu, a zarazem najbardziej zdumiewającą.
– Kanclerz Nekromancki ! - szepnęła Hermiona. – oni korespodują ?!
- Skąd mam wiedzieć. – stwierdził Weasley pakując list do czarnej koperty. – Coraz mniej rozumiem z postępowania Dumbledorea. Coraz więcej tajemnic. Nie podoba mi się to.
– Wojna. Dumbledore próbuje namówić nekromantów do współpracy z rasą ludzką i ministerstwem. Ron...uważaj trochę !
Czarna koperta wyślizgnęła się z ręki Weasleya i upadała tuż obok świstka pożółkłego pergaminu, który mizernie prezentował się na dywanie.
– Zobacz ! Dziewczyna podniosła zapisany fragment kartki i obróciła w palcach. Było to wypłowiałe zdjęcie trójki młodzieńców, chyba kończyli już szkołę. Dwóch z nich to na pewno bliźniacy, ale kim był trzeci ? Rysy twarzy jakby znajome i włosy takie swojskie. Gdzieś już go widzieli. Granger obróciła fotografię, z tyłu było kilka słów napisanych w pośpiechu.
„Dla przyjaźni, która nie pozna granic. Zawsze sobie oddani : Andrew Grindelwald, Albus Dumbledore i Aber Dumbledore. Przyjaciele na zawsze.”
– Grindelwald i Dumbledore ? –wykrzyknął Weasley.–Przyjaciele ? Absurd !
Hermiona pokiwała głową w milczeniu, w co najmniej dziwnym milczeniu. Milczeniu nietypowym dla Hermiony Granger. Grindelwald jest przodkiem Harrego. Harry ma na kłońcie przepowiednię o walce z Voldemortem. Voldemort boi się tylko Dumbledora. Dumbledore przyjaźnił się, ale potem zabił Grindelwalda. Grindelwald jest przodkiem Harrego... Wróciła do punktu wyjścia. Góry pogmatwanych informacji. Trudno odróżnić co jest snem a co jawą. Niby wszystko pasuje do siebie, ale brakuje ogniwa, elementu, który mógłby to wszystko zespolić, dopełnić informacji. Przyjaciele na zawsze... to zdanie wypełniło jedną lukę w jej umyśle, ale w efekcie domina, uwolniło masę nowych wątpliwości. Czy Andrew na pewno był winny ? Przecież Dumbledoer nie zabiłby człowieka nie mając całkowitej pewności. Prawda ? Ale skoro nawet nieomylny Dumbledore popełnia błędy, czy mógł się wtedy pomylić ?
– Coś się musiało stać. – powiedziała grobowym tonem. – Coś bardzo złego inaczej by...
-...co najmniej do przyszłego tygodnia. Miała dużo szczęścia że Severus zareagował tak szybko i ...- Głos profesor Mc Gonagall przebił aurę rozważań niczym grom z jasnego nieba. Z korytarza prowadzącego do gabinetu dobiegły ich kroki kilu osób. Hermiona szybko rzuciła zdjęcie na podłogę. Weasley pośpiesznie odłożył czarną kopertę na stół w chwili gdy do gabinetu wkroczył sam Dumbledore, Mc Gonagall i Snape. -...doprawdy powikłania byłby...- urwała w pół zdania. Widok uczniów w krępujących sytuacjach był rutyną jej zawodu. Jakby mało było urwania głowy z powodu wypadku w lochach, to jeszcze w gabinecie przełożonego są osoby, których bynajmniej nie powinno tam być. -...nie do pomyślenia. – dokończyła. Rozpoczęła nową myśl– Nie do pomyślenia, żeby studenci przebywali w tym miejscu bez wiedzy dyrektora ! Słucham ! Co macie do powiedzenia. – zażądała szorstkim głosem, zdradzającym że jej stan psychiczny przekroczył krytyczny moment dawno temu.
– Profesor Dumbledore kazał nam... myśleliśmy że...- jąkała się Hermiona, ale Albus przyszedł jej z pomocą.
– Spokojnie, Panno Granger. Minerwo, Panna Granger i Pan Weasley przyszli tu, tak jak prosiłem, w sprawie Harrego. – oświadczył mocno. Minewra odchyliła do tyłu głowę.
– Rozumiem...Panno Granger. Proszę mówić. Mamy niewiele czasu.–zezwoliła bezbarwnie. Tak bezbarwnie jak tylko jej pedagogoczny talent aktorski pozwolił. Krok Albusa podjęty w sprawie Harrego był jednym z długiego pasma błędów dyrektora. Błędów, kłamstw i wielkich pomyłek które zaciskały wokół niego swój złowieszczy krąg. Pewnego dnia krąg się ujawni, a wtedy zemsta dosięgnie szczytu Dumbledorea i zepchnie go w przepaść, na samo dno. Albus sam sobie związał ręce.
– Gdzie był ? Gdzie poszedł ? – zwrócił się Albus do uczniów. Machnął krótko różdżką i drzwi zatrzasnęły się a zamek w drzwiach wydał charakterystyczny dźwięk. Hermiona unikała wzroku dyrektora.
– Śledziliśmy go, tak jak pan kazał w takich sytuacjach. – powiedziała z wyrzutem. – W zamieszaniu straciliśmy go z oczu. Zniknął gdzieś w tłumie. Albus splótł palce na plecach w zamyśleniu.
– Kiedy ostatni raz go wiedzieliście ? Który moment jest pewny ?
– Na pewno w pracowni eliksirów.- odpowiedział Ron.
– A później ? Przy ewakuacji ? Ron i Hermiona spojrzeli po sobie.
– Była panika, klasa się waliła, pył i krzyki, trudno kogoś rozpoznać w takim chaosie.- stwierdziła ostrożnie Hermiona.
– Czy widzieliście jak Harry wychodzi z walącej się klasy eliksirów ? Tak czy nie ? – zapytał z naciskiem.
- Nie – mruknął Ron. – Czy był przed klasą, kiedy wszyscy uciekli ?
- Nie jestem pewny...ale można wypytać innych....
– Dobrze wiesz Weasley że nie możemy biegać po wieży gryffindoru i wołać, czy ktoś widział Pottera ! Odprawią Cię wprost do twojego cudownego przyjaciela.–warknął zgryźliwie Snape.
–Czyli ostatni raz widzieliście go w klasie ? –powtórzył Albus. Przytaknęli. Dyrektor przeszedł przez pomieszczenie i zatrzymał się przy oknie. Zapadł w głęboką zadumę. Może i był stary, może i był naiwny, może i popełniał błędy i głupoty, ale intelektu mu nie brakowało.
– Pani profesorze.... sądzi Pan że Harry mógł zostać pod...tymi gruzami.... ? – wyjąkała Hermiona łamiącym się głosem.
– Niewykluczone, Panno Granger. Nie zrobiliśmy jeszcze dokładnych oględzin, choć wydaje się mało prawdopodobne aby ktoś zginął.
– Sądzi pan że Harrymu coś się stało ?! – wypalił Ron. Dumbledore westchnął.
– Jesteś zbyt pedantyczny, Albusie i zbytnio przewrażliwiony na punkcie Pottera. – skomentował Severus.
– To że żadne z nas go nie wiedziało, nie znaczy że jest w niebezpieczeństwie. Pewnie kręci się gdzieś po szkole.
– Sam ? Bez was ? – zauważył podejrzliwie dyrektor.
– Właściwie... to byliśmy tak zajęci pana rozkazem... pewnie nas szuka – stwierdził Ron.
– Do czego zmierzasz, Albusie ? – spytała Mc Gonagall
– Upadek tablicy pociągną serię niefortunnych zdarzeń. Co Potter ma wspólnego z tą katastrofą ?
- Mam podejrzenia łączące Harrego z wypadkiem na lekcji. Tablica upadła na podłogę sama z siebie ? Mało prawdopodobne. Uderzenie tablicy było na tyle silne, żeby powalić ciężki regał z eliksirami? Wątpię. Od wybuchu mieszanki szkolnych zapasów eliksirów, mógł uszkodzić się ciężki, kamienny sufit ? Niemożliwe.
– Podejrzewasz propagandę ? -rzucił ostro Snape.
– Tak, Severusie. Ktoś maczał w tym palce. Do tego potrzeba odpowiednich środków. Konkretnie: magii bezróżdżkowej. Znam jednego człowieka, który potrafi czarować bez różdżki. Harry Potter.
– Dlaczego Harry miałby to zrobić ? –wyjąkała Hermiona.
– Nie mamy motywu, ani dowodów, ani pewności. Lecz wszystko wskazuje że Harry to zrobił. Dlaczego ? Nie wiem, Panno Granger. Co raz mniej o nim wiemy. Wy będziecie musieli znaleźć odpowiedź ma to pytanie. Motyw jest tu kluczem. Wasze kolejne zadanie. Oprócz obserwacji, będziecie go nadal śledzić, gdyby wydarzyło się coś szczególnego. Musicie dowiedzieć się więcej. Macie możliwość zbliżenia się do niego. Zachowajcie całkowitą dyskrecję. Harry nie jest głupi. Z pewnością już zauważył że coś jest nie tak. W razie wpadki, może użyć leligmancji a wtedy stanowić dla was zagrożenie. Wiemy, na co go stać. Kiedy rozwścieczony lew w furii traci nad sobą panowanie, nie zważając na nic atakuje rozrywając ofiarę na strzępy i namiętnie pastwi się nad szczątkami. Takie są lwy i taki może okazać się Harry. On nie może odkryć, że go szpiegujecie. Ja sam nie mogę poznać jego sekretów. Jego umysł jest dla mnie zamknięty.
– Szpiegujemy naszego przyjaciela. – mruknęła żałośnie Hermiona, rozpaczliwie ciągnąc kosmyki brązowych włosów. – Kiedyś na pewno się wyda, i co wtedy ? Harry nam nie przebaczy !
- To konieczność, Panno Granger. Nie robimy tego dla własnej przyjemności ! Rozmawialiśmy o tym ! – ostro uciął dyrektor. –Panie Weasley, dla pana mam zadanie specjalne. – rzekł Albus kątem oka zauważając Granger, która bladła z każdą sekundą. Nie słuchała poleceń Dumbledora wydawanych Ronowi.
Hermionie przez myśl przebiegło zdanie, które napisała w liście do Harrego „Dla naszej przyjaźni.” A później postać małego gołębia troskliwie zamkniętego w dłoni. Przypomniała sobie wzruszenie jakie ją opanowało, gdy Harry im przebaczył i zaufał. Na koniec powróciły słowa trójki przyjaciół z przed wielu lat. Słowa spisane na fotografii spoczywającej i zapomnianej gdzieś na dywanie. Stare, wypłowiałe i martwe wyrazy, nie mające w tej chwili żadnego znaczenia, prócz przykrych wspomnień : „Dla przyjaźni, która nie pozna granic. Zawsze sobie oddani. Przyjaciele na zawsze.” A jednak przyjaźń poznała granice bezgranicznej przyjaźni. Grindelwald był tak zły, że trzeba było go zabić. Ale czy na pewno on? Czy na pewno Andrew był winny ? A ich przyjaźń ? Czy jeśli stanie się „coś złego”, czy przełamie łączące ich uczucia ? Znów miała wątpliwości. To co mówił Potter miało sens. Dyrektor popełnił stanowczo za dużo błędów. Być może zabicie Andrewa wywołało lawinę zdarzeń, których efekty widać dziś jak na dłoni. Jedna decyzja pociągnęła za sobą dziesiątki innych, za które teraz cierpi Potter. Na niej i na Ronie, Dumbledore wymusił posłuszeństwo i zdradę przyjaciela. Kolejny błąd, za który nie zapłaci. Przez tę pomyłkę to Hermiona i Ron będą płakać a nie Albus.
Już wkrótce stanie się „coś złego” i Granger wiedziała co. Z pewnością, nie wyniknie nic dobrego.Wkrótce Harry dowie się o zdradzie. Wkrótce nastąpi rozłam. Wkrótce ostatnia więź łącząca Pottera z Zakonem Feniksa zostanie zerwana.
Nie wytrzymała tylu emocjii.
Zemdlała.
Kiedy zamknął drzwi za Minewrą lewitującą ciało Grenger do skrzydła szpitalnego, został sam w gabinecie. Oparł się o framugę i przymknął oczy. Albus wiedział co go teraz czeka i jak przypuszczał napełniło go to straszne, tak dobrze już znane uczucie zwiastujące niewyobrażalną mękę. Uczucie że nie jest sam w pomieszczeniu. Ledwo zdążył różdżką zamknąć okno, by nikt nie usłyszał jego krzyku. Ostry ból przeszył klatkę piersiową napełniając każdy nerw do granic możliwości. Rękami nacisnął żebra, ale – jak zwykle – nic to nie dało. Zacisnął zęby, powstrzymując wrzask, który w końcu wyrwał się z gardła. Zgiął się w pół i upadł na podłogę szamocząc rozpaczliwie. Ból. Nie umiał się doń przyzwyczaić, bo za każdym razem był silniejszy. Każdego dnia, gdy Hermiona i Ron składali raport z poczynań Harrego. Co najdziwniejsze, jeszcze nic podejrzanego nie odkryli. Na razie cierpiał na próżno. Znów krzyknął. Strażnicy Pottera nie próżnowali. Za każdym razem, bolało mocniej, dłużej i więcej. Jak tak dalej pójdzie to któregoś dnia go zabiją, rozerwą żebra i wyrwą mostek. Przetoczył się po dywanie wijąc i krzycząc. Jakby sieć przewodząca ból rozpościerała się w piersiach. I kiedy już sądził że to się nigdy nie skończy, że ból będzie trwał wiecznie. Wszystko ustało. Leżał bezsilnie na ziemi próbując złapać oddech. Przymknął powieki starając uspokoić. Krew w klatcepiersiowej wciąż gwałtownie pulsowała. Osaczony duchami przodków, które mściły się za Harrego. Ale Dumbledore chciał dobrze. Mogą go katować ile chcą, on musi poznać sekrety Pottera i przejąć kontrolę. Nie podda się!
Harry Potter. Jakaż przepaść ich dzieliła ! Powstała tak nagle jak przy trzęsieniu ziemi. Dla Albusa to był moment. Lata temu wiedział, że jeśli zdobędzie zaufanie i miłość Harrego, ten nie będzie groźny. Grunt to utrzymać te więzy, a on je przerwał. Teraz Harry czuł tylko czystą nienawiść. Nienawiść, jaką żywił do samego Voldemorta. Nienawiść, jakiej Dumbledore od lat się bał. Co za ironia losu że właśnie zabójcy Andrewa przypadła w udziale opieka nad jego prapra wnukiem !
Harry Potter. Jedyny, którego zawsze się bał.
Ciężko podniósł się z podłogi i jęknął jeszcze raz. Jego uwagę przykuła fotografia, z której uśmiechało się trzech najlepszych przyjaciół, wśród nich on sam. Dziwne. Widział ich dokładnie... zbyt dokładnie. To było najbardziej niepokojące. Zdjęcie leżąło na dywanie i widział zdjęcie od właściwej strony. Od strony obrazu.
Pokręcił głową z dezaprobatą i skreślił ostatnie zdanie, którego atrament jeszcze lśnił świeżością. Zmierzył tekst krytycznym spojrzeniem zaciskając pięści. W końcu puściły mu nerwy. Chwycił pergamin i potargał z nadzieja, że ulży swoim napiętym nerwom. Nie dało to upragnionego efektu, a wręcz przeciwnie. Złość i irytacja owładnęły nim całkowicie. Musiał to w końcu przyznać, w negocjacjach był beznadziejny. Beznadziejnie beznadziejny. Jego wzrok padł na zamkniętą w czarnej kopercie zgryźliwą odpowiedź od Kanclerza Nekromantów. Pod nią leżał list od Elfickiego Ministra Kontaktów Zagranicznych i Międzyrasowych, który również odmówił współpracy z Ministerstwem Magii. Ponoć na polecenie samego Premiera Elfów. Rada Druidów jednogłośnie stwierdziła że propozycja Konta ich nie interesuje. Może gdyby w śród Druidów nie panowała oligarchia, obywatele sprzeciwili by się. Knot szczerze w to wątpił. A nekromanci ? Oni mają swój świat, którym rządzi dyktator. Bezwzględny tyran. Kanclerz był prawą ręką przywódcy nekromantów, wiernym na każde skinienie. Szamani kompletnie zbagatelizowali list Korneliusza, nie uraczywszy nawet odpisać. Pozostali jeszcze Wojownicy Zniszczenia, ale nie wiedział jak się z nimi skontaktować. Przetrząśnięto bibliotekę Ministerstwa Magii i powołano specjalną komisje, która miała się zająć tematem Wojowników. Jednak do tej pory znaleźli tylko ogólnikowe informacje, które nie wnosiły niczego nowego do sprawy. Minister Magii westchnął głęboko sięgając po kolejny pergamin z nadzieją, że zdoła napisać coś sensownego do Premiera Elfów.
Drzwi otworzyły się z rozmachem i do gabinetu Knota wpadła zdyszana Dorothea Neriett, sekretarka głównodowodzącego Brygady Uderzeniowej. Miała wypieki twarzy i z trudem łapała powietrze. Korneliusz wstał widząc Neriett w takim stanie.
-…co ?
- Śmierciożercy zaatakowali, Panie Ministrze – wydyszała.
- Śmierciożercy ?! Przecież był spokój, jak dostali po łapach ! – wykrzyknął Knot. – A Wojownicy ? – dodał z nutką nadziejni – Zjawili się ?
Twarz Dorothey spoważniała.
- Tak, dlatego Charles przysłał mnie do Pana. Wysłano już ekipę do Sidmary, gdzie nastąpił atak. Prosi o bezzwłoczne przybycie na miejsce. Uważa, że powinien Pan to zobaczyć.
Charles Bemars rozglądał się po rynku Sidmary z dziwnym zadowoleniem. Na budynki nałożono zaklęcia, okna i drzwi były zamknięte na cztery spusty oraz zabarykadowane. Jedynie ekipa z Ministerstwa Magii krzątała się po placu pobojowiska. Wszędzie błyszczały flesze aparatów fotograficznych. Słychać kłótnie wezwanych na miejsce specjalistów i czuć atmosferę egzekucji jaka się tu odbyła. Uwagę Dowódcy Brygady Uderzeniowej skupiła na sobie zbliżająca się postać Korneliusza Knota.
- Bemars, co do… ?- urwał minister spoglądając na to, co pozostało z śmierciożerców. Przed nim widniała góra zmasakrowanych ciał, dookoła walały się ohydne ludzkie wnętrzności, kawałki rozdartych mięśni, oderwane części ciała, ręce, nogi, płaty skóry. A wszystko ociekało krwią, wodą i innymi płynami. Całość już zaczynała gnić i śmierdzieć. Co najmniej setka poległych śmierciożerców. Setka ludzi, którzy ponieśli okrutną karę za swoje przewinienia. Ile pozostało z ich wiernej służby swojemu panu ? Upokorzenie, ból i śmierć w męczarniach. Tak, oni na to zasłużyli, Kont był pewien. Sami zabijali, torturowali niewinnych. A teraz ich pozostałości zostały porzucone jak góra śmieci. Minister w przypływie nudności chwycił się za żołądek a drugą dłonią przykrył usta, żeby nie zwymiotować.
- Na Merlina…. Co tu się stało ? - wyszeptał czując sensacje żołądkowe.
- Słabe nerwy, co ? – zakpił Charles zerkając na Konta katem oka. Konta naszła myśl, że nigdy nie lubił Bemarsa.
– Wyjaśnij to ! – wykrzyknął niecierpliwie Korneliusz, odsuwając się jak najdalej. Auror wciąż stał niewzruszony.
- Wojownicy Zniszczenia, oczywiście. – powiedział zdawkowanie, zdawało się że bawi go przerażenie ministra – Zdaje się że przybyli tu jeszcze przed ludźmi Czarnego Pana – ciągnął. Z satysfakcja odnotował że Knotowi zbiera się na wymioty – Mugole prawdopodobnie są uśpieni i zamknięci w domach. Ochraniają je dodatkowo zaklęcia. Wojownicy zapędzili śmierciożerców na środek placu i wykończyli ich starożytnymi zaklęciami, może coś z czarnej magii. Potem zostawili nam wielki bałagan do posprzątania ale i mały prezent. – uśmiechnął się tajemniczo.
- Mów jaśniej. – jęknął Korneliusz odwracając wzrok od góry rozszarpanych szczątków ludzkich. Bemars wyciągnął z kieszeni worek foliowy, był w nim niewielki sztylet. Promienie popołudniowego słońca odbiły się od srebrnej płaszczyzny ukazując dwa wygrawerowane słowa „Wojownicy Zniszczenia”.
- To oni. – szepnął Charles z szaleńczym błyskiem twarzy. – Zostawili to dla nas.
- Dlaczego ? – spytał ostrożnie Kont przyglądając się bacznie podwładnemu.
- W tym sztylecie tkwi odpowiedź na twoje pytanie. „Dlaczego ?” – odparł pochłonięty euforią.
– Bemars, spokój. – skarcił go Knot, ale Charles go ignorował.
- Ile ja bym dał, żeby wiedzieć... Jakie skrywasz sekrety, szlachetny sztylecie ? Jaka moc w sobie kryjesz ? Co chowasz przed mną ? Wskaż mi drogę, bym do ciebie dotarł. Ukaż swą moc !
Wyglądał jak w transie wpatrując się w srebro. Jakby jego pragnienia, myśli i marzenia przeniosły się do rzeczywistości, tak sztylet rozbłysnął światłem. Korneliusz rozwarł usta ze zdziwienia a jego ramiona opadły. Bemars z ekstazą wymalowaną na twarzy spoglądał na nóż, który powoli uniósł się w powietrze i zawirował wokół własnej osi. Oniemiali pracownicy z Ministerstwa zamarli w różnych dziwnych pozycjach bo ich uwaga skupiła się tylko na magiczności promieniejącej od sztyletu. Niewidzialne bariery chroniące budowle, zamigotały i znikły a zamki w drzwiach i oknach, ustąpiły. Nóż zawisł nieruchomo a potem, pchnięty magiczną siłą, spadł wbijając się ostrzem w ziemię. Charles wydał dźwięk ekstazy i wziął obiekt westchnień.
- Pomyśleli o wszystkim. – mruknął z zadowoleniem obracając nóż w palcach. – Mięliśmy spory kłopot z tymi barierami i zamkami. Starożytne zaklęcia to nie zabawa.
- Świetnie. Wiesz co macie robić. Przyślij mi na juto raport.- rozkazał Knot odchodząc. Starannie ominął głowę jakiegoś nieszczęśnika i jęknął z obrzydzeniem. – Ja muszę załatwić kilka spraw.
- Uciekasz, Knot. – mruknął Charles z satysfakcja.- Ucieksz od tego czego się boisz.
- Czego chcesz ? – warknął Korneliusz. – Ja nie jestem od…
- Czarnej roboty ? Tak, od tego jestem ja, tyle że ty nie zasłużyłeś na swoją posadzkę. Starzejesz się Kont.
– Co sugerujesz ? – sykną minister przez zaciśnięte zęby. Bemars zawsze go irytował. - Popatrz na siebie, jesteś wrakiem. Nie potrafisz podjąć żadnej decyzji bez konsultacji z Dumbledorem, ani zaparzyć kawy nie wołając sekretarki. Boisz się Voldemorta i jak dziecko zamykasz się w swoim bezpiecznym gabinecie skąd sterujesz całym ministerstwem wydając polecenia, zagrzewając ciepłą posadzkę. Czasy się zmieniają i potrzebny nam jest minister, który stanie twarzą w twarz z niebezpieczeństwem. Taki, który potrafi zwyciężyć !
- Daruj sobie Bemars, wszyscy wiedzą że najchętniej sam zająłbyś moje stanowisko. – wycedził minister mrużąc oczy. Jak on go nie znosił. Żałował że dał się wciągnąć w te słowne potyczki ale nie mógł się już wycofać, by nie stracić twarzy.– Nigdy się z tym nie kryłeś.
- Nie masz pojęcia co się dzieje za murami ministerstwa. Nie wiesz co to znaczy śmierć, nie znasz jej. Ja muszę spotykać ją codziennie. Zbrodnie, mordy, ataki, tortury są dla mnie chlebem powszednim. Ale wychodzę z ukrycia i stawiam im czoło, a nie chowam się za plecami silniejszych ode mnie. Ty tego nie umiesz. Wszyscy to wiedza łącznie z Tobą. Jesteś słaby. Aluzja dawno znikła i pozostał bezradny Minister Magii, który boi się kiwnąć placem. Społeczeństwo to wie i ci nie ufa. – zakończył. Korneliusz czuł gotującą się złość. Jego twarz płonęła czerwienią a żyła przy skroni pulsowała niebezpiecznie. Miał już tego serdecznie dosyć !
- Chcesz mnie zdyskredytować ? – rzekł ledwo powstrzymując się przed krzykiem. - Nie musze – odparł spokojnie Charles. - Wyborcy to zrobili za mnie.
- Tak łatwo się mnie nie pozbędziesz, Bemars. – rzekł plując śliną.
- To kwestia czasu, aż odwołają Cię ze stanowiska. Jesteś skończony, Knot. – oświadczył z zadowoleniem auror. Ręka Korneliusza skierowała się do kieszeni z różdżką, ale zatrzymało go pogardliwe spojrzenie Bemarsa. Przypomniał sobie, kto przed nim stoi, więc prychnął i odszedł. Ledwo przekroczył granicę pola antydeportacyjnego, gdy usłyszał triumfalny ryk:
- Jesteś tchórzem, Knot ! Zawsze tak było i zawsze tak będzie !
Teraz w zaciszu skrzydła szpitalnego wszystko mógł spokojnie przemyśleć i zrozumieć. Zrozumieć rzecz tak oczywistą ! Przez wielkie okna wpadały ciepłe promienie wrześniowego słońca. Delikatnie omiotły przymknięte powieki nieprzytomnej Hermiony. Ron siedział przy jej łóżku kiwając się jak w chorobie sierocej. Nikt, nawet pielęgniarka nie zakłócała ich spokoju. Krótko określiła przyczynę omdlenia Granger: zbyt duża presja otoczenia. Podała kilka eliksirów i wyszła pozostawiając Weasleya ogarniętego zadumą. W gabinecie dyrektora zdarzyło się zbyt wiele, by wtedy do niego dotarło. Bystry umysł Hermiony błyskawicznie złożył puzzle w obraz. W przerażający obraz niedalekiej, wręcz bliskiej przyszłości. Przyszłości która zrodzi się z przeszłości. Przeszłość... zdjęcie trójki przyjaciół, potężnych magów... było tak oczywiste. Zwiastowanie przysłane przez los. Wielka i wspaniała przyjaźń trójki młodych ludzi, która zabiła dwoje z nich, a trzeciego sprowadziła na złą drogę. Czy i oni tak skończą ? Czy ich „wielka i wspaniała przyjaźń” obróci się w bezwartościowy proch ?
Dumbledore zmusił ich do szpiegostwa, ale czy tym razem Harry przebaczy starym przyjaciołom ? Tak jak wtedy, gdy nakazano im milczeć na Garmuld Place ? Znaleźli się w płonącym domu z którego nie ma wyjścia awaryjnego. Mogą uciekać ile chcą ale ogień w końcu ich dopadnie i niemiłosiernie zabije. Dumbledore sam podjął decyzję o ukryciu prawdy za kurtyną kłamstwa. Potter nigdy mu nie wybaczy. Lupin został wyciągnięty podstępem, nie wiedział o tajemnicach dyrektora. Jednak zawinił, bo zgodził się na małe kłamstwo. Najgorsze jest to że nie ma „małego kłamstwa”. Jest tylko kłamstwo. Ohydne, nieuczciwe, fałszywe, niedopuszczalne i godne najwyższej pogardy kłamstwo. Remus tego nie rozumiał. Zgodził się kłamać. Harry mu nie wybaczył.
Weasley ukrył twarz w dłoniach. On sam i Hermiona. Zostali zmuszeni do szpiegowania przyjaciela. Czy mogli nazywać siebie przyjaciółmi ? Byli tylko zdrajcami potępionymi przez los, a wkrótce i przez Harrego. Długo się opierali rozkazowi dyrektora. Długo walczyli z narzucaną im wolą. Przegrali. Nie potrafili się opierać. Być może wiele lat temu Albus nie wiedział że skrzywdzi Pottera, być może Lupin przepisując testament Syriusza nie zdawał sobie sprawy ile to dla Harrego znaczy. Być może na początku nie uświadomili sobie że robią źle. A Ron i Hermiona rozumieli to od początku. Wiedzieli że kiedyś świat się dowie. Wiedzieli że prawda ujrzy światło dzienne. Wiedzieli że Harry nigdy im nie przebaczy. Przyjaźń popadnie w nicość a najpiękniejsze wspomnienia staną się nieskończonymi koszmarami. Wiedzieli i nic nie mogli na to poradzić. Nic. Bezradni. Bezradni i potępieni. Już wkrótce, już niedługo. Kiedy z bólem w sercu wykona kolejne podłe polecenie Dumbledora...
Ron liczył już dni i godziny do końca cudownej znajomości. Spadał w mroczną otchłań, nie miał ochoty krzyczeć, ani płakać. Chciał tylko przestać istnieć i móc więcej nie cierpieć i nie zadawać cierpienia. Poczuł troskliwy, emanujący ciepłem i miłością dotyk na ramieniu. Ginny ? Kochana siostrzyczka, taka głupiutka nie znająca życia. Ona nie wie i nie zrozumie. Ona nie może się dowiedzieć. Nikt nie może się dowiedzieć. Ale już niedługo dowie się Harry i będą straceni i nic nie mogą na to poradzić.
– Ron ?
Weasley gwałtownie poderwał głowę. Jego wzrok napotkał oczy. Patrzyła na niego ukochana śmierć.
–Co się stało Hermionie ? – zapytał Harry. Weasleyowi odjęło mowę. Potter patrzył na niego tak przyjaźnie, życzliwie, ciepło i ufnie... już niedługo to straci. Straszliwe zielone oczy spoglądały ciepło ale jakoś dziwnie (smutno?). Czy on mógł... domyślać się ?
– Zemdlała – wymamrotał nie odrywając od niego pilnego wzroku.
– Pomfery powiedziała że nic jej nie będzie.
Potter usiadł naprzeciw niego, po drugiej stronie łóżka uśmiechając się delikatnie, z ciężarem i jakoś sztucznie szczęśliwie.
– To dobrze – powiedział spokojnie Potter.
Jednak kilkanaście godzin spędzonych nad Diamentowym Jeziorem poskutkowało. Tam w idyllicznej atmosferze osiągał swoją niezależną nirwanę. Wojownicy dużo lepiej znieśli drugie starcie z losem. Grali na jasnych zasadach – zabić. Nie bezmyślna śmierć dla każdego, a „krwawa sprawiedliwość” jak głosiła przepowiednia. Przedwieczna Przepowiednia, Przysięga Duszy i Reguła Jedności, trzy zasady wiążące ich z przeznaczeniem. Przeznaczenie było wrogiem numer jeden, z którym nie mogli walczyć. Największy wróg, któremu musisz się poddać, nie możesz się przeciwstawić ani stawiać bezsensowny opór.
Miał szczęście że poznał Weasleya, którego wierność i lojalność bardzo cenił. Potter wiedział że na niego zawsze może liczyć. Ron nigdy by go nie sprzedał, nie zdradził. Ale siedział jak struty, pogrążony w ponurych myślach. Od przyjazdu do Hogwartu coś było nie tak. Przyjaciele zachowywali się dziwnie, lecz Harry nie wypominał im tego wiedząc, że sam ma kilka nowych „dziwactw”. Jednak jeszcze nigdy Weasley nie wyglądał tak źle, jak teraz. Hemiona ? Właściwie dlaczego zemdlała ? W obecnym stanie od Rona nic nie wyciągnie. Martwił się o przyjaciółkę ? Czy tylko ? Harry nie wiedział.
Ile Harry mógł podejrzewać ? Ukradkiem zerknął na niego jakby szukał odpowiedzi, ale zaraz opuścił wzrok. Nie potrafił się przemóc i spojrzeć mu w twarz z czystym sumieniem. Topił się w odmętach marznącego wstydu i porażki. W twarz pełną bólu i cierpienia, gdzie łzy wyżłobiły swoje stałe koryta. A on, największy przyjaciel pchnie go jeszcze niżej. On, największy przyjaciel uderzy leżącego. Dokona zdrady. Już dokonał. Nawet nie wiedział ile rzeczy dotknęło Pottera ? Śmierć Syriusza, zbrodnie dyrektora, oszustwo Lupina i Zakonu Feniksa, przepowiednia Trelawney. i wojna, na której czelne powinien stać u boku Dumbledora. Taka przynajmniej była wizja Albusa. Czego o Harrym nie wiedział ? Diggle miał rację, jest coś o czym nie wiadomo i nie chodzi tylko o Dumbledorea.
Lojalność to podstawa. Z początku bał się trochę, że Weasley i Granger ulegnom naciskom Dumbledorea i Zakonu Faniksa. Ale oni trzymali się dzielnie ! Ron był wobec niego w porządku a Harry wiedział że kiedyś powie jemu i Hermionie o drugiej przepowiedni. Im może powiedzieć, zaufać. Nie powinien się z tym spieszyć. Wszystko musi się ustabilizować. Czy nie uznają go za potwora ? Zabić jednego bydlaka to jedno, ale zabić setki...może nawet tysiące istnień ? Czy to można wytłumaczyć i zrozumieć ? Czy może wymagać od przyjaciela, że ten zrozumie, skoro sam Potter nie rozumiał ?
O ironio nad ironiami ! Teraz obaj mieli swój wielki sekret. To cud, że Harry jeszcze nie odkrył ich tajemnicy. Mógł użyć leligmencji. Oznacza to, że on i Hermiona są narażeni na silną penetrację umysłu w każdej chwili, każdego dnia, przy każdej rozmowie, każdym spotkaniu, każdym spojrzeniu, zawsze. W każdej chwili wszystko może się wydać. Nic dziwnego że Grenger nie wytrzymała życia w ciągłym stresie. On sam ledwo się trzymał. Dlaczego Potter tego zrobił, skoro przerażająca prawda jest na wyciągnięcie ręki ? Może zrobił i ukrywał prawdę ? Nie, to nie w jego stylu. A jeśli teraz to robi ? Ma idealne warunki do przemaglowania wspomnień Rona. Jeśli słyszy wszystkie jego myśli ? Znów na niego spojrzał. Harry uśmiechnął się lekko, ale był to raczej grymas rozpaczy niż radość. Boże, czy on wie ?
Potter nie wiedział. Nie wiedział jak powiedzieć o przepowiedni. Nie wiedział jak pomóc przyjaciołom. Sandra namawiała go do użycia leligmencji. Mógłby bez problemu dowiedzieć się co trapi Rona i Hermionę, choćby teraz. To takie proste i oczywiste...
Stop !
Nie wolno mu naruszać prywatności Weasleya ani Granger ! Jeśli będą chcieli jego pomocy, wtedy sami powiedzą. Ale dlaczego jeszcze mu nie powiedzieli ? Czy też mieli problem, którego on, Harry, mógłby nie zrozumieć ? Westchnął w duchu. Rozluźnił się trochę i zdjął nieprzenikliwą maskę. Pozwolił sobie na szczery uśmiech cierpienia. Ron i Hermiona są godni zaufania.
Tak siedzieli w kompletnej ciszy naprzeciwko siebie bijąc się z czarnymi myślami. Po kilku godzinach drzwi otworzyły się i w skrzydle szpitalnym pojawił się Sandra. Skutki walki wciąż odbijały się na jej przygaszonej twarzy.
– Wszędzie Cię szukam. – mruknęła z rozdrażnieniem do Harrego. Ron zbyt pochłonięty sowimi myślami zrobił nieokreśloną minę. Chyba jeszcze nie wrócił do rzeczywistości. Cooted obeszła Weasleya i łóżko stając tuż przy Potterze. – Rich organizuje partyjkę brydża, przyłączysz się ? – zapytała. Katem oka zobaczył jak Sandra ukradkiem wrzuciła mu do kieszeni zwitek pergaminu. Dłonią wykonała prawie że niedostrzegalny gest przeczenia. Harremu to w zupełności wystarczyło. Zresztą i tak nie miał zamiaru zostawić Rona nad nieprzytomną Hermioną.
– Nie. Lepiej ty zagraj. Mnie brydż nie podchodzi. – odparł. Cooted wzruszyła ramionami i wyszła rzucając przelotne spojrzenie Granger.
– Co się stało Hermionie ? –zapytała stając w progu. Zdanie nie przez przypadek skierowała do Rona. Ten, zapomniawszy na chwilę o wszystkim, spojrzał na Harrego, który milczał z nadzieją że Weasley odpowie.
– Hermiona...eeee....ona....zasłabła. – odparł zdziwiony nie samym pytaniem, ale faktem, kto pytanie zadał i komu je zadał. Gdy Cooted wyszła, do Rona powtórnie ogarnęły ponure przemyślenia. Upewniwszy się że Ron na niego nie patrzy. Pochylił się nad krótkim tekstem autorstwa Oscara:
„Ministerstwo dowiedziało się o akcji WZ. „Prorok Codzienny Wydanie Specjalne” szaleje. Żaden nauczyciel z Dumbledorem na czele nie zjawił się na kolacji. Zejdź z Ronem do Wilekiej Sali. Trzeba się pokazać. Pamiętaj że potencjalnie, wy nic nie wiecie."
– Ron, choć, trzeba zejść na kolację. Jesteś zmęczony i musisz odpocząć. – powiedział Harry pomagając wstać przyjacielowi. Obaj ruszyli do wyjścia. Weasley ostatni raz rzucił przelotne spojrzenie na Granger. Siedząc w skrzydle szpitalnym niewiele myślał o dziewczynie. Jego myśli krążyły tylko wokół postaci Harrego i przyszłości. Na spokojnie przemyślał wydarzenia. Potrzebował spokoju, przerwy na refleksję co wpędziło go w dołek. Wyglądał jak narkoman po miesiącach dawania sobie w żyłę. Był blady, miejscami siny, miał cienie pod podkrążonymi oczami. Głodny i wyczerpany, psychicznie i fizycznie. Potter wziął go pod ramię i ruszyli pustymi korytarzami. Ron snuł się jak duch podtrzymywany przez Harrego.
– Harry ? – mruknął słabym głosem. – Musimy porozmawiać. Potter przystaną przypatrując się Weasleyowi uważnie. Czy wreszcie powie mu co się dzieje ostatnimi czasy ?
- Harry, powiedz, ufasz mi ?–zapytał cicho. Potter zdecydowanie nie spodziewał się takiego obrotu sprawy, zdezorientowany pytaniem nie odpowiedział.
– Harry, proszę, powiedz szczerze...
– Oczywiście ! Ufam Ci, Ron. –odparł łagodnie, przytakując głową.
– Ja wiem jak życie zmienia ludzi. Jak wojna zmienia życie. Czasem nie panując nad przewrotnym losem nie potrafisz odnaleźć się w świecie. Czasem świat, wojna, życie a szczególnie ludzie zmuszają innych do rzeczy, których normalnie nie chcieliby zrobić. Ja... – powie mu, powie mu o wszystkim, Harry zrozumie. – Ja patrzę na wszystko co się dzieje i... -powiedz mu ! Powiedz w tej chwili ! Miej to za sobą. Nie można żyć wiedząc że to co dobre jutro się skończy ! Zdobądź się na odwagę ! Teraz albo nigdy ! – ...obiecaj mi że, bez względu na to co się stanie, co zrobimy i co inny każą nam zrobić, bez względu na to co jest nam pisane, zapamiętasz mnie jako przyjaciela.- Nie dał rady. Stchórzył. Tchórz ! Tchórz ! Ta rozmowa to katastrofa. Teraz na pewno Harry użyje leligmencji. Pozna wszystko i odtrąci go od siebie. Bo taki los czeka na zdrajców. Potępienie i odrzucenie. Ron spuścił głowę zaciskając zaczerwienione powieki czekając na atak. Nic się nie działo, przerażająco nic się nie działo ! Dlaczego ! Niech to zrobi i niech mają to za sobą ! Niech to się wreszcie skończy ! Pojedyncza łza spłynęła po policzku. Znów spojrzał na Harrego.
– Dlaczego tego nie zrobisz ?! – wykrzyknął histerycznie. Pottera zaskoczyła nagła zmiana nastroju przyjaciela.
Kolejne łzy popłynęły wzdłuż ostrych rysów twarzy.
– Skończ to wreszcie ! Przeglądnij moje wspomnienia i usłysz skryte myśli ! – krzyknął łamiąc się i z trudem oddychając. – Dowiedz się jakim jest tchórzem i draniem...- dodał, ale Harry tego nie usłyszał. Objął przyjaciela po bratersku.
– Nie użyję magii przeciwko Tobie. Nigdy. Nawet tak nie myśl. Gdy zechcesz, sam do mnie przyjdziesz. Jestem z tobą, Ron. –powiedział kojąco. Ron bał się jego mocy, ale Harry nigdy nie wykorzysta jej przeciwko swemu wiernemu druhowi.
– Życie nas nie rozdzieli, przyjacielu.
Mówi się że nieszczęścia chodzą parami. Satyrycy śmieją się że nieszczęścia chodzą parami, trójkami, czworakami, a w przypadku Mc Gonagall można by ich mnożyć bez końca. Jak nie było problemów, to nie było, a jak pojawiał się jeden, to pojawiało się całe morze. Ataki Voldemorta, życie w strachu, brak kontroli nad Potterem, nic nie wiadomo o Wojownikach Zniszczenia, niepewność co do dyrektora, prośba Remusa, uczniowie nie odrabiają prac domowych, zawalenie się pracowni eliksirów, kolejny atak Wojowników i tak dalej. Przeszła przez korytarz, skręciła w lewo. Wyminęła grupę rozchichotanych krukonek z górująca królową Rvenclow – Cho Chang. Rzuciła przelotne spojrzenie na dziewczyny ale jej brwi zbiegły się. Nikt nie miał takiej pamięci w całym Hogwarcie, jak Minewra Mc Gonagall. Kogoś brakowało w tym gronie. Gdzie Linda Travensy ? Jej nieobecność była wprost uderzająca, ale nie dlatego że wyłamała się z grona służących Chang. Wicedyrektorka widziała ją jak kilkakrotnie rozmawiała z Potterem i Silvarem, co więcej nie kryli się z tym. Jej podświadomość zanotowała też spotkania Travensy z Sandrą Cooted, Ślizgonką (?!) z szóstego roku. Kto by pomyślał że Ravenclow i Slytherin… i Huffelpuf. Pojawił się też Richard Roze. Jego również przyłapała na rozmowie z Travensy, Cooted, Silvarem i...no właśnie... Potterem. Znowu Potter !
- Profesor Mc Gonagal ? – obudził ją łagodny głos. Minewra otrząsnęła się z zamyślenia. Zdała sobie sprawę że stoi od kilu minut w pustym korytarzu.
- Witaj, Margaret – powiedziała spoglądając na młodszą koleżankę.
- Czy wszystko dobrze, Pani Profesor ? – zapytała Dritic przyglądając się uważnie wicedyrektorce.
- Jestem taka zmęczona ostatnimi wydarzeniami.- westchnęła Mc Gonagall.
- Profesor Dumbledore powiadomił nas o kolejnym ataku śmierciożerców. Czy i tym razem…?
- Żadnych śladów. – przerwała ze smutkiem.
- Profesjonaliści – mruknęła Margaret. Ruszyły wolnym spacerkiem po korytarzu a później schodami do wieży zachodniej – Takich rzadko się spotyka.
- Działają doskonale, przybywają czas, zabijają śmierciożerców, pojawiają się i znikają bez słowa. I nikt nic nie wie.
- Widać mają powód, żeby się chować.
- Ostatnio wszyscy się zmieniają, chowają, ukrywają i nie wiadomo czego można się spodziewać na przykład taki… – urwała. Zrządzenie losu ? Zbieg okoliczności ? Na parapecie korytarza siedział Richard Roze i Sandra Cooted, obok stał z założonymi rękami Oscar Silvar, pod ściana siedziała Linda Travensy a kawałek dalej... - Potter. Grobowe miny, pusty wzrok i mamrotanie pod nosem. Obraz przypadkowej zbieraniny zgnębionych przez los uczniów. Przypadkowej ? Harry nie zdawał się z „przypadkowymi” osobami. Był blady i wyglądał jak po spotkaniu z tuzinem dementorów. W zwyczajnych warunkach, nie zwróciłaby uwagi na studentów korzystających z wolnego czasu, ale to nie byli zwykli uczniowie. Coś było nie tak. Ona to po prostu wiedziała.
- Dziwne, bardzo dziwne.– Minewra mruknęła pod nosem. Zesztywniała twarz Dritic przytaknęła z powagą. Są rzeczy, które po prostu się wie. |
|
|
magda |
Wysłany: Pon 21:26, 14 Sie 2006 Temat postu: |
|
XV.„ Pozory mylą”
- Ron ? – pytanie.
– Ron ! – zawołanie.
– Ron !!! – krzyk.
– RON !!! – ryk. Po serii prób przywołania Weasleya do rzeczywistości, Ron gwałtownie podniósł wzrok na Harrego, który potrząsał jego ramieniem.
– Hę ? – jęknął rudzielec.
– Od co najmniej ośmiu minut gapisz się przestrzeń a twój widelec bezwładnie zwisa w powietrzu - poinformował go pretensjonalnym tonem.
– Hermiona ? – zwrócił się do dziewczyny, która mierzwiła swoją owsiankę, bezcelowo kręcąc łyżką. Brak reakcji. – HERMIONA !
– Co ?! – obudziła się Granger.
– Nie śpij. – powiedział Silvar jakby tłumaczył małemu dziecku coś bardzo skomplikowanego.
– Jest z nimi coraz gorzej. Wczoraj po kolacji powitalnej znikli. Nie wiem o której Ron wrócił do pokoju Gryffindoru. – rzekł Harry do Lindy.
– O ile w ogóle wrócił. – wtrącił Oscar. – Może wczorajsza akcja wyprowadziła go z równowagi ?
- Uważam że zachowuje się jak dziecko. Wszyscy faceci są tacy sami. – mruknęła Travensy.
– Twoje skłonności feministyczne nasiliły się w ostatnim czasie. – zauważył Potter.
– Można wiedzieć dlaczego ? Czy fakt że należę do tzw. podgatunku* mnie nie kwalifikuje do posiadania tej że wiedzy ? – zapytał ironicznie.
– Odpowiedź jest prosta : Cho Chong. Hermiona słusznie zapamiętała że jestem z Ravenclow w końcu...
-...należałaś do grona fanek Chong. – mruknął Harry.
– To wcale nie jest klub jej fanek ! Ona chce być gwiazdą. Od piątej klasy traktuje swoje „przyjaciółki” jak służbę. Żeby żadna nie ośmieliła się przyćmić jej księżniczkowatości ! Ja się wyłamałam – rzekła dumnie. – A ponieważ Cho robi z siebie ladacznicę, ja mogę obrać własną drogę, na której nie ma miejsca dla mężczyzn.
– Czyli prościej mówiąc, działasz na przekór Chong ? – zauważył Silvar. Linda rzuciła mu mordercze spojrzenie.
– Nie przeczę. - powiedziała powolu.- A wracając do Weasleya i Granger, to przejdzie im. Harry, ty się zmieniłeś nie do poznania. Odrzuciłeś dawne wartości, zmieniłeś priorytety. Oni muszą się przyzwyczaić. – zakończyła i odeszła, by więcej uczniów że robiło sensacji z faktu że zna Harryego Potterea i „tego nowego”.
Korytarze Howgartu nie mogły się równać z Zamkiem Merlina, gdzie zewsząd promieniała historia, magia, dostojność, szlachetność i doniosłość. Szkoła była tylko szkołą gdzie uczniowie urządzają na korytarzach wyścigi a ogólny gwar przyprawia o migrenę. Wojownikom trochę brakowało tej zachowanej powagi i powściągliwości, do której się przyzwyczaili. Jednak należało się wtopić w tłum i udawać że przecież „tak niedawno”, bo zaledwie dwa miesiące temu opuścili szkolną wrzawę.
– Harry ! – zatrzymał ich głos Terryego Boota. Za nim kroczyło ze trzydzieści może czterdzieści osób.
– Nareszcie cię znaleźliśmy. – Terry... co to ma znaczyć ? – zapytał Potter. W jego głosie nie można było wyczuć chłodu, ale jednak pewien dystans.
- Mamy do ciebie interes – uśmiechnął się Justin. – Chcielibyśmy kontynuować działalność GD.
– GD ? Cóż, nie myślałem nad tym. – rzekł Harry. – Prawdę mówiąc wszystko zależy od Margaret Dritic.
– Mimo wszystko...- zaczął Dean.
– Jeśli okaże się kimś ala Lockchart czy Umbrydge, trzeba będzie ją stępić. Nie możemy pozwolić, żeby powtórzyła się historia z tamtego roku. – przerwał mu Potter.
– Czy ktoś miał już obronę przed czarną magią? – spytał Silvar. Wszyscy pokręcili głowami.
– Spotkajmy się równo za tydzień o 16.00. Powiedzmy... po drugiej stronie jeziora, przy tej wielkiej skale. Omówimy sprawy dotyczące ewentualnej reaktywacji Gwardii. Czy wszyscy się zgadzają ? – spytał. Rozległ się pomruk wyrażający zadowolenie.
– Jednakże – dorzucił tytanowym głosem. Zgromadzonych przeszła fala niewyjaśnionej troski i niepokoju, zdawało się że zieleń w oczach Harrego zaiskrzyła złowieszczo. – Stawiam warunek. Ultimatum. Gwardia nie będzie więcej nosiła imienia Dumbledora. – wygłosiwszy te słowa splunął na ziemię z pogardą.
– Przynajmniej dopóki ja ją prowadzę.
Sama zainteresowana stała w cieniu posągu marszcząc czoło. Margaret Dritic uważała że dla nauczyciela najważniejszą rzeczą jest silny autorytet. Zawsze sadziła że najwięcej do powiedzenia ma Albus Dumbledore. Stereotypy bywają mylne. To nie dyrektor ma w tej szkole największy autorytet. Teraz zrozumiała od czyjej opinii będzie zależała jej przyszłość w szkole.
Spocone ręce, lekko przyspieszony oddech i nerwowe gesty. Tak wyglądała nauczycielka obrony przed czarną magią przed pierwszą lekcją z szóstym rokiem Gryffindoru i Ravenclow. Te kilkadziesiąt minut zrobi z jej życia piekło, lub uczyni rajem. Zupełnie nie wiedziała czego spodziewać się po Potterze. Czy będzie ją prowokował ? Albo umyślnie przeszkadzał w prowadzeniu zajęć ? Czy usłyszy aroganckie docinki ? Czy zdoła z każdej opresji wybrnąć zachowując twarz ? Czego Harry się spodziewa ? Co według niego znaczy „dobry nauczyciel” ? Ten, co pozwala na wszystko ? Czy zwolennik twardej dyscypliny ? Co jeszcze naopowiadał swoim znajomym ?
Potter miał swój autorytet. Autorytet o jakim wielu Ministrów Magii a tym bardziej nauczycieli mogłoby tylko pomarzyć. Uczniowie zobaczyli w nim moc. Zawsze słabsi lgnęli do silniejszych, szukając ochrony. Może by samemu posmakować władzy ? Harry nie był zadowolony z roli przywódcy, jednostki wokół której zbierają się ludzie. Ale to oni chcą jego, jako tego przy którym będą bezpieczni w tych niespokojnych czasach. Któż nie słyszał o przepowiedni, która -ponoć- wskazywała Pottera, jako Wybrańca ? Zatem, jeżeli Harry coś powie to studenci jak jeden mąż będą go słuchać. Nie wszyscy, ale bardzo wielu.
Przygładziła ostatnie kosmyki niesfornych włosów w chwili gdy zabrzmiał dzwonek. Gong ogłaszający rozpoczęcie ostatecznego testu. Tak właśnie się czuła. Jak uczennica, którą ktoś ma ocenić. Wystawić odpowiedni stopień, od którego będzie zależało wszystko. Potter to silna osobowość o twardym charakterze i darze perswazji. W takiej grze zawsze odpadają Ci, którzy okażą słabość.
Silni od zarania dziejów eliminowalii i nadal eliminują tych, którzy nie spełniają oczekiwań. Współczucie to strata czasu a słabi stają się ciężarem, którego silni nie lubią dźwigać. Silni zawsze trzymają się razem lub przeciwko sobie walczą. Słabi tworzą tło, a ci którzy nie dadzą rady, przegrywają w grze zwanej życiem. Harry musi więc cenić mocny charakter, ludzi którzy nie dadzą sobą pomiatać, bo tacy są spychani na margines społeczeństwa i wdeptywani w ziemię. Na pewno będzie chciał się przekonać czy Margaret jest wystarczająco silna. Ale ona nie będzie się przed nim płaszczyć czy podlizywać. Właśnie taka uległość może skończyć się katastrofą ! Musi pokazać że jest silna, zachowując granicę, za którą wylądowali ci, którzy podpadli Harremu Potterowi. Czyli w piekle.
Otwarła drzwi do klasy przybierając groźną minę oznaczającą że nie ma zamiaru się patyczkować. Szorstko przywitała się z klasą i stanęła za katedrą, mierząc uczniów krytycznym spojrzeniem.
– Jak wiecie jestem Margaret Dritic i przez najbliższe dziesięć miesięcy postaram się wam przekazać, choć zalążek wiedzy o sposobach walki z ciemną stroną. Jednak regularnie powtarzany błąd, to brak uświadomienia czym jest ciemna strona. Granica między dobrem a złem jest wbrew pozorem bardzo cienka a dla wielu wręcz niedostrzegalna. Bywa że, ludzie dążąc do czynienia dobra, nieświadomie stają się szarzy a zbiegiem czasu czarni. Źli pozostają złymi. Łatwiej jest przeciągnąć dobrego człowieka na złą stronę, niż złego na dobrą. To jak narkotyk, do którego droga jest prosta, ale żeby wyjść z nałogu, niekiedy trzeba poruszyć niebo i ziemię. Ja pokażę wam, gdzie musicie dążyć by osiągnąć cel. Czy chcecie walczyć w imię dobra czy zła, to wasza decyzja. Moim zadaniem jest uświadomienie was jakie mogą być tego konsekwencje. – zakończyła przemówienie z miną wyrażała zaciętość i pewność siebie. Gryfoni i Krukoni przyglądali się jej z zaciekawieniem, lecz nie mogła się pozbyć ważenia że zerkają na Pottera. Oprócz klubu nieodłącznych fanek Cho Chong, o którym wiele słyszała od profesor Sinistry.
On sam siedział w ławce opierając łokcie o stół, splótł palce. Spodziewała się aroganckiego bossa, który uważa się za władcę całego świata. Spodziewała się kpiny i drwiny, złośliwości i wrednych komentarzy do kolegów z ławki, które miały ją sprawdzić. Spodziewała się że z jego twarzy wyczyta wypowiedzenie wojny, ale nie. Kamienna twarz nie wyrażała nic, prócz głębokiej uwagi. Oczy nie były puste a skrzętnie skrywające uczucia słuchacza. Przyglądał się nauczycielce prawdopodobnie analizując jej wypowiedź, sposób bycia, gesty, miny składając na obraz, o którym tylko on wiedział. Ile Margaret by dała, by móc zobaczyć ten że obraz.
Harry Potter, ostoja spokoju i opanowania lub dzieło świetnej maski. Co się za nią kryło ? Czuła jego obecność, czuła że ten młodzieniec... nie, ten mężczyzna jest zupełnie inny, czuła powagę i siłę, która od niego biła. Czuła że jego wzrok, przeszywa ją na wskroś. Laser którego nie da się powstrzymać. Strzał, na który nie ma tarczy. Sprawdziła listę obecności i prowadziła dalej lekcję. Czy Potter oczekiwał że będzie szczególnie wyróżniony ? Nie wiedziała. Traktowała go jak każdego ucznia. Jednak uważała na każde słowo, każde spojrzenie, każdy gest. Harry siedział nieruchomo jak posąg jedynie zielone źrenice wędrowały wraz z Margaret wzdłuż klasy. Czuła że ją obserwuje. Nie przerywał jej, nie docinał, nie rozmawiał, nie przeszkadzał, nie odzywał się, milczał. Po prostu milczał i nie odrywał czujnego wzroku. To było bardziej przytłaczające. Za nim siedział ten nowy uczeń, Oscar Silvar. Raz wychylił się do przodu i szepnął Harremu kilka słów. Jednak twarz miał poważną i raczej trudno tu doszukiwać się fałszu czy złośliwości. Potter nie odrywając wzroku pokręcił głową.
Dzwonek obwieścił koniec lekcji, która wydawała się trwać przez nieskończoność. Kiedy Margaret została sama, w kąt rzuciła maskę twardej i szorstkiej nauczycielki. Usiadła za biurkiem i ukryła zmęczoną twarz w dłoniach. Czy się jej udało zjednać przychylność Harrego ? Czy osiągnęła swój cel ? Czy spełniła jego oczekiwania jako wykładowca ? Co powie swoim przyjaciołom, kiedy zapytają „a ta Dritic ? co o niej sądzisz” ? Pragnęła wiedzieć, ale bała się odpowiedzi. Nie chciała spędzić całego roku szkolnego na użeraniu się z bandą młodocianych rewolucjonistów o skłonnościach anarchistycznych. W walce zawsze należy docenić przeciwnika. Wielu wojaków, polityków przegrało, bo nie uznali siły wroga. A uczniowie, mając na czele Pottera wbrew pozorom mogą zdziałać dużo. Przetarła zmęczone oczy i podnosiła wzrok. Wtedy zrozumiała że nie jest sama w klasie. Stał tuż przed biurkiem. Harry Potter przypatrywał się jej z uwagą. On nie wyszedł z klasy. On zobaczył jej słabość. Jej nadmierne wysiłki poszły na marne.
– Co się stało, Panie Potter ? – zapytała starając się by zabrzmiało to twardo i nieprzychylne, ale wytrącona z równowagi nie zdołała wyeliminować drżącego tonu. Odniosła wrażenie że uciekło z niej całe powietrze.
– Chciałem zapytać o wypracowanie. – odparł spokojnie. Wymienili kilka banalnych zdań ze zbitą z tropu profesorką na temat... zadania domowego.
Co za ironia ! Pozostaje tylko walić głową w mur.
Odchodząc dodał: - Nie musi pani grać. – równie dystyngowanym głosem. To nie był impertynent.
– Słucham ? – wykrzyknęła desperacko.
– Niech Pani przestanie grać i zacznie być sobą. Dlaczego wstydzi się Pani wrażliwości, otwarcia do ludzi, sympatii ? Czy to źle, że w rzeczywistości nie jest Pani zatwardziałym batem na uczniów ? Nie wolno zatracać w sobie samego siebie. Dlaczego wstydzi się Pani swoich słabości ? Przecież to one budują charakter człowieka. Braki nad którymi pracujemy, mówią nam jakimi ludźmi jesteśmy. Ja szanuję tych, którzy są dumni ze swoich słabości. Potrafią przyznać że są niedoskonali. Nie udają, że są idealni.
– Z skąd wiesz że ja... ?
- Pani teatr był naprawdę świetny i przekonujący ale to było nieszczere. Kłamstwem gardzę ponad wszystko. Proszę nie udawać kogoś kim pani nie jest. – i wyszedł pozostawiając Dritic w kompletnym oszołomieniu. Jak w ogóle mogła przypuszczać że on uważa się za władcę świata ? Jak mogła myśleć o nim, jako o parszywym uczniu, który tylko czeka na okazję, by wytykać błędy ? On nienawidził tego, że inni chcą zrobić z niego wodza stada. Nie był arogancki i bezczelny. On był tak szczery jak nikt dotąd. Nie uznawał podziału na silnych i słabych. Jak w ogóle mogła przytoczyć takie stwierdzenie ? Co ona sobie myślała ? Nie wstydził się tego, że ma wady i braki, tak jak każdy.
Voldemot trzyma przy sobie ludzi o twardych charakterach. Dumbledore wspiera słabych psychicznie. Takich, eliminował Czarny Pan. A Potter ? On w ogóle nie chciał, żeby ktokolwiek się go trzymał. Pozory mylą. Harry Potter był jednak silniejszy niż sądziła, nie tylko osobowością, charakterem i magią. Ten hipnotyzujący wzrok. Słowa płynące niczym miód na skołatane nerwy, głębokie, szczere, prawdziwe, życiowe.
– Jak lekcja obrony ? – rzuciła na powitanie Sandra, ignorując podejrzliwe spojrzenia przechodniów.
– Pierwsza nauczycielka, która nie traktuje mnie jak ostatniego przedstawiciela gatunku na wymarciu – stwierdził z satysfakcją, ostentacyjnie zatrzymując się przy Cooted.
– A propos zagrożonych gatunków, czy Weasley i Granger zorientowali się że jestem podłą ślizgonką ? – zapytała przechylając głowę.
– Skąd ! Są czymś tak zafascynowani, że nie zwracają uwagi co się wokół dzieje. Właściwie, Co Ron może Ci zrobić ?
- Dać prztyczka w nos. – powiedziała Sandra.
– Niech tylko spróbuje – rzekł obnażając zęby.
– Na pewno zorientuje się na eliksirach, musiałby być kompletnym kretynem, żeby mnie nie zauważyć.
– Wierz mi, że on jest do tego zdolny. – rzekł Harry.
- A co ich tak zajmuje ? – Sandra zmarszczyła brwi.
- Z Oscarem próbujemy to z nich wyciągnąć, a oni nic.
- Nie łatwiej użyć leligmencji ? - zaproponowała.
Potter spochmurniał.
- Nie. Tak czy inaczej są moimi przyjaciółmi i nie mam zamiaru pogwałcić ich prywatności. To zbyt wysoka cena. Wiem co to znaczy, gdy ktoś bezprawnie wdziera się do twojego umysłu, bezczelnie przegląda wspomnienia. Niekiedy takie, których byś nie chciał nikomu pokazywać. I nic nie możesz na to poradzić. Mam pewne zasady. Nie posunę się do penetracji ich umysłów.
- Twoja szlachetność obróci się przeciwko tobie, Harry. – mruknęła cicho Cooted. A głośno powiedziała – Może masz rację. Pocałowała go w policzek i ruszyła w swoją stronę. Potter zapominając o chwili złego humoru, rzucił się w przeciwległe schody a potem puścił się biegiem przez korytarz, co raz wpadając na kogoś. Wyrobił się na kolejnym zakręcie i przeskoczył jeszcze kilka stopni. Wybiegł zza skrętu i dumnie stałą przed Sandrą. Cooted obejrzała się do tyłu, tam gdzie go zostawiał kilkanaście sekund temu.
– To wszystko ? – zapytał z niewinnym uśmiechem. Weszli do jakiejś pustej klasy. Harry przytulił Sandrę a ich usta połączyły się w pocałunku namiętnych kochanków.
Hermiona nie słyszała słów profesora Snapea. Nigdy, od kiedy sięgała pamięcią nie zdarzyło się jej się nie uważać na tak ważnej lekcji, jaką są eliksiry. Po prostu w kompletnym osłupieniu gapiła się na Cooted.
– Granger, co ty wyprawiasz ?! – warknął Mistrz Eliksirów. Nie dało to żadnych efektów, a wyżej wspominana Granger dalej wlepiała rozszerzone źrenice w dziewczynę. Jak to możliwe, że Harry... tak po prostu... wzruszył ramionami. Nie przejął się że osoba z którą rozmawia należy do Slytherinu. To do niego nie podobne ! Ron doznał wstrząsu i Hermiona wysłała go do Skrzydła Szpitalnego po lek na uspokojenie. Z skąd prawdopodobnie porozumieją się z profesorem Dumbledorem. Do licha !
– Garnger, Gryffindor traci dziesięć punktów, a jeżeli zaraz nie zajmiesz się lekcją odeślę Cię z kwitkiem.
– Przepraszam Panie profesorze – odparła Hermiona rzucając Harremu znaczące spojrzenie. Nie wierzyła że on to powiedział. „Harry ! Ona jest ślizgonką !” „To nie ma znaczenia, nie oceniaj po pozorach, Hermiono”.
dla Pottera i Silvara, lekcja ze Snapem była po prostu kolejną nudną godziną spędzoną wśród oparów królestwa Naczelnego Wrośniętego Nietoperza Hogwartu. Harry bawił się piórem rysując skomplikowany wzór. Nagle poczuł impuls. Zmarszczył brwi. Coś się działo. Spojrzał na Oscara, ten też miał dziwny wyraz twarzy, jakby się nad czym intensywnie zastanawiał. Rzucił Potterowi porozumiewawcze spojrzenie. Razem zerknęli na Sandrę, ona już wiedziała. Tylko kiwnęła głową na znak że rozumie. Odpowiedź jest tylko jedna. Eris. Potter musiał uzbroić się w cierpliwość i odczekać do końca lekcji, co wcale nie było takie proste. Zostało jeszcze dwadzieścia minut zajęć. Martwił się. Martwił się o czas który nieubłaganie przelatywał miedzy palcami a jednocześnie stał w miejscu. Musiał jak najszybciej skontaktować się z Eris. Dlaczego ta lekcja tak się przeciąga ?! Z drugiej strony, każda sekunda przewagi nad wrogiem jest na wagę złota... a nawet bezcenna. Siedzieli jak na rozjarzonych węglach. Było jasne, że Eris miały bardzo ważne informacje, które niezwłocznie należy przekazać. Nie bez powodu wysłały im ostrzeżenie ! Co planował Voldemort ? Czyżby koleiny atak ? Dowiedział się czegoś o Wojownikach ?
- Dywersja ? – zaproponował Oscar. Harry skinął głową.
– Chyba nie mamy wyboru. – mruknął Potter. Harry wrócił do rysowania wzoru, a Oscar oparł się o ławkę z wpatrując się w blat tępym wzrokiem znudzonego ucznia. Działanie pozostawił Harremu, już on wie co trzeba robić. Przy okazji jest niezrównany w magii bezróżdżkowej.
Severus obserwował Pottera od dłuższego czasu doszukując się jakichś dziwnych symptomów, ale bez efektów. Od spotkania na Garmuld Place 12, Snape nie rozmawiał z Potteram, nie zwracał uwagi, po prostu ignorował. Nie wymyślił innego rozwiązania problemu. Chłopak nie był zbytnio zainteresowany lekcją i pisał na pergaminie coś, co z pewnością nie warte było uwagi Mistrza Eliksirów.
Tłumaczył zastosowanie mridolusisustru w veritaserum, gdy rozległ się donośny huk. Wielka zielono-czarna tablica spadła na ziemię, roztrzaskując się na tysiące drobnych kawałeczków. Kilka uczennic zawyło w niebogłosy. Odłamki uderzyły w najbliższy regał, który niebezpiecznie się zachwiał a potem runą na ziemię. Jak na zwolnionym filmie, Snape widział kruszące się butelki z wielobarwnymi płynami. Wszystkie zlały się w jedną wielka kałuże. Przez ułamek sekundy przez myśl przewinęły mu się wykresy o ingrediencjach.W panice zrozumiał jakie będą skutki. Za późno. Mieszanina zasyczała i zanim Snape zdążył cokolwiek zrobić, nastąpiła eksplozja. Klasę wypełniły pokłady gęstego, karmazynowego dymu. Uczniowie w ogarniającym przerażeniu rzucili się do ucieczki przewracając krzesła i stoliki. Wszystkie kociołki z wywarami wylądowały na ziemi. Zgromadzeni biegali, zderzali się ze sobą, wpadli na siebie oślepieni kurtyną oparów.
– Cisza ! – ryknął Severus – Spokój ! – ale nikt go nie chciał słuchać, studenci krztusili się wypełniającym płuca, gryzącym dymem. Wyciągną różdżkę z nadzieją że nie chybi. Kolejna nudna lekcja przerodziła się w chaos, panikę i histerię. Ledwo widział otwierające się z rozmachem drzwi i opary uciekające z klasy, wraz z spanikowanymi studentami. Gdzieś za plecami rozległ grzmot, lecz zupełnie inny niż uprzedni wybuch. Ujście dymu przez drzwi poprawiło nieco widoczność. Wielkie głazy spadały na posadzkę. Podłoga drżała jak przy trzęsieniu ziemi. Najpierw nad miejscem wybuchu preparatów. później efektem domina, ciągiem przyczynowo skutkowym, obszar odrywania się fragmentów sufitu gwałtownie rozszerzał się na całą klasę. Wszędzie unosił się kurz i pył zmieszany z oparami, kolejne partie stropu upadały na ziemię.
– DO DRZWI ! UCIEKAĆ ! SUFIT SPADA ! – usłyszał donośny krzyk gdzieś z prawego skrzydła sali. Snape zrozumiał że jego podopieczni są w niebezpieczeństwie. Ruszył do wyjścia zagarniając ze sobą jeszcze kilka rozpiszczanych nastolatek. W duchu modląc się, żeby były ostatnie.
– Czy wszyscy już wyszli ? – wynurzył się z chmury spoglądając na uczniów zgromadzonych w korytarzu. Wyglądali jak po przejażdżce tornadem : mokrzy, spoceni, przerażeni, zadyszani. Niektórzy mieli zadrapania i niewielkie rozcięcia. Szaty oraz włosy przykryła warstwa kurzu i pyłu.
- Chyba nikt nie został w środku. – odpowiedział jakiś ślizgon w momencie gdy resztki sufitu runęły na ziemię, a potem nastała cisza.
Całe grono pedagogiczne z niezawodną profesor Mc Gonagall na czele zjawiło się w miejscu pobojowiska w rekordowym czasie.
– Severus ! – krzyknęła łapiąc się za serce. – Na Boga ! Co się stało ?!
– Eliksiry....nastąpił wybuch... runął sufit. Nauczyciele wpadli do klasy, gdzie niegdyś odbywały się lekcje eliksirów. Jedyne co z niej zostało to zmiażdżone ławki, pozostałości z biurka, regałów, sterty gruzów przykryte pyłem i rzednące z każdą chwilą karmazynowe opary. Unosiły się one pod dziurą, którą kiedyś nazywano sufitem.
Oczywiście roznoszące się po całej szkole huki uaktywnionego buldożera zwabiły uczniów do lochów, tuż za nauczycielami. Wicedyrektorka z pobielałymi wargami wykrzyknęła kilka poleceń z czego można doszukiwać się : „Wszystkie lekcje odwołane! ” „ Ranni do szpitala !” „ Rozejść się !”. Zapanowała ogólna ekstaza spowodowana wydarzeniem, które złamało nudną szkolną rutynę. W zgiełku podnieconych uczniów, nikt nie zauważył pięciu osób, nie uczestniczących w ogólnej radości. Ze zaniepokojonymi minami oddaliły się od innych nie zwracając na siebie uwagi. Odeszli pod osłoną milczenia.
Drzwi Kwatery Wojowników Zniszczenia otworzyły się na oścież i pojawiła się w nich groźna twarz Harrego Pottera. Za nim wkroczyli równie poważni towarzysze. Eris już czekały na nich w pełnej gotowości.
– Biały Wojowniku – wystąpiła Alfa. – Lord Voldemort oszalał. Jego ludzie nie odnaleźli niczego zadowalającego o Wojownikach Zniszczenia. Dostał furii i wysłał oddział śmierciożerców do Sidmary na południe od Liverpoolu.
– Dostali jakieś konkretne wskazówki ? – zapytał Richard.
– Zobaczmy to w Sali Myślodosiewni, szybko ! – zarządził Potter. Przeszli do sąsiadującego pomieszczenia. Na wielką myślodosiewnię Eris Alfa wylała srebrno białą ciecz, w której pojawił się dokładny obraz.
– Idioci ! – ryczał Riddle tocząc pianę z ust –On rzucił mi rękawicę, a ja ją podniosłem ! I zwyciężę ten pojedynek !
- Ależ Panie... ostatnio Wojownicy nas rozgromili, nie jesteśmy przygotowani ! – odezwał się śmierciożerca.
– W mojej służbie zawsze musisz być gotowy, Rexroy – wycedził Czarny Pan. – Nie obchodzi mnie to ! Macie ich pokonać ! Zebieraj oddział ! Zaatakujecie Sidmary !
- Kiedy, mój Panie ? – zrezygnował Rexroy. Z Lordem Voldemort nie należy dyskutować ani stawiać mu oporu. Chyba, że życie Ci nie miłe.
– Już ! Przyniesiesz mi głowę Białego Wojownika na srebrnej tacy, albo ja zajmę się twoją głową. Wybór należy do Ciebie.
– Nie ma to jak motywacja – mruknęła Linda.
– Co ma znaczyć „już” ? – oprzytomniała Sandra. – Ile mamy czasu ?
- Tyle, co trwa zebranie pokaźniejszego oddziału. – powiedział Harry. – Kiedy odbyła się ta rozmowa ?
- Dwadzieścia minut temu – powiedziała Alfa.
– Musimy szybko działać. – oznajmił Potter – Dziś są nieprzygotowani i nie mają strategii. Idą na żywca, bez planu, bez ładu, bez metody. To nasza przewaga.
- Mam pewien pomysł – wtrącił Richard z dziwnym błyskiem w oku.
Czarny Pan nie miał szczególnych powodów by wybrać akurat Sidmary. Miasto jak każde inne, które znalazło się na liście Voldemorta, jako obiekt do zlikwidowania. Roxrey z oddziałem śmierciożerców deportował się na rynek główny Sidmary. Właściwie Lord Voldemort postawił na Roxreyu znak „X”. Tylko jeden sługa Czarnego Pana wrócił z konfrontacji z Wojownikami Zniszczenia i tylko dlatego, że był im potrzebny. Tak czy owak, zginął. Roxrey dostał wyrok śmierci. Jednak otzymał wybór, kto go zabije. Czy będzie to Lord Voldemort, władca ciemnej strony, czy Biały Wojownik, przywódca jasnej strony.
Główny plac miasta, powinien tętnić życiem, o tej porze dnia. Bardzo dobre miejsce na przeprowadzenie akcji. Jednak nie było tam nikogo. Gdzie się podziali ludzie, których mieli zabić ? Jak rynek długi i szeroki nie było nikogo. Jedynie kamienne płyty chodnikowe, otaczające plac budynki i pustka. Zupełnie zbici z tropu śmierciożercy opuścili różdżki szepcząc coś między sobą.
– Co do... ? Gdzie oni są ?! – zirytował się Cripson rozglądając się nerwowo.
– Tam siedzi nasza odpowiedź – Bayoth wskazał odrapaną ławeczkę gdzieś na uboczu. Siedziała na niej postać, szczelnie otulona czarną peleryną i długim kapturem nasuniętym na twarz. Trzymała kij, którym pewnie podpierała się chodząc.
– Jakiś starzec – mruknął Cripson. – Ale ostatni żywy w okolicy.
– Trzeba go przycisnąć – oznajmił Roxrey. – Musimy działać, zanim dowiedzą się Wojownicy Zniszczenia. – dodał. O ile już nie wiedzą.
Choć mała armia otoczyła nieznajomego szczelnym okręgiem, on zdawał się zwracać na nich uwagi. Siedział spokojnie, lekko przygarbiony podpierając się kijem. Roxrey zbliżył się do niego celując różdżką.
– Mów, gdzie są mieszkańcy ! – warknął Roxrey tonem bezwzględnego kata. Nie otrzymał odpowiedzi przerażonego staruszka, ale cichą, spokojną i eteryczną, ale stanowczą naganę.
– Teraz, gdy jego nie ma jesteś taki odważny – odparł. Po pierwszych tonach łatwo było rozpoznać, że nie jest staruszkiem. Pozory mylą. Willy Roxrey skamieniał z oszołomienia. Rozumiał kto kryje się pod słowem „JEGO”. Cofnął się o krok a różdżka zadrżała w mocno zaciśniętych placach. Ile nieznajomy mógł wiedzieć ? Co najważniejsze: skąd ? Ciężko przełknął ślinę czując znaczny nacisk na jabłko Adama.
- Kim ty jesteś, do cholery ! – zadławił się własnym zdaniem.
- To ze mną przybyłeś się spotkać – odparła postać w czarnej pelerynie. – Nie zwlekajmy, więc. O mieszkańców miasta się nie martw. Nikt nie będzie nam przeszkadzał. Nikt. – wyszeptał. Przeraźliwym sykliwym szeptem, który potoczył się echem po okolicy. Ciało Roxreya i pozostałych śmierciożerców przeszył lodowy, niewyjaśniony chłód. Nieznajomy bez trudu wstał, nawet nie podpierając się drewnianą laską. Wyglądał wręcz monstrualnie i majestatycznie, górując nad oniemiałymi śmierciożercami. Mimo, że przed momentem wydawał się słabym starcem. Pozory mylą.
Jego peleryna zatrzepotała jaśniejąc. Czerń ustępowała miejsca bieli, gdzieniegdzie złotu. Kij rozszerzał się w płaszczyźnie zmieniając w lśniące srebro. Twarz zasłoniła maska, ręce rękawiczki. Płaszcz zmienił się w prostą szatę i obszerną białą pelerynę z czarnym mieczem, skierowanym ostrzem w dół.
- Biały Wojownik Zniszczenia – szepnął śmierciożerca. Rexroy nie kontrolował drgania brwi, różdżki wypadającej z dłoni i instynktu samozachowawczego, który wziął górę nad dumą. Puścił się pędem wraz ze swoimi towarzyszami, gdy trasę zagrodził mu Niebieski Wojownik. Willy wyhamował gwałtownie, ale nie zdołał utrzymać pionu i runął na ziemię.
- Wybierasz się gdzieś ? – napłynął twardy, damski głos. Rexroy osłaniał się ręką czołgając po ziemi. Miał ponieść śmierć z rąk zawodowych pogromców zła. Nie było odwrotu. Nie było żadnego ratunku. Nikt nie mógł przezwyciężyć potęgi Wojowników Zniszczenia. Rozglądnął się rozpaczliwie wokoło dopatrując się jakiejkolwiek szansy. Ale jej nie znalazł. Zobaczył Cripsona, który próbował uciec przed Czerwonym Wojownikiem. Smierciożercy zostali otoczeni. Nie mieli odwagi podjąć walki. Zostali spisani na straty. Słońce raziło w oczy, a oni wiedzieli że to ostatnie promienie, jakie przyjdzie im oglądać. Roxrey poczuł jak jego ciało niewidzialna siła unosi w powietrze. Spojrzał na Białego Wojownika. Teraz on był katem.
- Żegnaj, Klaro.- mruknął sam do siebie. Jego ciało naprężyło się gwałtownie i rozległ się chlupot rozrywanych mięśni, targanych nerwów i organów wewnętrznych, łamanych i kruszonych kości. Chciał krzyknąć, ale nie zdążył. Jego głos uwiązł gdzieś w okolicy jabłka Adama i nigdy więcej nie ujrzał dnia.
-----------------------------------------------------
*zapewniam że nie mam nic przeciwko panom. Linda ma takie nie inne upodobania, by być barwniejszą postacią. |
|
|
magda |
Wysłany: Pon 21:25, 14 Sie 2006 Temat postu: |
|
XIV. „Rozmowy nie kontrolowane”
– Eris... nareszcie – przywitał się cicho. – Czyżby Riddle już przyszykował zemstę za ostatnią porażkę ?
- Na razie niewiele się tym zajmuje, Biały Wojowniku. – odpowiedziała wampirzyca. Od niechcenia podniósł dłoń wykonując kilka drgnięć palcami.
– Teraz możesz spokojnie mówić – rzekł Potter.
– Po Glizdogonie, Voldemort nie zbił już nikogo ze swoich ludzi. Wydał rozkaz nakazujący śmierciżercom zebranie wszelkich możliwych informacji o Wojownikach Zniszczenia i ich tożsamości. Zastanawia się nad strategią działania.- odpowiedział szpieg.
– Doskonale, śledźcie go dalej, a gdyby coś mu strzeliło, dajcie znać. Można tymczasowo zwolnić wartę przy Zakonie Feniksa i Dumbledore, w najbliższym czasie z pewnością nie będą zbyt aktywni. Niezwłocznie przekażcie informacje innym Wojownikom Zniszczenia. – powiedział Potter – To wszystko.
Eris ukłoniła się i wycofała dematerializując gdzieś w cieniu. Harry znów uniósł rękę i używającmagii bezróżdżkowej zdjął z pomieszczenia zaklęcie uniemożliwiające podsłuchiwanie.
Dworzec na King Cross wyglądał tak jak zawsze o tej porze roku. Potter, Weasley i Granger przebiegli przez bramkę odprowadzeni wzrokiem przez członków Zaknou w tym Podmorea. Rozmowa z poprzedniego wieczoru zaowocowała u niego bezsenną nocą. Włóczył się po parku niedaleko domu. Musiał dogłębnie przemyśleć zaistniałą sytuacje i odpowiedzieć na pytanie, wobec czyich ideałów ma pozostać wierny ? Z jednej strony miał Albusa, założyciela Zakonu Feniksa, któremu wiele zawdzięcza i któremu przysięgał wierność a z drugiej Harrego Pottera. Dojrzałego młodzieńca, który został naznaczony jako Wybraniec, i którego ideologia jest bliższa Sturgiusowi.
Studenci znaleźli się na peronie 9ž, gdzie przewalały się tłumy czarodziejów. Hermiona i Ginny ruszyły do pociągu a za nimi szli Harry i Ron. Weasley martwił się o przyjaciela, ale po wielu bezskutecznych próbach wyciagnięcia z niego czegokolwiek, które skończyły się fiaskiem, dał sobie spokój.
Nagle ktoś na niego wpadł i za nim zdążył zareagować, przewrócił się na ziemię.
– Najmocniej przepraszam....- wykrzyknęła dziewczyna. Miała czarne włosy, intensywnie granatowe oczy i przeciętny obserwtor mógłby stwierdzić że była ładna. Pomogła mu wstać. – nie zauważyłam was. Przepraszam...
-Nic nie szkodzi – wyjąkał speszony Ron.
– Oh, to dobrze. – uśmiechnęła się promiennie. – Nazywam się Sandra.
– Miło nam. Ja jestem Harry, a to Ron. – przedstawił Potter.
– Z jakiego jesteś...? – chciał zapytać rudzielec ale Harry złapał go za ramie i pociągnął w stronę ekspresu rzucając na odchodnym: – Musimy iść, zająć jakiś przedział. Do zobaczenia w Hogwarcie !
– Widziałeś ją wcześniej w szkole ? – zapytał Ron, gdy odeszli dalej pchając wózki.
– Nigdy nie zwróciłem na nią uwagi – odparł nudnym głosem Harry. Weasley wzruszył ramionami. - Ale Harry, przecież wiesz że ja nie jadę z Tobą, wylko w wagonie prefektów.
Brunetka o granatowych oczach jeszcze przez chwilę stała w miejscu obserwując oddalających się chłopców. Potem odwróciła się i jak gdyby nigdy nic wróciła do swojego bagażu.
Faza Pierwsza zakończona sukcesem.
Tuż obok Hermiony rozległo się dźwięczne uderzenie i jęk irytacji, którego autorka stała z niezadowolona miną spoglądając na rozsypaną po betonie zawartość podręcznej torebki. Blondynka w odcieniu dojrzałego miodu i mocnym, choć trzeba przyznać że profesjonalnym, makijażem. Typ osoby, która nie da sobie w kaszę dmuchać.
– Może pomóc ? – spytała nie nachalnie Granger. Dziewczyna spojrzała na nią z ulgą.
- Byłabym wdzięczna...- rzekła z uśmiechem. Razem zebrały rozsypane szminki, błyszczyki, cienie do powiek, kredki do oczu, masakry do rzęs, puderniczki i lusterko.
– Jestem Linda. – powiedziała. – Hermiona – rzekła wyciągając rękę.– Cieszę się.
Blondynka ją uścisnęła. – Ja również – odparła. Robiła na Hermionie wrażanie: ubrania z najwyższej półki podkreślające kobiece kształty, nienagannie ułożona fryzura i pewność siebie wypisana na twarzy. „Kobieta współczesna, wyzwolona”. Miała równe, zadbane paznokcie, pomalowane czerwonym lakierem i starannie wyrównane pilniczkiem.
– Cześć – obok pojawiła się mała Weasley. – Ja jestem Ginny a to Harry i Ron. – przedstawiła chłopaków.
– Jesteś z Ravenclaw ? – zapytała Hermiona.
- Taak. – odpowiedziała. Może Hermionie się tylko wydawało, ale dostrzegła cień... lęku ? – Ja... śpieszę się. Bardzo dziękuję za pomoc. – szybko powiedziała Linda i znikła w tłumie przechodniów, ściskając w ręce aksamitną torebkę.
Chłopak o czarnych nieco dłuższych niż Potter włosach, stał kilka kroków dalej od miejsca zdarzenia. Niezauważony przez nikogo przyglądał się scenie, kiwając głową z aprobatą.
Wszystko zgodnie z planem.
Już dobrą chwile, siłowała się z kufrem. Co się dzieje ! Przecież nie było żadnego problemu a teraz? Ugrzęzła na schodach do pociągu bo jej bagaż odmówił posłuszeństwa. I gdzie Ci rycerze od siedmiu boleści, gdy dama w potrzebie ?!
– Pozwolisz ? – pojawił się jakiś chłopiec o jasnych, krótkich włosach. Wycelował różdżką w koła a później bez trudności wstawił bagaż do ekspresu.
– Dziękuję – wymamrotała Hermiona.
– Drobiazg – odpowiedział. – Przy okazji, mam na imię Rich.
Potter uśmiechnął się w duchu.
Trzecia faza planu-udana.
Silvar czekał w umówionym miejscu, zasiadłszy przy oknie. Gapił się przez nie na peron, ale tak naprawdę interesowały go drzwi. Po kilku sekundach otwarły się i stanął w nich Harry szczerząc zęby.
– Można się przysiąść ? – zapytał prowokacyjnie.
– A jak myślisz ? – odpowiedział takim samym tonem.
– Rozumiem że to oznacza: tak. – odparł wchodząc do przedziału. A w przejściu już pojawił Roze.
– Przedział dziesiąty: ciuchy z zeszłego sezonu, woda toaletowa, czarne włosy i dwóch brunetów z przeceny. Promocja nie do przegapienia! – powiedział na wstępie tonem znudzonej pracą sekretarki. Wybuchli śmiechem siadając na miejscach. Drzwi ponownie się otworzyły i tym razem za sprawą Travensy i Cooted.
– Cześć przystojniaki – rzuciła Sandra. – Co wy tak tu sami ?
- Trochę wam poprzeszkadzamy. – dodała Linda siadając. Cooted siadła obok Pottera, a już po chwili zatopiła wargi w jego ustach. Przywarli do siebie nie zwracając uwagi na znudzone spojrzenia przyjaciół.
– No gołąbeczki. – mruknął Oscar. Machnął lekko ręka i zamek w drzwiach się obrócił a zasłony zasunęły. –
Chcemy uniknąć rozgłosu. Ale Sandry i Harryego w tym momencie to nie interesowało, chcieli nacieszyć się sobą po kilkudniowej rozłące.
– Pięknie przeprowadzona akcja. – westchnął Rich, gdy Cooted odkleiła się od ust Pottera.
– Wspaniałe przedstawienie – podsumował Harry po czym odblokował zamek i rozsunął zasłonki – Żeby nie zwracać niczyjej uwagi. – uzasadnił.
Ron i Hermiona wyszli z przedziału prefektów po długiej i nudnej przemowie naczelnego. Chcieli jak najszybciej znaleźć Harrego i sprawdzić czy przypadkiem nikogo nie zabił swoim mrożącym krew w żyłach wzrokiem. Nie mogli go pilnować, bo obowiązki prefektów były priorytetem. Jakież było ich zdziwienie gdy stanęli przy jednym z przedziałów i usłyszeli ryk radści :
- TAK ! TAK ! TAK !
– Dlaczego on zawsze musi wygrywać ! – odparła jakaś kobieta.
- Bo ma farta. Zaraz to zmienimy ! Oscar, rozdajesz karty ! - tego głosu nie dało się pomylić.
- Harry ?! – Hermiona wydała zduszony pisk. Ukradkiem zajrzeli do środka. Potter siedział tam z obcymi ludźmi, wyglądał na rozluźnionego i w nieco lepszym humorze. Obok niego siedziała....
– To ta dziewczyna z peronu...zapomniałem imienia... - wychrypiał Weasley
– ...ten chłopak co pomógł mi z bagażem...Richard- dodała Hermiona
- ... i ta od kosmetyczki....chyba Linda i jakiś nowy, nie wiedziałem go nigdy....
-Ale co HARRY robi w TYM TOWARZYSTWIE ! Przecież oni się nie znają...– szepnęła ze zdziwieniem i irytacją.
– NIE ! Och! NIE ! – rozległ się wrzask, tak że Ron i Hermiona wzdrygnęli się.
– Co się stało?! – wykrzyknął nieznajomy o czarnych włosach.
– Mój... mój ulubiony lakier... stłukł się... tam na peronie... gdy torebka... – szlochała Linda.
– Tyle hałasu o jakiś lakier ? – warknął Potter. Był zupełnie inny niż w kwaterze, nie przygnębiony i zamknięty, choć słowo „szczęśliwy” to za dużo powiedziane... Po prostu czuł się lepiej z tymi ludźmi.
– Nie „jakiś tam” ! To najnowsza seria Casidi Moretti ! – odparła twardym tonem. – Unikatowy ! Ale wy tego nie zrozumiecie. Faceci są beznadziejni.
– Feministka – mruknął chłopiec o jasnych, krótkich włosach.
– Męski szowinista – wycedziła Linda.
– Poddaje się... nie mam do ciebie siły.... – zrezygnował wznosząc oczy ku niebu.
– Poprawna odpowiedź. – podsumowała z triumfalnym gestem. Po chwili wszyscy zgromadzeni parsknęli gromkim śmiechem.A jednak... Potter nie zapomniał jak się śmiać, choć Ron i Hermiona mogliby przysiądź że wykreślił te czynność ze swojego repertuaru. Dla czego w obecności obcych ludzi ? Na pokaz ? Nie... to nie w jego stylu.
– Następnym razem nie dam poświęcić moich kosmetyków na rzecz ak....- prawie powiedziała „akcji” a to byłaby katastrofa, zważając na fakt że byli podsłuchiwani. Na szczęście Harry w porę dostrzegł niebezpieczeństwo.
– Ron ! – wykrzyknął Potter widząc w oknie twarz bladego przyjaciela. Weasley niepewnie wszedł do przedziału za nim wkroczyła Hermiona.
- My.... przyszliśmy.... chcieliśmy... my... chodzimy... sprawdzamy... znaczy... tak w ogóle.... to cześć... my... my... HARRY ! Co ty wyprawiasz ?! – krzyknęła w końcu.
– Gram w karty – powiedział pokazując mały wachlarzyk.
– Tak po prostu ? – zapytał zrezygnowany Ron – Tylko tyle ?
- Czego się spodziewałeś ? – odparł.
– Właściwie... to ja nie wiem... – jąkał się Wesley.
– A twoi...ehem....znajomi ? – drążyła Granger.
– Masz rację, przecież prawie się nie znacie... to Linda Travensy... Sandra... Sandra... Cooted ? Chyba tak...eh... moja słaba pamięć do nazwisk. Tu siedzi Rich Roze i Oscar Silvar. – rzekł podając kartę swojemu sąsiadowi.
– My się już znamy – uprzytomniła Linda mrugając do Hermiony.
– My też – zauważył Richard.
– Spotkałam was na peronie – dodała Sandra wskazując na Rona i Harrego.
– Ja jestem nowy. Pierwszy raz w Hogwarcie – oznajmił Silvar.
– Makao ! – krzyknęła Sandra. – Wygrałam ! Ha ha ! Szczęście nie trwa wiecznie, Rich !
- ch*lera... – mruknął Roze. – Dobra, Harry teraz ty rozdajesz.
– To my pójdziemy... już... do siebie... – wyjąkał Ron i wyszli pozostawiając piątkę pogrążoną w grze.
– Właściwie to czego się spodziewaliśmy ? – szepnął Weasley gdy oddalili się na bezpieczną odległość.
– Sama nie wiem. Możę wyobrażałam go sobie w ciemnym, samotnym przedziale z książką o czarnej magii albo czym innym z działu jego nowych zainteresowań ? Tak jak izolował się od zakonu, myślałam że odsunie się od reszty świata.
– Tych poznaliśmy przed pociągiem.
– Harry nigdy nie wdawał się w głębsze znajomości z obcymi. A oni wszyscy zachowywali się jak starzy przyjaciele.
– Zbieg okoliczności ?
- Nie wierzę w zbiegi okoliczności.
– Więc ?
- Cooted i Travensy poznaliśmy na peronie, Roze chyba też jest w porządku. Mógł zobaczyć że idę z Tobą i Harrym. Zresztą... Harry ledwo pamięta ich nazwiska.
– A Silvar ?
- Skoro jest nowy, to chyba nie dziwi Cię że szuka znajomości.
– W takim razie...
- Mamy wyjątek od reguły – wtrąciła Hermiona.
– Co masz na myśli ?
- Zbieg okoliczności.
W przedziale Potter uśmiechnął się triumfalnie.
Czwarta faza zakończona.
Plan był porostu doskonały. To Oscar z całą pewnością musiał przyznać, gdy tylko tiara przydzieliła go do Gryffindoru. Usiadł koło Pottera, który zaczął przedstawiać „nowego” kolegę.
– Wy się znacie ? – spytał Neville.
– Rozmawialiśmy w pociągu. – odparł Harry.
Genialnie. Silvar po prostu miał ochotę ryknąć śmiechem, ale dla dobra planu, który biegł tak pomyślnym torem, powstrzymał się.
Z daleka obserwował całe przedstawienie.
Sandra uniosła kciuk do góry, a potem z niewinną miną wpadła na Weasleya.
Linda popatrzyła z żalem na swoją torebkę i cisnęła ją w ziemię. Potem zrobiła wielki krzyk.
Rich ukrył się za filarem i najpierw nie trafił Zaklęciem Blokującym Koła, więc podszedł. Następnie bezinteresownie pomógł zdezorientowanej Granger.
Oscar to wszystko widział, ale sam miał siedzieć w przedziale i czekać na nich. Starannie wyreżyserowane sceny i scenariusz autorstwa Harrego. To był jego pomysł. Zdaje się że Dumbledore ma w swoich szeregach nie tylko potężnego, ale i przebiegłego wroga – Pottera.
Jak stwierdził Harry, tak się stało. Ron i Hermiona natknęli się na nich w trakcie podróży. Ten kit o „słabej pamięci”... Gdyby Sandra nie była wtajemniczona, to chybaby go potraktowała Avadą Kedavrą.
Teraz czas na Piątą Fazę Planu, w której Oscar uczestniczy. Jak wytłumaczyć jego znajomość z Potterem ?
Nowo przybyły uczeń, który nie zna kompletnie nikogo. W pociągu siada z pierwszą lepszą osobą. Trafia do Gryffindoru (nikt nie będzie zagłębiał się dlaczego). Rozmawia z jedyną osobą, którą zdołał poznać czyli Harrym. Ten przedstawia go innym kolegom z domu. Kto by pomyślał że ludziom tak łatwo wszystko wcisnąć ? Na razie nie mogą oficjalnie się przyjaźnić ze wszystkimi Wojownikami Zniszczenia, ale powoli udawać nawiązywanie kontaktu. Jedynie Harry i Oscar jako że są w jednym domu mają wolną rękę. Pomyśleć że to mogło się nie udać.... a były momenty niepewności. Gdyby Ron dowiedział się że Sandra jest ze Slytherinu, byłoby po wszystkim. Potter musiał interweniować i odciągną przyjaciela. Im później Weasley dowie się o domu Sandry, tym lepiej. Linda też się prawie wygadała w pociągu. Że akurat w tym momencie Ron i Hermiona robili obchód ! To mogło wszystko spartaczyć, ale mieli szczęście. No i Rich, gdyby się nie pośpieszył to Granger weszłaby sama do pociągu. Tak, plan był bardzo dobry. Nowe znajomości są zawsze podejrzane i Dumbledore nie omieszka wypytać starych przyjaciół Harrego co wiedzą na ten temat.
– Drodzy uczniowie - jakby na ironię Dumbledore zaczął swoje przemówienie. – Jak co roku witam was serdecznie w naszych skromnych progach.
– Waszych ? Czyli że niby twoich ? – zapytał Oscar tak żeby tylko Harry usłyszał. Potter zachichotał.
– I jak co roku pragnę przypomnieć o obowiązującym w szkole regulaminie. Za jego łamanie będą surowe kary.... – rzekł dyrektor.
– Czy on zawsze tak przynudza ? - mruknął Silvar. Harry pokiwał głową.
-....na koniec chciałbym wam przedstawić nowego nauczyciela Obrony Przed Czarną Magią. Profesor Margaret Dritic. – przy stole wstała najzwyczajniejsza szatynka o szaro-niebieskich oczach i małym lekko zadartym nosie. Miała długie, złote kolczyki, dobrze dopasowaną, zwiewną szatę ale było w niej coś z tajemniczości. Niewykluczony wpływ skrzywienia zawodowego.
– Co o niej sądzisz ? – spytał Silvar. Potter zmierzył ją krytycznym wzrokiem.
- Poczekami. Zobaczymy.
Uczta powitalna szybo się skończyła. Ron i Hermiona zabrali pierwszorocznych z sali, nie zamieniwszy z Harrym zbyt wielu zdań. Powiedział im że w pociągu szukał wolego przedziału i trafił na samotnego Oscara, a potem zwaliła się reszta. Nie chcieli popaść w konflikt z Potteram, więc umilkli. Również niepokojący był sposób w jaki patrzyli na Harrego inni uczniowie.
Oscar i Harry zostali jeszcze chwilę w sali czekając aż główny nurt uczniów opuści jadalnie. Dostrzegła to Mc Gonagall a jej brwi zbiegły się nieprzychylnie. Czyli nowy uczeń trafił na Pottera. To nie wróżyło niczego dobrego. Ale co oni wyprawiają ? Po chwili podeszła do nich Travensy, ambitna uczennica z szóstego roku Ravenclow. Potem zjawił się Roze, przeciętny z tarnsmutacji, szósty rok Huffelpuf a na koniec... Cooted. Szósty rok Slytherin (?!)... tego już było za wiele. Uczniowie wymienili kilka zdań. Nagle Harry poniósł głowę i ich spojrzenia spotkały się. Oczy miał nieco bardziej życzliwe, niż na Garmuld Place, ale wciąż bardzo zimne, podejrzliwe i nieprzyjemne. Szepnął coś do swoich znajomych, którzy jeden po drugim rozeszli się. Potter i Silvar skierowali się do siebie, odprowadzeni badawczym wzrokiem Minewry. Nie jest dobrze. Ruszyła za Dumbledorem i Severusem do gabinetu dyrektora poważną na rozmowę. Snape położył na biurku dyrektora zmięty fragment kartki a obok trzy wielkie zwoje pergaminu.
– Severusie, co to znaczy ? – spytał Dumbledore.
– Rozwiązałem ten zapis – Snape.
– Po to nas wezwałeś ? – spytała Mc Gonagall przyglądając się zielonemu na twarzy Lupinowi. Siedział na krześle, w potarganym swetrze z kubkiem gorącej herbaty, eliksirem uspokajającym i mętnym wzrokiem. Nie widziała go od tamtej kłótni na w Kawterze głównej. Tonks twierdziła iż odwiedziła go dwa, trzy razy ale nie chciał rozmawiać. Zupełnie jakby nie docierało do niego nic poza własną tragedią. Chyba nie zarejestrował wypowiedzi Severusa bo siedział jakby go nie było.
– Tak. Sądzę że może Cię to zainteresować, Lupin. Bynajmniej obecność obrażonej primadonny nie sprawia mi przyjemności. – warknął Snape.
– Harry ? – mruknął Lupin a jego oczy rozszerzyły się gwałtownie. Nie miał ochoty się odgryść, odpowiedzieć, zaprzeczyć czy okazać ostentacyjne lekceważenie. Żył teraz w swoim świecie.
– Remusie, Severus złamał ten szyfr, który nam przekazałeś. Ten, który napisał Harry.– powiedział łagodnie Dumbledore. – Słuchamy więc.
– Nie będę zagłębiać się w szczegóły. Przeanalizowałem właściwości i proporcje składników oraz opisy, które znalazły się na tym pergaminie.
– Co to jest ? – zapytał Albus niecierpliwie.
– Zadaje się że Potter odkrył eliksir, który mógłby zapobiegać przemianie w wilkołaka. – rozległ się huk tłuczonego szkła. Lupin siedział tak jak przed chwilą, z jedną różnicą. Jego kubek leżał roztrzaskany na podłodze a herbata była rozlana.
– Eliksir ? Anywilkołak ? – wyszeptała Mc Gongall.
– Faza końcowa. Jeszcze nigdy nie spotkałem z tak dziwacznym połączeniem składników. Zupełnie innowacyjne podejście do sprawy. Mamy tu fragment, który mimo zwięzłości bardzo wiele mówi. To chyba ostatnia faza tworzenia serum. – powiedział Severus.
– Umiał byś go odtworzyć ? – spytał z nadzieją Dumbledore. Twarz Snepea spochmurniała.
–Nie, tylko Potter mógłby to zrobić. Wciąż mam za mało danych. – rzekł niechętnie. To takie irytujące, kiedy trzeba się przyznać do porażki. Oczywiście że próbował, całą noc ! I nic.- Jest jeszcze jedna sprawa: kto ?
- Harry był zrozpaczony po utracie Syriusza...
-...i wściekły na Ciebie. Ale to nie ma nic do rzeczy ! Rozpacz po Blacku nauczyła go skomplikowanego systemu liczbowo-znakowego ? Nienawiść do Ciebie nauczyła go olklumecji i leligmencji ? Poczucie zdrady pokazało mu jak rozpoznać sfabrykowany dokument ? Albusie ! Przejrzyj na oczy !
- Faktycznie, ktoś mu musiał opowiedzieć o jego przodkach. Ktoś uwolnił moc, którą zamknąłem w Harry piętnaście lat temu starożytnym zaklęciem. Ktoś ją uwolnił i nauczył z niej korzystać. Choć tam, na Garmuld Place, to było przez przypadek... chyba.
– Ktoś go znalazł kompletnie załamanego i zdruzgotanego po przewinieniach Zakonu – niespodziewanie powiedział Lupin. Cicho i łamiącym się głosem, ale dosłyszalnym i wyraźnym. – Ktoś go wsparł i ktoś mu pomógł gdy mnie przy nim nie było, kiedy powinienem. Choć prawdopodobnie siedziałem gdzieś w krzakach. Tak blisko a tak daleko. Nie zjawiłem się, kiedy mnie potrzebował. Nie pomogłem mu wstać, kiedy upadł. Ktoś inny go znalazł. – twarz zamarła w dziwnym wyrazie – ktoś inny go odbudował. Ale pozostały fundamenty bólu i nie zagojonych ran, na których Harry Potter narodził się na nowo.
– Tracimy kontrolę – powiedział Dumbledore chowając twarz w dłoniach.
– Nie udawaj ślepego Albusie. Już ją straciliśmy. Potter się wyłamał i go nie odzyskamy. – stwierdziła Mc Gonagall.
– Trzeba działać Minewro, i to szybko. Uczta skończyła się dwie godziny temu. Panna Granger i Pan Wesley są zapewne w pokoju wspólnym Gryffindoru. Przyprowadź ich tutaj ale... – ściszył głos - ... lepiej żeby Harry... o tym nie wiedział.
Minewra znów doznała, nieprzyjemnego uczucia, że Albus mimo wszystko nie ma racji. Uderzyło w nią jak bumerang, którego i tym razem nie zdoła rzucić. Dopiero wtedy, gdy okaże się czy decyzja dyrektora jest słuszna, zdoła go odepchnąć. Ale podświadomie czuła, że ma raczej marne szanse.
– Albusie, co zamierzasz ? – wymamrotała, starając się by nie zabrzmiało to jak sprzeciw.
– Spokojnie Minewro, wiem co robię. – rzekł. Nagle chwycił się rękami za żebra, które przeszył nagły ból. Syknął zaciskając zęby, żeby nie krzyknąć.
– Dumbledore ! Co się stało ? – wykrzyknęła przerażona Mc Gonagall.
– Ja... już nic...idź Minewro.- zwrócił się do profesorki. Snape spojrzał na niego unosząc prawą brew.
– Może jakiś eliksir przeciwbólowy ? – zaproponował bezbarwnym głosem. Dumbledore wiedział, że to nie ma sensu. Strażnicy Pottera są rozgniewani, bo znów miesza się do życia ich podopiecznego. Jednak, nie ma wyboru. Ciężko oddychając usiadł wygodnie w fotelu, z nadzieją że ból się nie powtórzy.
– Co mi się zdaje, Severusie, że na przyczynę TEGO bólu nie ma żadnego lekarstwa.
Po wciśnięciu przyjaciołom z domu jakichś barwnych historyjek, Wojownicy Zniszczenia udali się do zachodniej wieży. W jednej z niepozornych wnęk wisiał mały obraz. Bardzo stary, zakurzony i ze względu na swoje położenie, zapewne nikt nie zwracał na niego uwagi. Wyblakłe kolory ledwo zaznaczały kontury czarnego miecza zwróconego ostrzem w duł. Potter dłonią przejechał po ostrzu miecza. To samo uczynili inni. Jak przypuszczali, otworzyło się przejście. Długi korytarz oświetlały pojedyncze pochodnie, a kamienne ściany tworzyły akustykę kroków. Stanęli przed dużymi mosiężnymi drzwiami. W środku była obszerna komnata z wielkim okrągłym stołem, fotelami, licznymi szafkami na mapy i inne dokumenty. Obok znajdowała się sala myślodosiewni. Urządzone średniowiecznymi meblami, pełne ozdób i kolorów. Były jeszcze jedne schody. Przez blisko pięć minut zagłębiali się w podziemia zamku, zastanawiając czy ta trasa w ogóle ma koniec. Powitały ich złote wrota, otwierane na dwa skrzydła.
Mimo że Lupin opuścił Hogwart, a szczątki jego kubka zostały usunięte, w gabinecie dyrektora Hogwartu trwała zażarta kłutnia.
– Nie mogę ! Nie dam rady...
– Panie Weasley ! To już nie jest sprawa stosunków międzyludzkich, to kwestia przyszłości społeczeństwa ! Sprawa ma wymiar światowy ! Straciliśmy kontrolę i jeśli jej nie odzyskamy mogą to przypłacić życiem miliony, jeżeli nie miliardy ludzi ! – Dumbledore uderzył pięścią w stół. Hermiona i Ron byli przerażeni. Znów musieli działać wbrew swoim racjom, zmuszeni atakami z zewnątrz.
– To dla jego dobra. – rzekł już nieco spokojniej
– Ostatnio też Pan tak twierdził – szepnęła cichutko Hermiona.
– Nie dyskutuj ze mną młoda damo ! Zawsze chcieliście pomóc zakonowi, teraz macie szansę ! To może się okazać niebezpieczne, ale tylko wymożecie to zrobić ! – ryknął Dumbledore. Jego rozgniewana twarz budziła respekt, ale daleko mu było do paraliżującego strachu, bezgranicznej władzy i niezłomnej potęgi Harrego Pottera.
Tańczące języki ognia ocierały się o ściany kominka malując na nich czarne smugi. Dla jednych ogień - symbol ciepła i romantyczności, dla innych znak piekła lub jak w przypadku Remusa bolesnych wspomnień. Pochłaniający nadzieję na straconą przyjaźń, wypalający chęć życia i skrzętnie budujący twierdzę zapomnienia w zatraceniu. Cierpiał. Tak głęboko i ciężko jak tylko potrafił. Bo wszystko przypominało mu Harrego. Ten pokój, gdzie jeszcze niedawno razem się śmiali, a potem rozeszli. Najpierw odszedł on, Remus. Nie Harry. On zawinił i stracił miłość i zaufanie Pottera. Harry na nim polegał, był zdesperowany i szukał pomocy u Lupina. Tylko jemu z Zakonu Feniksa jeszcze ufał. Może gdyby... gdyby... takie tam „gdybanie” a co się stało to się nie odstanie. Każda smuga, każdy język ognia zdawał się układać w obrazy wspomnień. W powietrzu odbijał się głos Pottera i nieustanne pytanie „dlaczego?”. Dym mieszający się z oddechem i wspomnienia mieszające się ze łzami. Siedział przed tym kominkiem w pokoju Harrego i Rona gdzie pozostała tylko pustka. Siedział na ziemi przed tym kominkiem, który spalił jego nadzieje na lepsze życie.
Za jaką cenę ? Za Harrego... nie ! On tego nie chce. On chce by Potter do niego wrócił. Przebaczył. Harry... Harry...Harry... gdzie jesteś ? Harrry... jeśli mnie słyszysz...przepraszam. Nie umiem nic więcej powiedzieć. Wszystko straciło sens. Nie chcę żyć bez twoich słów, bez twoich śmiechów, bez twojego płaczu. Nie chcę żyć bez Ciebie... James..... przyjacielu... pomóż mi... pomóż odzyskać twojego syna... daj mi siłę..
- Mam akta tego nowego ucznia z szóstego roku, tak jak prosiłeś- powiedziała Mc Gonagall.
- Połuż je biórku, Minewro - rzekł Dumbledore. Miał kamienną twarz, ale profesorka zbyt długo go znała, by zaułważyć że każdego dnia jej przełożony wygląda coraz gorzej. Znów to paskudne uczucie...
- Albusie, ja dłużej nie wytrzymam. - wypaliła. Dyrektor spojrzał na nią z zainteresowaniem. - Już dawno moje zaufanie do Ciebie przekroczyło granice zdrowego rozsądku ale... jest coś co pojawiło się w te wakacje... a teraz powtórzyło... Dziwne uczucie zwątpienia, jakie słabo znam. Mam bardzo złe przeczucia, Albusie - powiedziała stanowczo - Sądzę... sądzę że się mylisz...
- To bardzo trudne, Minewro. Ale... ten nowy chłopiec, Oscar Silvar - zmienił temat.- jak go przyjeli Gryffoni ?
Mc Gonagal obdarzyła go przeciągłym spojrzeniem. Czy może mu powiedzieć ? Dlaczego nie jest pewna ? Dlaczego się waha ?
- W porządku.- odparła bezbarwnie. Zawsze mówiła mu o wszystkim. Dlaczgo go okłamała ? Czy nadal mu bezgranicznie ufa ? |
|
|
magda |
Wysłany: Pon 21:24, 14 Sie 2006 Temat postu: |
|
XIII. „W zwierciadle duszy”
- Miałem klapki na oczach i nie widziałem że Cię krzywdzę. Teraz już wiem ile zła wyrządziłem. Dziś zrozumiałem że popełniłem błąd ! Straszliwy błąd ! Harry ! - krzyknął desperacko Dumbledore – Zaklinam Cię, wybacz mi ! Żałuję bardziej niż cokolwiek innego ! Daj mi drugą szansę ! Przysięgam że już nigdy więcej nie dojdzie do takiej sytuacji !
Załamujące się słowa wirowały w pokoju odbijając się od Pottera jak groch o ścianę. Odwrócił się od dyrektora wpatrując w ciemną uliczkę za oknem.
-Wybacz mi – dodał ochrypłym głosem, cichym i pokornym, tylko tyle mu pozostało – ...błagam, przebacz.
– Miałeś szansę by mi o tym wszystkim powiedzieć, wyjaśnić. Może wtedy bym zrozumiał twoje dobre intencje. Jednak ty pokazałeś że nie jesteś godny przebaczenia. – rzekł szorstko Harry.
– Nie skreślaj mnie... proszę. – szepnął Albus. Wpatrując się zaczerwienionymi oczami w chłopca z nadzieją że na niego spojrzy, uśmiechnie się ciepło i serdecznie, tak jak kiedyś. Usiądą razem przy herbacie rozmawiając otwarcie i przyjaźnie. Ale to nie nastąpiło. Zamiast dobrych oczu, widział śmierć, zamiast przyjaznego uśmiechu malującą się groźbę, zamiast szczerej rozmowy jadowite syki. Harry zbliżył się powoli do Dumbledore, który poczuł ścisk w żołądku zamiast upragnionej ulgi. Wiedział już jak brzmi odpowiedź, w każdym razie tak mu się wydawało.
– Nie skreślaj ? – prychnął z pogardą. – Już dawno to zrobiłem.
– Czy to twoje ostatnie słowo ? – wydusił z trudem pobielałymi wargami.
– Tak – stwierdził twardo Potter – Przeszłości nie można wymazać, Ale można zmienić teraźniejszość. A to co było już nie wróci.
Gdy szczycie schodków pojawił się Albus, wszyscy zgromadzeni w holu poderwali głowy w oczekiwaniu na werdykt. Jednak dyrektor nic nie musiał mówić. Perliste łzy spływające po skruszonej twarzy były jednoznaczne.
– Albusie ? – wyjąkał rozpaczliwie Pan Weasley. – Udało się ? Dumbledore chwiejnym krokiem zszedł na parter kręcąc głową.
– Straciliśmy go na zawsze. – rzekł drżącym głosem.
Ron i Hermiona, najlepsi przyjaciele Harrego, ci którzy byli przy nim w dobrych i złych czasach wpadli równocześnie do biblioteki Blacków, gdzie nadal unosiła się łuna skumulowanych negatywnych emocji. Ron miał sińce na policzkach a Hermiona płacz na końcu nosa. Potter odwrócił się z wciąż wymalowaną gniewną miną, ale widok przyjaciół działał na niego kojąco. Rysy twarzy złagodniały i zagościł na niej uśmiech, prawie natychmiast stłumiony przez głęboki grymas rozpaczy.
– Zmusili nas... Kazali milczeć... – wybełkotała Harmiona.
– Nie chcieliśmy tego. Wiedzieliśmy ile znaczy dla ciebie Syriusz. Ale oni się upierali że to dla twojego dobra... Szantażowali nas – tłumaczył łamiącym głosem Ron niepewnie zbliżając się do Harrego. Potter wyciągnął z kieszeni breloczek, małego gołębia, symbol ich przyjaźni.
Zamknął szczelnie w ciepłej dłoni i przycisnął do piersi, do serca.
– Oh, Harry ! – zawyła Hermiona i z impetem rzuciła mu się na szyję łkając z radości...
Niewinni. Im zostało przebaczone.
Dumbledore nie pamiętał jak dotarł do swojej kwatery w Hogwarcie. Gdzieś w podświadomości migała skrzypiąca brama wejściowa, puste korytarze, zawodzenie Krwawego Barona i schody do gabinetu. Ze starej szafy wyciągnął niewielkie drewniane pudełko. Pierwsze co rzuciło się w oczy, to biało-czarna fotografia trójki chłopców ze szkolnych lat. Był tam młody Albus ze swoim bratem Aberem, tak bardzo do siebie podobni oraz ich przyjaciel. Nieco bledszy na twarzy, o kruczoczarnych włosach i przenikliwym spojrzeniu. Jednak uśmiechnięci i cieszący się ze zbliżających się wakacji. Na następnym zdjęciu było tylko dwóch młodzieńców, już nieco starszych. Albus i jego przyjaciel machający z kartki pergaminu. Tyle pozostało z ich przyjaźni.
O dziwo Andrew Grindelwald trafił do Gryffindoru, choć jego zainteresowanie czarną magią pasowało raczej do Slytherinu. Dumbledore zawsze postrzegał go raczej jako ślizgona, choć unikał typowych „podziałów”. Przyjaźń kwitła między Andrewem i bliźniakami Dumbledore przez wiele lat. Później zaczęły się problemy w świecie czarodziejów a małżonka Abera została porwana.
Grindelwald znalazł się w nieodpowiednim miejscu w nieodpowiednim czasie.
Zdesperowany Aber znalazł martwe ciało Elizy i w akcie desperacji oskarżył właśnie Andrewa o morderstwo. Wdowiec rozgrzebywał sprawę aby odnaleźć dowody winy, niedługo potem oberwał Avadą Kedavrą i na tym się skończyło. Albus nie był przekonany czy Aber ma rację w sprawie Grindelwalda dlatego siedział cicho, ale śmierć ukochanego brata obudziła w nim coś dziwnego. Bezwzględną chęć pomszczenia zmarłego. Nie zastanawiał się czy robi dobrze. Miłość przysłoniła mu wszystko i liczyła się tylko zemsta. Udał się do dawnego przyjaciela i zabił go bez mrugnięcia okiem.
Jednak Andrew był niewinny i zrozumiał to dopiero przeglądając informacje i notatki zgromadzone przez Abera. Pozostał jeden problem, było już za późno. Aber prawdopodobnie był bliski odkrycia kto naprawdę jest odpowiedzialny, ale nie zdążył ukazać światu prawdziwego oblicza zbrodniarza. Morderca spanikował i pozbył się niewygodnego Abera. A Albus uznał, że zrobił to Grindelawald...
Dlaczego nie zastanowił się czy to faktycznie jego wina ?! Dlaczego uczucie tak go zaślepiło ?! Dlaczego nie dopuszczał do siebie myśli że Aber mógł się mylić ? Przecież znał Andrewa od pierwszej klasy Hogwartu !
Dziś stracił przyjaźń jego potomka. Harry znaczył dla niego bardzo wiele, również jako przyjaciel. A on panicznie bojąc się zemsty za przodka zataił prawdę.
Okłamał Harrego. Swojego młodego przyjaciela. Czy naprawdę nigdy nic między nimi nie było ? Oczywiście że było ! Świetlana przyjaźń i głębokie zrozumienie, bezgraniczne zaufanie... a on to zniweczył. Zaprzepaścił już na samym początku ich znajomości. Nie chciał go krzywdzić, ale wydawało się że nie ma innej drogi. Wbrew własnym słowom wybrał to co łatwe, a nie to co słuszne. Całą miłość chłopca nieświadomie przelał w nienawiść, pielęgnującą rany, bóle, upokorzenia, wspomnienia i zdrady. Jego nieodpowiedzialne zachowanie przeistoczyło ciepłego przyjaciela w lodowatego wroga.
Duszące i palące poczucie winy wrzało i buchało roznosząc po całym ciele szarpiące pazury uczuć.
Zabił w Harrym miłość. Zabił dawnego Harrego. Zabił niewinnego człowieka. Zabił przyjaciela. Znowu.
Czuł jak ogarnia go wewnętrzna pustka pochłaniając świadomość własnego istnienia. Osunął się w ciemność przed oczami i stracił przytomność.
Widział jakąś postać na ziemi, która zamarła bez ruchu. Zapalił różdżkę i zbliżył się do leżącego ciała czując jak stado rozwścieczonych bizonów taranuje jego system nerwowy. Były to zmasakrowane zwłoki, naznaczone licznymi obrażeniami, rozcięciami, bliznami i ranami. Z zaschniętych i brudnych zakrzepów (jak ocenił już dawno wdarło się do nich zakażenie) sączyła się wciąż krew. Obdarte szaty odsłaniały fragmenty rozszarpanej skóry. Miał ślady licznego biczowania i innych wielogodzinnych tortur. Więcej nie był w stanie stwierdzić, prócz tego że ów osoba z pewnością nie żyje a oprawcy porzucili obiekt „rozrywki”.
Dumbledore osłupiał. Kto mógł popełnić tak straszliwą i okrutną zbrodnię ?! Właściwie nie było nad czym się zastanawiać. Voldemort. Tylko ten ładak jest w stanie doprowadzić sowjego więźnia do takiego stanu.
Rozglądną się wokoło szukając jakiegoś natchnienia, chciał pomóc ! Nie wiedział gdzie się znalazł, wszędzie było tylko ciemno. Pochylił się nad postacią i obrócił na plecy, by zobaczyć twarz pełną czerwonych pręg, zadrapań i łez zastygłych na rozkrwawionej i cierpiącej twarzy Harrego Pottera.
Zastygł w wyrazie niedowierzania. Ręce mu zadrżały i różdżka wypadła z ręki a sam pochylał się nad chłopcem z bezradnością wypisaną na twarzy.
– Harry ! – krzyknął rozpaczliwie, choć wiedział że ten i tak go nie usłyszy. – Harry !
Przecież on go tak kochał ! To niemożliwe ! NIE !
Zakręciło mu się w głowie od szumu przewijających się myśli.
- Harry ...- załkał nad ciałem delikatnie odgarniając kruczoczarne włosy z czoła - Harry...
A on na niego nakrzyczał, znienawidził...
Powróciło uczucie z przed lat, przed oczami miał wizję martwego Abera, umysł przysłoniło pragnienie zemsty, domagającej się wypełnienia. Nie panował nad ogarniającą go rozpaczą i wściekłością. Postanowił, że zbije tego, który jest odpowiedzialny za śmierć Pottera, może wtedy zdoła zdobyć przebaczenie chłopaka, chociaż pośmiertne.
Ktoś chwycił go za kołnierz i brutalnie szarpnął do tyłu. Albus nie zdołał utrzymać równowagi i runął na ziemię jak kłoda. Kontem oka zobaczył grupę ludzi w czarnych kapturach kłębiących się w pobliżu. Trzech z nich otoczyło martwe ciało Harrego przyglądając się w milczeniu.
– Nie ! – wrzasnął Dumbledore wyciągając rękę w geście protestu. Nieznajomi zrzucili kaptury ukazując gniewne twarze. Ale to nie byli śmierciożercy.
– Andrew ? – wychrypiał tracąc dech w piersiach.
– Witaj Albusie, tyle lat... – szepnął Grindelawald.
– Merlin ? – Dumbledore wstał chwiejąc się nieznacznie. Drugi mężczyzna nie odpowiedział posyłając piorunujące spojrzenie. Za to trzeci nadal krył twarz za czarnym płótnem ze srebrnym wykończeniem jedynie ciemne oczy błyszczały złowrogo z ukrycia. Nikogo ze zgromadzonych dalej nie rozpoznawał. Było ich czterech może pięciu. Ciężko określić bo ich kontury były niewyraźne. Unosili się w powietrzu jak mgliści dementorzy przyprawiając Albusa o podobne odczucia.
– C-co to znaczy ? – zapytał drżącym głosem wskazując na Harrego.
– To odbicie emocji jago duszy *– zagrzmiał donośnie Merlin. Spojrzał z żalem na Pottera.
– Raczej to co z niej zostało – dodał gorzko człowiek z kapturem na głowie.
– Kto... ? – zapytał czując jak traci ostatnie kolory na twarzy.
– Ty, Dumbledore. – warknął Andrew. – Twoje dzieło ! – krzyknął wskazując oskarżycielsko. – Popatrz, co zrobiłeś z moim pra wnukiem!
- Nie... – jęknął Albus. – Ja nie...
Zerwał się z miejsca ale drogę zagrodził mu Grindelawald z mieszaniną zaciekłości i nienawiści celując różdżką w Dumbledorea. Alubs zbyt dobrze znał to spojrzenie, wystarczające by się wycofać.
– Nie waż się go tknąć ! – wysyczał przez zaciśnięte zęby Andrew.
–Potter należy do nas. – oświadczył nieznajomy w czarno-srebrnej szacie,** prostując się.
– Ostrzegam Cię ! – ryknął Merlin również wyciągając różdżkę. – Jeżeli jeszcze raz skrzywdzisz mojego potomka, to przysięgam że zrobię wszystko... Na Szlachetną Krew ! Wszystko ! Byś skonał na widłach szatana ! Bądź przeklęty Albusie Dumbledore !
Dwa strumienie zielonego światła uderzyły w dyrektora zanim zimny dreszcz zdołał go opanować. Ostatnie co zarejestrował to upadek na ziemię i ostry ból klatki piersiowej.
Lecz gdy otworzył oczy leżał na dywanie swojego gabinetu. Nieprawdopodobne ale nadal ŻYŁ. Dowlókł się do swojego fotela dysząc ciężko. Zdał sobie sprawę że to tylko wizja, a może nie ? Nagle zgiął się w pół trzymając za żebra które rwały niemiłosiernie, dając o sobie znać. Miał niemrawe wrażenie że nie jest sam w gabinecie. Przed oczami zobaczył znów ten zielony błysk, zamrugał powiekami. Strażnicy Pottera chcieli mieć pewność. Żeby Albus się nie zapomniał, potraktowali go jakimś zaklęciem.
Kilka kroków dalej była jego porzucona różdżka, którą upuścił, gdy ujrzał to co zrobił z duszą Harrego. On naprawdę coś w nim zabił.
Tymczasem prawdziwy Harry odbył długą rozmowę z Ronem i Hermioną. Najpierw opowiedzieli mu o rozmowie z Dumbledorem i Lupinem na temat testamentu. Powiedzieli że po jego wybuchu w salonie dyrektor wyjaśnił sprawy przodków i przepowiednię.
Potter poczuł się niezręcznie, wiedząc że nie jego przyjaciele wiedzą tylko o nieznacznej części powołania. Na ich szczęście.
Ron z wypiekami na twarzy zrelacjonował posłuchaną rozmowę na temat Wojowników Zniszczenia snując spekulacje o przybyszach z kosmosu i innych bajerach. Natomiast Hermiona krytycznie stwierdziła że nie wierzy w zielone ludziki i wygłosiła moralizujące kazanie na temat wartości prywatności, które ludzie współcześni mają gdzieś. Dodała że nieznajomi zrobili wielkie wrażenie na całym Zakonie i gdy tylko wróci do Hogwartu przewróci całą bibliotekę włącznie z działem ksiąg zakazanych do góry dnem żeby dowiedzieć się czegoś nowego.
– A co ty o nich sądzisz ? – wypaliła na koniec.
– Nie oceniam tych, których nie wiedziałem.- powiedział ważąc każde słowo. Będzie musiał się bardzo pilnować żeby nie popełnić jakieś wtopy, która mogłaby zaszkodzić jego drugiemu wcieleniu, Białemu Wojownikowi. Hermiona uniosła brew.
– Mądre stwierdzenie – odparła krótko. Nie podobało się jej nowe oblicze dawnego Harrego, którego ludzka nienawiść zmieniła nie do poznania. Bardzo rzadko się odzywał a jago ewentualne odpowiedzi były krótkie i lakoniczne.
Podała mu „Proroka” który postanowił obwieścić całemu światu najnowszą sensację słowami „WYBAWICIELE KONTRAATAKUJĄ” oraz obszernym pięciostronicowym artykułem. W całej gazecie roiło się od wypowiedzi świadków zdarzenia, komentarzy zniekształcających rzeczywistość i długiego przemówienia upadającego Ministra Magii, który zapewnił wszystkich o próbie porozumienia z Wojownikami Zniszczenia. Bzdura.
Ostatecznie skończyło się na trzęsieniu ziemi i nadchodzącym armagedonie. Ale prawdziwa wersja wydarzeń została ukryta między wersami z których co bardziej wykształcony i oczytany czarodziej mógł wyciągnąć czyste fakty, które były bardziej przerażające od fikcji.
Nastąpiły „ciche dni” na Garmuld Place 12 w dosłownym znaczeniu. Pani Weasley bezskutecznie nawoływała Harrego żeby zszedł na dół ale odpowiadała jej głucha cisza. Można to było nazwać „strefą milczenia” bo większość osób z jakichś niewyjaśnionych przyczyn bała się podnieść głos, jakby byli pod czyimś naciskiem. Natomiast piętro stało się totalnym „odosobnieniem” czy jak to mawiano „samotnią”. W zakonie zapanowało niepisane prawo że schody na górę należy obchodzić szerokim łukiem. Ron i Hermiona jako jedyni mieli odwagę wkroczyć na piętro domu Blacków by spojrzeć Potterowi w oczy lub porozmawiać, co Bill ochrzcił mianem „pakowania palców między drzwi”.
Generalnie siedzenie na odludziu było dość wygodne, a krzywe opinie nie stanowiły większego problemu dla zahartowanej ofiary plotek. Zamykał się w bibliotece z ulubioną książką opisująca przyczyny, przebieg i skutki rozłamu wśród elfów na jasne elfy i mroczne elfy,a czasem po prostu gapił się w okno żałując że nie ma przy sobie Sandry albo Oscara. Lindy czy Richa, bo tylko oni mogli zrozumieć dlaczego Harry zamknął się w sobie. Nawet Weasley i Granger nie mogli zgłębić tajemnic stanu odrętwienia ich przyjaciela.
Gabinet Snapea podobnie jak McGonagall był miejscem utrzymanym w perfekcyjnym porządku i nienagannej czystości. Nie było żadnych wyjątków aż do dziś. Gdyby ktokolwiek ośmielił się wtargnąć do jego pracowni doznał by kompletnego szoku widząc profesora z jastrzębim piórem w zębach zawzięcie przerzucającego ogromne strony jakichś tłumaczeń, słowników, zbiorów o znaczeniach symboli i innych rzeczy od których boli głowa. Całe biurko i podłoga usłane przeróżnymi pergaminami i notatkami z których nic nie wynikało. Snape brutalnie zmiażdżył jakąś wyrwaną stronę i rzucił na pokaźny stos innych nie spełniających jego oczekiwań.
Severus pracował już trzeci dzień ale bezskutecznie. Szalał z bezsilnej furii zawzięcie rwąc tłuste włosy i miotając się po gabinecie jak wrośnięty nietoperz z ładunkiem nuklearnym. Jeszcze nigdy nie otrzymał szyfru, który stanowiłby taki problem. To niedopuszczalne żeby wykwalifikowany szpieg, przewrażliwiony pod każdym względem, wyczulony na wszelkie niedociągnięcia i błędy nie był w stanie złamać jakiegoś kodu ! W dodatku z zakresu jego profesji !
W kominku rozległ się odgłos łamanego drewna a później głos Dumbledorea.
– Severusie, chciałbym z tobą porozmawiać.
Snape rzucił niedbale wszystkie księgi biorąc jedynie wymięty fragment pergaminu, który był przyczyną całego zamieszania i wyszedł chowając do wewnętrznej kieszeni.
Wpadł jak burza gradowa do gabinetu dyrektora.
– Witaj Severusie. Cieszę się że znalazłeś dla mnie czas. – rzekł ochryple Dumbledore. Snape wcale nie miał ochoty na rozmowy ale widział czego dyrektor się spodziewa.
– Przykro mi – przerwał sucho Snape – Nie udało mi się tego rozgryźć.
Dyrektor westchnął głęboko. Podszedł do szafki i wyciągnął z niej dwie filiżanki po czym napełnił mocną kawą.
– Napijesz się ? – zapytał automatycznie, podając jednął. Mistrz Eliksirów bacznie obserwował jego bladą twarz, nerwowe ruchu, drżenie dłoni i inne symptomy nerwicy.
– Albusie, uspokój się wreszcie ! – rzekł biorąc niebieską filiżankę. – Od rozmowy z Potterem chodzisz jak struty ! Cały świat nie kręci się wokół jednego gryfona !
- Nie udawaj że nie rozumiesz powagi sytuacji ! – przystopował go dyrektor.
– Oczywiście że rozumiem – powiedział z zażenowaniem – ale są też inne sprawy !
– W takim razie co możesz powiedzieć o tekście jaki otrzymaliśmy od Remusa ? – rzucił Dumbledore.
– Już ci powiedziałem że nie mam pojęcia o co w nim chodzi ! – warknął Snape. – I nie zmieniaj tematu ! Musisz się wreszcie pozbierać ! – dodał twardym tonem.
– Severus, spokój ! – krzyknął Albus przywołując podwładnego do porządku. Po czym dodał ciszej – Może masz rację, ale chyba nie jestem na to gotowy. Spróbuj jeszcze pomyśleć nad tym szyfrem. – zakończył zrezygnowany.
Snape nigdy nie był odpowiednią osobą do pocieszania, więc opuścił gabinet wracając do swojej góry papierów i pozostawiając Dumbledora samego.
– Oh, Harry. Czy kiedykolwiek zdołasz mi wybaczyć ? – mruknął sam do siebie dyrektor. Ukrył twarz w zniszczonych dłoniach a ramiona drgały od cichego płaczu, który ostatnimi dniami stał się nieodłącznym elementem jego strapionego życia, lęgnącego w gruzach.
Percy nie należał do osób rozważnych. Jego wyskok z porzuceniem rodziny po powrocie Voldemorta mógł być tego przykładem. Młody Wealsy zawsze chciał być gwiazdą i podpinał się pod tych którzy świecili, tak więc z początkiem wakacji udał się do Kwatery Głównej Zakonu Feniksa ze skruszoną miną przedstawił rzewną bajkę o wyrzutach sumienia i tęsknocie do rodziny oraz przyjaciół. Molly Wealesy trwająca w ciągłym przekonaniu że syn marnotrawny kiedyś wróci, kupiła jego opowieść szalejąc z radości, natomiast inni popatrzyli na niego spode łba dając do zrozumienia, że prędzej Voldemort ogłosi swoje zaręczyny z Ministrem Magii a Potter wybaczy Dumbledorowi niż oni uwierzą w słowa Percyego. Jednak chłopak patrzył na to z przymrużeniem oka, skoro ma po swojej stronie matkę - osiągnął dużo.
Natychmiast zażądał rozmowy z Harrym, jako że słyszał o jego przybyciu. Członkowie Zakonu wymienili porozumiewawcze spojrzenia. Percy nie wiedział że w obecnym stanie spotkanie z Potterem znaczy tyle co samobójstwo.
Percy rozumiał że Harry ma teraz kluczową rolę w wojnie, więc gdyby zdołał go przyciągnąć do siebie miałby komfortowe miejsce w hierarchii. Udawał że nie słyszy mamrotania matki „to nie jest najlepszy pomysł” ani złośliwych uśmiechów braci. Usiadł w kuchni oczekując na pojawienie się Pottera. W głowie miał przygotowaną przemowę z wielokrotnymi przeprosinami i zapewnieniem że zrobi wszystko aby pomóc. Właśnie poprawiał druciane okulary kiedy jego matka przyprowadziła Harrego i wyszła z cichym:
- To ja was zostawię samych.
Nie zdawał sobie sprawy że na zewnątrz, obecni w Kwaterze członkowie Zakonu Feniksa zabarykadowali się w salonie z nadzieją że Potter nie zechce wysadzić kwatery w powietrze. No cóż, strach ludzka rzecz.
– Jak miło Cię widzieć ! – wykrzyknął Percy z wielkim przyklejonym, sztucznym uśmiechem wstając z miejsca by się przywitać. Kiedy spojrzał mu w oczy odniósł wrażenie że skóra cierpnie na całym ciele. Harry ostentacyjnie wyminą Percivala i usiadł po drugiej stronie długiego stołu bez słowa. Weasley czuł przeszywające na wskroś laserowe spojrzenie. Usiadł naprzeciwko Pottera wmawiając sobie że tylko mu się tak wydaje ale... dlaczego nagle zrobiło się zimno ?
W cienkim, delikatnym, szklanym wazoniku była róża. Prezent od Percyego dla matki wiądł tu jeszcze od ostatniej wizyty, tydzień temu. Tylko ona zdobiła stół.
– Na początek bardzo chciałbym Ci podziękować że zgodziłeś się spotkać ze mną. – rozpoczął spoglądając wymownie na Pottera. Ten słuchał go z kamienną twarzą nie wyrażającą zupełnie nic, z wyjątkiem oczu odbijających światło świecy.
–E....- nieco zmieszany ciągną dalej – Niezmiernie się cieszę że Cię widzę bo jest coś co muszę wyjaśnić. – znów zatrzymał się wyczekująco.
– Tak więc, jak doskonale pamiętasz... – Percy coś mówił, jakieś słowa płynęły... ale sens nie docierał do umysłu Pottera, który widział tylko urywki wspomnień, film sumujący winy.
...płacz Pani Wesley...zachowanie Pana Weasley ...bliźniaki unikające tematu tabu...
– ...naprawdę bardzo mi przykro... – produkował się Percy w ogóle nie zauważając stanu wewnętrznego Harrego.
...Percy w ministerstwie...Percy na sali sądowej...Percy obojętny na wszystko...
- Więc zrozumiałe jest moje zachowanie choć przyznaję że....- tłumaczył się.
...Percy w gabinecie Dumbledore...Percy gotowy działać przeciwko rodzinie i dawnym sojusznikom...
-... tak naprawdę to nie popierałem Konota, ja tylko...
...list od Percyego...radość Rona...wściekłość Rona...
-...ale nie miałem wyboru bo kładł duży nacisk na pracowników...
...„spędzasz dużo czasu z Harrym Potterem”...„muszę Cię ostrzec”...„to może zaszkodzić Twojej przyszłości”...
- ...dlatego chcę Cię gorąco przeprosić za moje nierozważne postępowanie. – zakończył z promiennym uśmiechem zupełnie nie pasującym do ciążącej atmosfery.
...„chcesz żeby mierzyli Cię tą samą miarą co Pottera ?”...„zerwij kontakty, Ron”...
– Więc, zgoda ? – zapytał głupkowato. Harry znów nic nie odpowiedział. Percy był wstrętnym typem ludzi, którzy jak raz się przyczepią to już się nie odkleją.... chyba że dostaną mocno w twarz.
Na stole zmaterializowały się dwa kieliszki z czerwonym winem. Harry z szatańskim błyskiem podniósł najbliższy w geście toastu. Percy z zadowoleniem osiągniętego celu pochwycił napój i już miał skosztować kiedy...
– Uważaj, Percy – zatrzymał go Potter cichym ale stanowczym tonem. Weasley spojrzał na niego ze zdziwieniem ale Harry wydawał się go ignorować skupiając uwagę na własnym naczyniu. – Pijesz to, co podaje Ci wróg ?
Och rozkoszna zemsto ! Jak przyjemnie wypomnieć zdrajcy jego świętą Umbrydge.
–Jaki tam wróg ? Co ty mówisz, Harry, mój wspaniały przyjacielu ? – zapytał z uśmiechem, kompletnie zbity z tropu. W duchu Potter zaśmiał się lodowato ale ograniczył do szyderczego uśmiechu. Obszedł stół i wyciągnął osłupiałemu Weasleyowi kieliszek z ręki podnosząc na wysokość oczu.
– Nigdy nie wiesz co się kryje. Może zwykłe wino z dojrzałych winogron a może... może coś więcej. – wyszeptał tajemniczo.
Przechylił naczynie a czerwone krople spadły na kwiat róży. Percy bladł obserwując jak roślina gwałtownie zwija się i wysycha. Brązowa pozostałość z kwiatu rozpadła się upadając na stół w postaci szarego pyłu.
– Twoja Dolores mnie tego nauczyła. – dodał widząc przerażoną minę Weasleya. – Chcesz zgody ? – niedbale zgarnął proch i rzucił tuż przed twarzą Percyego. – Oto moja odpowiedź.
Pani Weasley niepokoiła się o syna, choć członkowie Zakonu zgromadzeni z salonie zgodnie stwierdzili że brak odgłosu wybuchów to zdecydowanie dobra wiadomość. W drzwiach mignął Potter kierujący się do swojej samotni na piętrze, z jego twarzy Molly nic nie mogła wyczytać.
Percy siedział na krześle odsuniętym jak najdalej od stołu na którego krawędzi leżała kupka popiołu. Każdy nerw na białej twarzy miał napięty do granic możliwości. W takim stanie Pani Weasley zastała go, wpatrującego się w pył jak zahipnotyzowany z szeroko rozwartymi oczyma.
Jednak nie osiągnął swojego celu.
Ale Molly nigdy się nie dowiedziała co zaszło między Percym a Harrym, ani że młody Weasley prawie został otruty.
Ponieważ Dumbledore od „rozmowy” z Potterem nie pokazywał się w Kwaterze liżąc rany, Zakon dostarczał mu raportów z misji. W pewnym sensie mieli urlop bo Voldemort jeszcze się nie otrząsnął z szoku wywołanego atakiem Wojowników i chwilowo zawiesił swoją działalność zbierając nowe siły. Natomiast były inne sprawy o których Sturgius musiał napisać w raporcie, tak więc pozostał pewnego wieczoru w kuchni, żeby w spokoju dokończyć pracę. Siedział sam skrobiąc piórem zawzięcie ostatnie zdania. Coś go tknęło.
Niewyjaśnione zjawiska psychologiczne to jego prywatne hobby, więc prowadzony przez intuicję przeszedł do salonu Blacków. Dziwne, ale zastał tam Harrego, który dotąd pojawił się na dole tylko raz – przy spotkaniu z Percym. Chłopak przyglądał się drzewu genealogicznemu Blacków.
No tak - pomyślał Podmore – oczywiście ! Syriusz !
Sturgius szanował Pottera od bardzo dawna. Tak tak... podziwiał go za odwagę i determinację. Takich ludzi potrzeba na wojnie: młodych, potężnych i gotowych na wszystko a nie staruszków o zbolałych stawach jak Dumbledore. W pewnym sensie rozumiał ból i nienawiść Harrego, ale nie wszystko było tak jasne i zrozumiałe jakby chciał.
– Powiedz mi, Potter – zwrócił się do chłopaka – Dlaczego to robisz ?
Mając po jednej stronie Albusa a z drugiej Harrego znalazł się w trudnej sytuacji. Jednak, jak to trafnie określił Potter, jest człowiekiem Dumbledorea. Przeszedł przez salon a młodzieniec spojrzał na niego.
– Dlaczego ? – powtórzył twardym głosem Podmore – W czyim imieniu ?
Odpowiedź nadeszła, ale wtedy nie był pewien czy chciał ją w ogóle usłyszeć. Poczuł się jak dziecko, które nic nie wie o życiu, urodzone w przysłowiowym „wczoraj”.
– W imieniu zemsty – wyszeptał Potter. |
|
|
magda |
Wysłany: Pon 21:22, 14 Sie 2006 Temat postu: |
|
XII."Brutus"
Pokonany ? On ?! Nie ! Nigdy ! Nie mogło się stać ! A jednak... ktoś przechytrzył Lorda Voldemorta. Samego Lorda Voldemotra. Tego przed którym wszyscy drżeli i padali na twarz ! Ten, który bawił się ludzkim żywotem jak zabawką ! Spojrzał na Glizdogona, którego w furii wywołanej przyniesioną wiadomością, zabił tym przeklętym sztyletem. Ciało dawnego sługi zbrudziło podłogę kałużą krwi. Sam Voldemort miotał się po pomieszczeniu nie mogąc zrozumieć jak JEGO ŚMIERCIOŻERCY mogli zostać pokonani przez PIĘCIU LUDZI. Wojownicy Zniszczenia, jak głosił wygrawerowany na sztylecie napis wybili praktycznie połowę drugiego kręgu. To miała być tylko rutynowa akcja, więc wysłał mniej znaczących śmierciożerców, całe szczęście. Co teraz ? Nie może atakować, trzeba wszystko starannie przemyśleć, bo jego misterny plan zaczyna się sypać. „To dopiero początek”. Prychnął z pogardą. Chyba nie wiedzą z kim mają do czynienia ! Zadarli z przyszłym panem całego świata, a to nie ujdzie nikomu na sucho! Kim oni są ? Dumbledore na pewno coś o nich wie. Czas wezwać Severusa.
Mistrz Eliksirów wkroczył do komnaty. Ledwo zdążył wyjść ze spotkania w Garmuld Place 12, tuż po pamiętnej masakrze, a już wypalona na ramieniu czaszka dała o sobie znać.
– Jestem na twe wezwanie, Panie. – rzekł składając pokorny ukłon. Obojętnie spojrzał na martwego Glizdogona skopanego we własnej krwi.
– Zapewne wiesz już Severusie, o niedawnych zdarzeniach. – powiedział Riddle poważnym głosem. Snape poczuł ucisk w żołądku. Czarny Pan był najwyżej rozgniewany, więc będzie musiał bardzo uważać by nie podpaść. Wystarczy spojrzeć na Pettigrew, by się przekonać do czego może doprowadzić szaleństwo. Szczurowaty zginą tylko dlatego że przyniósł wiadomość o miażdżącej przegranej swojego Pana. Snape niepokoił się, że może skończyć tak samo, jako że sam Albus niewiele wiedział o tajemniczych wojownikach.
Wyrecytował Czarnemu Panu starannie dobrane informacje.
– Odejdź – rzekł gniewnie. Spodziewał się po Dumbledore czegoś więcej. Nie zwlekając Severus opuścił pokój. Voldemort wyciągną zakrwawiony sztylet z brzucha Glizdogona. Przypatrzył mu się uważnie.
– Więc wypowiedziałeś mi wojnę, Biały Wojowniku. Przyjmuję Twoje wyzwanie. Może wygrałeś jedną bitwę, ale wojna będzie należeć do mnie. Jeszcze nie wiesz na co mnie stać.
Już po raz trzeci przybyli tej nocy w Zamku Merlina. Pierwszy, po informacjach od Eris w Tajnej Wierzy, gdzie przy pomocy map mogli opracować strategię działania. Po walce, kiedy rozmawiali z mistrzem i teraz, by dowiedzieć się ile Zakon Feniksa wie, lub ile podejrzewa o Wojownikach Zniszczenia. Najlepszym do tego miejscem jest Sala Myślodosiewni. Był tam, coś jakby stół, tyle że wyrzeźbiony niezliczonymi znakami runów i zamkniętą przegródką na krawędziach. Eris wylała na jego powierzchnię wspomnienie a w gigantycznej myślodosiewni pojawił się obraz jak w telewizorze. Wojownicy zgromadzili się dookoła. Ukazał się salon Blacków na Garmuld Place 12, było tam pełno okaleczonych członków Zakonu, którzy powrócili z walki.
– Co się w końcu stało ? – z myślodosiewni rozległ się zirytowany głos Snapea. Dokładnie widzieli ich twarze i słyszeli dialogi. Po kilku minutach wizja się skończyła a obraz zawirował ukazując od początku. Sandar wytrzeszczyła jeszcze spuchnięte od płaczu oczy.
– Anioły ?
- Duchy ? – wykrztusił Oscar.
– Bogowie ! – jęknęła Linda. Podbiegła do lustra. – Hmm.... zawsze fascynowała mnie Afrodyta. Myślicie że się nadaję ?
- To nie jest śmieszne. – rzekł Rich. – Więc uważają że nie jesteśmy ludźmi ?
– Stary, naiwny dyrektorek. – rzekła Sandra.
– Pełne zaufanie... też coś... chyba śnisz Dumbledore... – wysyczał jadowicie Potter.
– Co teraz ? – spytała Linda.
– To że uważają wojowników z jakieś stwory daje nam wolną rękę. Unikniemy ewentualnych powiązań. – odparł Harry. – Za jakieś trzy godziny wstaje słońce, a z nim będę musiał powitać na Privet Drive, Zakon Feniksa.
Przeanalizowali po kródce rozmowę na Garmuld Place. Wychodziło z niej że Dumbledore, Zakon Feniksa i co za tym idzie najprawdopodobniej Voldemort są w kropce. Bajeczka o przybyszach z zaświatów była po prostu żałosna a fakt że Dumbledore po części wierzy tą teorię, mogłaby przyprawić o atak śmiechu... mogłaby. W normalnych warunkach, ale nie teraz kiedy już wiedzą jak ma wyglądać ich działalność. Mają siać śmierć i zniszczenie. Wojownicy Zniszczenia... nazwa mówi sama za siebie... Potter się za to znienawidził. Nie chciał, ale musiał. Chciał się odwrócić od tego wszystkiego, zapomnieć, ale nie mógł. Pozostało tylko rażące przygnębienie.
Dzień zawitał na Surry ale Potter nie wstał. Niby jak, skoro nawet nie położył się spać. Sen ? Po tym jak musiał zabić tylu ludzi, jak dowiedział się że nie może inaczej, że musi mordować i przelewać hektolitry kiwi ? Szarpnął zasłony w pokoju, nie chciał oglądać wesołych promyczków, działały mu na nerwy. Nie zszedł na żadne śniadanie, nie był w stanie niczego przełknąć. Miał gdzieś co, kto o nim pomyśli. Najważniejsze, że on sam nie umie spojrzeć w lustro i powiedzieć z przekonaniem „ postąpiłem słusznie”. Wyciągną z kufra gruby plik pergaminów. Już kończył pracę nad eliksirem dla Lupina. To było ostanie stadium tworzenia, sięgną po pióro i zaczął skrobać znaki, zupełnie niezrozumiałe dla niewtajemniczonych. Oczekiwał na przybycie przedstawicieli Zakonu, o których wizycie potencjalnie nic nie wiedział. Około dziewiętnastej, do drzwi do sypialni otworzyły się i stanął w nich Sturgius Podmore. Zeszłoroczny pobyt w Azkabanie odcisnął na nim swoje piętno.
– Dzień dobry ! – wykrzykną na powitanie. Potter obdarzył go chłodnym spojrzeniem i uniósł brew dając do zrozumienia że nie ma pojęcia co znaczy to nagłe wtargnięcie. Szeroki uśmiech Sturgiusa zelżał gdy zobaczył twarz Pottera. Choć malowała się maska zupełnej obojętności było w niej coś dziwnego... rozpacz ? Po Blacku ? Nie... to nie wszystko...coś jeszcze.... ale co ? Chyba będzie musiał się zdać na zaufanie chłopaka do Dumbledore. Gdzieś za plecami wywiązała się szamotanina i Harry usłyszał jak jego kuzyn krzyczy z przerażenia.
– Harry...- zaczął Sturgius ale nie mógł wydusić słowa pod ciężarem tego wzroku, zupełnie go dezorientował. Dlaczego? Z pomocą przyśpieszył Alstor, który bezceremonialnie przepchnął Podmora i wkroczył do sypialni. Stracił pewność siebie gdy spojrzenie Pottera zaległo na nim.
– Zbieraj się, Potter. Zabieramy Cię do Kwatery. – i wyszli z nietęgimi minami. Harry sprawnie uwinął się z pakowaniem jako że nie wyciągał zbyt wielu rzeczy od powrotu z Zamku Merlina. Pojawił się Lupin.
– Witaj Ha...rry – wykrztusił. Ciężko przełkną ślinę. – Jeśli jesteś gotowy to...
Potter nie dał mu dokończyć tylko wstał z nieprzeniknioną miną i wyszedł, a za nim Lupin lewitując kufer. Nie mógł zdawać sobie sprawy że spotyka go już po raz drugi w ciągu ostatniej doby, nawet zawdzięcza życie, nie mógł wiedzieć...
– Cz- cześć – rzekła Tonks niepewnie, dobrze pamiętała ich ostaną rozmowę ale kiedy zobaczyła Pottera doszła do wniosku że wtedy było z nim naprawdę dobrze, porównując jego obecny stan. Skiną głową, twarz bez wyrazu, stalowe zielone oczy a w nich tylko bezdenny ból. Dlaczego ? Czy śmierć Syriusza całkowicie zniszczyła jego osobowość ? W nim tkwiło coś jeszcze... coś wielkiego, z czym nie mógł sobie poradzić... coś strasznego.
– Zastosujemy deportację łączną. – oznajmił Moody starając się zachować spokój, zupełnie nie rozumiał co go zachwiało... nie! on wiedział.... to przez Pottera.
– Wytłumaczę Ci podstawowe zasady, bo widzisz w teleportacji... – zaczęła Tonks ale Harry uciszył ją gestem dłoni. Nie miał zamiaru wysłuchiwać kazania na temat deportacji, skoro doskonale ją znał. Dzięki Mistrzowi.
– Garmuld Place – powiedział jakby starając się potwierdzić dokąd się udają.
– Ty umiesz ... znasz ? – wytrzeszczyła oczy.
– Chodźcie, nie będziemy tu sterczeć cały dzień. – i obrócił się znikając z trzaskiem. Podmore pokręcił głową. Działo się coś niedobrego. Deportowali się przed Kwaterę, gdzie czekał już chłopak. Przyglądali mu się przez chwilę. Remus z odrętwiałą miną otworzył drzwi i członkowie zakonu weszli do środka. Potter przed progiem przymkną powieki. Fala wspomnień po Syriuszu nagle go napełniło. Otrząsną się i wszedł do domu. Na schodach siedział Ron i Hermiona z przygaszonymi minami. Odbyli dziś rozmowę z Profesorem Dumbledorem oraz Lupinem i nie byli zadowoleni ich decyzji. Kiedy wszedł Potter poderwali się z miejsc.
– Harry! Nare.... – urwała Granger. Czy to był jej przyjaciel ? -...szcie.
Ron niepewnie do niego podszedł. Od kiedy Harry ubiera się na czarno ?
- Dobrze Cię wiedzieć stary.- Harry uśmiechną się ciepło. Ciepło... po raz pierwszy na jego twarzy odbiło się ciepło.
– Kolacja. – zawołała dobiegł głos Pani Weasley. Chórem weszli do kuchni. Byli tam już Bill, Pan Weasley , Ginny, Mc Gonagall, Mundungus Fletcher i... Snape.
- Dzień dobry, Potter –przywitała się Mc Gonagall dławiącym tonem. Luźna atmosfera zmieniła się nie do poznania. Od Harrego emanowała dziwna energia, przed którą zadrżeli. Zła energia. Zasiedli w do jedzenia w milczeniu.
Severus przyglądał mu się uważnie. Dlaczego chłód przenikną go do szpiku kości, gdy ten arogancki szczeniak wszedł. Dlaczego ? To Snapea zawsze się bano, a teraz... nie ! To tylko jakiś impuls, chwilowa refleksja.... musi z tym skończyć. Co się dzieje z Potterm ? W duchu zaśmiał się okrutnie. Przed nim nie może mieć tajemnic... Intensywnie skupił wzrok na chłopaku, musi to zrobić tak żeby Potter się nie zorientował.
To była dziecinada. Bez problemu przeniknął do umysłu Harrego. Widział ciemność a w oddali obrazy, myśli, wspomnienia. Zaraz się wszystkiego dowie. Czekał aż się wyostrzą... czekał i czekał i.... co się dzieje ? Dlaczego wciąż są tak odległe ? Chciał się do nich zbliżyć, więc zagłębił się w świadomość Pottera.
– Dokąd się wybierasz, Snape ? – usłyszał mrożący krew w żyłach głos.... głos Harrego Pottera. Zamarł. Majaczące w oddali myśli rozpłynęły się całkowicie. Oszołomiony Snape chciał się wycofać, ale... nie mógł. Wdarł się do umysłu Pottera, a ten zablokował drogę powrotną. Wciągną Severusa w pułapkę.
– Potter ! Co to ma znaczyć ! – warkną w czarną przestrzeń.
– A pan ? Wybrał się na zwiedzanie mojej podświadomości ? – znów z nieokreślonego kierunku usłyszał głos, złowieszczy głos Pottera. – Ładnie to tak ? Co by było, gdybym ja przespacerował się miedzy twoimi wspomnieniami ?
- Masz mnie wypuścić ! – krzyknął, ale już nie taki pewny siebie.
– Niby dlaczego ? To nie Hogwart i nie masz nade mną żadnej władzy. Wtargnąłeś na mój prywatny teren. To był błąd. A za błędy, jak zapewne twój mroczny władca zdążył Cię nauczyć, ponosi się konsekwencje.
To stwierdzenie odebrało resztki odwagi. Ten bezczelny gówniarz go zamknął i co do swojej oczywistej przewagi miał zupełną rację.
– Ostrzegam Cię, Snape ! Jeszcze jedna taka eskapada, a nigdy więcej nie sięgniesz po żaden ze swoich parszywych eliksirów.
Tonks katem oka zobaczyła jak Severus intensywnie skupia uwagę na Harrym. Sama była ciekawa jakież to myśli skrywa ta maską obojętności. Potter najwyraźniej nie zdawał sobie z niczego sprawy, bo spokojnie jadł kolacje. Wzrok Snapea stał się odległy i nierzeczywisty, po chwili otrząsną się jakby odpędzał natrętne muchy a w jego oczach wymalowało się przerażenie. Po raz pierwszy w życiu Nimfadora zobaczyła na kamiennej twarzy jakiekolwiek uczucie.
– Severusie, czy dobrze się czujesz ? – spytała Pani Weasley. Ten nerwowo odwrócił się przybierając znów nieprzenikliwą twarz.
– Oczywiście. – odpowiedział bezbarwnie. „Oczywiście”, to on skłamał ! Wiedział jedno, Potter z przed wakacji i ten tutaj, czyli Potter „A” i Potter „B”, to całkowicie różne osoby. Jak to możliwe, do cholery jasnej, że chłopak znał tak wysoce zaawansowaną Magię Umysłu ? Co miał powiedzieć Weasleyowej ?! Że dał się pokonać jakiemuś małolatowi ?! W dodatku synowi jego największego wroga ?! Nigdy ! Szybko dokończył jedzenie i udał się do drzwi, musiał jeszcze siedzieć w tej zapyziałej norze do przyjścia Dumbledore. Ukradkiem zerkną na Harrego ten... jak gdyby nigdy nic... ta sama twarz co wcześniej. Ich oczy skrzyżowały się na chwilkę, a usta Pottera wygięły się w lekkim szyderczym uśmiechu a białe zęby niebezpiecznie błysnęły.
Wtedy Snape zrozumiał, że co miedzy nimi zaszło, było prawdą.
Ta sama twarz. Ta sama przerażająca twarz.
Wyszedł.
Niewiele mówili, nie wiele rozmawiali a czas mijał. Rozległ się dzwonek i po chwili do kuchni wszedł nie kto inny jak Albus Dumbledore. Wylewnie przywitany przez wszystkich zgromadzonych prócz jedne osoby.
– Dzień dobry, Harry.- rzekł pogodnie Albus. Potter podniósł głowę.
Zielony strumień świtała uderzający w męszczyznę. Andrew Grindelwald upadł i już nie żył.
Wizja dawnego pojedynku przemknęła przez myśl Dumbledore, gdy zobaczył Harrego. Był biały jak zimowy śnieg i czarny jak smoła, pusty jak studnia i pełny kipiącej nienawiści jak wnuk, który nigdy nie mógł poznać swojego pradziadka. Zabitego, choć niewinnego.
– Co się stało ? – spytał nieco zbity z tropu. Zobaczył jak tętno w chłopcu pulsuje a oczy płoną żywym ogniem. Zbliżył rękę, ale Potter gwałtownie odsuną ramię tak, że ręka Albusa spoczęła w powietrzu.
– Harry, co ty wyprawiasz ? – wykrzykną Remus. – Dlaczego tak się zachowujesz ?!
– Już pan dyrektor wie o co chodzi. – wysyczał tak przeraźliwie jadowicie, że niegdyś sam nie mógłby rozpoznać swojego głosu, ale nie dziś. Dziś już był innym człowiekiem. Dumbledore zamrugał powiekami. O czym on mówi ? Przecież nic nie wie... nic Harremu nie powiedział.... on nie mógł wiedzieć....nie...
- Załatwcie wreszcie sprawę testamentu i wynośmy się stąd. – warknął Snape stając w drzwiach. Wszyscy przeszli do salonu.
– Mamy testament Syriusza – rozpoczął Dumbledore stając na środku miękkiego dywanu, gdy wszyscy usiedli. Czuł przeszywające mrowienie i dziwne dreszcze. Wskazał gruby pergamin, ale jego dłonie drżały. Otworzył kopertę i przeczytał.
„ Ja, Syriusz Orion Black, oświadczam niniejszym że :
-mój dom na Garmuld Place i jego zawartość pozostawiam mojemu chrześniakowi, Harremu Potterowi, synowi Lilyanne Potter z domu Evans i Jeamsa Pottera.
– połowę fortuny Blacków, znajdującą się w Banku Gringotta zapisuję Remusowi Lupinowi, synowi Narine Lupin z domu Sthrow i Aląza Lupina a drugą połowę Harremu Potterowi.
- prawowitą opiekę nad Harrym Potterem, powierzoną mi przez Jeamsa Pottera i Lilyanne Potter, przekazuję Remusowi Lupinowi.”
- Więc ostatnią wolą Syriusza było abym zaopiekował się Harrym ? – spytał Remus udając zdziwienie. Ukradkiem zerkną na chłopca. Dobrze wiedział o tajemnicy ostatniego punku.
– Tak, ty i Harry musicie się podpisać się pod tym, jako że akceptujecie testament.- podał Remusowi pergamin. Lupin z zadowoleniem złożył swój autograf pod tekstem. Lecz kiedy dyrektor podsunął dokument i podał pióro Potterowi, unikając stalowego spojrzenia, doznał kolejnego wstrząsu.
Harry wziął kartę i zaczął się jej uważnie przyglądać. Przeczytał tekst kilkakrotnie, opuszkami placów przetarł powierzchnię w końcu odłożył testament z mieszaniną kpiny i rozbawienia.
– Nie podpiszę tego. – rzekł twardym tonem. Mc Gonagall stała spięta w koncie. Ten człowiek nie przypominał dawnego wesołego chłopca, który kochał i szanował dyrektora. Z jakichś powodów okazywał jawną niechęć, co więcej jawną nienawiść.
– Przecież to jest....- zaczął pan Weasley.
– Właśnie ! Zacznijmy od tego, co to jest ?! – warknął wskazując na dokument.
– Testament Syriusza, Twojego Ojca Chrzestnego.- rzekł łagodnie Albus. Harry wybuchną zimnym śmiechem.
– Czy Pan nie potrafi inaczej ? – zapytał z kpiną. – To nie jest testament Syriusza i wy wszyscy dobrze o tym wiecie.
– Jak to ? – zapytał Remus. Na żołądek upadł wielki głaz, nie ulegało wątpliwości że Harry już wiedział o ich spisku, ale jak ?
- Syriusz spisał testament prawdopodobnie długo przed swoją śmiercią na pergaminie, który w tym momencie powinien być pożółkły i nieco wystrzępiony. Ten tutaj - machną ręką – ma najwyżej tydzień Jest spisany świeżym atramentem, nie więcej niż kilkanaście godzin. Znam charakter pisma Syriusza z listów, jego pismo jest zupełnie pionowe a litery okrągłe, w tym tekście czcionka jest pochyła a litery wydłużone. Syriusz zawsze pisał szybko i niechlujnie, a nie staranne i estetyczne. Ten, jak wy to nazywacie „testament” został sfabrykowany. – zakończył monolog. Spojrzał na Lupina
– Nie wiem kto i dlaczego to zrobił.- wykrzywił twarz na Dumbledore starannie akcentując każde słowo, przesycone sarkazmem - Ani na CZYJE POLECENIE.
Gniew wrzał. Ogień w kminku gwałtownie wzrósł.
– Czy nie ma Pan nic do powiedzenia w ten sprawie ? – wysyczał. Dumbledore zbladł zbombardowany krwiożerczym spojrzeniem Harrego. Widział w nich odbicie śmierci, może mu się tylko tak wydawało ? Nienawiść była wręcz namacalna i ciążyła nieubłaganie w powietrzu. Snape drgnął, miał pewność że groźby Pottera były prawdziwe. Chłopak nienawidził Dumbledore, nie krył się z tym. Nikt nie ośmielił się zabrać głosu, zebrani z przerażeniem wpatrywali się w Harrego, jakiego jeszcze nie znali. Bo oto w budziła się w nim ciemna strona natury. Potter nieświadomie odnalazł w sobie geny Andrewa Grindelwalda, które po latach dały o sobie znać. Aura, magiczności i nieskończoności, potęgi i władzy budowała się wokół niego. Nie był świadomy tego, iż wstał.
– Słabiutko, jak na tak doświadczonego kłamcę. – stwierdził mocnym głosem podchodząc bliżej. Albus nie mógł już tego znieść. Nigdy się nie bał, nawet Lorda Voldemorta, mimo szkarłatnych szparek zamiast oczu i czynów jakich dokonał. Pierwszy raz w życiu się zląkł ... Harrego Pottera. Widział furię i nienawiść, złość i rządzę mordu.
– O czym ty pleciesz Potter ! – Mc Gonagall chciał krzyknąć i przyprowadzić ucznia do porządku, nie mogła. Wyczuwała emanującą magię niezmierzoną i wszechobecną. – Co Dyrektor Ci takiego zrobił ?!
- Czy to żart, pani profesor ?! Zbezcześcił imię Syriusza ! Wykorzystał do własnych celów wiedząc, że dla Syriusza gotów jestem zrobić wszystko ! A te wszystkie kłamstwa ?! Ukrywanie prawdy ? Jest zakłamanym oszustem, który nam wszystkim mydli oczy !
- Z skąd w tobie tyle goryczy ? – wykrzyknął Lupin. Widział przerażoną twarz Albusa Dumbledore... to niemożliwe ! Albus Dumbledore niczego się nie boi ! Nigdy... a jednak. Dlaczego Harry tak bardzo go znienawidził ? Co on mu zrobił ? Gdzie dawna przyjaźń ?
- Nic pan nie rozumie ? Dumbledore wykorzystuje nas wszystkich do własnych celów ! – za oknem, choć nie było chmur rozległ się ogłuszający grzmot, jakby piorun uderzył w dom. Okna gwałtownie się otwarły i wtoczył się silny, lodowaty wiatr gasząc świecę i ogień w kominku, zgromadzeni zadrżeli. Magiczność i moc bijąca od Pottera wypełniła pokój mrokiem i zimnem. Twarz płonęła furią i gorącą nienawiścią, ręce zaciskały się drapieżnie jak orle szpony gotowe do ataku. Przy nim wielki i dotąd niepokonany Dumbledore zdawał się mały i bezbronny jak dziecko. Sztyletowe oczy błyszczały śmiertelną zielenią, tak śmiertelną, i Albus o tym wiedział. Jakby chłopak w oczach miał wypisaną śmierć, obietnicę długiej i bolesnej śmierci. Teraz stał przed nim Andrew Grindelwald, który chce się mścić, a raczej jego potomek, w którym budzi się dziadek i jego mrok.
– Co ty wygadujesz ? – pisnęła Hermiona. – Nie wie Pan jak to jest. – zrobił krok do Dumbledore, który gwałtownie się cofnął.- Kiedy największy przyjaciel wbija nóż w plecy. Kiedy najbardziej zaufany człowiek, okazje się największym zdrajcą. Czyż nie ? Oddałem Panu wszystko co miałem, serce, duszę i umysł, obdarzyłem bezgranicznym zaufaniem, kochałem i szanowałem. Była pan dla mnie przewodnikiem... mentorem... byłem gotów ślepo Pana słuchać, rzucić się w ogień. A pan mnie okłamywał, od samego początku ! Ile razy popłynęła z Pana ust prawda ?! – znów uderzenie grzmotu, teraz z błyskawicą, która wręcz otarła się ramy okna.
– Harry, błagam przestań ! – krzyknęła Tonks trzęsąc się ze strachu i zimna.
- Byłem tylko marionetką ! Ale to już koniec, już nigdy więcej nie dam się tak zwodzić i oszukiwać, omotać ! Zbyt wiele bólu mi zadałeś, zbyt wiele przez ciebie i twoje kłamstwa wycierpiałem i zbyt wiele łez przelałem, krwawych łez, nie zagojonych ran w sercu. Cięgle się wykrwawiam i zastanawiam ile jeszcze ? Za co zadałeś mi niewybaczalny ból ? Co ja Ci takiego zrobiłem ?! Dlaczego zawsze musiałem wyciągać prawdę siłą ?! Okłamałeś mnie... draniu, oszuście, kłamco... jak mogłeś ? Okłamałeś.... nawet nie wiesz jak to boli... Okłamałeś, i nadal okłamujesz ! – krzyczał, krzyczał ile tchu w płucach ile mocy w gardle, nienawiści w sercu i bólu w duchu i rozpaczy w emocjach. Rzucił Dumbledorowi w twarz wszystkimi zdradami, wyciągną wszystkie błędy, kłamstwa i oszustwa. Widział przerażenie w oczach dyrektora ale tylko to potrafiło przynieść upragnioną ulgę. Krzyczał, niech Dumbloedore wie ! Krzyczał, niech się dowie świat i niech wszystkie przekleństwa spadną na dyrektora pogrążając go i staczając na samo dno. Dumbledore stał już pod samą ścianą, a jego twarz nie odróżniała się od białej tapety.
– Ja... ja... nie... – wykrztusił zdławionym szeptem nerwowo kręcąc głową. – Doprawdy ? – przerwał szorstko nienawistnym głosem
– Znów kłamiesz i znów ! Nie potrafisz inaczej ?! Ty, symbol jasnej strony, dobra, przyjaźni, miłości, zaufania, lojalności i SZCZEROŚCI ! Jesteś zwykłym dnem ! Pogrążasz się w kolejnych kłamstwach ! Przepowiednia ! Syriusz ! Moi rodzice ! Moi przodkowie !
Albus prawie osunął się po ścianie a błękitne oczy rozszerzyły się z niedowierzania. Dopóki Harry nie wiedział o sowich korzeniach ... jego sytuacja była jeszcze jako taka... ale jeśli on... . Nie, Harry już wie. On o wszystkim wie. Jak ?
- Proszę... wysłuchaj mnie... – jęknął. Zielone oczy cięły go jak ostrza, jakby Avada Kedavra, która usilnie próbuje wydostać się i uderzyć w niego.
– Trzeba było o tym pomyśleć pięć lat temu ! Ukrywałeś to tyle czasu ! – zagrzmiał Potter.
– Jaka przepowiednia ? Jacy przodkowie ? Potter, opanuj się ! – powiedział Alastor. Ten sam Alastor Moody, przed którym drżeli śmierciożercy, sam drżął przed szesnastoletnim chłopakiem.
– Zabiłeś mojego pra dziadka, Andrewa Grindelwald ! – chciał w niego ciskać czarną magią, przebić mieczem, by choć przez moment poczuł tak jak Harry, kiedy go ranił.
– CO ?! – zerwał się Pan Wesley. Harry zaśmiał się okrutnie.
– Im też nie powiedziałeś ? Swoim wiernym sługom ? – zakpił.
– Oni... nie...- próbował Albus.
– Ich też niszczysz i zakuwasz w kajdany. Ty...- nagle urwał. Rozejrzał się po wszystkich jakby coś zrozumiał. – Wiedzieliście.... wy wiedzieliście że on... że testament... Syriusz....testament.... wiedzieliście... wszyscy.... kłamcy... sługusy.... kłamcy... zdrajcy... oszuści...i... Profesor Lupin.- spojrzał na Remusa. Ten dojrzał zielonych oczach nie nienawiść ale... rozczarowanie... został zdradzony przez...
- Przyjaciel mojego ojca... profesorze.... jak mogłeś ? Wiedziałeś że on – wskazał na dyrektora – chce mnie oszukać tak perfidny sposób! Wiedziałeś.... nie ... nie ! Ty też... taki jak on.... zakłamany.... zdrajca ! Ojciec, Syriusz... oni byli twoimi przyjaciółmi... Ufałem Ci ! Ufałem... już tylko tobie...a ty mnie zdradziłeś ! – krzyknął. W oczach miał łzy. – Sądziłem że jesteś inny.
– To nie tak ! – jęknął zrozpaczony Remus. Potter pobiegł do drzwi i zatrzymał się na progu zwróciwszy głowę do Lupina. Remus w nich wiedział, ból, cierpienie i zdradę...
– I ty Brutusie przeciwko mnie ? – rzekł gorzkim tonem i wyszedł. Nikt nie odpowiedział. Bo nie było co. Nie było słów. Lupin wstał chwiejąc się na nogach. Właśnie zdał sobie sprawę, że popełnił największy błąd życia – oszukał syna swojego najlepszego przyjaciela, który w dodatku nie żył. Widział, że to mu może nigdy nie wybaczyć, a co najgorsze ma rację. Pognał za chłopcem, który znaczył dla niego więcej niż własne życie.
Dumbledore oddychał z trudem. Dopiero teraz po tych wszystkich gorzkich zdaniach zrozumiał, co zrobił. Słowa Harrego biły ostrzej niż najcieńsze noże. Oszukał Harrego, okłamał i zwiódł... rozczarował, zostawił. Zapomniał że wszyscy jego współpracownicy są w pokoju, liczyło się tylko to, że teraz chłopiec jest przeciwko niemu. Upadł na kolana z bezsilności i zaplecionymi palcami ciągnął srebrne włosy. W dywanie ginęły mokre łzy. Zapłakał. Pierwszy raz w życiu.
– Boże.... co ja najlepszego zrobiłem ? – szepnął.
Potter wbiegł do sypialni na piętrze. Wgrzebał z kufra gruby plik pergaminów, na których skrzętnie pracował nad cudownym eliksirem dla Lupina. Chciał mu pomóc... chciał... ale teraz już nie chce. Nie nienawidził Remusa, chyba jeszcze na to za wcześnie. Nie wierzył... Lupin go zdradził, a zdrada to największe zło. Bo zdrady dopuszcza się nieprawdziwy przyjaciel, który wydaje się być tym jedynym, pierwszym. Wtedy najbardziej boli. Rozległ się głośny tupot i profesor wpadł do pokoju i aż serce mu się ścisnęło. Widział chłopca, oszukanego, zawiedzionego i zranionego, i błyszczące od łez oczy. To jego wina.
– Harry... nie wiedziałem, nie chciałem... – zaczął Lupin. Zamilkł. Nie mógł się wytłumaczyć, bo nie miał jak. Nie miał argumentów na swoja obronę, bo ich nie było. Zgodził się na potajemną zmianę testamentu, ale nie sadził by Harry zdołał się zorientować, co jest grane, ani że ten przekręt może wywołać burzę. Potter był rozgoryczony a sprawa testamentu jedynie iskrą która spowodowała wybuch. Wybuch odsłaniający prawdziwe oblicze Harrego Pottera, zagubionego, zdradzonego, zrozpaczonego, zbolałego i ...nienawidzącego. Harry spojrzał na niego z rozczarowaniem. To było gorsze niż krzyki nienawiści.... Harry.... co ja zrobiłem ? Harry ! Ja cię zdradziłem ! Co by powiedział Jeams i Lily ? Głośne milczenie.... niemy krzyk... rany na duszy... to jego wina, to jego cholerna wina. Dlaczego się na to zgodził ?
- Zależało mi na tym – powiedział drżącym głosem gładząc powierzchnię pergaminów. Lupin nie miał pojęcia co to jest, ale gdyby wiedział... gdyby wiedział.... co by było gdyby... – Dla ciebie... specjalnie dla ciebie... chciałem.... ale już nie chcę... – Przytargał rękami pegamainy na i bezwiednie wrzucił do kominka. Ze spływającymi łzami obserwował jak ogień pochłania jego wielomiesięczne starania. – Tyle pracy...
Remus podszedł do chłopca i chciał objąć go ramieniem. Pocieszyć, przeprosić, wykrzyczeć jakim jest beznadziejnym idiotą, że zgodził się na tę maskaradę. Ale Potter go odtrącił i odskoczył jakby Lupin go oparzył.
– Odejdź. Nie chcę Cię więcej znać. Po tym jak potraktował mnie Dumbledore, pozostałeś mi tylko ty. Ale ciebie już nie ma. Dla mnie nie istniejesz. Co ja wygaduję ? Znaczysz dla mnie więcej niż własne życie ! Nie...życia też nienawidzę... niewiedzę życia, w którym najwspanialsi przyjaciele, ci na których liczę i których kocham... dokonują zdrady. Najgorszej z możliwych zbrodni.
I wyszedł pozostawiając go samego... oszołomionego i zrujnowanego. Mówi się że jedna zła decyzja może zniszczyć całe życie. Wiedział na pewno, to koniec ich przyjaźni. A on, Remus, zawiódł. Z własnego wyboru. Rozglądnął się nieprzytomnie. Na ziemi leżała połówka przetarganego pergaminu. Jedyna która nie spłonęła w kominku. Podniósł pojedynczą kartkę i aż go zamurowało. Były tam znaki, których zupełnie nie rozumiał, szyfry, kombinacje, równania i jakieś liczby, układy, wzory i tak dalej.... Schował ją do kieszeni. Później się tym zajmie, teraz nie miał do tego głowy.
– Co to znaczy, Albusie ? – zapytał ostro Podmore. – O co chodzi z Grindelwaldem ?!
-O czym on mówił ? – pisnęła Hermiona. Dumbledore powoli wstał.
– Albusie, mówiłeś tylko o... – zaczęła McGonnagal.
– Wiem ! Wiem Minewro ! – westchnął. Do salonu wpadł Lupin, obraz nędzy i rozpaczy.
– Remusie ? – spytała łagodnie Tonks.
– Wysłał mnie do wszystkich diabłów. – powiedział drżącym tonem i zrelacjonował odbytą rozmowę. - ... najgorsze to rozczarowanie, w jego oczach. – zakończył załamującym głosem. – Co ja zrobiłem ? Zdradziłem go... zdradziłem syna Jeamesa, chrześniaka Syriusza... i to w najtrudniejszym dla niego momencie....
– Stworzyłem potwora...- rzekł Albus zbolałym głosem. – Sam go stworzyłem... z nienawiści i wrogości, ze zdrady i rozpaczy, którą sam zasiałem... powstał nowy... z ran które się nie goją krwawią i krwawią... przez całą wieczność. Wiedzę.... teraz widzę że to ja go zniszczyłem. Zniszczyłem... kłamstwami... zawiodłem... tyle lat... tyle kłamstw... Syriusz... Jeames i Lily... przepowiednia... Merlin... Andrew...
– Merlin ?! – wykrzyknął Podmore.
– Harry jest pra wnukiem Andrewa Grindelwalda– powiedział cicho – który pochodzi z prostej linii od Merlina Wspaniałego.
– Nie... – wymamrotała Tonks - Niemożliwe...
– A jednak... to miedzy innymi dlatego Harry mnie tak znienawidził... to ja zbiłem jego pra dziadka, Andrewa, to ja nie przekazałem mu przepowiedni, o Syriuszu, o rodzicach i o wiekowym przodku. Bałem się jego reakcji, nie chciałem go utracić, bałem się jego gniewu...
-Harryego ? – spytała z niedowierzaniem dotąd milcząca Ginny. – Co on może zrobić ?
– Nie widziałaś co się działo, gdy stracił nad sobą panowanie ? I tak bardzo się hamował. Wystarczy że kiwnie palcem, a może wysadzić w powietrze Hogwart wraz z okolicą, a jak się postara to cały Londyn.
– On jest tak potężny ? Ma w sobie tyle mocy ?– wyrwał się Ron. Dumbledore wpatrywał się w przestrzeń, zastanawiając się jak to im powiedzieć, milczał kilkanaście długich sekund.
– On nie ma w sobie mocy... on... to on jest mocą, magią i potęgą. Dlatego nie możemy stracić nad nim kontroli. – powiedział dyrektor, ale było coś jeszcze, uczucie jakim darzył Harrego.
– Muszę z nim porozmawiać... na spokojnie... na osobności... – Albusie, to ten kawałek pergaminu o którym wspominałem – rzekł smutno i podał kartkę. – Ale nic z tego nie rozumiem.
– Severusie, pozwól tu na moment. – powiedział przypatrując się znakom. Snape zaglądnął przez ramię i dyrektora, długo myślał nad kombinacjami aż w końcu...
– To chyba starożytny system zapisywania składów i opisów działania eliksirów... – rzekł powoli, sam nie wierząc że to mówi. Potter i eliksiry ? To śmieszne ! - ...pochodzi od historycznych majów. Nie używany i praktycznie zapomniany przez wieki.
– Harry to napisał ? – wykrzyknęła Hermiona.
– To jego charakter pisma. – stwierdził Ron podchodząc bliżej. – Ale skąd on to zna ?! Zawsze stronił od eliksirów. – zakrył usta i spojrzał na Mistrza Eliksirów z przerażeniem. Ten tylko prychną pogardliwie i wrócił do kartki.
– Zdołasz to rozgryść, Severusie ? – spytał niespokojnie Dumbledore.
– Nie wiem. W bibliotece Hogwartu nie ma żadnej księgi z tłumaczeniem tego kodu. Może mam coś w osobistych wzorach... ale to nadzwyczaj ciężkie do odszyfrowania.
– Może przyniesie nam odpowiedzi na kilka pytań, albo dostarczy jakichkolwiek informacji o nowym Harrym. – westchnął ciężko.
– Nie licz na zbyt wiele, to tylko krótki fragment, ale spróbuję. – dodał Snape. Zerknął na zegarek- na mnie już czas. Do widzenia.
Dumbledore też wyszedł. Musiał porozmawiać z Harry, wyjaśnić jak tego doszło. Mc Gonnagal odprowadziła go wzrokiem i pokręciła głową. Jej złe przeczucia się potwierdziły. Tłumaczyła Albusowi że jeśli nie powie Potterowi o przodku, wyniknął z tego same kłopoty. Ale on nie chciał słuchać. Kazał zniszczyć ewentualne źródła o linii potomków Merlina. Co najważniejsze, JEJ nie powiedział o pokrewieństwie Harrego z Grindelwaldem. To było prawdziwym powodem milczenia na temat Merlina, bał się że Harry grzebiąc po drzewach genealogicznych natrafi na notatkę : Andrew Grindelwald ; urodzony: wtedy i wtedy ; zmarł : wtedy i wtedy ; uważany za niebezpiecznego czarnoksiężnika, oskarżony o to i o tamto, winy nigdy bezwarunkowo nie udowodniono ; zabity przez Albusa Dumbledore.
Śpiesz się Albusie, nie ma czasu. Widziałam zaciętość i nienawiść w oczach Pottera. Musisz wszystko odkręcić, zanim będzie za późno... o ile już nie jest za późno.
Wahał się stojąc pod drzwiami biblioteki Blacków. Już miał nacisnąć klamkę, ale się cofnął. I znów to samo. Chciał ale nie chciał. Wiedział że każda sekunda jest na wagę złota. Musi to zrobić. Musi z nim stanąć oko w oko i powiedzieć że... no właśnie, co ? On jest winny i musi za to odpowiadać, za błędy przeszłości. Albus wszedł do ciemnego pokoju, kominek nie płoną a świece ogarniała ciemność. Jedynie księżyc oświetlał pomieszczenie rzucając cień chłopca, który stał przy wielkim oknie. Cały w czerni, tak jak niegdyś jego pradziadek. Odwrócony plecami do drzwi, bez ruchu, jakby martwy ale tak bardzo żywy.
– Proszę, proszę... Albus Dumbledore, - rzekł cichym ale twardym głosem, przesiąkniętym sarkazmem. – Cóż za zaszczyt. – dodał z obrzydzeniem.
Powoli odwrócił się tak że Dumbledore zobaczył jego twarz ma której część padł blady blask księżyca a zielone oczy zalśniły nieswojo. Albus opuścił głowę, stał przed nim Andrew Grindelwald.
– Co się z tobą stało, Harry ? Co się stało z naszą przyjaźnią ? – wyszeptał.
– Przyjaźń. Czy to nazywasz przyjaźnią ? Zaufanie wyhodowane na kłamstwach i tajemnicach ? Zdrada ? Czy tym, dla ciebie jest przyjaźń ? – odpowiedział. Nie krzyczał, był opanowany, ale głos stawał się rozgoryczony, pretensjonalny. – Ty zniszczyłeś to, czego nigdy miedzy nami nie było. To nie była przyjaźń, ratowałeś własną skórę. Ja ci ufałem... zdradziłeś mnie...
– Nigdy nie było ? Harry, ja wiem co teraz czujesz ale ja cię naprawdę... – zaczął nerwowym głosem.
– Nie wiesz ! Nigdy nie wiedziałeś ! Nie wiesz... nie rozumiesz... mojego bólu i cierpienia, mojej nienawiści. Sprzeniewierzyłeś wobec mnie mojego przyjaciela. Ciągle mnie oszukiwałeś a co najważniejsze, zabiłeś mojego pradziadka. A tego Ci nie daruję do końca świata. – wyszeptał złowieszczo – zbiłeś niewinnego człowieka... niewinnego... wiedziałeś o tym.
– Sądziłem... że ówczesna zbrodnie... sądziłem że to on...
– Sprawy, które nie zostały zakończone, po latach powracają z jeszcze większą siłą. Problemy, które pozostawiliśmy w przeszłości, mogą nas w przyszłości uderzyć z jeszcze większą mocą, a wtedy już ich nie pokonamy.
Przenośnia była zbyt oczywista, by móc jej zaprzeczyć. Pozostało tylko jedno.
– Czy jest dla nas nadzieja ? – to była jego ostatnia deska ratunku. – Jakakolwiek nadzieja ?
– Trzeba było o tym pomyśleć pięć lat temu, dla ciebie nie ma już żadnej nadzieji.
C.D.N. |
|
|
magda |
Wysłany: Pon 21:21, 14 Sie 2006 Temat postu: |
|
XI."Trzecia reguła"
Usiedli w głębokiej trawie ostatniego dnia spędzonego w Zamku. Jak to w zwyczaju, nad ukochanym Jeziorem, które niespodziewanie nabrało nowego znaczenia. Symbol ich zaprzysiężenia. Mówi się że przyzwyczajenie jest drugą naturą człowieka, więc zwyczaje popołudniowych wypadów zachowały się mimo wszystko. Jednak bez tego zwykłego smaku poprzedniej radości, która gdzieś wyparowała.
Oscar siedział na pniu drzewa pobrzękując jakąś smętną, cichą melodię. Linda i Oscar rozłożyli karty. A Harry i Sandra przytuleni położyli się w słońcu.
Spędzili tu razem jedenaście miesięcy. Odnaleźli siebie, razem się śmieli i razem cierpieli. Ale to dopiero początek. Silvar cieszył się z perspektywy dołączenia do Hogwartu, bo wyszła na jaw kolejna sprawa. Potter otrzymał po zmarłym przodku Zamek, gdzie spędzili ostatnie miesiące natomiast Oscar, Sandra, Linda i Rich jako potomkowie założycieli Hogwartu, odziedziczyli szkołę. Tak więc prawowicie Hogwart należał do nich.
– Zawsze czułem że to mój dom, ale nie tak dosłownie. – podsumował Rich, kiedy o tym rozmawiali.
– To zmienia postać rzeczy, a gdyby tak wyrzucić Dumbledora i całą te hołotę za drzwi ? – skwitowała Linda.
Rozległ się słaby śmiech. Jednak Harry nie uśmiechał się do myśli o roku szkolnym spędzonym ze z nienawidzonym dyrektorem. Zanosiło się na zimną wojnę.
– Nie daj mu się stary. – rzekł Oscar.- Musisz go stępić, bo się rozochocił.
– Widzisz ? Wszyscy jesteśmy z Tobą. – powiedziała Sandra.
– Damy mu popalić. – dodała Linda zacierając ręce. – Od czego zaczynamy ?
- Prawdopodobnie spotkam go w Kwaterze Głównej Zakonu Feniksa. – powiedział Potter krzywiąc się.
– Od razu pokaż mu miejsce w szeregu. Bez owijania w bawełnę. – podpowiedział Rich.
Harry znalazł w kieszeni mały breloczek z gołębiem. Był to urodzinowy prezent od Hermiony, który otworzył jeszcze na Privet Dive. Załączyła do niego list. „Abyś pamiętał że zawsze ktoś na Ciebie czeka. Dla naszej przyjaźni.” Przypominała mu się młoda Granger. Tęsknił za nią i Ronem. Na ich wsparcie zawsze może liczyć, świetnie się rozumieją. Jak im powiedzieć o swoim powołaniu ? A przepowiedniach ?
- To od tej Hermiony ? – spytała kiedyś podejrzliwie Sandra.
– Tak. Jest moją przyjaciółką. – powiedział dobitnie. Cooted uniosła brew. – PRZYJACIÓŁKĄ. Nic więcej ! Sando, przecież wiesz że kocham tylko Ciebie. – pocałował ją. Przymknęła oczy z rozmarzoną minął.
– To mi wystarczy. – rzekła ciepło. – Chociaż...
Chwyciła chłopaka za szatę i przywarła do ust. Nie bronił się. Tylko głupi by się opierał tak wspaniałej dziewczynie.
Dudley obrzucił kuzyna chłodnym spojrzeniem i ruszył do lodówki. Przygotował sobie górę kanapek na swoje pierwsze śniadanie. Zjadł zastanawiając się nad najnowszym pomysłem Piersa, dotyczącym zamknięcia małego Marka Evansa w kuble na śmieci i wysłana na wysypisko. Jego jakże ambitne przemyślenia, zostały przerwane wtargnięciem do kuchni Pottera. Po co wrócił do jasnej cholery ? Zawsze coś zabiera z lodówki z znika na cały dzień włócząc się po okolicy. Dudlay zerknął na kuzyna wzrokiem pełnym obrzydzenia, by dać do zrozumienia że nie życzy sobie dziwolągów przy śniadaniu. Zamarł. Niby ten sam, ale jakże inny niż ten nieszczęsny kwadrans temu. Blada cera, czarne włosy, nieprzenikliwa twarz. Błyszczące zielone oczy, napawające strachem i dziwna aura. Wcale mu się to nie podobało. Przełknął ślinę. Harry rozglądną się szybko po pomieszczeniu, rzucił przelotne spojrzenie na Dudleya, zawrócił i wyszedł tak szybko jak wszedł. Co się z nim stało ?! Przecież widział go kwadrans temu, gdy opuszczał kuchnię, wyglądał normalnie. Oczywiście "normalnie" jak na ludzi jego pokroju. Czy można aż tak się zmienić w ciągu piętnastu minut ? Zupełnie... zupełnie jakby go z rok nie wiedział ...
Harry usiadł na łóżku w sypialni. Zrobił kródki obchód po mieszkaniu, ale wszystko było tak jak zostawił . Popatrzył na zegarek. Według ziemskiego czasu, nie było go ledwo kilka sekund. Jeśli dodamy czas przeznaczony na spakowanie rzeczy to nic dziwnego że Dudley oniemiał kiedy zobaczył Pottera. Nie mógł przecież wiedzieć, że minął prawie rok od ich poprzedniego spotkania w kuchni, dla mugola, tak jak dla milionów innych magów na świecie, trwało to kwadrans a Harry zmienił się przez ten czas.
Na stole położył breloczek od Hermiony. Wyciągnął z kufra starą księgę o Magii Celtyckiej i zatopił się w lekturze, by zabić czas dzielący go od powrotu do Hogwartu i spotkania przyjaciół. Mijały nudne dni na Privet Drive. Ku wielkiemu zdumieniu Dursleyów, dopiero wieczorami wychodził na przechadzki. Dniami zamykał się w pokoju i bóg wie co robił. Chmury znów zakrywały niebo zwiastując burzę, nie to co nad Diamentowym Jeziorem, gdzie zawsze świeci słońce. Zawsze. Aż nienaturalnie. A tutaj ? W normalnym świecie pada deszcz.
To był koleiny spacer. Gdzieś z tyłu usłyszał szelest. Zamknął oczy siłą umysłu spenetrował teren.
– Uważaj, Tonks.- powiedział przez ramię nie odwracając się. – Zaraz potkniesz się o korzeń.
Reakcja była natychmiastowa. Rozległo się głuche uderzenie i Nimfadora leżała na ziemi.
– ch*lera. – mruknęła pod nosem. Zawsze ta sama niezdarna Tonks, podniosła się z ziemi i obrzuciła Harrego badawczym spojrzeniem. – Skąd wiedziałeś że to ja ? – warknęła na wstępie.
– Tylko ty robisz tyle hałasu. – odpowiedział Potter nie mijając się z prawdą. Włamanie się do jej umysłu i identyfikacja nie trwała więcej niż pół sekundy, ale coś musiał odpowiedzieć. Przyglądała mu się dziwnie, nieco zbita z tropu.
– Co się z tobą stało ? – spytała łagodnie. – Wyglądasz jakoś, inaczej...
Harry wzruszył ramionami.
– W porządku. – rzekł chłodno.
– Rozumiem... – absolutne zero przekonania.- Cóż skoro już mnie nakryłeś, to nie zaszkodzi jak Ci powiem – uśmiechnęła się – Albus postanowił że za kilka dni zbierzemy Cię do Kwatery Głównej.
Dziwne, może straszne, z pewnością nie normalne. Na dźwięk imienia dyrektora jego oczy błysnęły stalowo, choć twarz pozostała nieprzenikniona. Tonks uniosła brwi.
– Jesteś pewien że nic Ci nie jest ? – spytała zaniepokojona.
– Oczywiście. – rzekł bezbarwnie. W duchu zagotowała złość. Odwrócił się i ruszył uliczką pozostawiając oniemiałą Nimfadorę. Ona jest zbyt blisko Dumbledorea. Jednak wciąż była dla niego ważna. Czy jest jeszcze szansa na odwrót ? Czy uda się ją uwolnić z klatki dyrektora ? Otworzyć oczy na prawdę ?
Wyglądną przez okno małej sypialni. Nie miał ochoty na dłuższe spacerki, więc wrócił do numeru cztery. Deszcz zacinał równo i krople wody spływały po szybie, w której obok odbicia Pottera pojawiła się druga postać.
– Mamy nowie informacje, Biały Wojowniku. – powiedziała rzekła Eris. Harry odwrócił się i ujrzał trzy wampirzyce, wśród nich stała Alfa. Spodziewał się ich wizyty prędzej czy później.
– Do Zamku Merlina - zarządził. Westchnął w duchu.
Zaczęło się najgorsze.
Członkowie Zakonu Feniksa wkroczyli na teren niewielkiego mugolskiego miasteczka na północy Walii. Z najgorętszych informacji Severusa wynikało że tu planowany jest kolejny atak śmierciożerców. Tak jak w Anglii, pogoda dawała się we znaki, a deszcz znacznie utrudniał widoczność. Ruszyli uliczkami zwartą grupą. Gdzieś na placu centralnym rozległy się trzaski i głośne krzyki. Mugole uciekali, pojedynczy czarodzieje walczyli, krzyki i zaklęcia, pełno zaklęć. Zakon feniksa wkroczył do akcji.
– Naprzód! – ryknął Dumbledore. Zaatakowali fale napływających śmierciożerców. Kolejne zaklęcia poszły w ruch. Ludzie padali na ziemię oblewani strugami wody. Przeciwnicy mieli znaczną przewagę liczebną, ale to nie pierwsza beznadziejna sytuacja. Lupin otoczony ze wszystkich stron rzucał na oślep wszystkimi znanymi klątwami i urokami. Atakował na ile wystarczało mu siły. Inni poszli w jego ślady wiedząc że kogo by nie trafić to i tak będzie to śmiercojad. Było coraz gorzej. Zmęczenie nieubłaganie go wypełniało. Zakon nie dawał już rady, kolejne potoki śmierciożerców napływały na pole zażartej bitwy. Widział jak Vance upada na ziemię od tuzina zaklęć. Czy jeszcze żyła ? Przyszli z odsieczą, a sami potrzebowali pomocy. Tysiące błysków, znów krzyki i ból. Coś ugodziło w klatkę piersiową i odrzuciło Remusa do tyłu. Uderzył w ścianę budynku i osunął się po niej. Nie uda mu się wstać, to koniec. Przegrali bitwę, przegrali wojnę, przegrali z Voldemortem. Potrzebowali cudu, by przeżyć. I oto zdarzył się cud.
Od strony głównej promenady nastąpiła eksplozja i ciała śmierciożerców zostały wystrzelone w boki jak rakiety. W sercu ognia walk, pojawiała się jakaś żółta postać. Dalej wszystko trwało długie minty. Cztery wybuchy w różnych skupiskach walk rozgromiły śmierciożerców. Pięć postaci niczym smugi nacierało na zdezorientowane sługi Voldemorta. Przybysz w białych szatach i białej masce rzucał czary o jakich Remus nigdy nawet nie śnił. Uderzały i zmiatały czarnych ludzi. Rozległ się dźwięk metalu i nieznajomi rzucili się na śmierciożerców z mieczami. Zamachy i wymachy i pełno krwi, martwe ciała. Obroty i uderzania, posoka wszędzie. Zielony* skoczył w grupę ściśniętych śmieciojadów i z impetem urywał kolejne głowy i rozcinał ich na pół. Lupin nigdy w życiu nie wiedział tak brutalnego ataku. Wszędzie błyski Starożytnej i Czarnej Magii, śmierciożercy krzyczą, śmierć wisi w powietrzu, a ci co ją niosą nie zważają na nic.
Śmierciożercy wpadli w panikę i starali się ewakuować by ratować życie. Zbyt późno zdali sobie sprawę, że na całą okolicę nałożono zaklęcie anydeportacyjne. Chcieli uciekać, ale niewidzialne mury zamknęły granicę miasta. To była pułapka. Nie mogli się z tąd wydostać. Rozpaczliwie zasypali zaklęciami magiczne ściany, ale to nic nie dało. Lupin zobaczył jak na zwolnionym tępię, postać w białym stroju ledwo uniosła rękę a długa zielona smuga uderza w partię zbiegów. Pozostali upadli na kolana krzycząc „ Nie! Błagam! Litości! ”a po sekundzie leżeli już martwi bez życia. Zostały już tylko pojedyncze niedobitki. Niebieska* postać zamachnęła rękami i fioletowy okręg powalił na ziemie kolejnych ludzi. Czerwony przybysz wyczarował duszący dym, od którego śmierciożercy padali jak muchy. Przed Lupinem jak z pod ziemi wyrósł Siergiej w szacie śmierciożercy, ale nie miał maski. Spadała gdzieś w chaosie paniki, dlatego widział jego twarz. Wróg ze szkolnych lat, miał w oczach desperacką rządzę mordu.
– Jeśli mam umrzeć, to przynajmniej i Ciebie poślę do piekła. – krzyknął. Unosząc różdźkę. – Avada...
Nie dokończył formułki. Z jego brzucha wyrosło ostrze srebrnego miecza. Oczy Siergieja stanęły w słup a różdżka wypadała z ręki. Buchnął potok krwi, a otrze zostało wyciągnięte. Upadł na ziemię, a jego dusza prawdopodobnie była już daleko. Tuż za ciałem Siergieja stał Biały. A miecz, którym przed chwilą przebił człowieka na wylot ociekała czerwonym płynem. Lupin patrzył na niego z przerażeniem, widział do czego on jest zdolny. Zbladł. Przybysz budził respekt, niezwykła aura, potęga i moc.
Wyciągnął dłoń ubraną w białą rękawiczkę i pomógł wstać oszołomionemu profesorowi. Bez słowa odwrócił się i odszedł a Remus jeszcze długo trwał w odrętwieniu. Nie docierało do niego nic, prócz faktu, że morderca setki śmierciożerców pomógł jemu, nic nieznaczącemu wilkołakowi z marginesu społeczeństwa. Dlaczego ? Dlaczego to zrobił ? Dlaczego się nim zainteresował ?
Rozglądnął się po polu bitwy. Rozegrała się tu prawdziwa rzeź i rozszarpane ciała wlały się po ziemi w krwawym jeziorze. Mugole i pozostali członkowie Zakonu Feniksa stali gdzieś pod ścianami budynków. Mieszkańcy, którzy widziały śmierć sowich rodzin, braci, sióstr, znajomych, przyjaciół mdleli z wysiłku fizycznego i psychicznego. Dzieci będące świadkami rzezi jaka się odbyła, płakały. Wybacy, którzy przybyli w ostatniej chwili, jako jedyni pozostali wśród szczątków ludzi. Zgromadzili się na środku zdewastowanego rynku i zburzonych budowli, wśród pyłów i zacinającego mocno deszczu. Mieli długie szaty, rękawiczki, maski i peleryny z kapturem. Na plecach każdego widniał wieki Czarny Miecz zwrócony ostrzem w duł. Dumbledore przyglądał się im, próbując skojarzyć ten symbol, gdzieś w oddali coś majaczyło niewyraźnie.
Ubrany w czerwień, chwycił za kark jedynego pozostałego przy życiu śmierciożercę i rzucił go na ziemię, dygoczącego ja osika . Zielony* wyciągną rękę prze siebie i wykonał serię dziwnych ruchów a niewidzialne bariery otaczające miasto zalśniły i rozpłynęły się w powietrzu. Nieznajomi otoczyli przerażonego Glizdogona kulącego się na ziemi. Postać w biało-czarnych szatach wykończonych złotem, która najwyraźniej była przywódcą dobyła niewielkiego czarnego sztyletu i rzuciła w śmierciożercę. Nóż wbił się w ostrzem w ziemię tuż przy jego szyi. Petegrew wrzasnął czując stal przy gardle.
– Przekaż to swojemu Panu – zagrzmiał Biały. – To dopiero początek.
Odwrócił się i odszedł a za nim podążyli jego towarzysze. Gdy stanęli na wzgórzu wśród kropel wody niebo rozdarła błyskawica oświetlając zamaskowane twarze tajemniczych wojowników, których peleryny szarpał wiatr. Noc wokół nich zgęstniała a kiedy opadła, przybyszów już nie było.
Dumbledore stał wpatrzony w owy pagórek. Po polu krwawej masakry błąkało się pytanie: kim byli ?
Sandra płakała. Płakała słonymi łzami. Wtuliła się w Harrego i płakała. Sam Potter miał odległy wzrok. Linda siedziała obok i ukryła twarz w dłoniach. Rich przyciągną kolana obserwując Oscara, który nerwowo chodził tam i z powrotem. Oblicze rozpaczy. Obserwator stanął przysłaniając kominek, tak że jego pełny cień rysował się na podłodze salonu w Zamku Merlina. Twarz była nieprzenikniona.
– Czy tak ma być ? – wyszeptała Linda. Mistrz nie odpowiedział.
– Zabijać ? Mordować ? Czy to naprawdę ma sens ? – zapytał Oscar nerwowym głosem. Mistrz nie odpowiedział.
– Po to uczyliśmy się Czarnej Magii ? Tak ma wyglądać ratowanie czarodziejów ? Poprzez czyste okrucieństwo ? Tego mieliśmy się nauczyć ? To mamy praktykować ? Mamy zabijać ? – jękną Harry. Mistrz nie odpowiedział.
– To było straszne. – zaszlochała Sandra. – Ja tak nie chcę... nie chciałam...i nie chcę...nie...
– Odbierając życie, stajemy się tacy jak Voldemort. – powiedział gorzko Potter.
- Istnieje różnica. – powiedział w końcu Mistrz poważnym głosem. – On morduje dla Złej sławy, dla zdobycia potęgi i co najważniejsze, robi to dla siebie i własnych korzyści. Wam, nikt nie dał wyboru. Waszym jedynym celem jest powstrzymanie Ciemnej Strony.
– Dano mi życie, bym je odbierał ? – jękną Harry. Mistrz nie odpowiedział.
- Mistrzu, czy nie ma innej drogi ? – odezwał się Rich.
– Nie. Jesteście po to by zabijać. – ogłosił mocnym, stanowczym głosem.
Oni nadal byli zbyt ludzcy, wrażliwi na nieszczęście. Nie zdołał wszystkiego z nich wyplewić, ale znaczną część. Wszystko się jeszcze zmieni. Potrzeba czasu. Dodał cieplej:
- Ale zawsze macie siebie, i musicie się wspierać. Zawsze razem i współpracując.Oto wasza trzecia reguła : Jeden za wszystkich, wszyscy za jednego. Każdy za siebie, każdy za wszystkich i każdy za każdego. – wyszedł z salonu, pozostawiając zrozpaczonych nastolatków. Nie, oni byli już bardziej dojrzali niż wielu dorosłych. Mimo wszystko ich stan emocjonalny był załamujący. Nienawidzili smierciożerców za wyrządzone krzywdy, ale nie chcieli zabijać.
Rich wstał z podłogi.
–Wracam do siebie. – mrukną i opuścił przyjaciół, udał się do Sali Wejściowej. Tam zaklęciem zmienił żółtą szatę na domowe ubranie i wrócił do zwykłego świata w toni czarnej mgły.
Pani Wesley wkroczyła do Salonu Blacków z tacą pełna opatrunków, eliksirów dezynfekujących i kubkami gorącej kawy czy herbaty.
– Co się w końcu wydarzyło ? – spytał z irytacją Snape. Od kiedy klika osób z oddziału Zakonu wróciło do Kwatery, nikt nie powiedział ani słowa. Jedyne co można było wyczytać z ich twarzy to szaleńcze przerażenie i kompletne oszołomienie. – Przybyliśmy na miejsce i zaraz zjawili się śmierciożercy. Zaatakowaliśmy, ale było ich sześć razy więcej niż przypuszczaliśmy.- rozpoczął Bill bandażując kostkę. Syknął z bólu.
– Przegrywaliśmy i nie mięliśmy szans ujść z życiem. I kiedy już nas chcieli ostatecznie wykończyć... – powiedział Podmore. Głos uwiązł mu w gardle. Spojrzał na pozostałych, którym oczy rozszerzyły się ze strachu.
- ... wtargnęło pięciu jakichś wojowników. Byli zamaskowani. Urządzili istną rzeź. Wybili wszystkich śmierciożerców. Tylko tego szmatławca Glizdogona odesłali do Sami-Wiecie-Kogo z wiadomością.
– Wiadomością ? – pociągną Snape.
– „To dopiero początek” i taki mały czarny sztylet. Chyba symbol w miniaturze Wielkiego Czarnego Miecza, bo takie mieli na plecach. Jeden był cały ubrany na biało i czarno ze złotem, pozostali mieli jednolite kolory: czerwony, niebieski, zielony i żółty.- powiedział Elfias Doge.
– To było straszne. – wtrąciła Hestia Jones. – Miotali dookoła jakimiś zaklęciami. Starożytna, Czarna Magia, chyba coś z Elfickiej, dokładnie nie wiem, leciały niewybaczalne. Miecze. Rzucili się z mieczami, tyle krwi... straszne, straszne... – mamrotała. Jeszcze się otrząsnęła z szoku.
– Wam nic nie zrobili ? A mugolom ? – zapytała Molly.
– Nas nawet nie tknęli – tłumaczył Moody – Wręcz przeciwnie pomagli. Mugoli też ochraniali.
– Jak już śmierciożercy przegrywali, pojawił się przede mną Siergiej. – wtrącił Lupin. - Powiedział że jeśli ma zginać to przynajmniej i mnie zabije.
– Siregiej ?! On jeszcze żyje ? Sądziłem, że Czarny Pan go wykończy na miejscu ! – warknął Snape. Jaka szkoda że nie może znać nazwisk całego wewnętrznego kręgu, nie byłoby takich niespodzianek. Szczególnie teraz, gdy nie wiadomo komu Czarny Pan wybaczył zdrady i winy.
– Już nie. – odparł Lupin starając się uśmiechnąć. – Biały załatwił go osobiście. – wyglądał jakby miał zwymiotować – Przebił Siergeja mieczem na wylot i ... i podał mi rękę. Jakby... dawny przyjaciel...
- Jaki mamy bilans, Dumbledore ? – spytał Dedalus Diggle.
- Siedemnastu martwych mugoli, robota śmierciożerców. Emelien Vance w Szpitalu Świętego Munga, ale wyjdzie z tego – odpowiedział Albus. Przełkną ciężko ślinę. – Dwudziestu czterech zatrzymanych śmierciożerców, tych których my oszołomiliśmy. Dwustu osiemdziesięciu zabitych śmierciożerców... przez pięciu ludzi. I Peter Pettigrew, którego odesłali.
– ILU ?! DWUSTU... OSIEMDZIESIĘCIU.....BOŻE ! PRZEZ PIĘCIU... PIĘCIU ?! ALBUSIE ! TO NIEMOŻLIWE ! – zawyła Pani Weasley łapiąc się za serce.
– To prawda Molly. Jak już wspomniałem – podsumował Podmore – to była rzeź.
- ... straszne.... straszne... – zawodziła Hestia Jones. Zwykle opanowana i piękna kobieta trzęsła się niemiłosiernie. – Czary... Zaklęcia... dawne i zapomniane... Starożytna... Czarna... Elficka... Druidzka...
– Kim oni mogli być ? – zapytała nerwowo McGonagal swoim zwykłym rzeczowym tonem, ale szytym grubymi nićmi lęku. To co widziała, było wręcz niewyobrażalne.
– Nie wiem Minerwo. Już kiedyś, tysiąc lat temu pojawili się Ci wojownicy. Może po raz drugi czy trzeci.... nie mam pojęcia, ale pierwszy raz opisało ich właśnie wtedy. Ubrani na Biało-czrno, Czerwono, Zielono, Niebiesko i Żółto. Każdy z Czarnym Mieczem na plecach peleryny. Zwalczali zło dość... drastycznymi środkami... – powiedział Dumbledore.
– Drastycznymi ?! – zakpił Diggle. – Drastycznymi... ! Dobre.... naprawdę świetny dowcip Albusie... – zachichotał nerwowo.
– Zaraz ! Czy sugerujesz że oni powrócili ? Ci sami ? Przeżyli tysiąc, może więcej lat ?– spytał Pan Wealey tamując krwotok.
– Najprawdopodobniej... istnieje opowieść... pewien mit... a raczej legenda... więc niczego nie jestem pewien. Pierwsza mówi że to przybysze z zaświatów, druga, że zwykłe duchy, trzecia że wyszli z wulkanu, czarta że to anioły zesłane za ziemię, piąta że to bogowie, szósta, że to demony kryjące się pod maskami. Więcej bajek na ten temat nie znam.- rozglądną się krytycznie. – W takiej sytuacji wiemy mniej niż nic.
Po salonie przebiegł nikły śmiech.
- Czym są, tego nie wiem ale z pewnością nie ludźmi. Żaden człowiek nie jest tak potężny żeby używać magii bezróżdzkowej.
– Bezróżdżkowej ? Ona naprawdę istnieje ? – pytała Molly.
– Tylko teoretycznie... jak wynika ze źródeł... pierwszy i ostatni raz używali jej właśnie Ci wojownicy jakiś tysiąc lat temu. Nazywali się Wojownikami Zniszczenia.Zielony Wojownik, Czrwony Wojownik, Niebieski Wojownik, Żółty Wojownik ich przywódca, Biały Wojownik. Może się mylę, ale według mnie oni nie są ludźmi. Zbyt wielka moc i potęga, wielu o takich możliwościach szybko stoczyło się na Ciemną Stronę, a oni nie.
– Bogowie... demony... wulkany... świetnie. Po prostu super. – zakpił Charlie. – A jakieś konkrety ?
- Tylko tyle że powrócili i walczą z Voldemortem. Wiemy na co ich stać. Są naszymi sprzymierzeńcami i koniecznie trzeba się z nimi porozumieć i dogadać. – rzekł mocnym głosem.
– Faktycznie, wtedy mamy szansę wygrać. – powiedział Lupin. Wszyscy przytaknęli. – Ale czy się zgodzą ?
- Walczymy po tej samej barykadzie. Jestem pewien że to zrozumieją. – przekonywał Albus.
– Dobrze. – wstał Diggle, nadal nieco się chwiał. - Skoro to już wszystko, idę zmienić Tonks. Molly, daj mi mocnej kawy, po tej rozróbie mógłbym przysnąć gdzieś pod drzewem.
– Tonks pilnuje Harrego ? – zapytała Pani Weasley. – Co u niego ?
– Nie mam pojęcia, Molly. Nie rozmawiam z nim na mojej zmianie. Od początku wakacji snuł się bez celu po okolicy a teraz siedzi w domu i tylko wieczorami wychodzi na ulicę. Strasznie zmizerniał, nocami przystaje w jakimś miejscu na uboczu i obserwuje gwiazdy.
– Konstelacja Wielkiego Psa ? Gwiazda Syriusz? – spytał Lupin.
– Chyba tak. Zdaje się że cały czas myśli o Blacku. Widziałem go, jest na granicy załamania, jak tak dalej pójdzie, chłopak oszaleje. – oświadczył Moody.
– Tonks z nim rozmawiała kilka dni temu. Podobno było gorzej niż zwykle, ale nie potrafiła dokładnie określić, dlaczego ale jednego dnia tak diametralnie się zmienił, chyba się coś w nim złamało. – powiedział Pan Wesley.
– Trzeba go jak najszybciej zabrać do Kwatery - stwierdził Bill. – Miałem dwa dni temu pyz nim wartę. Wyglądał okropnie, jak cień człowieka. Biały jak ściana.
– Biedny Harry. – westchnęła Pani Wesley. – Tak mi go żal po stracie Syriusza.
– Ja myślę że jest coś jeszcze, coś o czym nie wiemy. Tonks była przerażona po rozmowie z nim. – powiedział Diggle. – Mówię wam, nie wiemy wszystkiego. On coś ukrywa.
– Porozmawiam z nim. – rzekł pewnie Dumbledore – Harry ma do mnie pełne zaufanie.
– Chyba zemdleje, jak jutro zobaczy w „Proroku” zdjęcia i relacje z pojawienia się mistycznych Wojowników Zniszczenia – powiedział Moody.
– Wiadomość, że pojawił się ktoś kto może powstrzymać śmierciożerców na pewno podniesie Pottera na duchu. – rzekła McGonagal.
-... i nie spocznie, do póki nie dowie się kim oni są ! – podniósł głos Lupin. – Przecież go znasz, Minerwo !
- Spokojnie, o tym też porozmawiam z Harrym i jest jeszcze testament Syriusza. – Albus podniósł rękę by ich uspokoić. – Remusie, chciałbym omówić z tobą jeszcze jedną kwestię dotyczącą dokumentu.
– Załatwmy to od razu. – Lupin i Dumbledore wyszli z pomieszczenia. Wszyscy powoli opuszczali Kwaterę Główną, wiedząc że dzisiejsze przeżycia pozostaną im w pamięci wyryte do końca życia. Zbyt przejęci rozmowa i pochłonięci nurtem wydarzeń, nie zauważyli postaci, która kryła się w kącie pokoju. Może nawet lepiej, bo z pewnością ktoś dostałby ataku serca, widząc szaro-skórą wampirzycę o czarno-czerwonych oczach, która w pozostając w cieniu przysłuchiwała się rozmowie. |
|
|
magda |
Wysłany: Pon 21:18, 14 Sie 2006 Temat postu: |
|
X.„ Przysięga Duszy”
Jedna. Druga. Trzy krople... spływały coraz obficiej krawędzią sztyletu. Cztery. Pięć. Sześć. Ścianą misy aż do dna. Siedem. Osiem. Dziewięć. Przykryły gładką powierzchnię. Dziesięć. Krew zasyczała mieniąc się bielą i czernią.
– Wystarczy – rzekł Mistrz. Potter odłożył nóż i powrócił na fotel w rozciętą ręką, która krwawiła dalej. Linda, Sandra, Rich i Oscar, kolejno oddawali swoją krew, tak że gdy Silvar odszedł, złota misa była zapełniona.
– Niech się spełni. – powiedział Mistrz mocnym głosem. Krew zakręciła się w misie. Z wirującej powierzchni wystąpiły linie kłębiąc się nad naczyniem i formując burzę niewyraźnych kształtów. Po chwili z sznury ułożyły się idealnie prostym pismem słowa. Obserwator je przeczytał – wyrazy z krwi.
„Gdy nastanie era Czarnego Pana,
zgromadzi on wokół siebie zło całego świata,
sam będąc najczystszym złem.
Wybraniec, który go pokona,
będzie kontynuował dzieło swego przodka
wraz z potomkami założycieli Hogwartu.
Syn zielonookiej małżonki następcy Lini Szlachetnej Krwii
stanie na czele Wojowników Zniszczenia.
Tedy oto wymierzą krwawą sprawiedliwość
i karę śmiertelną Sługom Ciemności.
Strażnicy harmonii, istoty nadziei,
przywrócą ład. A los przypieczętuje
Przysięga Duszy.”
Głos Mistrza ucichł i linie opadły a z krawędzi misy błysnęło tęczowe światło i ugodziło młodych wojowników. Harry poczuł jak powoli traci świadomość, świat oszalał tysiącem barw i kolorów, ostry ból rozcięcia sparaliżował ramię. Po chwili wszystko ustało a salę przejęła głucha cisza kiedy nikt nie zdobył się na drgnięcie. Rzeczywistość się wyostrzała a natłok informacji układał w schemat. Przyjaciele wodzili nieprzytomnie po pomieszczeniu starając się opanować.
Potter przetarł oczy i ujrzał swoich bladych i rozchwianych przyjaciół, którzy byli odbiciem jego obecnego stanu. Mistrz obszedł stół i opuścił pomieszczenie, najwyraźniej rozumiejąc ich uczucia.
Harry zerwał się z miejsca, dokładnie nie wiedząc co robi. Kręciło mu się w głowie a oddech był płytki i nierównomierny. Wszyscy na niego spojrzeli a w oczach było coś dziwnego. Linda zasłoniła twarz dłońmi i wybiegła z Komnaty Przepowiedni targana sprzecznymi uczuciami skręciła w prawo. Potter obrócił się i szybo udał się na korytarz schodami na górę. Biegł przed siebie dokładnie nie myśląc gdzie, bo nogi z przyzwyczajenia go prowadziły pustymi korytarzami do Białego Apartamentu. Po raz pierwszy od wielu miesięcy zapragnął pozostać sam ze swoją samotnością by w spokoju oddać się przemyśleniom.
Rich skierował się w lewo, Sandra na dół a Oscar korytarzem na wprost. Nie oglądając się za plecy. Każdy w inną stronę, do swojej kryjówki i samotni, z dala od wszystkiego i od wszystkich. Potter jak burza wpadł do kwatery i rzucił się w bezwładzie na łoże. Miotały nim jakieś przepaście, grady i wichry, grzmoty i błyskawice, szarość i ciemność, złoto i blask. W uszach brzmiały kolejne wersy proroctwa, to dziwne bo od dawna wiedział o czym mówiła, czego i kogo dotyczyła. Przygotowywał się wieloma miesiącami ciężkiej pracy, żył ze świadomością przeznaczenia. Ale teraz kiedy już słowa do niego dotarły... coś się złamało, jakby przejście przez bramę, kolejna strona, skończony rozdział, coś nowego, coś innego... coś strasznego.
Rich snuł kroki po Żółtej Kwaterze bijąc się z myślami, które tłukły się do głowy pełnią mocy. Oddech miał ciężki a powietrze zdawało się siarczyste i żelazne.
Sandra skuliła ciało w kącie Zielonej Komnaty zwijając się w kłębek starając odgrodzić umysł od echa przepowiedni, której słowa jak szalone przeplatały się w warkoczach prześcigając się i wirując jak tornado, jak oko cyklonu, wodospady myśli.
Oscar oparł się o ścianę i drżąc powiekami starał utrzymać równowagę. Opuścił głowę by nie oglądać świata, dać odpocząć zbolałym nerwom, które i tak miały zbyt wiele bodźców. Cały się trząsł i zaciskając pięści starał opanować rozprzestrzeniającą po duszy zarazę przedzierającą każdy obłok i przysłaniając to co doczesne.
Linda skubała fioletowe kwiatki stojące w flakoniku. Palcami rozcierała płatki pozostawiając miazgę, która opadała na stoliczek układając się w chaos, taki jaki panował jej umyśle. Tęcza mrocznych barw czy pustkowie na pustyni, jedno i to samo, bez życia, martwe i bez znaczenia.
Trwali tak w beznamiętnym czekaniu na coś co nigdy nie nadejdzie, bo to oni muszą do tego dojść. Nadszedł czas na najtrudniejszy krok – akceptacja przepowiedni. Kolejne godziny, długie minuty i przeciągłe sekundy w trwaniu i trwaniu...
Chcesz tego... chcesz prawda ? Prawda ? Przecież zawsze chciałeś zabić Voldemorta ! Chciałeś się zemścić za wszystkich tych, którzy ucierpieli z jego przyczyny, z rozkazu ginęli często w skrajnych torturach. Za siebie i rodziców, za Cedrika... za Syriusza...
Linda spojrzała na zabarwione od rozdrobnionych kwitów place pokryte fioletowymi smugami. Zamrugała oczami i już wiedziała co zrobić.
Oscar podniósł głowę i wpatrzył przed siebie w czerwone meble. Koniec czekania.
Sandra powoli podniosła się z ziemi i ruszyła do wyjścia. Nie ma co dłużej zwlekać.
Rich zatrzasnął za sobą drzwi. Decyzja została podjęta.
Potter pedził korytarzem. To dla ciebie Syriuszu.
Drzwi otworzyło się gwałtownie i do Komnaty Przepowiedni wpadła Travensy. Jestem gotowa.
Tuż za nią wparował Rich. Klamka zapadła.
Sandra i Oscar spotkali się jeszcze na zewnątrz. Będziemy walczyć.
Za nimi wszedł Harry. Niech się spełni proroctwo.
Twarze mówiły same na siebie, zaciętość i desperacja. Wiedzieli co się stało, co po niekończącej się udręce zagubienia sprowadziło ich do wspólnego grona. Potter machnął ręką a w powietrzu zawisło pięć kieliszków czerwonego wina. Chwycił jeden i uniósł wysoko. Krawędź szaty odsłoniła pamiątkę po rozcięciu, teraz był tu zaznaczony ślad układający się w idealny czarny miecz, nieznany symbol Merlina, a teraz Harrego Pottera.
– Za Zwycięstwo.– powiedział stanowczo. Przyjaciele podjęli inicjatywę i zmoczyli usta w gorzkim winie, bo takie będzie ich zwycięstwo – cierpkie i przelaną krwią.
W Wierzbowym Kręgu wichry szalały szarpiąc szaty sześciu postaci. Czarnowłosy ubrany w czerwień, kasztanowłosa w zieleni miodowa blondynka przystrojona niebieskim, brunatnooki szatyn w żółci, zielonooki w bieli i czerni, oraz Obserwator w uroczystej czarno-srebrnej szacie. Wojownicy przyklękli przed Mistrzem na jedno kolano gdy fale Diamentowego Jeziora chłostały brzeg.
Mistrz zbliżył się do Harrego i skropił twarz krwią, którą kilka dni wcześniej wojownicy oddali by poznać przepowiednię. Potem Oscara. Ciecz spływała powoli po jego czole, brwiach i policzkach formując kształty. Dziwna to była ceremonia ale każdy z wojowników miał twarz naznaczoną płynem. Mistrz podszedł do skraju jeziora i szeroko rozłożył ramiona. Uczniowie wstali i ruszyli brzegiem wśród niespokojnych wiatrów i fal, które nigdy wcześniej nie były tak wzburzone. W powietrzu wisiało coś ciężkiego. Gwiazdy mieniły się jaskrawo w tle pełnego księżyca. Wszystko było inne, bo przygotowywało się do czegoś niezwykłego.
Rozeszli się i rozstawili wokół jeziora w równomiernym okręgu. Jedynie Mistrz nie ruszył się z moejsca. Wyciągną przed siebie rękę szepcząc słowa niesione przez wicher, zagłuszone przez fale i tłumione w mocy, której nadmiar był porównywalny z zawiesiną. Z wody zazwyczaj spokojnego jeziora wyłoniła się ogromna platforma. Pięć kamiennych, masywnych ścieżek, które łączyły się w środku jeziora wyłoniło się przed młodymi wojownikami. Kształtem przypominała słońce, takie jakie rysują małe dzieci: kółeczko i kilka promyczków rozchodzących się na zewnątrz. Przyjaciele jak na niemą komendę wkroczyli na rzeźbie drogi. Fale odbijały się od nowych przeszkód, wiatr szarpał kolorowe szaty i obszerne peleryny, w które byli ubrani. Trasa wydawała się nieskończonością ale znaleźli się w centrum platformy, na środku jeziora, na środku świata, który zdawał się skoncentrować tym jednym miejscu w tym wyjątkowym czasie by być świadkiem.
Białe smugi światła pojawiając się z nikąd oplotły postacie. Teraz naprawdę byli w słońcu, promieniującym blaskiem w całym Wierzbowym Kręgu, epicentrum mocy wszechogarniającej, nieskończonej siły. Wojownicy unieśli się nad gruntem. Po chwili jakby uderzył piorun tak ciała zabłysły i opadły bezwładnie na ziemię w a powietrzu pozostały ich perłowe odpowiedniki i idealne kopie. Dusze oddzielone od ciała biły oślepiającym blaskiem. Nie znali słów, po prostu płynęły jak nieprzebrana rzeka z głębi serca i świadomości.
– Przysięgam na życie, swoje i przodków, tych co byli i tych co będą. Przysięgam na duszę, serce i moc. Przysięgam przelać złą krew splamioną. Dopełnić odwieczną przepowiednię sprawiedliwą.
Przypieczętowali swój los, najsilniejszymi więzami : nieodwracalnego proroctwa i duszy, której przysięga jest niezłamana. Przysięgli swoją duszą i na swoją duszę.
Ponownie świst pioruna przeszył jaśniejącą noc i dusze powoli osunęły się w ciała a słońce mocy zgasło. A wichry wiały i szarpały to co pozostało, rozmywając z podmuchem w krąg. Fale ucichły jak ręką odjął i wiatr ustał miejscu. Zgromadzone moce skumulowały się i opadły zatapiając się w wojownikach. Wszystko ustało.
Czy gdy dusza oddziela się od ciała nie następuje śmierć ? Zazwyczaj tak, ale nie tym razem. Starożytna moc pokonała bariery śmierci.
Z tafli spokojnej już wody, wyłoniły się widma, duchy przeszłości. Do nieprzytomnego Harrego podeszło dwóch starszych męszczyzn. Pochylili się nad nim oglądając ubraną na biało postać. Jeden wyciągnął nad nim rękę i uśmiechną się szeroko.
– Bardzo potężny. – rzekł Merlin Wspaniały. Jego towarzysz stanął po drugiej stronie chłopca.
– Silniejszy od nas. – dodał dumnie. – To mój i twój prawnuk. – powiedział Pierwszy Biały Wojownik. Rozejrzał się dookoła. W pobliżu Rowena Ravenclaw przyglądała się swojej potomkini.
– Nie mamy zbyt wiele czasu, pośpieszcie się. – ogłosił Goodryk Gryffindor powstając z nad Oscara. – Racja, jeszcze ich zobaczymy. – przypomniała Pierwsza Zielona Wojowniczka głaszcząc Sandrę po głowie. Obok Salazar Slytherin uśmiechał się chytrze, Cooted była taka do niego podobna.
Przybysze odsunęli na skraj okrągłej platformy.
– Jestem z Ciebie dumny, Harry Potterze. – mruknął do siebie Merlin. Odwrócił się w stronę Mistrza, który stał na brzegu przyglądając się z boku całemu zajściu. Drugi Biały Wojownik uniósł wysoko rękę, Obsrewtor odwzajemnił powitalny gest. Merlin żałował tylko jednego, że nie może zostać dłużej z Harrym i Mistrzem. Ale są przecież inne sposoby. Dziesięć perłowych postaci rozpłynęło się znów a tafli wody, z skąd przybyły. Gdzie odbijały się rysy księżyca w pełni, który pozostał do końca jako świadek Przysięgi Duszy Trzecich Wojowników Zniszczenia.
Ciemne podziemia zamku emanowały chłodem a kroki rozbrzmiewały echem wśród wąskich kamiennych ścian. Kręte schody widać tylko dzięki pochodni trzymanej przez Mistrza. Za nim szedł Potter w długiej białej szacie i obszernej, wykończonej złotem pelerynie. Na plecach był wielki Czarny Miecz skierowany ostrzem w dół. Sandra, Linda, Oscar i Rich też mieli stroje, z tym wzorem tyle że w innych, „swoich” kolorach .
Zatrzymali się przed stalowymi drzwiami, gładkimi -bez ozdób, czarnymi - bez kolorów. Ogromna sala z regałami przepełnionymi żółtymi zwojami pergaminów. Na ścianach zapłonęły pochodnie.
– To zapiski i dokumenty po waszych przodkach, wojownikach. – rzekł Mistrz. Jak na miejsce, które było ostatnio otwarte jakieś tysiąc lat temu, powietrze wcale nie było stęchłe. – Myślę że to miejsce rozwieje pozostałe wątpliwości.
Sandra podeszła do pierwszego rzędu, a zielona płachta lekko się na nią uniosła. Sięgnęła po zwój, a rękaw szaty odsłonił niewielkiego Zielonego Węża w miejscu byłego rozcięcia, tak jak Oscar miał Czerwonego Lwa, Linda Niebieskiego Orła, Rich Żółtego Borsuka, a Harry Czarny Miecz. Pamiątki po wysłuchaniu przepowiedni. Przebiegła wzrokiem po starym tekście, pokiwała głową i wróciła do przyjaciół.
– Może tu być kilka interesujących rzeczy – mruknęła. Przeszli wzdłuż regałów, gdzie po przeciwnej stronie wisiała gablota z pięcioma mieczami. Ostrza były srebrne, ale każdy kolor rękojeści – inny.
– To wasza broń. – wskazał Mistrz.
– Przecież miecz Goodryka Gryffindora, jest zamknięty w gabinecie Dumbledorea. – wtrącił Harry.
– Jego powszedni miecz, tak. Ale tych nie używali normalnie, aby się nie zdradzić. To miecze prawowitych Wojowników – powiedział. – Przejrzyjcie teraz materiały.
I zostawił ich samych. Już nie te roześmiane twarze, a smutne i poważne. Przyćmione ciężarem przepowiedni i przysięgi. To jeszcze dzieci na litość boską ! Dźwigają brzemię zniszczenia Sił Ciemności jakich nie wiedział świat ! To mu się nie podobało, ale podobnie jak jego uczniowie, nigdy nie dano mu wyboru. Musiał ścigać młodych ludzi, tłumaczyć wszystko, oglądać malujące się przerażenie, po usłyszeniu przepowiedni. Zwykłe małe radości, które gasnął z biegiem czasu. I nie pozostaje już nic, tylko więdnąca roślina, na szcęście mają siebie. |
|
|
magda |
Wysłany: Pon 21:17, 14 Sie 2006 Temat postu: |
|
IX.„Ostatni wojownicy”
Wesoły ogień miotał się wśród trzasków drewna jako latarnia na plaży uderzających fal, niewielkich białych grzbietów, po których ślizgało się złote światło paleniska mieszając z srebrnym blaskiem bladego księżyca i gwiazd. Wykonując walca po diamentowej tafli jeziora w parze tak niezwykłej na tle rozmytych cieni rzucanych przez gości nocnego brzegu. Mieszający się dym, zgrzyt ogniska i szumu wierzb, które z wiatrem niosły pieśń o wspaniałej przyjaźni ukrytej miedzy wierszami śmiechów, rozmów i wspólnej zabawy. Nie widać było twarzy, kto kim jest, bo to się teraz nie liczyło, taki cel. Krążyli wokół ogniska pochłonięci szaleństwem nocnego wyjścia nad jezioro, by na kilka godzin zapomnieć kim są, dlaczego są, by zdławić gorycz przeznaczenia i stłumić myśl o tym co ich czeka. Ktoś zawirował, ktoś upadł ktoś pomógł wstać przy gorących hiszpańskich rytmach gitary. Skakali, tańczyli w nieskończonym szaleństwie pośród traw w kręgu Ogrodu, a ich cienie znaczone płomieniami dzielnie wtórowały właścicielom. Wykonali niekonkretny taniec wokół ogniska, coś z indiańskiego przywoływania deszczu a mistycznym układem majów czy inków, nie mający określonego schematu: burza obrotów, podskoków, wymachów, zawirowań. Zlewając się jednością w czasie, który może pędził przez siebie, może zatrzymał się w miejscu, napawając chwilą.
Kto by pomyślał że jeszcze kilka miesięcy temu, w tym miejscu gdzie przyjaźń i serdeczny śmiech aż kipi, siedział samotny chłopiec, obdarty ze wszystkiego co dobre. Zagubiony pośród wydarzeń i katastrof życiowych, teraz wraz z przyjaciółmi bawił się przy gorącym ogniu. Kto by pomyślał ?
Byłą też Linda Travensy, która pojawiła się tuż po zakończeniu dwumiesięcznego szkolenia Silvara. Idealna część układanki wpasowała się do towarzystwa, tryskając dobrym humorem i drapieżnym usposobieniem. Miała proste miodowe włosy i orzechowe oczy. Zaznajomiła się z Sandrą, jako przyjaciółka specjalizujące się w najnowszych trendach, kosmetykach, modzie i perfumach. Perfekcjonistka w dziedzinie wyprowadzania ludzi z równowagi, sympatyczna, pompatyczna o betonowym charakterze nieugiętej wilczycy. Powierzchowna delikatność i subtelność kryjąca rozwścieczonego smoka, gotowego do ataku o każdej porze dnia i nocy. Jednym słowem: doskonała wojowniczka.
Siostra, której Potter nigdy nie miał. Wysłucha, poradzi dobrym słowem, czasem serdecznie wyśmieje, zawsze wspomoże i nie opuści w potrzebie czy rozterce.
Każde z nich : Harry Potter, Sandra Cooted, Oscar Silvar i Linda Travensy. Zostali zabrani i „powiadomieni” o przynależności do Wojowników Zniszczenia. Nikt ich nie zapytał o zdanie, co o tym sądzą i czy wyrażają zgodę, nie. Mistrz przyprowadził ich do zamku i oznajmił że nie mają wyboru, bo ich losy zostały przesądzone wieki temu i nikogo nie obchodzi czy oni mają ochotę walczyć. Harry znów był prowadzony określonym torem, choć tak bardzo chciał się usamodzielnić. Jednak istniała wielka różnica miedzy przeszłym doświadczeniem a nową sytuacją. Dumbledore omotał go sobie wokół palca, omamił i zwiódł, nie wiele brakowało a byłoby za późno. Pozostałby na zawsze ślepym posługaczem dyrektora. Na szczęście zjawił się Obserwator i wyrwał go z rządnych szponów, przecinając więzy i uwalniając duszę. Sam zamknął Pottera w klatce. Ale musiał to zrobić by wypełnić proroctwo, a nie dla własnego „widzi mi się”. Lecz Harry dokładnie wiedział dlaczego, co i jak, i to się liczyło bo prawda może zdziałać cuda. Mistrz nie kłamał, szczerością przebił ścianę nieufności, by Potter zrozumiał. „Pierwszym krokiem jest zrozumienie”, to słowa Albusa, których się nigdy nie dotrzymał, być może sam nie wiedział ile w tym racji. Wojownicy kochali i szanowali Mistrza, mimo tego że skazał ich na dożywocie w niepewności, za to wśród ludzi, którzy przechodzili najśmielsze marzenia o przyjacielskim gronie. Byli szczęśliwi.
Muzyka ucichła a ogień zgasł. Cztery rozchwiane postacie zebrały swoje rzeczy i zginęły za kurtyną drzew w głębiach Ogrodu, a diamentowe jezioro przykryła łuna ciemnej nocy spokoju. Jednak po tafli błąkało się echo śmiechów i brzdęków gitary. Świetlna para wciąż walcowała po zwierciadle, choć palenisko nie rzucało już złotych błysków. Pozostały ognie przyjaźni i ciepło serc, wypełniając Wierzbowy Okręg by przetańczyć z srebrzystym księżycem całą noc. Do wschodu, który już nastał w duchu nowych przyjaciół. Słońca, które dawno temu zaszło, pozostawiając żałość, teraz wstało i z całą mocą budząc nowy, lepszy dzień.
Laboratorium zamkowe nie było opustoszałe. Jedno ze stanowisk zajęła Sanrda, gdy zamkną drzwi uśmiechnęła się powracając do pracy.
– Co dzisiaj ? - Kończy się eliksir regenerujący i energetyzujący. Linda po ostatniej lekcji Czarnej Magii była zupełnie wykończona. Te zajęcia to nie przelewki. – odpowiedziała Cooted. – Jak ty wytrzymałeś będąc tu zupełnie sam ?
Potter skrzywił się do slajdów z czasów jego samotności. Faktycznie było mu ciężko, a już Sandra miała zapewnioną pomoc od Harrego. Oscar zdawał się wytrzymać tylko dzięki wsparciu innych, a Lindzie dotąd zdarzało się przysnąć gdzieś na parapecie opierając twarz o szybę. Zmęczenie dawało się we znaki kolejnym wojownikom, na szczęście za drzwiami sali treningowej komitet powitalny doprowadzał przyjaciół do porządku.
– Jakoś trzeba było sobie radzić. – wzruszył ramionami – Gdzie Linda ?
- Z Oscarem w bibliotece, biorą teraz język Druidzki. – odpowiedziała z nad gotującego się płynu. System nauki języków był prosty : Mistrz nauczył Harrego, Harry nauczył Sandrę, Sandra Oscara, a teraz Oscar ślęczał z Lindą nad wielkimi księgami w bibliotece.
– Zadaje mi się że już kończą. Wczoraj Linda pytała się mnie o jakieś tłumaczenie z zaawansowanego działu.
Przeszedł do końca sali, gdzie w rogu miał kontynuować swoją robotę. Kilkanaście pełnych fiolek ustawionych w rzędzie i spory kociołek z marcepanową, oleistą zawartością, były efektem jego czteromiesięcznej pracy nad serum dla Lupina.
– Och, Harry. Ty znów do tego anty wilkołaka ? – zapytała Cooted.
– Jak zawsze, kotku. – odpowiedział. Otworzył podręczną szafeczkę i postawił na stole kilka butelek z ingrediencjami.
–Po takich kłamstwach powinieneś splunąć mu w twarz, zamiast męczyć się nad lekarstwem ! – powiedziała z irytacją.
–Rzeczywiście okłamywał mnie rok w sprawie ojca chrzestnego, nie powiedział o istnieniu przepowiedni na mój temat i wiernie służy Dumbledorowi, ale myślę że wycierpiał przez pełnię wystarczająco wiele. To dyrektor zadał mi niewybaczalny ból, nie on. Remus jest rozsądny, może uda mi go przekonać że jest na błędnej drodze i otworzyć oczy. Sam nie wiem dlaczego to robię. Z jednej strony jestem zły za jego postępowanie, a z drugiej, jemu... jemu się należy ostatnia szansa. – rzekł krzątając się przy fiolkach.
– Może masz rację. Nigdy go naprawdę nie poznałam, choć uczył nas w trzeciej klasie. Znałam go tyle z Obrony Przed Czarną Magią jako „szłaję w łachmanach” jak to zwykli mówić Ślizgoni w pokoju wspólnym. – powiedziała z przekąsem. Harry odmierzał porcję seledynowego płynu i zmieszał w kociołku.
– Jak to się stało że wcześniej Cię nie sptkałem ? Ani Lindy ? Tyle lat zmarnowanych na jakichś beznadziejnych uprzedzeniach, nie rozumiem ! Mogliśmy tak dawno się poznać !– wybuchną nagle Potter.
– Tak to już jest. Że też Gryffindor i Slytherin musieli się pokłócić ! Wszystko wyglądałoby inaczej. Oscar jest Gryfonem i moim przyjacielem, ty też jesteś Gryfonem i moim chłopakiem, więc cała aluzja na temat odwiecznych wrogów to wielka pomyłka ! – zakończyła wywód, zamykając zawartość pękatych butelek. – Skończyłam. Zatrzasnęła eliksiry w zbiorze i oparła się o stół przy którym pracował Harry. Po kwadransie wyciągnęła Pottera na spacer Ogrodem.
– Kocham Cię.
– Ja też...
– Na zawsze.
– Zawsze. Do końca.
– Jak to będzie w Hogwarcie ?
- Nadal będę Cię kochać, bez względu na wszystko i wszystkich.- oznajmił z przekonaniem.
Harry siedział nad wielką księgą znaków i równań w zapisie eliksirów. Sandra utknęła gdzieś w dziale zaawansowanej transmutacji, zdaje się że szlifowała język Szamański. Linda zatopiła się w „Średniowiecznych Władcach Nekromantów” jako że Binns nigdy ich nie uraczył opowieścią. Panowała mętna cisza przerywana odgłosem przerzucanych tomów, dobiegającym z piętra biblioteki.
– Mam ! – dobiegł triumfalny okrzyk. Potter podniósł głowę. Przy balustradzie stał Oscar z kilkoma książkami w rękach i wielkim uśmiechem na ustach.
– Znalazłeś ? – spytał Harry.
– Tak ! Ale to dopiero po angielsku ! – powiedział zbiegając po drewnianych schodach.
– Chodzi nam tylko o zwykłych ludzi, a nie pół-rasy ! Przecież oni i tak wiedzą ! – rzekła Linda podchodząc. Oscar pożył swoje znaleziska na stole, wśród piętrzących się egzemplarzy.
– To już wszystko. – rzekł dumnie Silvar.
– Wszystko ? Przeglądnięcie tego zajmie wieki! – powiedziała Sandra wyłaniając się z rzędów regałów.
– Musimy wiedzieć na czym stoimy. – stwierdziła Linda.
– Ruszcie się. – dodał Potter. Chwycił pierwszą z brzegu księgę. – Samo się nie zrobi.
Otworzył na pierwszych stronach a jego towarzysze pochylili się nad tekstem.
– Jest duży szkic... nic podejrzanego. Zwykły, starszy czarodziej, bez ekstrawagandzkich bajerów.... – mruczał Harry.
– Świetnie się maskował – podkreśliła Linda.
– Też musimy się nauczyć. – rzekł Potter.
– To nie będzie takie proste... - westchnęła Sandra.
– Weź się w garść ! Mamy misję. – oprzytomniała Linda.
– Co tam jest ? – przerwał Oscar.
– Zupełnie nic. Bardzo szczegółowy życiorys, nic nie wiadomo po podwójnej działalności. Żadnych wskazówek czy niedopowiedzeń. – powiedział odkładając księgę.
Otworzył drzwi jakiejś komnaty. W środku siedziały cztero osoby: dwie dziewczyny i dwóch chłopców a wszyscy wpatrzyli się w jego twarz z życzliwością.
– Cz- cześć- zaczął niepewnie. Przy nim pojawiła się blondynka w odcieniach miodu.
– Nareszcie. – rzekła łagodnie do onieśmielonego.
– Czekaliśmy na Ciebie. – ten, miał czarne, nieco dłuższe włosy i brunatne oczy. Uścisnął mu rękę.
– Dobrze że jesteś. – dodała kasztanowłosa podchodząc bliżej. Rozstąpili się i wtedy go ujrzał. Nie ten sam co na korytarzach szkoły. Wysoki o kruczoczarnych włosach, bladej twarzy i ostrych rysach. Przerażające oczy Avady iskrzyły jaskrawym blaskiem. Biła od niego jakaś szlachetność, potęga i nadludzka moc jakiej nigdy wcześniej nie doświadczył, nawet będąc w pobliżu Dumbledorea.
– Witaj w drużynie. – rzekł ciepło Harry Potter z szerokim uśmiechem.. Oniemiały wpatrywał jakby zobaczył samego boga, a nie ucznia Hogwartu. Zawsze go szanował i wierzył że jest niezwykły, ale trzymał się z daleka. Teraz miał u jego boku uczestniczyć w tworzeniu się historii. Potter położył rękę na jego ramieniu a promieniująca moc przyszyła go jak laser. Poprowadzili go do pięciu ustawionych w krąg foteli. Dziewczyny i brunatnooki zasiedli a Harry gestem dłoni wskazał mu żółty. Potter usiadł na białym fotelu z czarnymi zdobieniami i złotym akcentem.
- Jak się nazywasz, Żółty Wojowniku ?
– Richard Roze.
- Macie coś ? – spytał Potter spoglądając po twarzach przyjaciół. Pokręcili głowami z powątpiewaniem na twarzy.
– Nic. – mruknęła Sandra.
– Zupełnie.
– Zero. – wtórował Rich.
– Pusto.
– Czysto – westchnął Potter – Wszyto idealnie.
– Wnioski ? -
Uważani za wspaniałych, walczących ze złem czarodzieji, ale nikt nie łączył ich z Wojownikami Zniszczenia. – rzekł Rich.
– Całkiem osobne postacie. – dodał Oscar.
- Jakiś czas po zakończeniu działalności Wojowników, Merlin umarł. Niedługo po tym Goodryk Gryffindor, Helga Hufflepuff, Rowena Ravenclaw i Salazar Slytherin założyli Hogwart. – oznajmił Richard.
– Dobrze, co źródła piszą o Wojownikach ? Linda, Sandra, to była wasza działka.
– Wojowników Zniszczenia nikt nie wiązał z naszymi przodkami. – odpowiedziała Linda.
– Oczywiście nigdy nie poznano ich tożsamości, choć wielu próbowało. - Sandra uśmiechnęła się kpiąco.
– Nikt nic nie wiedział, nikt nic nie wie, nikt nikogo z nikim o nic nie podejrzewał. – podsumował Harry. – Tak więc, będziemy to kultywować. Możemy spokojnie działać. Całe szczęście, mamy święty spokój.
– Tak chciał Mistrz. – rzekł Rich.
– Tak więc będzie. – przytaknął Potter
– Bo tak ma być. – rozległ się głos. W drzwiach biblioteki pojawił się Obserwator. Uczniowie natychmiast poderwali się z krzeseł.
– Dzień-dobry, Mistrzu – powiedział Harry, kłaniając się. Za nim przyjaciele uczynili to samo.
– Widzę że przeszukujecie odmęty historii. – spojrzał po twarzach. – Richardzie, skończyliśmy już Czarną Magię i jutro czekają Cię Sztuki Umysłu.
– Rozumiem, Mistrzu. – odpowiedział Roze.
– Mistrzu, jak mamy działać, gdy znajdziemy się w szkole ? Ludzie zaważą że znikamy. – spytała Sandra.
– Czar Zmiany Czasu, moja droga. Tylko wy go znacie. – powiedział. – Posłuchajcie, założyciele Hogwartu wiedzieli że ich potomkowie będą musieli walczyć. Pozostawili tajną kwaterę, gdzie nie zwracając niczyjej uwagi będziecie mogli spokojnie pracować. Szczegóły poznacie później.
Harry skinął głową.
– Mistrzu, co będzie po zakończeniu przez Richa szkolenia ? – spytał Oscar.
– Zanim odeślę was do domów na resztę wakacji, musicie poznać przepowiednię.
– Przepowiednię ? Istnieje jej zapis ? – zapytała cicho Sandra.
– Jest ukryty w najbezpieczniejszym miejscu na świecie. W was samych. – odpowiedział. Wymienili niepewne spojrzenia. Rzeczą naturalną dla Obserwatora były tajemnicze uwagi, których efekty często przekraczały granice ludzkiej wyobraźni. – Teraz pójdziecie za mną.
– Eris - Mistrz rzucił w przestrzeń. Na środku salonu zmaterializowało się kilka postaci. Kiedy promienie słońca oświetliły i osoby, Harry poczuł jak cała krew odpływa mu od twarzy. Sandra zachwiała się niebezpiecznie i oparła o skamieniałą Lindę. Rich nie zauważył jak jego usta rozwarły się w wyrazie niewymownego szoku. Oscar zaprzestał oddychać, zbyt przerażony widokiem. Było ich dziesięć a wyglądały jak upiory żywcem wydarte z horroru. Szara, grafitowa skóra opinała wątłe ciała. Białka oczne miały czarne, a w nich krwiste plamy zamiast źrenic. Błyszczały nienaturalnym chłodem i przestrogą. Białe mocno zaciśnięte wargi. Czarne, proste włosy opadały na twarze, poszarpane i rozwiane rozpływały się jak mgła, gdzieś na plecach. Ubrane w proste, szare stroje wojowników ninja *. W pasie każda miała przewiązany łańcuch i miecz.
– To są Eris. – wskazał Mistrz. – Szpiegują Ciemną Stronę i dostarczają informacji o kolejnych posunięciach. – Wykwalifikowane w maskowaniu, tropieniu, śledzeniu, pilnowaniu, obserwowaniu, szpiegostwie oraz wschodnich walkach. Wasi zwiadowcy.
Potter patrzył z przerażeniem na te stworzenia ( bo na pewno to nie są ludzie ! ). Jakoś nie wyobrażał sobie współpracy nimi choć z drugiej strony... w tym zamku, nie ma rzeczy niemożliwych.
– Ależ Mistrzu...- zwrócił się do nauczyciela, – Co... kto... - starał się coś sensownego powiedzieć ale słowa ugrzęzły w gdzieś w gardle dławiąc zdezorientowanie. Musiał interweniować po tym, co zobaczył w oczach swoich przyjaciół – kompletny zamęt i strach. Sam w duchu przyznał, że nawet jego koszmary senne z Voldemortem w planie, są bajką w porównaniu z tymi dziwadłami.
– Eris są wampirami, jeśli o to chcesz zapytać. – dodał Mistrz. Harremu opały ramiona a ręce bezwładnie kołysały się. Wygląd był oczywistą karykaturą ale jeśli zachowują się jak krwiopijcy, to on się nie dziwi dlaczego mają plamy zamiast źrenic. W głowie panował wir niezrozumiałych zdań, które mieszały się tworząc wielkie nic. Z kręgu wystąpiła Eris, jako jedyna miała czarną szarfą przerzuconą przez ramię aż do biodra. Poruszała się kocimi ruchami bezszelestnie jak duch.
– To Eris Alfa. – powiedział nie zwracając uwagi na zakłopotaną minę Pottera i innych. Głównodowodząca zbliżyła się zastygłego młodzieńca i spojrzała głęboko w zielone oczy. Od początku nie miała co do niego wątpliwości, ale teraz nie było nic pewniejszego ponad słuszność decyzji. Dobrze o tym wiedziała. Zerwała z łańcucha miecz i rzuciła mu do stóp. Przyklękła na jedno kolano rozkładając ręce w geście oddania. – Eris przysięgają Ci wieczną wierność, lojalność i służbę na twych rozkazach, Biały Wojowniku Zniszczenia.– rzekła. Harry popatrzył na nią przeciągle. Mógł się spodziewać wszystkiego, bo wszystko jest już możliwe. Był tego pewien. Lekko skiną głową, na znak przyjęcia przysięgi.
Tak jak pierwszym razem unosiły się opary zmieszanych perfum ale nie były już tak ostre, a kolorowe fotele nie budziły zdezorientowania. Wręcz przeciwnie, była jasna ich symbolika i znaczenie prócz stołu ze złotą misą w kształcie idealnego półkola. Mistrz ogarnął wzrokiem pięć siedzących w okręgu postaci – byli już wszyscy, cała piątka. Nie pojedyncze przerażone nastolatki, ale dojrzali, zjednoczeni wojownicy
– Nadszedł czas. – rzekł poważnym głosem. – Harry – zwrócił się do Pottera – jako przywódca Wojowników Zniszczenia, zaczynasz.
Potter wstał i zbliżył się do złotej misy. W dłoni wyczarował sztylet, prowadzony jakąś nieznaną mocą wiedział co robić. Przy wewnętrznej stronie ręki błysnął metal, a po jego płaszczyźnie popłynęły rozgałęzione strumienie krwi.
-----------------------------------------------------------
* Ninja - trenowani w Japonii mistrzowie sztuki ninjitsu będącym biegle wyszkolonymi w sztuce maskowania się, szpiegostwa, zabijania bez śladu i akrobacji.
** Alfa tutaj. pierwsza, najważniejsza |
|
|
magda |
Wysłany: Pon 21:16, 14 Sie 2006 Temat postu: |
|
VIII.cz.II.„Fortepian : w kręgu przyjaciół”
Stanęli nad brzegiem gdzie rozciągało się jezioro, którego powierzchnia mieniła się diamentowym blaskiem.
– Jak pięknie – westchnęła Sandra. – Często tu przychodzisz ?
- Prawie zawsze. Teraz już tylko z książkami, bo skończyłem naukę z Mistrzem. – odpowiedział Harry.
– Ja dopiero zaczynam, trochę się boję. – powiedziała – Nie wiem czy dam radę.
Potter spojrzał na nią po czym wskazał wielką wierzbę płaczącą. Skryli się pod parasolem opadłych gałęzi i usiedli w cieniu.
– Poradzisz sobie. – rzekł do dziewczyny uspokajająco.- Ja też byłem pewien że nie podołam wyzwaniu, ale Mistrz jest prawdę wspaniały. On mi wszystko pokazał, on mnie wszystkiego nauczył, on mi powiedział.
– Faktycznie ma w sobie to „coś”, jest naprawdę niesamowity. – dodała z powagą. – Harry ? Czy to prawda ?
- Co takiego ?
- Dumbledore się Ciebie boi z powodu Andrewa Grindelwalda ?
Potter nie odpowiadał gdy jego wzrok rozmywał się gdzieś przed krawędzią kurtyny drzewa.
– Stary dureń pożałuje że ośmielił się go tknąć – warknął. – Wiesz - spojrzał na Sandrę. – Ufałem mu.
Położyła dłoń na jego ręce.
– Jeszcze się na nim zemścisz. A ja... ja Ci pomogę. – powiedziała lekko się rumieniąc.
– Naprawdę ? – rzekł ciepło. Sandra lekko się roześmiała.
– Tak. Teraz Dumbledore ma przeciw sobie Białego i Zielonego Wojownika. – wyszczerzyła zęby. – Jest bardziej zagrożony niż w czasach świetności Voldemorta. Przecież słyszałeś co mówił o nas Mistrz . Ale musisz mi pomóc.
– Słucham.
– Mistrz powiedział że w wolnym czasie masz mnie nauczyć języków. – Ja ? – zapytał z niedowierzaniem.
– Podobno wtedy, moje szkolenie będzie trwało krócej.
– Więc trafiłaś pod dobry adres – Potter wyprostował się w miejscu. Objął ją ramieniem i rzekł: - Choć, czeka nas dużo pracy.
- Powiedz , dlaczego twoja muzyka była taka... smutna ? – zapytał Harry gdy wychodzili z biblioteki. Sandra zatrzymała się.
- Masz na myśli fortepian ?
- Tak, myślałem że wygrywasz w takt śmierci. – powiedział. – No twoje... łzy. – palcami pogładził policzek Cooted, po którym jeszcze kilka godzin temu płynęły gorzkie żale.
– Moje życie jest beznadziejne. – westchnęła i odwróciła się do ściany. Nie chciała by widział że znów płacze. – Rodzice są martwi, ja od kilku lat i muszę żyć z moją mroczną siostrunią. – powiedziała z rozgoryczeniem. – Jest naprawdę okropna i myślę że kręci ze śmierciojadami. – dodała. Oparła się o ścianę i westchnęła. – Ale Harry - odwróciła się do Pottra – nie oceniaj mnie przez ten pryzmat. Wiedzę co robi Voldemort i brzydzę się tym. Chcę tak jak i ty powstrzymać go i zniszczyć. Nie należę do koła uwielbienia Parkinson i Malfoya. Ja nie jestem taka jak oni. Proszę. Nie odrzucaj mnie ze względu ma moją rodzinę i przynależność. – zakończyła.
Harrego tknął ten błagalny ton o akceptację, jakieś ciepło, którego nigdy nie zaznała... podobnie jak on, taka samotna. Poszedł do Sandry i spoglądając w oczy objął ramieniem i przytulił. Ogarnęło go uczucie takie, jak nigdy wcześniej w całym życiu. Tajemnicze ciepło emanujące od serca ogarnęło postacie i już wiedzieli. Wiedzieli że nie będą więcej samotni i opuszczeni. Zawsze targani przez zło życia zrozumieli że połączyła ich tragiczna przeszłość, okrutne życie i jedno spojrzenie, które zawrzało eksplodującym w duszy uczuciem.
– Cicho, jestem przy tobie.
Po bladej szyi Pottera słynął potok łez Cooted: nie umiała opanować wzruszenia. Pierwszy raz od śmierci matki ktoś ją wreszcie pokochał, pokochał od pierwszego wejrzenia.
Obserwator odwrócił się i ujrzał swoich uczniów, którzy kroczyli uśmiechnięci obejmując się w talii. Śmiech wypełniał oczy a szczebiot odbijał się echem po korytarzu. Tak było już zawsze od przybycia dziewczyny. Podeszli do Sali Treningowej i wyprostowani skłonili się Mistrzowi na powitanie.
– Dzień- dobry.
– Witajcie, moi drodzy. Sandro, myślę że dziś już skończymy Starożytną Magię i przejdziemy do Czarnej.
– Cieszę się, Mistrzu. – odpowiedziała grzecznie dziewczyna. Starszy człowiek uśmiechną się lekko i wszedł do Sali Treningowej.
– Do zobaczenia. – powiedziała Sandra i musnęła Harrego w policzek.
– Będę czekać. – szepnął, gładząc ją po włosach. – A teraz już idź, bo on nie lubi spóźnień. Dziewczyna ruszyła za nauczycielem, a Potter patrzył jak zamykają się za nią wielkie drzwi. Westchnął w duchu wiedząc, że czeka go osiem godzin do spotkania z ukochaną. Gdzie lepiej spędzać czas niż w bibliotece ? Moce Szamanów to niezwykle ciekawa lektura mimo iż ich wyjątkowość opiera się na panowaniu nad siłami natury, układem i wzorem kwiatów oraz paleniem ziół.
... cztery kwiatostany malwy ułożone na strony świata, obsypane liśćmi konwalii, przynoszą zamierzony efekt tylko po naznaczeniu stanowiska pracy następującymi literami ułożonymi w okręg...
Harry doceniał także i tę sztukę wiedząc że nawet najbardziej niepozorne czary mogą mieć wielką moc, gdy znajdą się w dobrych rękach. Gdzieś w oddali zakopany w górze książek w najodleglejszym zakątku całej biblioteki siedział pogrążany książce przeglądając koleje opisy czarów i obrzędów, wykonywanych przez Szamanów.
... powszechnie stosowane w Szamańskiej Medycynie, a także przez Uzdrowicieli, w połączeniu z korzeniami bertriosu i liśćmi laurowymi tworzą mieszankę łagodzącą objawy wilczej przemiany....
Wilkołaki ? Łagodzące właściwości... przed oczami staną mu Lupin. Remus Lupin, przyjaciel jego Ojca i Syriusza, jedyny który pozostał z drużyny Huncwotów z wyjątkiem wyklętego Glizdogona. Zawsze skromny, zawsze biedny i zawsze wierny i lojalny...
wobec Dumbledora.
Ale nie zasługiwał na los wilkołaka. W trzeciej klasie nauczył Harrego walki z dementorami, był przyjacielem...
ale okłamał go w sprawie Syriusza ! Ukrywał prawdę tak jak dyrektor ! Jego przemiany są bardzo bolesne, cierpi nie mogąc ułożyć sobie normalnego życia ciągle zakłócanego przez pełnię księżyca. Dyskryminowany i poniżany z powodu swojej nieuleczalnej choroby.... nieuleczalnej ? Może istnieje jakieś lekarstwo ?
To był impuls, który poderwał go na równe nogi. Chwycił kilka ksiąg i wyleciał z biblioteki zostawiając otwarte drzwi. Czy istnieje dla niego nadzieja ? Biegł schodami pełen jakiegoś nowego natchnienia i chęci działania na rzecz sprawy. Był zły na Remusa, ale nie chciał by tak bardzo musiał cierpieć do końca sowich nieszczęsnych dni. Znalazł się w laboratorium, dysząc ciężko rzucił książki na stół. Podszedł do małych drewnianych drzwi i wszedł do magazynu ingrediencji, gdzie zapłonęły pochodnie. Przebiegał wzrokiem po nazwach szukając tej jednej jedynej, która mogła odmienić życie Lupina. Stała tam, malutka buteleczka przykryta warstwą wiekowego kurzu. Potter podniósł ją na wysokość oczu i uśmiechną się triumfalnie a w blasku ognia zalśniły białe zęby.
Mistrz wkroczył do kamiennej sali i podszedł do leżącego wśród oparów ciała Sandry. Za nim podążył Harry utkwiwszy zmartwiony wzrok w nieprzytomnej dziewczynie. Ukłucie w okolicach żołądka przywołało wspomnienia z jego lekcji Magii Umysłu. Była nadzwyczaj krótka bo trwała tylko kilkanaście sekund i obyło się bez ciągłego tarzania się po podłodze lochów, jak niegdyś ze Snape’em. Teraz Cooted sama musiała się z tym zmierzyć, on był bezradny. Pochylili się nad dziewczyną nie dającą oznak życia.
– Zniosła to gorzej niż ty. – rzekł Mistrz. Potter wciągną powietrze.
– Coś jej się stanie ? – zapytał dławiącym się głosem.
– Nie, ale będzie dłużej w stanie omdlenia. - odpowiedział Obserwator. Palcami ujął jej brodę. – Sandro, czy mnie słyszysz ? Sandro, obudź się. Cooted starała się całą siłą woli otworzyć oczy ale to co właśnie się wydarzyło całkiem wytrąciło ją z równowagi.
– Mistrzu... co do ? Harry... – jej wzrok padł na zatroskanego Pottera, ale jego obecność była uspokajająca i dodawał siły.
– Sandro, uważaj. – przestrzegł Miastrz, lecz zanim zdążyła przenieść pytające spojrzenie ten zaatakował jej umysł. Harry wiedział jak przez kilkanaście sekund walczyła, niespokojnie poruszając zbielałymi wargami. Obserwator wyprostował się dumnie.
– Obroniła się. Jesteś gotowa Zielona Wojowniczko. – mrukną cicho z satysfakcją.
Potter delikatnie podniósł zemdlałą Sandrę i przytulił do piersi. Ruszył za Mistrzem przez Salę Medytacji, która spowiła się mrokiem, gdy ostatnia osoba opuściła komnatę.
Ułożył chudą postać na zielonym łożu z szerokim baldachimem a sam przysiadł w fotelu. Widział że długo się nie obudzi bo sam spał trzy dni i nie chciał jej tu samej zostawić. Pojawiła się w mroku, w ciemności samotności, rozpaczy, zagubienia, złości, nienawiści chęci zemsty jako światło rozjaśniając jego czarne, zakłamane i przegrane życie. Była tą nadzieją na lesze jutro, o jakiej śnił. Sama po licznych przejściach, które niezaprzeczalnie odbiły się na psychice dziewczyny. Jej muzyka wyrażała ból po stracie Ojaca i Matki ale ich kiedyś znała, kochała, a oni odeszli z tego świata pozostawiając Sandrę w szponach siostry mroku. Może nigdy nie wiedzieli o skłonnościach starszej córki ? Czy byli tacy jak Sandra, prawowita potomkini Salazara Slytherina ? Czy wiedzieli że są spokrewnieni z najgorszym czarnoksiężnikiem wszechczasów ? Młoda nieszczęśliwa Cooted błąkając się po świecie została sprowadzona do nowej rzeczywistości, gdzie obok niej stanął równie skrzywdzony przez los i zbolały duszą Potter. Są tak do siebie podobni, dlatego miłość rozkwitła i dojrzała. To Sandra przywróciła Harrego do życia z martwego stanu otępienia i bezsensownego toku myśli które zmierzyły tylko do wegetatywnego istnienia. Wyrwała go z dołku depresji, otworzyła mu oczy a on sam wyciągną do niej rękę i pomógł stanąć na równe nogi, w chwili załamania. Odtąd trzymali się razem nawzajem niosąc ku sobie szczęście i radość w tak trudnych czasach.
Oscar Silvar brnął przed siebie kurczowo trzymając rozcięte ramię. Skręcił w drugą stronę, ale to wciąż nie to miejsce. Ręka krwawiła a on się zgubił i nie miał pojęcia co ze sobą zrobić. Szedł coraz wolniej potykając się co chwilę i upadając na ziemię. Co to za pomysł ?! Nie bardzo podobała mu się przedstawiona wizja ale nie dano mu wyboru. Nogi się plątały a krew obficie brudziła elegancki dywan za nim. Zakręciło mu się w głowie, chyba się wykrwawi gdzieś w tym nieznanym miejscu i umrze z dala od rodziny, przyjaciół zapomniany przez Mistrza, który pewnie nigdy nie zdoła go odnaleźć w odległych krańcach Zamku. Dlaczego zapuścił się tak daleko ? Osunął się po ścianie czując twardy grunt pod nogami. Zacisnął powieki kuląc się na ziemi i żałując że nie wybrał innej trasy jako powrót do kwatery.
– Cześć – głos. No tak, teraz do wszystkiego doszły jakieś omamy, już nie będzie w stanie normalnie funkcjonować. Ktoś stanął obok niego i oczekiwał na reakcję Oscara. Było źle, bardzo źle bo Silvar doszedł do wniosku że słyszenie głosów jest lepsze niż wyczuwanie rzeczy, które nie istnieją. Trzeba z tym skończyć i to szybko zanim doprowadzi się na skraj szaleństwa. Otworzył oczy i zobaczył bladą twarz o wyostrzonych rysach, zielonych pełnych zainteresowania oczach i sympatycznym uśmiechu.
– Biały ? –Pottre skiną głową.
– Niebieski ? –Oscar pokręcił głową.
–Czerwony.
Potter przez chwilę przyglądał mu się badawczo analizując wszystkie informacje i składając się całość. Wyciągną rękę i pomógł Silvarowi wstać z ziemi. Rany wskazywały pierwszą lekcję z Mistrzem dotyczą posługiwania się białą bronią. Trzeba go opatrzyć i podać eliksir regenerujący.
– Dobrze Cię w końcu poznać, Harry Potterze. Nazywam się Oscar Silvar.
Nad brzegiem jeziora od dawien dawna, od kiedy pamięta świat, od pierwszych pokoleń Wojowników Zniszczenia, nawiązywały się przyjaźnie, które miały w zaowocować bezgranicznym zaufaniem i współpracą. Poznawali się odkrywając charaktery, umiejętności, poznając przeszłość i myśląc o przyszłości sami budując teraźniejszość. Jak i za zarania dziejów tak teraz kolejni Wojownicy rozprawiali tu na sensem życia, istnienia, możliwościach losu i przeznaczenia. Było ich już troje para zakochanych Biały i Zielona i najlepszy przyjaciel – Czerwony. Ślizgoni i gryfoni bez barier, bez murów i bez uprzedzeń. Po prostu przyjaciele którzy wiedzą co ich czeka i chcą to pokonać wspólnymi siłami.
Oscar jako naprawdę wyjątkowy przypadek Gryfona był dla Harrego przyjacielem. Więzy z przeszłości raczej nie miały tu udziału, bo Silvar po prostu rozumiał Pottera a Potter Silvara. Oscar miewał napady sentymentalności ujawniającej duszę artysty, tak jak pamiętnego dnia, gdy niespodziewanie zjawiał się na jeziorem z gitarą w ręku. Spędzali czas na grze w pokera ( kto by pomyślał że mugolska gra może być bardziej pasjonująca niż szachy czarodziejów ? ) i nieustannym rozbieraniu złożonych teorii o magii na czynniki pierwsze.
– Jednak najbardziej lubię Elfów.
– Czy ja wiem ? Ich styl to rozszerzona wersja Starożynej.
– Właśnie ! Ona jest najlepsza choć czasem kusi mnie Nekromancja.
– Przywoływanie tego całego bydła może być całkiem fajne, ale mogą używać tylko Mrocznej.
– Dziwna sprawa z tą całą Czarną Magią. – rzekł Potter.
– Coś nie tak ? – zapytał Silvar z zainteresowaniem. Już nie raz przekonał się o nadzwyczajnej inteligencji Pottera, więc wykonał kolejny krok. Harry miał zadziwiający system myślowy i nie jeden dorosły nie mógłby zrozumieć co czym on mówi. Nic dziwnego, że to on ma być przywódcą Wojowników Zniszczenia.
- Nie, tylko – Harry starannie dobierał słowa, by Oskar dokładnie mógł zrozumieć o co chodzi. – Voldemort i jego sługusy cały czas posługują się Czarną Magią. I proszę jaki jest efekt ? Wynikiem tego jest całkowite wyeliminowanie z Riddlea wszystkiego co dobre, o ile kiedykolwiek coś było. Teraz weźmy Nekromantów, boją się Gada ale mimo wszystko używają czarnej magii.
– Przecież wiesz, że oni nie mają wyboru. Rodzą się nekromantami i nekromantami pozostają do końca. Rodzą się z darem przywoływania potworów ale ogranicza ich Mroczna*, bo ich wskaźnik mocy zaczyna się i kończy na Czarnej Magii. Nawet gdyby chcieli, to nie są w stanie rzucić innego zaklęcia.
– Lecz nie są przesiąknięci złam tak jak Voldemort ! Z niego Czarna Magia zrobiła potwora, a on robi potwora z Czarnej Magii ! Nekromanci są odporni na złudne działanie Mrocznej, bo tak jest i już. Tam nie ma „Mrocznego Nekromanty” bo mrok jest ich naturą. Wiedzą jakią ich siła może stanowić zagrożenie także dla nich samych.
– Są dobrzy, ale mają ciemne charaktery. –
Jednak Voldemort jest... lub przynajmniej urodził się człowiekiem. Chciał władać Czarną Magią ale niekontrolowanie to ona zawładnęła nim i teraz nie może i nie chce się obudzić z tego transu, bo uważa się za pana całego świata.
–Do czego zmierzasz ? – zapytał Silvar. Potter przez chwilę milczał.
– Skupmy się na nas. Mistrz nas uczy Czarnej Magii i namawia abyśmy się nią posługiwali.
– Bo zło można zawalczyć złem przeplecionym z dobrem. To wybuchowa mieszanka, ale daje na przewagę w walce. Voldemort jest na straconej pozycji bo nie uznaje wyższości Sił Starożytności. My znamy i Mroczną i Jasną, więc mamy przewagę. Do tego urodziliśmy się by walczyć. Uważam że skoro tak, to mamy bariery obronne przed zgubnym działaniem Sił Ciemności.
– Ale czy serce wystarczy, aby pokonać wewnętrzne zło ?
– Musi wystarczyć i wiem że tak będzie. Ty już teraz znasz konsekwencje Czarnej Magii i odsuwasz się od niej. Voldemor postępuje wprost przeciwnie. Od zawsze pragną władzy i wybrał drogę Mroku. Skoro nasi poprzednicy przetrwali po Jasnej Stronie, idąc za rękę z Czarną Magią, to dlaczego my mielibyśmy stać się źli ?
– Nigdy nie będziemy źli, bo naszym powołaniem jest walczyć po stronie dobra. Ale czy to wszystko nie sprowadzi nas do okrucieństwa ? Czy „dobra” strona pozostanie „jasną” ? Czy tacy właśnie mamy być ? Tego chce Mistrz ?
- Harry, tego nie wiem. Myślę że Mistrz ma swój cel i niedługo go poznamy. On wie co robi w końcu miał już utarg z naszymi dziadkami tysiąc lat temu, a tacy jak Obserwator, nie zapominają.
– Ona nas zmienia. Wszystko co tu się dzieje wpływa na to co robimy, jak robimy, jak się zachowujemy i co myślimy. Wszystkie przeżycia, nauka... Ja wiem że się zmieniałem i ty też się zmieniłeś od kiedy tu jesteś, tak samo Sandra.
– Bo oto Mistrzowi chodzi. I wiesz co – powiedział z powagą Oscar. – Ja jestem z tego dumny. Chcę się zmienić chcę być inny, by wszyscy poznali mnie odmienionego.
-Ale Ciebie w Hogwarcie nikt nie zna a ja czy Sandra mamy za sobą pięć lat. Po przydziale pokażesz wszystkim swoje nowe oblicze, a do nas trzeba się będzie przyzwyczaić. Co się właściwie z tobą wcześniej działo ?
- To długa historia – westchną Silvar – Właściwie to wychowałem się w Australii. Moi rodzice opuścili Wielką Brytanię jak miałem trzy lata, czyli dwa lata po tym jak załatwiłeś Voldemorta. Zamieszkaliśmy w Brisbane**, całkiem spore miasto na północ od Sydney. Miałem szkołę „Victoriaught” *** leżącą w górach. Zaliczyłem SUMy zanim przenieśliśmy się do Londynu, oczywiście dwa tygodnie po naszym powrocie do kraju, wyszła na jaw sprawa z Voldemortem, ale wszystko zostało już wykupione a co trzeba - sprzedane i nie mogliśmy się już wycofać. Zresztą, rodzice chcieli zostać żeby walczyć z Riddlem. Moja ciotka, siostra taty jest w niebezpieczeństwie bo wyszła za mugola a w pierwszej wojnie zginęli moi dziadkowie. Oczywiście – jego oczy błysnęły dziwnym blaskiem – oczywiście nie babcia z linii Goodryka Gryffindora.
Jakby pod tę myśl drzwi do kwatery Czerwonego otwarły się i stanęła w nich Sandra z tajemniczym uśmiechem.
–Mam dla was wiadomość. – rzekła na wstępie.
– Hmm ? – Oscar nie pofatygował się po dłuższą odpowiedź.
- Co „hmm” ? - W takich chwilach Cooted uwielbiała się droczyć.
– Powiesz wreszcie co się stało ? – zapytał niecierpliwie Silvar. Sandra wyszczerzyła zęby.
– Minęło już pięć dni od kiedy oprzytomniałeś. – powiedziała wymijająco. Harry uniósł wysoko brwi. Faktycznie nauka Oscara trwała kolejne dwa miesiące i jak zwykle zakończono ją Magią Umysłu, po których Silvar nie kontaktował.
– Mamy gościa – rzuciła dobitnie a oczy zaiskrzyły. Chłopcy jak na komendę zerwali się z foteli.
– Kto teraz ? Niebieski czy Żółty ? – wysapał Harry.
– Niebieska. Nazywa się Linda. |
|
|
magda |
Wysłany: Pon 21:15, 14 Sie 2006 Temat postu: |
|
VIII.cz.I. "Fortepian"
Harry zamknął obszerną księgę i westchnął z zadowoleniem. „Między wyrazami: Filozofia centaurów” bo taki nosiła tytuł, została wygrzebana z pośród dziesiątek regałów i setek ksiąg w języku Staro-Elfickim, będących częścią zbiorów w Bibliotece Zamku. Potter nigdy nie rozumiał tego, o czym mówiły centaury i doszedł do wniosku że trzeba się podszkolić w tym zakresie, a przy okazji potrenować czytanie w nowo poznanym języku. Jego zawiłość była wręcz otumaniająca. By się go nauczyć, trzeba poznać i zrozumieć klucz, a potem droga jest już prosta. Z czasem przyswoił sobie znaczenie symboli i znaków, przeanalizował szyfry i zatopił się w czytaniu różnych ksiąg. Nie lubił Runów, chyba były zbyt banalne... jak Łacina, Greka i Cyrylica bez których się nie obyło. Ale Staro-Elficki, Szamański, Druidzki czy Nekermancki miały sobie tę niezwykłą tajemniczość i jakby podświadomą chęć, by tajemnice, które skrywają mogli odczytać tylko nieliczni, wybrani.
W ten sposób wykorzystywał wolny czas, pomiędzy nauką Czarnej Magii z Mistrzem. Tak, Harry musiał nauczyć również tego aspektu czarów, bo sama Starożytna Magia nie jest wystarczającą bronią. „Kto mieczem wojuje od miecza ginie” powiedział Mistrz. Więc chłopak wzruszył ramionami i zabrał się do ciężkiej, a zarazem fascynującej i efektownej pracy. Potrzebował niewiele czasu by zrozumieć dlaczego Voldemort tak ją uwielbia. Czarna Magia... ukoronowanie mrocznych stron charakteru, uosobienie władzy i potęgi, niezniszczalności. Przenikająca przez duszę więzami i pochłaniająca... zdrowy rozsądek. Harry trzymał to na dystans, nie chciał by owładnęła nim, czuł respekt przez tą dziedziną , bo mimowolnie był związany, choć to nie jego decyzja. O czym mówi przepowiednia ? Nie znał jej treści i nie podejrzewał czy kiedykolwiek pozna, ale z tego co mówił Mistrz wynikało, że Potter ma pomścić tych, którzy zgineli za sprawą Voldemorta. To było pisane i nie było odwrotu, nie było ratunku, nie mógł kiedykolwiek zgodzić się lub odmówić. Urodzony, naznaczony jedną przepowiednią a potem już w świecie żywych, drugą.
Wstał i wyszedł z okręgu wierzb otaczających jezioro. Najpiękniejsze jezioro na ziemi w najcudowniejszym miejscu. Tu słońce zdawało się zawsze świecić, a wiatr zdawał się nieść pieśń kojącą duszę i serce. Krzepiąca bliskość i moc tego miejsca, sprawiała że Harry czuł lekkość, cudowną lekkość jakiej nie doznawał nigdzie. Poczucie własnego kątu, własnego miejsca, gdzie może się zamknąć schować przed problemami, troskami i goryczą. Szedł samotnie ścieżką powrotną do Zamku w gęstwinie drzew. Zastanawiał się dlaczego nazwano to miejsce Ogrodem ? Przypominał raczej park, lub nawet las. Ogromne stare drzewa, ptaki, szum... i spokój.
Przekroczył próg i znalazł się w pustym Zamku. Rytmicznym krokiem skierował się do biblioteki, by i odłożyć książkę, no i jeśli pozostanie mu trochę czasu znaleźć coś o eliksirach ? W sumie przeczytał już tyle tych ksiąg że niejednemu zrobiłyby się niedobrze...ale teraz kiedy nie ma Snape’a, Potter przesiadywał noce nad najbardziej złożonymi specyfikami mając w wyobraźni zzieleniałą twarz Mistrz Eliksirów, kiedy zobaczy że Harry potrafi doskonale wykonać jego polecenie na lekcji.
Biblioteka- jego małe, wielkie królestwo. Sektory i działy, rzędy i kolumny, tysiące ksiąg, miliardy różności w sektach języków, wszystko i o wszystkim i w każdej inne możliwości. A gdy spojrzeć w górę, były wokół balkony, bo tam aż na piętrze też rozciągała się biblioteka. Obcowanie w tym miejscu sprawiło, że Potter całkiem nieźle się tu orientował, więc bez większych problemów opuścił Salę i udał się na lekcję z Mistrzem w nowej dziedzinie magii. Opanował Zaklęcia i Czary, Werbalne i Niewerbalne, Ródżkowe i bez różdżkowe, Czarne i Starożytne...tylko nie Oklumencję. Jeszcze nawet nie zaczął, bo Mistrz pozostawił to na sam koniec. Czyżby przyglądał się nieudolnym próbom z piątej klasy ? Całkiem możliwe, ale Obeserwator go szanował, nie zrobiłby czegoś z czystej złośliwości w przeciwieństwie do Snapea. Mimo wszystko Potter się tej jednej rzeczy się bał. Mieczem walczył z lekkością pióra, eliksiry robił z zamkniętymi oczami, języki tasował jak karty do gry, księgi znał niemal na pamięć, w czarach i zaklęciach był niezrównany, ale Magia Umysłu...to inne historia.
Szli długim, krętym korytarzem, potem schodami na duł i jeszcze niżej... a potem w górę i znów zawiła droga. Gdzie szli ? Harry nie wiedział. Drzwi.
– Tam się wszystkiego dowiesz.
Wszedł. Kamienne ściany, gdzieś w podziemiach. Na środku nie wielki dywan a wokół świece i kadzidła. Przełkną ślinę. To wyglądało co najmniej jak świątynia jakiegoś pogańskiego bożka, coś z serii ołtarze i krwawe ofiary.
– Usiądź. – Mistrz wskazał dywan.
– Co to za miejsce ?
– Sala Medytacji. – odpowiedział nauczyciel.
– Czego ? – Medytacji. Oczyszczenia umysłu. – odrzekł. Machną różdżką a wokół Potter rozbłysły ognie i pojawiła się ściana duszącego dymu. – zaraz wszystko zrozumiesz.
Harry zakrztusił się. Mocno zacisną powieki, by dym nie piekł w oczy. Przyłożył rękę do ust próbując oddychać, ale to nic nie dawało, gdzieś rozległ się odgłos zamykanych drzwi. Mistrz wyszedł. Był sam dusząc się w napełniających płuca oparach... Widział tylko białość i jasność i... obrazy. Wspomnienia. Przebłyski. Komórka... Veron, Hagrid, Voldemort, śmierciożercy, Hermiona, dementorzy, Cedrik, Fitwick, Syriusz... boże, co się dzieje ! Nie miał ciała, nie czuł dotyku, nie czuł dymu, nie czuł czy oddycha czy nie, czy żyje czy nie... Gdzie Mistrz ? Nagła myśl o Obserwatorze. Jego twarz. Przy pierwszym spotkaniu, przy drugim, podczas czarów. Był zamknięty, gdzieś w tej jasności i trudno powiedzieć czym jeszcze. Nie chciał by ktoś to zobaczył. Wokół niewidzialne mury... a wspomnienia, myśli były bezpieczne. Jego umysł był już bezpieczny. Gdzieś wybuch... przypływ energii, natchnienie, coraz więcej i więcej. Napełniała go coraz bardziej i bardziej. Coraz silniejszy i silniejszy... Spokój. Już nikt nigdy bezkarnie nie będzie oglądał jego wspomnień i słuchał jego myśli. Ani Snape, ani nawet Dumbledore. Znowu twarz mistrza. Widok się wyostrza. Jasność znika. Dym. Ale go nie czuje. Co się dzieje ?
- Gdzie ja jestem ? – wymamrotał. Obserwator uśmiechną się szeroko.
-Z powrotem w świecie materialnym gdzie człowiek zawsze pozostaje człowiekiem. – odpowiedział. Harry powoli odzyskiwał czucie w palcach, ale dziwna uwaga nie pomogła mu ani trochę w zrozumieniu tego wszystkiego. Leżał na dywanie Sali Medytacji a dookoła jarzyły się płomienie świec, tam dalej gdzie ich blask nie sięgał – mrok. Potter przymknął oczy klnąc w duchu na swoją nieuwagę. Trzeba było to zinterpretować inaczej.
– Mistrzu, co się ze mną działo ? – jękną cicho. Bardzo osłabiony całym zajściem, bezskutecznie starał się opanować zmęczenie, które za każdą chwilą pchało go w senność.
– Dziś, Harry Potterze osiągnąłeś stan wyższej świadomości. Odwiedziłeś głębię swojego Umysłu. – rzekł Mistrz pochylając się na chłopcem, ogarniającym go mglistym wzrokiem. Więc to wszystko... to jego wspomnienia ? Sam je przeglądał ?
– Harry, skup się – dodał poważniejszym tonem. – To bardzo ważne ! Coś mocnego uderzyło w skołatany umysł Pottera powodując kompletny zamęt. Czyjaś obecność zakłóciła dotychczasowy porządek i zbezcześciła prywatność jego przeszłości. Nie pozwoli na to ! Nigdy więcej ! To było jak oddech, jak uderzenie serca, jak mrugnięcie powieką, jak krążenie krwi... porostu było... i tak odruchowo zagrodziło dostęp do wspomnień w jego głowie. Otrząsną się gwałtownie. Ostatnią myślą jaka była, zdał sobie sprawę czego własnie dokonał. Nie było już nic więcej.
Czyjaś silne ręce podniosły półprzytomnego młodzieńca. Mistrz odwrócił się i ruszył salą do wyjścia, niosąc oszołomionego Harrego.
– Jesteś gotowy mój Wojowniku. – wyszeptał, ale Potter już tego nie usłyszał. Drzwi otworzyły się z głośnym skrzypieniem a kiedy Obserwator zniknął za progiem świecie zgasły pogrążając Salę Medytacji w kompletnych ciemnościach wśród błąkających się cieni ludzi, którzy niegdyś tutaj uwolnili moc swoich umysłów.
Na miękkim łożu spoczywało ciało szesnastoletniego Harrego. Kosmyki czarnych włosów opadały na czoło w całkowitym nieładzie i bezwładzie przysłaniając cienką bliznę w kształcie błyskawicy. Jego powieki zadrżały i a głowa poruszyła się niespokojnie. Ręka przesunęła się po gładkiej pościeli badając obecne położenie. Najwyraźniej wyczerpujący pojedynek z przed kilku dni dawał się jeszcze we znaki. Otworzył oczy i powoli rozglądną się po pomieszczeniu. Na twarzy odmalowała się ulga: był w swojej sypialni.
Szedł do biblioteki mając nadzieję że tam odnajdzie informację o Salach Medytacji lub czymkolwiek z tym związanym. Mijał kolejne drzwi komnat błądząc myślały wśród drzew Ogrodu, kiedy zatrzymały go ciche dźwięki dobiegające z pomieszczenia obok. Osłupiał. Jeszcze nigdy nie słyszał by Mistrz grał na instrumencie, by w ogóle zatrzymał się w Zamku na więcej niż lekcję z Harrym. Odwrócił się i cicho otworzył drzwi. Był to salon, obszerny z wyjściem na taras, sofa, kilka krzeseł. Na podwyższeniu stał wielki fortepian a przy nim siedziała jakaś postać. Nie był to Mistrz. Drobna dziewczyna o kasztanowych, lekko falowanych włosach i chudych nadgarstkach, które manewrowały nad białymi klawiszami. Subtelne uderzenia płynącej muzyki formowały łzy spływające po policzkach z pod przymkniętych powiek. Powolne i niepewne uderzenia, żałosne i daremne zawodzenie smutku, który malował się na twarzy. Palcami manewrowała po klawiszach, a jej pieśń była coraz bardziej odległa od ludzkiego poczucia słowa rozpacz. Drżała ale nie przestawała grać, pochłonięta nie zauważyła nawet czyjejś obecności. Cisza i uderzenie. Znów cisza a potem głośniej i znów cicho potem szybciej i głośniej a potem cicho i znowu. Ciężko i smutno. Powoli i niepewnie. Dłoń poruszyła się popełniając błąd. Strumienie łez obficie pokryły bladą cerę. Jej muzyka to śmierć. Ukryła twarz w dłoniach, nie umiała dalej grać, to nie ma sensu. Zaszlochała, kręcąc głową z bezsilności, to zbyt bolesne. Na ramieniu poczuła ciepłą dłoń, czyjś nieznany a zarazem uspokajający dotyk.
– Mistrzu ? – zapytała spuszczając głowę ale nikt nie odpowiedział. Łzy znów płynęły ginąc wśród włosów.
– Nie – szepnął nieznajomy. Dziewczyna poderwała przed siebie głowę, najwyraźniej zmieszana. Nie odwróciła się ale jej wzrok biegał niepewnie a oddech nieco przyspieszył.
Harry chciał cofnąć rękę speszony reakcją nieznajomej ale nie zrobił tego. Obszedł krzesło i stanął koło niej opuszczając rękę z ramienia przestraszonej. Dziewczyna spojrzała na niego niepewnie dużymi granatowymi oczami w których malowała się udręka ale i jakaś prośba. Strach. Zielone oczy takie pełne zrozumienia dla bólu i cierpienia. Pełne czegoś co nigdy wcześniej nie wiedziała... ciepło. Hipnotyzujący wzrok napełnił ją nadzieją. Chciała w nie patrzeć, już zawsze na zawsze, bez przerwy, bez końca.
– Kim jesteś ? – zapytał łagodnie Harry schylając się do dziewczyny. Milczenie.
– S-sandra Cooted – odpowiedziała po chwili chwiejnym głosem.
– Sandra ? – dopytał się Potter. Dziewczyna mówiła tak cicho że ledwo dosłyszał jej słowa. - Jestem Harry. – rzekł z lekkim uśmiechem.
– Wiem. Mistrz mi powiedział. – mruknęła.
- Mistrz ?! Tobie... ?! – wykrzyknął. – Kim ty jesteś ? ....nie ! Czy ty... ty jesteś ? – źrenice rozszerzyły się z niedowierzania. Nie zdołał powiedzieć nic więcej... Sandra skinęła głową.
– Tak – szepnęła. – Jestem Zielonym Wojownikiem.
Zakręciło mu się w głowie.
– Zielonym ? – spytał słabnącym głosem. Wargi jej pobielały a źrenice błyszczały od łez.
– Proszę... Harry, nie rób tego.
Potter szybko zamrugał zupełnie nie rozumiejąc.
– Sandro, co się stało ? – zapytał przykucając koło dziewczyny.
– Podejrzewałam że tak zareagujesz. – powiedziała odwracając się. – W końcu jestem ślizgonką. – dodała z goryczą.
– Nie ! Nie to nie tak ! – zareagował Harry. – Mistrz mi nie powiedział... kiedy kogoś sprowadzi a od dwóch miesięcy tylko z nim się widuję... nie wiedziałem kiedy dołączy do nas kolejny wojownik.- przeklinał się w duchu że musi się tłumaczyć ze swojego beznadziejnego zachowania. Przecież sam pragnął przyjaźni z dziedzicem Slytherina, a tu proszę : sprzeczka już na początku. No barwo, Panie Potter ! Ciekawe jak się teraz z tego wyplączesz ! – Jestem zdziwiony, że Mistrz tak bez uprzedzenia...Przepraszam – powiedział ciszej. – Zachowałem się jak kretyn.
Sandra znów spojrzała w te piękne, smutne oczy. Od początku bała się wojny, braku akceptacji ze strony innych, w szczególności Białego. A na dodatek jest nim Harry Potter, który nienawidzi ślizgonów jak pies kotów. Pozostał jeszcze Czerwony z Gryffindoru, to też będzie problem. Ale Mistrz powiedział, że to Biały rządzi i to jego mamy słuchać, a tu proszę : sprzeczka już na początku. No barwo Pani Cooted ! Ciekawe jak się teraz z tego wyplączesz !
– Nie, to ja... trochę głupio się zachowałam. Jestem tu od kilku dni i nie czuje się pewnie w tym Zamku. W porządku ? – zapytała niepewnie wyciągając rękę.
Potter rozpromienił się i chwycił wątłą dłoń.
– Choć- wstał z miejsca.- Chcę Ci coś pokazać.
Cooted uśmiechnęła się a w oczach zaiskrzyły radosne iskierki. Odsunęła się od fortepianu, gdy Harry poprowadził ją do drzwi. |
|
|
magda |
Wysłany: Pon 21:14, 14 Sie 2006 Temat postu: |
|
VII."Uczeń i jego Mistrz"
Głuchy świst powietrza i moce uderzenia wystarczały aby obszerna sala wypełniła się dźwiękami metalu. Szare smugi rozcinały atmosferę głębokiej koncentracji, która była wręcz namacalna. Przyczyna obecnego stanu rzeczy, wykonała gwałtowny unik i potoczyła się po ziemi. Harry obrócił się i wstał wykonując blokadę przed nadlatującym w jego stronę mieczem. Po pełnej zaciętości i skupienia twarzy spływała strużka krwi o której dawno zapomniał bo mokre od gorącego potu, włosy przykryły rozcięcie. Odparł kolejne uderzenie i zaatakował z całą mocą starając się wytrącić miecz z ręki Mistrza.
Jego nauka posługiwania się Białą Bronią szła pełną parą i po dwóch tygodniach intensywnych, wielogodzinnych treningów młody Potter poznał naturę sztuki walki, choć do perfekcji jeszcze sporo brakowało. Postępy jakie zrobił były zadziwiające a Mistrz dobrze wiedział co powodowało taki efekt. Harry otrzymał wszelkie możliwe umiejętności poprzez Linię Szlachetnej Krwi, odwiecznej krwi najpotężniejszych i największych magów jakich widział świat, a teraz cała ich moc i potęga została zgromadzona w jednym chłopcu, który miał ukoronować ciąg pokoleń. Z drugiej strony rozpierała go żywa nienawiść. Po tym jak, przekazał Potterowi, iż Andrew Grindelwald był jego pradziadkiem, a także jednym z następców Linii, chłopak miał prawo być oszołomiony i zbity z tropu. W końcu musiał słyszeć o ciemnym i skrytym charakterze słynnego czarnoksiężnika. Mimo wszystko Dumbledore nigdy nie był do końca pewny, co do winy Grindewalda, a fakt że po jego śmierci w świecie czarodziejów powrócił porządek, świadczył przeciwko niemu. Ale Mistrz wiedział że to nie Andrew spowodował zamęt ale osoba odpowiedzialna za te czyny zaprzestała swojej działalności. Prawdopodobnie przestraszył się obrotu sprawy. Skoro wyeliminowano potencjale zagrożenie, to można by sprawę zamknąć i już się nie wtrącać, pozostać w cieniu. Prawda nigdy nie ujrzała światła dziennego, ani nigdy nie dowiedziano się kto tak naprawdę w tym całym towarzystwie był zły i tu Dumbledore zawiódł. Zabił człowieka, choć nie był pewny czy jest winny. Do to tego był pradziadkiem chłopca, którego Potter nigdy nie poznał. Harry znienawidził Dumbledora jeszcze bardziej, o ile to w ogóle możliwe. Do straszliwych uczuć jakie emanował do dyrektora, doszła jeszcze żarliwa chęć pomszczenia pradziadka i fakt że Dumbledore dalej go okłamuje i udaje że jest w porządku ! „Powiem ci wszyto” to przecież były słowa dyrektora z końca piątej klasy a ten pociągną koleje oszustwa zagłębiając się w bagno z kłamstw z którego nie będzie mógł się wyplatać. Już Harry o to zadba.
Mistrz uderzył, ale wyćwiczone oko Pottera dostrzegło to w porę.
Pragnienie okrutnej zemsty na dyrektorze dodawało mu werwy do walki, bo to ona choć częściowo pozwalała rozładować spiętrzone emocję i nienawiść. Koncentracja na chwilę zagłuszała bębniące uczycie kolejnej zdrady, kolejnego rozczarowania, przepełniającego serce. Dumbledore się go bał. Bał się tej zemsty którą Harry miał wypisaną na twarzy od momentu poznania prawdy. Stary głupiec sądził że jeśli chłopak się dowie o Merlinie Wspaniałym, to zacznie śledzić drzewa genealogiczne i tak czy inaczej natrafi na wzmiankę o Grindewald’dzie, co rozpętałoby piekło. Gdyby Dumbledore był z nim od zawsze szczery, to może Potter by mu wybaczył, jakoś rozumiał błędy, bo każdy ma do nich prawo. Ale jeśli ktoś je umyślnie popełnia, to co innego, a taki jest przypadek Dumbledora. Swoją naiwnością że Harry nigdy się nie dowie, rozpętał prawdziwe piekło, ale ani Dumbledore, ani Mistrz ani nawet nikt inny nie wiedział, że teraz rozpęta się rozpęta się PRAWDZIWE piekło. Ani nie wiedział o tym sam Harry.
Koleiny unik a potem uderzenie.
Dusza chłopaka była zbyt przepełniona rozgoryczeniem i nienawiścią z powodu ukrywania przepowiedni, że było już za późno na jakiekolwiek przebaczenie. Doszły kolejne niewybaczalne kłamstwa, kłamstwa o przodkach, o morderstwie.
Wyskok. Próba z lewej a potem z prawej. W końcu zmyłka i po zaciętym pojedynku Harry padł ziemię. Mistrz stał nad nim próbując złapać oddech.
– No, no...idzie Ci coraz lepiej, z każdym dniem trudniej jest mi z Tobą wygrać. – uśmiechną się szeroko. Potter lekko skiną głową, ale jego twarz wyrażała zadowolenie, w końcu zadowolić Mistrza to nie lada sztuka.
– Dobrze się spisałeś. Na dzisiaj wystarczy. Sądzę że za kilka dni przejdziemy do języków. – rzekł.
– Mam się uczyć jakichś języków. Mistrzu ? – zapytał cicho Harry wstając z podłogi.
– O tak. Do walki z Voldemoretm chcą się przyłączyć róże potężne organizacje, grupy i rasy magiczne, które nie mają ochoty współpracować z nieudolnym ministerstwem. Do tego w ministerstwie nie traktują równo ras na przykład Elfy, mimo że mają prawa zwykłych czarodziejów, to jednak są traktowane gorzej. Oczywiście twierdzono że tak wcale nie jest... równość ras i tak dalej... ale zawsze ich odsuwano na dalszy plan, bo byli „niepotrzebni”. Kiedy Voldemrt odzyskał pełnię mocy, ministerstwo zreflektowało się i prowadziło negocjacje w sprawie „wspólnych działań”. Minister wiedział że Magiczne Rasy-Półludzi dysponują są potężną magią. Lecz wieloletnie działania ministerstwa sprawiły, że nikt nie chce z nimi działać. Nadal pozostał problem Lorda Voldemrota, który zagraża im wszystkim, bo z pewnością będzie chciał pozbyć się ewentualnego zagrożenia, jakie stanowią dla niego,a także posiąść ich tajemnice. Dlatego niektóre Magiczne Rasy-Półludzi spotykają się by połączyć siły i ram się bronić. Niestety wciąż brakuje, jakiegoś elementu. Sztandaru, który zgromadzi ich wszystkich by wyruszyli na Czarnego Pana, wzbudzi nadzieję, przekona że są silni i mogą... nie, że muszą wygrać, bo nie można umrzeć bez walki o wolność.– Mistrz westchnął. – To jesteś ty. Oni wiedzą dużo więcej od zwykłych czarodziejów takich jak Dumbledore. Znają przepowiednię, ale nie kogo dotyczy. – Mistrz położył dłonie na ramionach Harrego. – Wiedzą że przybędzie Trzeci Wielki Wojownik Zniszczenia zwany Trzecim Białym Wojownikiem, a wraz z nim Trzeci Niebieski Wojownik, Czerwony, Zielony i Żółty. To jest właśnie symbol kolorów, ukazujący wasze charaktery. Inny Wojownicy noszą barwy swoich poprzedników. Sądzisz że kolory domów w Hogwarcie ustalili założyciele, ot tak. – pstrykną w powietrzu placami - Czuli się związani krwią... Każdy z was reprezentuje inny ród ale walczycie razem. Musicie walczyć razem. Jesteście nadzieją dla tych, którzy drżą na samą myśl o Czarnym Panu i tylko wy możecie pokonać jako sługi i tylko ty możesz pokonać jego, Lodra Voldemorta. Jesteś pierwszą i ostatnią szansą dla świata i ludzi którzy w ciebie wierzą.
Potter szedł korytarzem udając się do swojej kwatery, by odpocząć po meczącym treningu. Kiedy skręcał po drugiej stronie mignęła postać Mistrza udającego się w tylko sobie znanym kierunku. Jak to zwykł bywać „do siebie”. Ale gdzie tak naprawdę mieszkał, tego Harry nie wiedział choć spędzał z nim kilkanaście godzin dziennie na nauce walki. Potem Potter pozostawał w zamku sam, oczywiście nie licząc skrzatów domowych, o których istnieniu wiedział dzięki informacjom Mistrza bo jeszcze nie spotkał żadnego osobiście. Hermiona byłaby oburzona. Hermiona.... wspaniała przyjaciółka, tak bardzo za nią tęsknił i za Ronem. Tutaj był zupełnie sam, bez nich. Dwójka najbliższych mu ludzi, od kiedy odszedł Syriusz, pozostali mu tylko oni. Zawsze byli przy nim kiedy był smutny, wesoły, zrozpaczony czy zagubiony. To im ufał, to ich kochał... ale co by powiedzieli, gdyby się dowiedzieli, że Harry ma być mordercą ? Co najgorsze, nie tylko Voldemorta, ale setek może tysięcy istnień ? Rozmawiał o tym z Mistrzem.
– Nie ujawniaj się, jeśli nie zmuszą Cię do tego okoliczności. Nadejdzie jeszcze czas...
Potter przyjął to z ulgą. Cieszył się że nie będzie musiał informować przyjaciół, ani tym bardziej przeklętego Zakonu, psiarni Dumbledora z tym łajdakiem na czele, że istnieje druga przepowiednia.
Kroki Mistrza ucichł za rogiem. Gdzie znikał ? Kim naprawdę jest ? Co on, Harry o nim wie ? Jest Obserwatorem i Opiekunem Linii Szlachetnej Krwi, Mistrzem. Wie o rodzinie i korzeniach Pottera. Znał kilku jego poprzedników, których szkolił, mimo że nie byli powołani jako Wojownicy zniszczenia ( w tym Grindewalda ), tak jak Pierwszy i Drugi - Merlin. Oni dwaj przeszli przez to wszystko co teraz musiał pokonać Harry, tyle że to właśnie na niego spadała najczarniejsza robota. Unicestwienie Voldemorta. Co za ironia. Wielki i Potężny Dobry Dyrektor Hogwartu, Szanowany i Wielbiony Albus Dumbledore, który chrzani wszystkim do dokoła że nie wolno zabijać, a sam przy okazji zamordował niewinnego człowieka, ma wychowanka który zerwał się ze smyczy. Będzie wojował po świecie z jakimiś ludźmi rozwalając każdego naznaczonego plugawca, jaki im się nawinie. Mistrz wiedział też kim są „Ci ludzie” ale nie chciał Harremu nic zdradzić, jako że „ wszystko w swoim czasie”. Harry najbardziej bał się tego, że mogą się nie dogadać i ze współpracy nic nie wyjdzie, szczególnie jeśli chodzi o Slytherin. Jak Gryfon ma się porozumieć ze Ślizgonem ? Odwieczni wrogowie, nienawidzący się na każdym kroku, ale czy na pewno ? W końcu Goodryk i Slytherin byli przyjaciółmi, w każdym razie za czasów ich wojowania. Potem założyli z Ravenclow i Huffelpuf szkołę i dopiero tu, kiedy już czasy działalności Piątki minęły, a instytucja miała solidne podstawy powstał konflikt. Dalszą historię Potter znał bardzo dobrze, ale mimo wieków uprzedzenia pozostały. Dla Gruffindoru, Slytherin to jadowite, mroczne węże. Dla Slytherinu, Gryffindor to aroganckie, napuszone lwy. Szczególnie dzięki Malfoyowi Harry nie cieszył się popularnością wśród „zielonych”. Czy potomek Slytherina dogada się z potomkiem Gryffindora i oraz potomkiem Merlina, który tak czy owak jest związany z Gryfonami ? Czy będą umieli przełamać bariery i współpracować aby pokonać sługusów Lorda ? A jeśli tak, to czy gdy zakończą działalność Wojowników, czy pozostaną w dobrych stosunkach? Czy rozejdą się tak samo jak niegdyś słynni Ojcowie Hogwartu ? Czy on, Harry będzie na tyle silny, by pokonać Voldemorta ? Ile Potter by dał, by móc wiedzieć, jak to wszystko się skończy i czy zdoła przeżyć. To wiedziała tylko przyszłość. Mglista przerażająca przyszłość.
Zamknął ciężkie drzwi i westchnął. Bardzo brakowało mu tu Rona i Hermiony. Harry był tu sam, bez bliskich w całkiem nowym świcie i nowej rzeczywistości, którą musi zaakceptować by móc normalnie żyć. Nie miał wsparcia w Ronie ani w Hermionie, którzy nieświadomi tego, że ich przyjaciel wcale nie je śniadania na Privet Drive, a przechodzi niezwykłą życiową przemianę jest miejscu tak bliskim i tak odległym. Tu, czyli wszędzie i nigdzie. Teraz, czyli zawsze i nigdy, w każdej chwili, każdej godzinie każdego dnia, choć tam minęło najwyżej parę sekund. Nie zdawali sobie sprawy jak niezwykłe rzeczy dzieją się wokół chłopaka i w nim samym.
Ale mimo samotności, Harry miał swojego mentora, którego darzył szacunkiem, jakiego nie dał nigdy nawet Dumbledorowi w czasach szczytu ich przyjaźni i zaufania. Mistrz był wieki i wspaniały, tak otwarty i zamknięty. Mówił Potterowi wszystko, całą prawdę o nim samym, o jego przeznaczeniu i korzeniach, o jego przeszłości, którą znał lepiej niż sam Harry. Harry, jego kolejny uczeń z Linii Szlachetnej Krwi i Trzeci Biały Wojownik.
Mistrz wyszedł z Zamku, otaczały go gęste ogrody przechodzące końcem końców w las. Oczywiście jeśli ktoś zagłębia się w te miejsce, tak jak Potter. Zaobserwował że Harry w wolnym czasie spaceruje po Ogrodzie, przykrytym gęstwiną drzew. Nie śledził chłopca, bo to dla niego nie w smaku. Ale podejrzewał iż chodził nad Diamentowe Jezioro.
- Znów tu jesteś ? – spytał Mistrz rozbawionym wyrazem twarzy. Młodzieniec w długiej białej szacie uśmiechną się lekko i opuścił wzrok. –
Tak, Mistrzu – powiedział cicho. – Bardzo lubię to miejsce. Działa kojąco na nerwy i pozwala uciec do świata przemyśleń, rozważań.
– A Sala Medytacji ?
- Tu leczę moją duszę, a tam umysł. – rzekł młody Merlin.
– Widzę że bardzo kochasz to miejsce.
– Ależ Mistrzu, jak można go nie kochać ? Ta srebrna tafla jeziora, delikatne fale.... prawdziwe Diamentowe Jezioro...
– Merlinie ! Merlinie gdzie jesteś ? – z gęstwiny wyłoniło się dwóch chłopców. Jeden w długiej zielonej szacie, a drugi w czerwonej. Szli ramię w ramię.
– Tu jesteś ! Wszędzie Cię.... och! – powiedział szesnastoletni Salazar Slytherin. Zmieszał się gdy zobaczył Mistrza.
– Witaj Mistrzu. – rzekł młody Goodryk Gryffindor. Obaj ukłonili się nisko.
– Bardzo przepraszamy, ale Eris przyniosły ważną informację i jeśli Mistrz pozwoli, to chcielibyśmy zabrać Merlina na naradę. - rzekł pokornie, głosem pełnym szacunku, Salazar.
– Oczywiście chłopcy, obowiązek to obowiązek. Sam was tego nauczyłem i rad jestem że się starcie.
Diamentowe Jezioro... to Melin tak je nazwał, bardzo je kochał. Teraz najwyraźniej ciągnie wilka do lasu, bo Potter prawdopodobnie też tam przesiaduje godzinami wpatrując się w drzewa i oddając rozmyślaniom nas sensem życia. Obserwator mimowolnie uśmiechnął się na samą myśl o tamtej rozmowie, z przez tysiąca lat. Harry był bardzo podobny do Merlina, choć o tym nie wiedział. Jednak na treningach, gdy uczeń walczył, widział w nim Andrewa. Ten sam błysk, wyraz twarzy, skupienie i zaciętość, to samo poczucie jedności z mieczem, lekkość władania bronią. Lubił Harrego, przypominał my wspólnie spędzone z Merlinem chwile. Teraz ma nowego ucznia, którym się zaopiekuje. Zrobi to nie tylko dla ocalenia świata, dla wypełnienia przepowiedni, ale dla Merlina, byłego ukochanego ucznia i dla Harrego, jego nowego ukochanego ucznia i dla siebie. Musiał przyznać przed samym sobą że miał słabość do następców Linii Szlachetne Krwi, ale z nikim nie dogadywał się tak dobrze jak z tymi, którzy musieli walczyć. Z Pierwszy, Drugi...a teraz Trzecim Białym Wojownikiem.
Potter stał przed lustrem oglądając nowe rozcięcia na całym ciele. Codziennie tak wyglądał po treningach. Obmył się pod prysznicem z potu i krwi, a następnie przebrał. Kilka łyków eliksiru, a rany znikły. Krótkie machnięcie różdżką, a ubranie było przywrócone do porządku dziennego. Miał wolny wieczór i noc.
Opuścił Zamek i ruszył na spacer Ogrodami. Prowadziła tam droga a przy niej gdzie okiem nie sięgnąć rosły drzewa, tworząc kopułę. Szedł kilka minut napawając się tajemniczością już tak dobrze znanego mu miejsca. Spędzał tu każdy samotny wieczór. Zamek pozostawał wtedy pusty i błąkające się od ściany do ściany myśli nie dawały spokoju. Przypominał opustoszały Hogwart, wilka i dostojna budowla, pozbawiona żywego ducha.
Ulubionym miejscem Harrego w całym Ogrodzie, było jezioro, w głębi drzew. Tam, schodząc ze drogi, zasiadał nad brzegiem oddając się przemyśleniom. A jest to polana najpiękniejsza na świecie. Zielone kosmyki traw delikatnie mierzwione przez podmuchy letniego wiatru. Biegał tu i ówdzie, unosząc bezwładnie opadłe gałęzie starych wierzb płaczących, które otaczając jezioro. To one tworzyły tę niezwykłą barierę za którą Potter się odnajdywał. Wpatrując w czyste zwierciadło wody, w którym blask promieni odbijał diamentowe fale. Powietrze przepełnione czystą mocą, magią, białą, czarną, starożytną wszystkimi jakie znał. Coś go tu ciągnęło, coś znajomego, nie wiedział co. Aura sprawiała że było to wszystko tak bliskie... te drzewa, ten ogród, to jezioro. Napełniły go duchową energią, której tak bardzo potrzebował w najtrudniejszym okresie swojego życia. Strumienie wietrznego chłodu obmywały jego ciało wędrując przed siebie i ginąc na krańcu świata. Wszystko to działało uspakajająco na skołatane serce Pottera, przepełnione żalem do świata, rozgoryczeniem do dyrektora, nienawiścią do Voldemorata, tęsknotą do przyjaciół i samotnością bez Syriusza. Tutaj wiatr wywiewał część bólu życia i cierpienia, pozwalał się skupić i przeanalizować, przemyśleć wszystko. Wszystko. Czymże było wszystko ? To co miał, a miał bardzo dużo i bardzo mało. Tak mało ciepła, miłości, i tak wiele cierpienia, rozpaczy i rozczarowań. Czyli praktycznie nie miał nic. |
|
|